Rozdział XL cz.I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozległ się łomot. Mężczyzna podskoczył na łóżku, bezbłędnie kierując twarz w stronę hałasu. Serce dudniło mu w piersi, jeszcze nim zdążył otworzyć oczy. Zalepione sennymi paproszkami dopiero po chwili dały widok drzwi. A jednak nadal wisiały w zawiasach...

– Wstawaj! – rozkazał niski głos zza drzwi.

Alois przez chwilę miał ochotę odkrzyknąć. Już w tym celu nabrał powietrza do płuc, podrywając się z łoża. Kiedy jednak zobaczył poruszającą się klamkę, przypomniał sobie, dlaczego drzwi nie ustępują. Przeszedł go dreszcz. Czuł się, jakby ktoś mu narzucił pętlę na szyję.

W pośpiechu przebrał się, co rusz zerkając za siebie.

Wiedział, że ten dzień wreszcie nastąpi. Numa najwyraźniej był skończonym tchórzem, skoro nie chciał go ukarać osobiście. Albo przypominał sobie o swojej władzy – sprostował w myślach, pośpiesznie naciągając buty na stopy.

Znajomy Ezdeńczyk nadal go popędzał. Mężczyzna starał się w sobie stłumić strach przed śmiercią i nienawiść do tego miejsca. Miał tylko dwa wyjścia. Dać znać, że jest gotów na swój proces albo spróbować coś zrobić.

W kieszeń spodni wetknął nóż, przebijając ją. Już wcześniej przygotował się, aby mieć go pod ręką, schowany pod poduszką. Plecak leżał pod biurkiem, więc nie musiał się pakować. Wystarczyło tylko nauczyć się przenikać przez ściany albo mieć krzepę sfinksa i pobiec do domu. Z braku tych umiejętności musiał się skłonić ku tej, której także nie opanował, ale przynajmniej była w jego zasięgu.

Dobijający się mężczyzna na chwilę ucichł, kiedy Alois sprawdzał pod ręką siłę prześcieradła. Utwierdzał się w tym, co już dobrze wiedział: wytrzymałoby jego ciężar. Zerknął na okno. Poranne słońce rozmywało się we mgle. Szykował się ciepły dzień. Zostało tylko związać pościel, a potem przymocować do nogi łóżka i zejść na łagodne zbocze góry, zanim go zabiją.

Och, gdyby kiedyś ćwiczył, a nie tłumaczył swojej niemocy słabym zdrowiem...

To, że jeszcze stał przy łóżku, a drzwi otworzyły się, było wyłącznie jego winą. Zamarły z białym materiałem w rękach patrzył, jak do komnaty wszedł mężczyzna w uniformie służącego. Dopiero, gdy złapał Aloisa za ramię, wyszło na jaw, że to Souvage.

Niedoszły uciekinier zagryzł zęby, spoglądając na niego wrogo.

– Wzywają cię na spotkanie – wyszeptał szybko zarządca. – Spakowałeś manatki?

Przekonany, że Souvage nie powinien wiedzieć, że mógłby być zabity za karę, poczuł niepokój, gdy spojrzenie dawnego zarządcy pałało satysfakcją. Drugi z mężczyzn, którego natomiast nie znał, patrzył srogo, domagając się odpowiedzi. Oddychał szybko. Szybko na tyle, aby uznać, że ktoś na zewnątrz nie należał do najmilszych.

Alois uśmiechnął się kwaśno, kiwając twierdząco głową. Na to Souvage odwarknął, ciągnąc za ramię:

– No to chodź, ty krzywa mordo.

Więzień poszedł z nim posłusznie, aby nie robić mu kłopotów. Wystarczyło już, że to jego miano rozerwać na strzępy czy coś w tym guście. Dopiero wtedy jednak, kiedy ze spowitego w półmroku korytarza błysnęły żółte oczy, w istocie się spiął. A więc nie oszukało go przeczucie, iż czyhał na niego jakiś Ezdeńczyk.

Fakt, że pierwszy raz od czasu ucieczki Alois opuszczał komnatę, uderzył w niego całym swym ciężarem. Tylko szaleniec uznałby to za dobry znak.

Bezpośredni sługa Ryudn posłał starszemu mężczyźnie znaczące spojrzenie. Souvage się nie zastanawiał długo. Pośpieszył ze skrzydła, nie dając po sobie znać, że kiedykolwiek widział Aloisa na oczy. Podobnie postąpił jego pomocnik.

Darion też nie zamierzał marnować swojego cennego czasu. Z wysoko uniesioną głową skierował się w stronę zamkowego dziedzińca.

Alois wiedział, jakby skończył, gdyby jednak rzucił się z okna bez liny, a potem został w głuszy bez swojego plecaka. Biorąc głęboki wdech i upewniając się, że miał nóż, zdecydował. Alois nie zwracał uwagi, że tylko jego kroki niosły się echem po opustoszałym korytarzu. Dopiero wtedy zdał sobie z tego sprawę. Zauważył także, że zmienni przestali się Numie narzucać. Później jednak wraz ze zbliżaniem się do Serca także nie mógł dostrzec żadnego z pobratymców espisa. Absolutna cisza panowała także w innych częściach pałacu.

Jeśli oni wszyscy byli tam, gdzie Ryudn, to pewnie także tam gdzie hrabia i Numa. Zaś ich obecność robiła z egzekucji Aloisa niewiarygodne widowisko. Chciało mu się śmiać i płakać jednocześnie. Całe życie sam – miał zdechnąć otoczony tłumem zmiennych. Już nie wiedział co gorsze: fakt, że miał umrzeć, czy, że z rąk zabójców jego rodzonego brata.

Alois szedł wyprostowany, choć nie odważył się w obecności Dariona unosić wysoko głowy. Wilk bowiem nie musiał się silić, aby przypomnieć człowiekowi, gdzie jest miejsce niewolnika. Jednak mężczyzna mimowolnie nie mógł odsunąć spostrzeżenia, że w całej swojej nieśmiertelnej dumie był tylko napuszonym sługusem. Psem większego psa. Jakoś świadomość, że pomimo tylu różnic mieli porównywalne stanowisko, podnosił Aloisa na duchu.

Tylko jakie to miało wtedy znaczenie?

– Jak na kogoś umierającego, dość silnie trzymasz się ziemi – przerwał milczenie wilk, nawet nie oglądając na Aloisa.

Korzystając z zakrętu, mężczyzna chwilę się zastanowił, o co mogło mu chodzić. Serce biło mu w zawrotnym tempie, nie pozwalając skupić myśli.

– Umieranie weszło już u mnie w rutynę – wybrnął w ramach jakiejkolwiek odpowiedzi Alois.

Nigdy nie posądzał espisa o dramatyzm. Jednak owy musiał mieć w sobie trochę tej szyderczej spostrzegawczości, aby zauważyć, gdzie jego espera zaczynał swoją niewolę. Kierując się do ogrodu, mężczyzna starał się przytoczyć wspomnienia, które mogłyby go ocalić albo chociaż opóźnić agonię.

Nie chciał umierać na klęczkach. Zbyt wiele książek naczytał się w swoim życiu, aby skończyć w taki sposób. Skoro zmarnował tyle lat na użalaniu się nad sobą, mógł chociaż to nadrobić, walcząc choć jeden raz.

Darion nie zareagował. Założył ręce za plecy, przypominając Aloisowi, kto miał stanąć mu na drodze ku temu. Potężne mięśnie zagrały pod niemal czarną tuniką. Tak... Wystarczyłby jeden cios i już po nim.

– Być może – powiedział po chwili zmienny, obrzucając człowieka przelotnym spojrzeniem. Alois modlił się w duchu, aby ten nie zauważył, jak się denerwuje. – Choroba jednak nie wpłynęła wyraźnie na twój stopień użyteczności.

Zmienni ponoć nie umieli czytać w myślach. Jednak jak na złość ten milczący, gardzący towarzystwem ludzi osobnik uznał, żeby zawracać człowiekowi głowę jakąś paplaniną akurat, kiedy Alois musiał się skupić. Nie potrzebował ostatniej gadki tylko działo artyleryjskie, żeby zetrzeć twierdzę Scoavolciów z powierzchni ziemi.

Mimo swojej irytacji, Alois właśnie wtedy skojarzył, co mówiła mu Greenie. Jeśli go pamięć nie myliła, Darion należał jednak do wąskiego grona istot, które mogłyby wiedzieć, czemu Numa trzymał swoją esperę pod kluczem.

Prostując się nieco bardziej, ułożył ręce za plecami bliźniaczo względem Ezdeńczyka. Zrobił tak, bowiem przed nimi rosły już wrota do szklarni.

– Mam nadzieję, że espis też tak uważa – powiedział spokojnie Alois. Jego oczy były lekko przymrużone na kształt znużenia. – Choroba swoją drogą nie jest najgorszym, co może człowieka spotkać.

Już było widać wszystkie detale na wrotach. Darion jednak nie sięgał jeszcze po klamkę.

– A cóż to może człowieka spotkać gorszego niż śmiertelna choroba? – naigrywał się zmienny.

Alois zbyt późno zdał sobie sprawę, że dał się podpuścić. Wyczekujące, żółte spojrzenie nie pozostawiało mu innego wyboru, jak odpowiedzieć.

– Trwałe kalectwo – odpowiedział cicho, znacząco wskazując drzwi głową. Wilk uśmiechnął się, pokazując swoje kły.

– Oczywiście.

Alois i tak miał własne zdanie na ten temat, ale wstrzymał się z tym, wstępując do ogrodu. Wygładził tunikę, przypominając sobie o wewnętrznej obietnicy. Tylko jakie to ma znaczenie, w czym się umiera? Wojskowa koszula nie zakrywałaby rękojeści noża, który dodawał mu pewności siebie.

Kiedy dotarł do altanki, zasiadała tam czwórka zmiennych. Wokół stolika zasłanego strawą posilała się najbliższa rodzina hrabiego. Ryudn nie musiała się nawet oglądać tak jak pozostali zgromadzeni, aby się uśmiechnąć, gdy na twarze pozostałych wpłynęło zdziwienie.

Numa omiótł spojrzeniem zarówno Aloisa jak i Dariona. Mina mu niewyraźnie zrzedła, ale poradził sobie z tym, popijając napój z błyszczącego kielicha. Jakkolwiek cywilizowanie i kosztownie by się nie ubrał, nie mógł zakryć swojej szczuplejącej sylwetki albo braku ogona. Rozmiarami był już niemal ludzki!

Ryudn przywołała swojego sługę niedbałym gestem dłoni. Wilk posłusznie podszedł do hrabianki, obejmując nad nią straż. Kiwnął jednak Beliarowi głową, oddając należyty szacunek.

Alois zaś nadal stał na deptaku ze schyloną głową. Ukradkiem jednak przesuwał wzrokiem po biesiadnikach, oczekując reakcji. Nie szykowało się żadne widowisko, a na pewno nie w szerszym gronie. Cóż to za teatrzyk odprawiano, nie chciał wnikać.

Gwałtownie uniósł głowę, kiedy espis zadzwonił sztućcami o talerz. Numa oparł się o krzesło, zaciągając powietrzem. Nic nie kwitło, ale też nie cuchnęło, aby po chwili zmienny zmarszczył nos, zacisnął zęby i zaczął stukać pazurami o poręcz krzesła.

Alois na sztywnych nogach wykonał pierwszy krok. Nie widząc sprzeciwu, ostatecznie wszedł na schodki altanki. Następnie zaś ustawił się za plecami Numy. Bębnienie ustało, a zmienny powrócił do spożywania posiłku.

Tymczasem Kershaw robił dobrą minę do złej gry, udając, że do zajścia sprzed paru dni nie doszło. Dlatego sztywno się prostując, przybrał poważny wyraz twarzy i założył ręce za plecy. Numa akurat idealnie zasłaniał plecami kieszeń, którą Alois musiał do tej pory ukrywać. W ostateczności miał bardzo łatwe dojście do jego pleców.

Dźgnięcie od tyłu należało się jednak Beliarowi, który najwyraźniej już zapomniał, że kiedykolwiek zakupił jakiegoś niewolnika. Z lekkim uśmiechem toczył rozmowę ze swoimi dziećmi, oczywiście w obcej mowie.

Alois oglądał szklarnię, aby nie zdradzić po sobie, że rozumie, co mówili zmienni. Nadal jednak oczekiwał ostatecznej decyzji w sprawie swojej ucieczki. Numa może i mówił, że go potrzyma trochę w zamknięciu, ale nie wierzył w to. Przecież widział jak dworzanie zaciągają ludzi na otwartą przestrzeń, gdzie robią sobie później na nich polowanie. Bojówkarze byli jeszcze okrutniejsi, torturując kobiety i dzieci na oczach przyszłych jeńców. Skoro espis ruszył za nim w pogoń, nie mógł mu odpuścić.

Dlatego jego twarz stężała, kiedy usłyszał wzmiankę o sobie wplecioną w wypowiedź Ryudn.

– A co będzie z tym twoim człowiekiem? – spytała brunetka, odrywając winogronko z kiści na swoim talerzu. – Chyba nie zamierzasz go zaciągać w Wyjącą Dolinę?

Numa wyprostował się, choć Alois wiedział, że zmienny posłał siostrze uśmiech.

– A właśnie, że zamierzam – odparł płynnie po ezdeńsku, zakładając ręce na piersi. – Jaki byłby z niego pożytek, gdyby tu został – parsknął, sięgając po bułkę zabarwioną kurkumą.

– To nieistotne – skomentował hrabia, opierając ręce o stół. – Poślę z tobą kogoś bardziej użytecznego od niego – zarządził.

Chwilowy głód Aloisa przemienił się w kamień, który zaczął mu ciążyć. Oczywiście, że Numa nie musiał go zabijać osobiście. To na tym polegał jego odwet! Miał być zabity tak, jak wyrzucano zużyty przedmiot!

– Nie wydaje mi się – wtrącił się Numa. – Skoro już mówimy o użyteczności, ludzie są potrzebni tutaj. Fatygowanie ich do miasta, by opijali żołd, generowałoby tylko niepotrzebne koszty.

– Nonsens – odparła Ryudn, opierając się o rękę Dariona. – Wystarczyłby ci jeden sensowny wilk i nie musiałbyś się przejmować stanem zdrowotnym tego... – nie dokończyła, posyłając obrzydzone spojrzenie człowiekowi.

Espis zachichotał:

– To wyjazd służbowy, a nie ekspedycja w nieznane – Poprawił się na krześle. Nadal nie zdradził po sobie, żeby miał jakieś plany wobec człowieka. – Nie bądź taka nadgorliwa, siostrzyczko. Obędzie się.

Alois spiął się jeszcze bardziej, gdy brunetka zamarła. Spojrzała na Numę z najczystszą nienawiścią. W jej zielonych oczach płonęła jednak gorycz starannie skrywana pod tłumionym warczeniem.

– Dosyć – uciął Beliar, samemu również mizerniejąc na to wspomnienie. Przetarł oczy dłońmi, ewidentnie tracąc humor. Hrabia jednak przemówił z tym samym tonem co wcześniej. – Kiedy wyruszasz? – spytał cicho. Alois jednak wychwycił w tym krótkim zdaniu troskę, która pojawiała się u zmiennych tylko w obrębie ich gatunku.

– Dziś wieczór – ogłosił panicz, jednocześnie kończąc posiłek. – Im szybciej wyruszę, tym szybciej wrócę – mruknął stanowczo, zanim hrabia zdążył się sprzeciwić. Nawet jego przybrany ojciec nie mógł na to wskórać.

Numa podniósł się z krzesła, dziękując za posiłek. Nie zdążył nawet odejść na krok, kiedy Darion zaczerpnął tchu. Tylko wciągnął powietrze, a espis zamarł, odwracając się ku swojej siostrze i jej słudze. Alois patrzył natomiast, jak Ryudn nagle straciła apetyt, patrząc na swojego ojca, który ignorował jej obecność.

– Czy chcesz mi coś powiedzieć? – spytał nonszalancko Numa, poprawiając narzucony kontusz. Złowróżbna nuta, jaka czaiła się w jego uprzejmym zapytaniu, sprawiła, że Darion nie podniósł wzroku.

– Jeśli pogłoski odnośnie stanu twojego sługi były prawdziwe, czy nie powinien jeszcze wypocząć, skoro tak zależy ci na jego towarzystwie? – zapytał pokornie wilk. Można byłoby nawet uwierzyć w jego dobre intencje, gdyby nie drobny szczegół – spojrzał ukradkiem na Beliara, którego spojrzenie stężało.

Numa zaczerpnął głębokiego tchu, po czym uśmiechnął się zniewalająco. Jego ostre zęby błysnęły w słońcu, odsłaniając obsydianowe dziąsła.

– Właśnie, dlatego dwunóg miał mieć zapewniony spokój do popołudnia – zauważył Numa, patrząc tylko na pobratymca. Alois zmarszczył na to brwi, ale przysłuchiwał się dalej. – Skoro jednak miał siły tu dojść to już czas, żeby przekonać się, co jeszcze potrafi – ciągnął Numa, schodząc z altanki.

Alois zapobiegawczo zawiesił dłonie na kieszeniach, tuszując obecność noża. Zbierając się do odejścia, obejrzał się po biesiadnikach.

– I jeszcze jedno! – przypomniał sobie Numa, przywołując sługę do siebie. Alois podszedł do espisa, kiedy ten zawołał: – Jak zechcę się zaprzyjaźnić z twoimi znajomymi, Ryudn, to poradzę sobie bez twojej pomocy.

Powiedziawszy to, Numa odwrócił się na pięcie. Nadal jego pysk rozjaśniał uśmiech. Alois podążył za nim, nie oglądając się. Wiedział, że był świadkiem jakiejś przepychanki. I, że szykowało się bardzo dużo pogawędek z pewnym zmiennym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro