Rozdział XXXIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minął tydzień od balu. Rozmowy o samej zabawie jeszcze nie milkły zarówno pośród zmiennych, jak i niewolników, którzy usilnie próbowali się dowiedzieć czegoś ciekawego.

Alois w ciszy czytał książkę. Robił to tym bardziej niechętnie, iż nakazał mu to espis. Jego zadaniem było towarzyszenie Numie w niedoli, kiedy ten zaszył się w kącie pokoju, z rozmachem wypisywał kolejne listy. Jednak już stracił cierpliwość do lektury. Zamykając ją z trzaskiem, nieumyślnie przestraszył tym Ezdeńczyka. Zmienny szybko stłumił gniewny warkot, jakby zrobił coś niestosownego.

Espis, kiedy planujesz udać się na tą wyprawę handlową? – spytał, chcąc wybrnąć z zakłopotania.

– Mówiłem ci przecież, że niedługo – odparł zmienny, przewracając oczami. Wstał ze stołka, rozciągając się.

– Pamiętam. Jednak samo nawiązanie listownej korespondencji nie zapewnia nic poza ubytkiem papieru – ciągnął Alois, zakładając nogę na nogę. – Czy zanim nie wyłożysz swojego kapitału na wzbogacenie floty handlowej Wyjącego Miasta, nie powinieneś zweryfikować tej inwestycji?

Zmienny nie mógł się dziwić, że wiedział o podejmowanych przez niego krokach. W końcu radził się go, jak pisać każdy z wysłanych potem dokumentów.

– To nie jest mój kapitał, a hrabiego – uściślił wilk, zakładając ręce na piersi. – Pan Wyjącego Miasta jest z kolei jego bardzo bliskim znajomym. Nie martwiłbym się więc na twoim miejscu czy doprowadzę dwór do bankructwa ani czy daruję sobie wyjazd. No chyba, że miałbym cię ze sobą zabrać...

Alois spochmurniał na tą myśl, poprawiając się mimowolnie na krześle. Zmienny za to uśmiechnął się, wracając do biurka.

– Zatem nie będziesz opuszczać pałacu w tym tygodniu? – dopytał się po chwili. Numa zastrzygł uszami, a ogon znieruchomiał.

Alois tymczasem patrzył wyczekująco na espisa, opierając się na kolanach.

– Zapowiada się na to, że jeszcze nie – odpowiedział mu powoli zmienny. – Mają tam jakieś zamieszanie, bo chcą uruchomić dopływ Rzeki, ale Księżna Niewolników szafuje Księżną Dolnego Przyrzecza dekretem, że na mocy pokoju to jej są należne wszelkie zyski. Po prostu syf jak w psiarni... – parsknął. – Chociaż raczej to drą się jak koty... Wiesz, jedna to pantera, a druga lwica.

Alois właśnie to chciał usłyszeć. Krzesło skrzypnęło, kiedy podniósł się ze swojego siedziska.

– Z tego co espis mówi, oznaczałoby, że to księżniczka dzierży moc decyzyjną – zaczął, podchodząc do zaścielonego łóżka i wygładzając na nim kilka zmarszczek. – Na balu jednak wydawało się, że to książę Leadr jest władcą.

Numa wzruszył ramionami, opierając się o zagłówek łóżka. Przejechał obiema rękami po głowie, a po czym złączył na potylicy, jakby leżał na hamaku.

– Oboje rządzą. Tylko, że gostek zajmuje się wojaczką i polowaniem na przestępców, a babka polityką i gospodarką.

– I nie przeszkadza im, że drugiemu z małżonków... – wilk parsknął.

– To bliźnięta – dodał po chwili. – I nie przeszkadza im to, bo wedle zwyczaju wyższych sfer powinni się pomordować przed objęciem władzy ze szczególnym naciskiem na to, żeby wygrała kobieta. Na pewno książę się z tego powodu cieszy, ale i księżniczce musi pasować taki układ, skoro tak jest.

Alois przełknął ślinę, nieruchomiejąc nad łożem. Odwrócił się w stronę zmiennego, który także przestał siedzieć w swojej swobodnej pozie.

– Czy może to zapoczątkować nową wojnę? Ten spór pomiędzy księżniczkami?

Numa zastanowił się chwilę, przysuwając przed siebie papiery.

– Raczej nie. To by mogło przywołać królową Bellonę, a wszyscy się jej panicznie boją. Pytanie tylko, która szybciej ustąpi, kiedy zacznie się nimi interesować.

– A ty się jej nie boisz, espis?

– Jestem zbyt maluczki, by się mną przejęła. – Uśmiechnął się łobuzersko. – Ale to ubaw patrzeć, jak ci wszyscy dookoła wiją się na samą wzmiankę o niej.

Alois zmarszczył brwi, stale patrząc na zmiennego. Ten przewrócił oczami.

– Magia hierarchii, pamiętasz? – popędził z wyjaśnieniami. – Hrabia jest zdolny narzucić swoim poddanym, by ci zamknęli buzię na kłódkę w niektórych sprawach. Książę jest w stanie kilkudziesięciu przypadkowych typów zamienić w zgraną drużynę i rzucić na otwarty ogień, czemu żaden z nich nie może się sprzeciwić. Królowa potrafi z nich dwojga zrobić bezmózgie marionetki, a potem nieświadomych wizyty u niej wypuścić i szerzyć jej wolę. – Człowiek zadrżał. Wilk uśmiechnął z satysfakcją, jakby snuł opowieść o duchach. – Więc się wiją...

Mężczyzna odszedł od łóżka i rzucił okiem na blat biurka espisa. Wszystko było względnie poukładanie tak samo jak przedmioty na kredensach.

– Ta magia hierarchii może działać na ludzi? – spytał Alois z niekrytym przestrachem.

Numa jednak ku jego uldze pokręcił głową.

– Może królowa mogłaby coś zdziałać, ale to za dużo zachodu. Ludzie zbyt często się rodzą i zbyt często umierają... Mówi się, że nie mają więzi ze światem, w którym żyją – mówił zmienny z dziwną zadumą. – Ale sfinksy ponoć potrafią nałożyć urok. Na jedną osobę w danym momencie, ale zawsze to coś. Czasami nawet trwałą klątwę, ale to musi być prawdziwa szycha...

Wtedy wilk jakby sobie o czymś przypomniał i spojrzał na Aloisa.

– Na ciebie nie podziałało jednak, prawda? – uśmiechnął się. Mężczyzna kiwnął niemrawo głową. – No to widzisz, Republikanie muszą jedynie sprostać kłom i pazurom. No, a teraz idź, bo wyglądasz, jakbyś miał wyzionąć ducha – odparł Numa niemal życzliwie.

Alois zrobił to ochoczo, nie zadając zbędnych pytań. Nie zważając na mądre spojrzenie espisa, które towarzyszyło mu, aż zamknął za sobą drzwi.

Zarządca znieruchomiał, kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Uniósł wysoko brwi, rozszerzając oczy w przestrachu. Szybko jednak na jego poparzoną twarz wrócił ponury wyraz. W mętnych oczach zabłysł gniew skierowany w Aloisa, który siedział za jego biurkiem.

Otwierał już usta, aby wykrzyczeć wszelkie pretensje, gdy młodszy z nich przyłożył palec do ust. Następnie rozejrzał się po malutkiej komórce, a potem znacząco wskazał drzwi za Souvagem.

– Domyślasz się pewnie po co tu jestem, prawda? – spytał się półszeptem Alois, starannie akcentując sylaby.

Opierał się łokciami o biurko, stykając dłońmi tuż pod brodą. Uważnie patrzył na reakcję swojego rozmówcy, który dotąd wydawał się mieć choć tyle oleju w głowie co przyzwoitości. Ostatnia godzina rozwiała to złudzenie.

– Nic nie przyszło – warknął zarządca, wypychając muskularną pierś do przodu. – Wynocha. – Wskazał drzwi, wykonując kilka zdecydowanych kroków.

Niechciany gość nawet nie drgnął, kiedy Souvage stanął nad nim, ewidentnie licząc na to, że intruz się spłoszy. Alois powoli przeszył go spojrzeniem wywołującym gęsią skórkę.

– Oczywiście, że nic nie przyszło – zaczął powoli lodowatym tonem. – Przynajmniej w ostatnim czasie – uściślił, wyjmując spod blatu kilka kartek. Były w różnym stanie, ale gęsto zapisane. – W przedostatnim. – Rzucił na blat biurka jeden pliczek kartek odznaczony zagięciem w jego górnym rogu. – Przed przedostatnim. – podkreślił to kolejnym bogatym w treść listem. – Przed, przed przedostatnim.

Alois oparł się łokciem o biurko i na nowo utkwił w mężczyźnie intensywne spojrzenie. Przez ten cały czas coś ściskało mu gardło, kiedy czytał wszystkie wiadomości od Griffina, których mag miał nie pisać. Nie był to żal ani poczucie winy.

Souvage poprawił wyświechtaną żółtawą koszulę, której rękawy zawinął za łokieć. Pobliźnione ręce nadal były silniejsze od tych Aloisa. Twarz ich właściciela poczerwieniała, tężejąc.

– Grzebałeś w moich rzeczach – wysyczał jak żmija. – Jak śmiesz...

– Przynajmniej uzyskałem to, co chciałem. – wskazał wyszczerbioną pieczęć jednego z listów. Ziemia właśnie z tego powodu nie rozpadła się w pył – czar demaskował wszelkie próby przejęcia korespondencji.

– Tak cię ciekawiło, co jest w środku? – Alois wstał, zbierając jednym ruchem wszystkie należne mu papiery. – Czego chciałeś, Souvage? – Nachylił się nad mężczyzną, szepcząc groźnie.

– Pozbyć się kłopotów.

Oszukał mnie – Alois wściekał się w duchu. To było wyłącznie jego winą. Przecież obiecał, że się odwdzięczy... A jednak gorycz paliła go od środka, żądając jakiegoś działania. Odpłacenia się pięknym za nadobne.

Zza drzwi dobiegały odgłosy szykowanych wozów, a mężczyzna nadal nie odpowiadał. Po balu znowu tematem przewodnich wszelkich działań stały się przygotowania, tym razem na nadejście zimy. Tak też zarządca musiał nadzorować uzupełnianie worków zbożem, a potem przekazać je zmiennym, aby zapełnić pałacowe spichlerze. Pola nie były tak płodne jak w poprzednim sezonie, więc jeszcze szykowało się przygotowanie ludzi na przyjęcie pszenicy z sąsiedniego hrabstwa, a to komplikowało jeszcze sprawę. Im więcej rąk było do pracy, tym większe istniało prawdopodobieństwo, że ktoś popełni błąd. Odpowiedzialność za niego ponosił nie tylko winny, ale i jego zwierzchnik bez względu na to jakiej rasy

Alois poprawił tunikę i wyminął Souvage'a, nawet na niego nie patrząc. Listy wepchnął sobie pod klapę ubrania. I tak miał zamiar je spalić, ale zarządca musiał widzieć, że je zabiera.

Sięgał już po klamkę drzwi, kiedy zarządca warknął:

– Wcześniej nie byłeś taki wyszczekany.

Cóż... Ukryta obelga nie uciekła uwadze eseisty. Spojrzał przez ramię na Souvage'a. Tamten krzyżował ramiona, zasiadając za biurkiem. Poparzeniec ewidentnie nie chciał zostawić temu... nieudacznikowi ostatniego słowa. Nie, gdy obrastał w piórka, bo podlizywał się komu trzeba.

Mrużąc oczy, Alois odparł do Souvage'a coś na przekór sobie. Zdał sobie jednak sprawę w ostatniej chwili, że akurat teraz nie był mu nic winny. Ani tłumaczenia, ani nic więcej.

– Mój błąd – padło pewnie, po czym Alois Kershaw opuścił gabinet, zamykając drzwi bez oglądania się za siebie.

Czekało go bowiem znacznie trudniejsze zadanie. Rozwianie swoich podejrzeń należało zaledwie do jednego z szeregu działań, które miały przysporzyć mu odwagi do jego wypełnienia.

Alois podpuścił Fulke, aby powiedziała mu ile razy wozy, które wyjeżdżały z miejscowości Griffina, zawitały do pałacu Scoavolci. Okazało się, że przynajmniej parokrotne. Zaś w jadalni Souvage twierdził inaczej. Po odczekaniu zaś paru dni zdecydował się na własne oczy przekonać, czy może trzymał swoje łapy przy nieswoich rzeczach.

Z ponurym wyrazem twarzy opuszczał południowe skrzydło i swoją postawą wyraźnie dawał do zrozumienia, że nie miał ochoty z nikim wchodzić w dyskusję. Ludzie szanowali to, o ile było to im obojętne. Zaś zmienni uważnie przyglądali się słudze Numy.

Jego krok niósł się echem na korytarzu. Wypastowane buty wyznaczały stały, żwawy rytm. Wyprostowany niósł głowę wysoko. Miał przy tym zamyślone spojrzenie, które charakteryzowało się rzadko spotykanym u ludzi na południu gatunkiem inteligencji.

Po korytarzu unosiły się rozmaite aromaty niesione na ciepłych powiewach z pomieszczeń kuchennych. Krzątaninę i brzdęk naczyń zagłuszały rozmowy.

Wyjrzał przez szczelinę w drzwiach, rozglądając się po kuchennych. Dla postronnego przechodnia kuchnia była wypełniona niemal identycznymi kobietami. Pomimo jednak regulaminowych uniformów, Alois bez trudu dostrzegł Greenie przy stanowisku do zmywania naczyń. Dziewczyna nawet nie zdawała sobie sprawy, ile razy tak ją obserwował, aby potem odejść bez słowa. W czasie zaś, gdy go zauważała, uciekał ze spuszczonym wzrokiem.

Tym razem przekroczył próg pomieszczeń kuchennych, wystawiając się na spojrzenia wszystkich ze służby. Tylko pomywaczka nie wróciła od razu do zajęć, rozpoznawszy przybysza. Alois podszedł do niej, widząc setki pytań w rozszerzonych oczach. Bez słowa złapał za myjkę i zaczął szorować brudne talerze wraz z nią.

Gardło go ściskało, jakby zakleszczyła się na nim łapa zmiennego. Tym bardziej nie mógł wydobyć z siebie słów, kiedy patrzył na tą zaczerwienioną od gorąca twarz. Właśnie dlatego, że wiedział, co musiał powiedzieć, szło mu z takim trudem choćby udawać spokojnego.

Greenie zaczęła mu się bardzo uważnie przyglądać, kiedy zauważyła jego sztywne ruchy. Wydawało się, że ktoś go zbił, ale w taki sposób, aby to ukryć potem pod ubraniem.

– Czy coś się stało? – spytała półszeptem, przylegając ramieniem do jego boku. Alois spojrzał na dziewczynę. W srebrnych oczach nie ostało się nic z dostojeństwa czy przekory, jaką wykazał się wobec Souvaga.

– Nic się nie stało – mruknął dyskretnie, aby zarządczyni nie poznała szczegółów ich rozmowy. – Greenie... Czy moglibyśmy porozmawiać?

Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało.

– Czy właśnie tego nie robimy? – próbowała rozładować atmosferę, wzruszając ramionami.

– Gdzieś na osobności? – dodał Alois pełnym powagi tonem. Bursztynowa radość wyparowała z jej oczu.

– Coś się stało... – stwierdziła z niepokojem, odsuwając się na krok.

Jeszcze wnikliwiej przyjrzała się Aloisowi. Mężczyzna jednak stał prosto i nie wyglądało na to, żeby oprócz typowej bladości coś mu dolegało. Przynajmniej na ciele...

– Nic się nie stało – powtórzył, choć Greenie ani myślała odłożyć talerz, który myła już trzeci raz, na stosik obok. Dziewczyna przełknęła ślinę, opierając ręce na krawędzi zlewozmywaka.

– Pojutrze. Wieczorem – wymamrotała, posyłając znaczące spojrzenie swojej przełożonej. – Chciałabym się przejść... – zasugerowała. Alois kiwnął głową. – I powiesz mi, co się stało – rozkazała pewniejszym głosem.

Mężczyzna spojrzał się na nią. Wyszeptał do niej:

– Nic innego nie chciałem zrobić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro