Rozdział XXXVII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Krew w żyłach Aloisa stężała. Zmienny patrzył się tylko na niego oczami przepełnionymi dziką furią. Nie dyszał ciężko. Nie ociekał potem. Nie warczał. Tylko wbijał w niego swoje niebieskie oczy, kiedy poprawiał rękawy tuniki. Był to Numa w potarganym ubraniu, z psychopatycznym uśmiechem pełnym kłów i cieknącej śliny.

– Nie radzę. Oszczędź siły na coś mniej rozmownego – ostrzegł maga wilk, wskazując palcem jego moc. Ochra zaczęła się przesączać po dłoniach Griffina na podłoże.

– Och, jeśli zamknę ci paszczę, to bynajmniej nie stracę – warknął. Na groźbach się tylko skończyło, bo zmienny podbiegł do Aloisa i złapał go za fraki, zanim ten zdążył zareagować.

Wilgotny oddech owiał białą twarz Kershawa. Pozbawione białek ślepia wbijały się w niego z taką pretensją, pogardą – nie było opcji, aby nie zapłacił za swoje wybryki najwyższej ceny. Nie tym razem, gdy nie podpadł hrabiemu, Ryudn czy Darionowi... Tylko JEMU.

– Czy ty naprawdę myślałeś, że zwiejesz sobie stąd? Niepostrzeżenie? – cedził słowa, za każdym razem akcentując słowo szarpnięciem. – A miałeś być inteligentny... – parsknął. – Co sobie myśleliście? – krzyczał, zwracając się do Riffa, który wymierzył mu gałęzią cios. Żałosny w skutkach, podobnie jak owa ucieczka.

– Co sobie myśleliśmy... To nie twój pieprzony interes – wycharczał Alois, choć raz zdobywając się na określenie czegoś adekwatnie.

Zmienny gniewnie machnął ogonem. Z jego trzewi wydobył się drżący, niski odgłos.

– Grunt, że ty należysz do mnie – odparł półgłosem, po czym odrzucił mężczyznę na bok. Lęk przyćmiewał ból, bowiem monstrum zbliżało się do Griffina.

Spoglądał to na zmiennego, to na Aloisa i nóż w swoim ręku. Na szeroko rozstawionych nogach cały czas emitował magią, która zaczęła ulatniać się także z jego mosiężnych oczu. Kiedy brunet twierdził, że jest bezbronny – tak było, choć pozory mogły mylić.

Numa mierzył się z nim spojrzeniem. Górował nad Griffinem pod każdym względem. Był górą mięśni, futra, kłów i pazurów w zawistnym worku jego osoby. Śmiał się cicho, ilekroć zwodził go potencjalnym atakiem, a ten się nabierał. Droczył się uśmiechnięty krzywo, ewidentnie delektując się sianym postrachem.

Alois chciał krzyknąć, żeby mag przestał się wydurniać i brał nogi za pas. Głos uwiązł mu jednak w gardle na myśl, że zwróci na siebie uwagę zmiennego, gdy tylko się odezwie.

Może espis zamierzał go pokroić na plasterki, jak mu obiecano? Może udusi go na miejscu? A może odroczy przyjemność katowania, zaciągnie go na plac zamczyska, gdzie go wybatożą na oczach wszystkich i Greenie?

Już przed oczami miał jej zimne spojrzenie satysfakcji, kiedy usłyszał syk. Zmienny został cięty nożem po przedramieniu. Mag ze światłem w oczach dzierżył zakrwawione ostrze w gotowości. Takie wygrażanie się aptekarza było tym bardziej nie na miejscu. Za samo zranienie Numa mógł go rozerwać na strzępy, a zamiast tego tylko się patrzył, tamując drugą ręką krwawienie.

Alois z jękiem przeturlał się na kolana i poderwał z ziemi.

– Przestań, Griffin – zawołał do maga. Zignorował to. Jeszcze natarczywiej rzucił się na zmiennego. Ten już jednak nie puścił mu tego płazem.

Wilk złapał go jedną ręką, wytrącając mu ostrze. Nim opadło na ziemię, pochwycił je zakrwawioną dłonią. Riff, machając nogami w powietrzu, był zupełnie bezbronny. Alois wrzasnął przerażony, kiedy zmienny dźgnął maga w bok. Ochra unosząca się w powietrzu opadła, a spojrzenie Griffina przygasło. Kiedy przestał się miotać, Numa przysunął go blisko przed swój pysk.

Wszystko znieruchomiało. Dookoła zapanowała głucha cisza.

Alois wahając się zaczął się zbliżać do nich, kiedy espis szepnął swojej ofierze do ucha kilka słów. Oczy maga rozszerzyły się, odsłaniając całe tęczówki. Zamiast na ranę patrzył na swojego oprawcę. Kiedy go postawił na nogi, osunął się na ziemię, nie odrywając od niego zszokowanego spojrzenia.

– Lepiej, żebyś nie był ważny dla swojego pana. Znikaj zanim się rozmyślę – warknął z podejrzanie smutną nutą zmienny, odsuwając się od Griffina. – Nie ma drugich szans.

Alois nie bacząc na zmiennego, chciał podejść do rannego przyjaciela. Nie miał jednak refleksu, aby na dobre się przy nim nachylić, gdy Numa szarpnął go na plecak. Jednak jeśli Kershaw miał czegoś nie dostrzec, to się to nie udało.

W tym ułamku sekundy zauważył, że zdruzgotany Griffin nie krwawił, a wyjmował ostrze z plecaka. Oraz jak z drżącą wargą spojrzał się na Aloisa.

Bądź zdrów. I przeżyj, chciał powiedzieć. Zbyt drżało mu jednak gardło, aby miało to zabrzmieć w należyty sposób. Tak też milczał, odwracając się, aby espis nie zmienił zdania.

Dopiero po paru krokach Alois zorientował się, że z jego oczu ciekły łzy. Kiedy zmienny zatrzymał się, ich napływ się tylko wzmógł. Zaczął się cały trząść. Dźwięk dartego materiału oddziaływał na zmysły ze wzmożoną siłą. Przestraszony zerknął za ramię.

Nie odetchnął z ulgą, kiedy część koszuli zmiennego stawała się prowizorycznym opatrunkiem, a nie jego kneblem. Spostrzegłszy to, Numa ze wściekłym grymasem wykręcił Aloisa i na nowo zaczął go prowadzić do twierdzy.

Szli ścieżką, którą mężczyzna uciekał jeszcze parę godzin wcześniej z Griffinem. Jeszcze parę godzin wcześniej cieszył się, że te wszystkie czerwone liście, sękate gałęzie i przerośnięte, pstrokate ptaki widział ostatni raz. Każde skaleczenie, smagnięcie gałęzią bolało bardziej, każdy kamień był bardziej dokuczliwy. Światło dnia nie miało na to żadnego wpływu...

Numa milczał. Alois był pewny, że zmienny zdawał sobie sprawę, jakie tortury sprawiał, trzymając go w niewiedzy. Niemal nie parsknął, a potem nie wybuchnął płaczem, kiedy wewnętrznie odpowiedział sobie na pytanie, co go czeka. Mógł się modlić i nawet boska przychylność nie wyratowałaby go z tych tarapatów; zmienni nie wybaczali.

Szedł ze spuszczoną głową, nie chciał zobaczyć, kiedy znów pojawi się przed nimi zamek. Najbardziej luksusowe więzienie, jakie mógł sobie wymyślić, nawet jeśli tam tylko służył. Kątem oka widział, jak berberysy ustępowały wysokim trawom. Ich szorstkie kłosy ścierały mu z twarzy łzy, których sam zetrzeć nie miał odwagi.

Latarnie na murach nie sięgały go swym blaskiem, kiedy wchodzili przez okratowane przejście z dala od jakichkolwiek strażników. Zatem w dyskrecji przedostał się z espisem do piwnic. Czekał tylko, kiedy Numa zaniesie się rykiem tak jak jego przybrana siostra, gdy postanowiła kogoś ukarać przed całą zamkową społecznością. Zimno kamienia przebijało się równie dotkliwie przez obuwie jak spojrzenie odprawiającego go zmiennego.

Nie poczuł niepokoju, kiedy Numa uruchomił w ścianie przejście. W jeszcze głębszym mroku wywracał się na śliskich stopniach schodów. Piszczele promieniowały bólem aż do lędźwi, ale Alois nie wydał z siebie nawet najcichszego jęku.

Skupiony na powstrzymywaniu się przed okazaniem jeszcze większej słabości, jednak zupełnie stracił orientację. Nie wiedział, w której części zamczyska się znajdował, kiedy przeszli na spowity w półmroku korytarz.

Życie zamku toczyło się swoim codziennym rytmem. O tej porze nie było człowieka czy zmiennego, który mógł pracować na zewnątrz. Wszyscy byli do dyspozycji, żeby zobaczyć jak panicz rozliczy się ze swoim żałosnym sługą... Alois z tą myślą wyprostował się sztywno, że aż chrupnęło mu w kręgosłupie. Trzasnęło mu w szyi, kiedy uniósł dotąd spuszczoną głowę.

Z trudem nie okazał zdziwienia, kiedy zamiast patio na końcu korytarza zastał hol północnego skrzydła. Omiótłszy spojrzeniem espisa, był w stanie zrozumieć, że komuś w dokonaniu egzekucji mogły przeszkadzać podarte ubrania. Nie wiedział jednak, czemu zaciągnięto go do własnej komnaty.

Jednym ruchem Numa rzucił nim na niemal całą szerokość pomieszczenia. Alois opadł na podłogę, tłukąc wszystkie stawy. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa, kiedy chciał wstać, chociaż podpierał się na skrzyni. Piszczało mu w uszach, także nie usłyszał trzasku drzwi. Numa zmusił Aloisa, by spojrzał mu w oczy. Kershaw musiał naprawdę mocno uderzyć się w głowę, kiedy skojarzył ich kolor z matczynym.

– Jesteś z siebie dumny? – spytał zmienny. Było to powiedziane tak dziwnym tonem, że normalnie Alois nie wiedziałby jak na to odpowiedzieć.

Espisem targał gniew i zmęczenie, jakie przystało komuś uganiającemu się za uciekinierami. Raz cichnące, raz głośniejące powarkiwanie nie pozostawiało co do tego wątpliwości. Kershawa mogłaby zastanowić jedynie frustracja ściskająca zmiennemu gardło. Jednak okoliczności ułatwiały zignorować takie szczegóły.

Czy Alois był dumny, że został złapany? Odkąd zawitał do Ezdenu, nie miał sobie nic do zarzucenia. Czy był dumny, że uciekł? Nie. Nie udało mu się. Mógłby odczuwać wstyd, ale przecież mógł nie podjąć próby, tylko posłuchać się Greenie i łyknąć niewolę jak absynt. Czy też miał się czego wstydzić?

– Owszem – wycedził półszeptem Alois. Cały strach przełknął, utrzymując jedynie chłodne spojrzenie.

Wilk uśmiechnął się szyderczo.

– Dobrze. – Puścił go. – To bardzo dobrze...

Zmienny odsunął się od niego. Spod koszuli wyciągnął łańcuch, na którym wisiał klucz. Bez trudu trafił nim w odpowiedni otwór. Sprawdziwszy mechanizm, ponownie odwrócił się do Aloisa.

– Skoro tak ci się tu nie podobało, to będziesz tu siedział aż zmienisz zdanie – zaczął, przeszukując szuflady i szafki. – I jeszcze dłużej... Masz szczęście, jeszcze możesz sobie zasłużyć na moją łaskę – dodał, śmiejąc się złośliwie.

Wyciągał wszystkie błyszczące i ostro zakończone przedmioty – nożyczki, pióra, cyrkle. Alois chwiejnie podniósł się z posadzki.

– Nie zabijesz mnie? – zapytał, nie spuszczając z espisa wrogiego spojrzenia.

Numa w pełni oddawał się oględzinom znalezionego ołówka. Wydawało się, że nie usłyszał, ale jednak zerknął szybko na sługę. Starannie położył pisadełko na blacie biurka, a potem na nowo złapał klucz wolną ręką.

– Krótka śmierć na tych ziemiach jest przywilejem wojowników, pachole – zaczął z powagą. Podniósł gniewny wzrok. – Gdybym cię zabił, zrobiłbym ci przysługę. Trudniej jest żyć jako niewolnik, aniżeli zginąć w walce ze złudzeniem wolności – dodał gorzko.

W zielonkawej mgiełce jego oczy na nowo stały się ludzkie. Kiedy spojrzał na klucz w swoim ręku, zabarwiły się furią. Nie dodał jednak nic więcej, gdy trzasnął drzwiami i zamknął Aloisa w komnacie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro