Rozdział XLIII cz.I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– A więc nie spytasz się, gdzie płyniemy? – upominał się kolejny raz Numa, siadając na ławce.

Alois poprawił płaszcz, rzucając ku espisowi krótkie spojrzenie. Zgodnie z niepisaną umową już wyciągał prowiant.

Wilk przełożył wiosło w poprzek łódki, po czym oparł się na nim. Już dawno zrezygnował z koszuli i płaszcza, dzięki czemu jego spoconą sierść suszył łagodny wiatr. Marne pocieszenie nim jesień przeistoczy się w przedzimie. Za to Numa trzymał swoją głowę zauważalnie niżej niż poranku.

Alois wyciągnął przed siebie rękę z jakimś pieczywem o długoterminową zdatnością do spożycia.

– Zakładam, że jeśli to zrobię i tak nie uzyskam odpowiedzi.

Panicz uniósł kącik ust, przejmując jedzenie. Bez komentarza przeszedł do jego unicestwiania. Nie zajęło chwili, kiedy ręce znowu stały się puste, a spodnie pokrywały okruszki. Był jedynym, który jadł ze smakiem.

Choć zmienny znowu stanął na ławce, zapowiadał się rychły postój. Słońce już zahaczało swoją tarczą o gęstniejące korony nadbrzeżnych drzew.

– Może jednak teraz ja powiosłuję? – zasugerował Alois, odkładając ledwie nadgryziony placek. Starał się niezbyt jednoznacznie wydłubywać spomiędzy zębów łuski po zbożu, którymi go wzbogacono dla przedłużenia trwałości.

Numa prychnął, kreśląc samymi barkami kółka. Przekrzywił głowę na bok, aż strzyknęło mu w szyi. Stęknął:

– Żebyś wdrożył w życie kolejny plan ucieczki? Dzięki. Nie jestem w nastroju do uganiania się za tobą.

– Świetnie – mruknął Alois, patrząc na brzeg rzeki.

Tutaj piął się leniwie, płynnie przechodząc w ląd. Szczyty pagórków rozmywały się pośród drzew o cienkich pniach i krzewach o wiotkich pędach. Nad korytem jednej z odnóg rzeki przepływającej przez Wyjące Miasto niejednokrotnie przelatywało ptactwo. Ich dorodne rozmiary świadczyły o tym, że nie bały się rzucić wyzwania zimie.

– Widzę, że niełatwo odpuszczasz, co?

Mężczyzna wzruszył na to ramionami z posępną miną. Bezczynność, na jaką skazywał go Ezdeńczyk, sprawiała, że musiał stawić czoła wspomnieniom. Nie chciał mieć z nimi do czynienia, ale ze zmiennymi też nie.

Zanim Książę Niewolników porwał go z urlopu, domek letniskowy manił mu się jako idylla. Trudno było się dziwić. Ojciec odprawiał na letni czas guwernantki w okresie dziecięcym, a on mógł z bratem, czasami także Riffem, wyczyniać takie szaleństwa, że nie sposób sobie wyobrazić.

Raz zdarzyło się, że Reagan podwędził nad ranem łódkę jakimś urlopowiczom. Naturalnie Alois maczał w tym też swoje palce, toteż nikt nie mógł znaleźć ich dwójki, dopóki nie raczyli zgłodnieć i zejść na ląd. Nastąpiło to późną nocą, kiedy ich wybrykom mogły przypatrywać się gwiazdy oraz ich władca – księżyc. Odkrywanie nowych lądów musiało poczekać...

– Wiesz... – zaczepił Numa powoli, ale czym prędzej mężczyzna pragnął mu przerwać.

– Nie, nie wiem – warknął opryskliwie.

Zmienny aż się obejrzał za ramię. Oczy miał jak denka od słoików. Alois był jednak zbyt rozgoryczony, aby się tym przejmować, błądząc myślami.

Kiedy rozmawiał na temat tej przygody z Sophią, nie roześmiała się tak jak on. Właśnie tej chwili najtrudniej nie potrafił wymazać z pamięci. Nie poprzedzało to bezpośrednio jej zaręczyn, więc wykluczało domniemaną gorycz rozstania będącą preludium tego wydarzenia. Wtedy na chwilę aureola jej cudownej osoby przygasła w oczach Aloisa. Na zbyt krótko, aby w odpowiednim momencie uznać to za przestrogę.

A może to w nim leżała wina? Nie walczył o to, aby jej współczucie i troska przeobraziły się w coś bardziej zobowiązującego. W chwili, kiedy z całym cynizmem, oziębłością wyrzuciła mu jego marność, tylko napisał jakiś anonimowy apel w gazecie z ogłoszeniami! Czuł się zraniony, ale czy gdyby mu zależało nie powinien zawalczyć o jej uznanie już znacznie wcześniej? Zamiast tego wymykał się przygnębiającej rzeczywistości. Odcinał się od tego, jak bardzo żałośnie plasował w swoich własnych oczach. A potem... A potem był na tyle bezwartościowy, żeby kochając, a może tylko prawie kochając, nie spróbować nakłonić Greenie do wyjazdu. Albo siebie, aby zostać.

Alois złapał się za głowę, dochodząc do konstatacji, że właśnie to czyniło go jeszcze bardziej... takim. Nie baczył na zmiennego, który przyglądał się mu zdezorientowany. Wnioskował, że dopuścił się zbrodni na tym cennym uczuciu. W zasadzie na każdym, które otrzymywał. Większą natomiast przeszkodą do szczęścia niż bieda była właśnie jego natura przegranego, którą zaakceptował.

– Wydaje mi się, że powinieneś porozmawiać z jakimś żywym człowiekiem – powiedział ostrożnie Numa. – I to szybko – uściślił, kiedy Alois nie zareagował. – No, od biedy ze mną, ale nie żebym ci coś narzucał... – ciągnął, przekładając wiosło na drugą stronę łódki.

Mężczyzna zmarszczył brwi, po czym spojrzał na zmiennego. Ten utkwił wzrok w rozciągającą się przed nim dolinę.

– Jeśli espis potrzebuje się wygadać, to przecież słucham – mruknął ostro.

– Pachole, mówię, że to TY musisz się wygadać – sprecyzował zmienny, zanim sługa zdążył coś dodać. – Co ja się zresztą pytam... – Złapał się za twarz, a potem uśmiechnął wyniośle. – Ja, twój espis, rozkazuję ci, abyś mi wyjaśnił myśli stojące za tą pantomimą, którą to ranisz oczy moje.

Jak zwykle, ten jednostronny żart, wymusił na wzburzonym Aloisie przewrócenie oczami. Starał się zbyć zmiennego:

– Proszę mi wybaczyć, ale nawet z najszczerszymi chęciami nie jestem mistrzem konwersacji.

I twoje przeszkodzenie mi w ucieczce nie ma wcale nic do rzeczy – dokończył w myślach.

Zamiast ciszy, Alois dostał karcąco łopatą wiosła po głowie. Jego oczy rozszerzyły się z oburzenia. Już otworzył usta, lecz nim coś powiedział, Numa zrobił to znowu. Zmienny śmiał do rozpuku, ignorując rozwścieczone uwagi mężczyzny. Wreszcie Alois zaczął próbować unikać irytujących zaczepek. Przechylał tułów to w jedną to drugą stronę, ale nie stanowiło to problemu dla irytującego Ezdeńczyka, aby pacnąć go jeszcze raz.

– To niedojrzałe... – warknął Alois przez zęby.

Numa zaśmiał się, przedrzeźniając go:

– Boże, aleś ty dorosły. Zanotuję to sobie, gdybym potrzebował mówcy na stypie.

Oj, rzeczywiście będzie ci potrzebny i to już niedługo! – pomyślał mężczyzna z rządzą mordu.

Łódka kołysała się na boki, burząc wodę. Jakieś żyjątka odpływały spłoszone, dając wreszcie znak o swojej obecności.

Alois dźwignął się na nogi, stając naprzeciw zmiennego. Potem zaś zaczesał lepiące się od wody włosy. Ewidentnie ten paniczyk–błazen prosił się o nauczkę!

Mężczyzna spojrzał Numie w oczy rozjaśnione łobuzerstwem. Ten poprawił sobie wiosło w lewej ręce, a potem odsłonił zęby prowokująco, ale Alois miał już dość. Może to było dla niego za wiele?

Kiedy Numa pchnął wiosło przed siebie, mężczyzna uchylił się w prawo. Ciężar zmiennego pociągnął go do przodu, nie napotkawszy przeszkody. Zachwiał się, spadając z ławeczki. Alois wyciągnął ręce przed siebie, łapiąc za trzpień wiosła. Szarpnął nim, popychając zmiennego obok siebie, a następnie do rzeki. Wielkie cielsko przeleciało z pluskiem do wody.

Mężczyzna chwilę trzymał ręce po bokach, łapiąc równowagę. Kiedy jednak już pewnie stanął na nogach, popatrzył się na miotającego w wodzie zmiennego, a potem się zaśmiał. Alois iście zarechotał, widząc jak niezgrabnymi ruchami Numa starał się utrzymać na powierzchni. Ledwo łapał oddech, kiedy natomiast owy posyłał mu spojrzeniem gromy.

– Och, jak dawno się tak nie uśmiałem – zawołał do pływaka, który usiłował wdrapać się na pokład. Aż rozbolał go brzuch...

– Uważaj, bo się udławisz... – burknął urażony panicz.

Alois nachylił się nad wodą, łapiąc wiosło, a potem podpłynął do Numy. Wystawił mu szerszy koniec.

Zmienny mądrze złapał za nie. Spojrzał jednak na człowieka z iskrą wróżącą tarapaty. Tym razem zabrakło mu sprytu, żeby zamiast wspomóc się wiosłem i wejść na pokład, pociągnąć.

Alois był na to przygotowany. W odpowiednim momencie puścił je, przez co Numa znowu wylądował pod wodą.

Obyło się bez znaczącego śmiechu. Wilk podpłynął do burty łódki. Starał się przerzucić ciężar za jej brzeg, ale cała łupinka się chwiała. Mężczyzna wiedział, że zmienny dojdzie sam do tego, że w ten sposób prędzej ich zatopi niż wróci na pokład.

– Wiesz co, pachole, i tak zbierało się na postój... – wybrnął Numa, łapiąc łódkę za cumę i kierując w stronę brzegu. Sługa nie oponował, nieustannie uśmiechając pod nosem.

Niebawem Numa przestał płynąć. Naprężając linkę, zaczął ją holować na mieliznę. Alois natomiast usiadł na łódce. Zdjął buty i podwinął nogawki spodni. Cóż... Nie było to lato, żeby kąpiele w rzece przynosiły przyjemność. Nie musiało też to szczególnie przeszkadzać. Przerzucił nogi, a potem wskoczył do wody. Omal nie zazgrzytał zębami, weryfikując swoje myśli.

Numa odwrócił się, gdy usłyszał plusk. Uśmiechnął się nieprzyjemnie na widok Aloisa brnącego pośpiesznie przez wodę po kolana.

– Nie mam zamiaru uprowadzić łódki, zatruć strumienia ani wysadzać za sobą żadnych mostów – wymienił sługa względnie pogodnie, przejmując cumę łódki, nim espis się odezwał.

Zmienny puścił linkę bez większego sprzeciwu, pozwalając mu wyciągnąć łupinkę na piaszczysty brzeg. Ostatecznie Alois przywiązał ją do jakiegoś konara i ukrył za ścianą pałki wodnej. Nie narzekał, że woda była lodowata; nie, gdy Numa mokry od stóp do głów zaczynał powoli drżeć z tegoż powodu.

Szczęście to nie trwało długo, bowiem szybko zapłonęło ognisko ze wcześniej przygotowanego chrustu. Nie brakowało też odzieży na przebranie.

– Przeklęte futro – warknął zmienny, wyciskając wilgoć to z jednej, to z drugiej ręki. – Będę jak chodzący pompon... No, pompon – mruknął krytycznie, gdy na wierzchu jego dłoni sierść już zaczęła się stroszyć. – Trzęsący się z zimna, szczekający zębami pompon...

Alois podszedł w stronę ogniska, czując, że jeśli się nie odezwie, Numa nie przestanie się nad sobą użalać. Spojrzał na korony drzew, a potem na przemokniętego zmiennego, kiedy siadał na pledzie.

– Jak znam życie, to jutro będę musiał płynąć wpław za łódką – skwitował mężczyzna, wchodząc w słowo.

Ezdeńczyk zamilkł raptownie, po czym powoli uniósł brew.

– A wiesz, to jest myśl. – przyznał Numa, kiwając głową. – Dorzućmy do tego jeszcze cały dzień gadania o sobie... – Wyszczerzył się, jak mężczyzna zrobił kwaśną minę na tą sugestię. – O wiedziałem, że ci się spodoba.

– Trochę ciężko jest mówić pod wodą... – mruknął Alois, siląc na wzruszenie ramion.

– Ciężko to jest wytrzymać z takim mrukiem – sarknął Numa, po czym wytknął go palcem.

– No, bo ciągłe warczenie, szczękanie zębami to już można wytrzymać? – zironizował Alois, aby jeszcze unieść dłonie do ogniska i dodać: – A jeszcze moje ulubione: duszenie...

– Oj tam, raz mi się zdarzyło... – Numa zbył to ręką, ale nie powstrzymał się przed podrapaniem potem po karku.

Zmienny nieudolnie próbował strząsnąć wodę z łba, ale ostatecznie zrezygnował z tego. Wytarł głowę w prowizoryczny ręcznik z jakiejś koszuli. Rozłożył pled niemal w samym ognisku i się na nim położył. Nie przybrał formy bestii na noc, jak robili to członkowie straży czy bojówki. Leżał zatem na plecach wpatrzony przez dłuższą chwilę w niebo, jakby starał się dojrzeć przez chmury gwiazdy.

Co zaś tyczyło się Aloisa: zasnął niebawem. Nawet nie myślał, gdzie by zaszedł tego popołudnia, gdyby udało mu się uciec.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro