Rozdział XLIII cz.II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z rana znowu ruszyli. Numa prędko spakował manatki na łódkę, nawet nie jedząc śniadania. Alois nie miał wyboru – musiał wdrapać się wyrwany prosto ze snu... przez wodę, która wydała się mu nieporównywalnie zimniejsza niż poprzedniego popołudnia.

– A więc... – zaczął zmienny, wzdychając, gdy zasiadł na ławeczce. Wyjął spod nóg drugie wiosło i włożył do przeciwległego otworu. Na razie jednak pozwalał nieść łupinkę prądowi, kiedy Alois zmagał się na przemian z sennością i rozpakowywaniem prowiantu. – Jak się spało?

Sługa podniósł brwi, wyjmując bez słowa kolejny placek. Numa musiał postradać zmysły, co odnajdywało odzwierciedlenie na jego pogodnej twarzy. Przyjął jedzenie, odgryzając ogromny kęs. Oparł się o kolana, podnosząc wiosła, gdy zaczęły zaczepiać o roślinność porastającą dno leniwie płynącej rzeki.

– No wiesz... Coś łatwego zanim wrzucę cię do wody – przypomniał espis, mrugnąwszy okiem.

Alois złapał się za twarz, pozbywając się paprochów z oczu. Ziewnął przeciągle, mrugając. Dopiero wtedy skojarzył, z czym wiązał się ten uśmiech.

– W ramach wczorajszego prania – dodał panicz, pożerając placek. Okruchy spadały mu bez przeszkód na czarny materiał spodni, a potem pęczniały w kałuży na dnie łódki. – To, że jestem słowny, przecież wiadomo.

– Tylko po tym jak uciekłem, nie zostałem sprany na kwaśne jabłko – zauważył Alois, pochmurniejąc.

Wilk przewrócił oczami. Jęknął prześmiewczo:

– No już dzień się zaczął... Zacząć bez marudzenia, po prostu nie do pomyślenia?!

Alois sięgnął po manierki, wypłukując nieświeżość z ust. Splunął do rzeki, ocierając wodę z wargi rękawem płaszcza.

– Nie obiecałem ci nic takiego – sprecyzował Numa, przyglądając się swoim paznokciom, które w subtelnej mgiełce zieleni przybierały na przemian zwierzęcą i ludzką formę.

Mężczyzna zerknął na niego z irytacją. Przecież dokładnie pamiętał, co mu powiedział, po tym jak wrócił od Greenie... Greenie. Na jej wspomnienie poczuł znajomy, łagodny ucisk w piersi.

– Zresztą. Jakby nad tym się zastanowić, to powinienem cię ukarać nie za to, że uciekłeś tylko, że dałeś się złapać – ciągnął wilk, wystawiając przed Aloisa dwa wyprostowane palce, jakby sam nie potrafił liczyć. – Dwa razy.

– Jeślibym uciekł, to nie mógłbyś mnie, espis, ukarać tak czy inaczej – odparł ponuro sługa.

– No właśnie.

Numa przymrużył oczy, gdy słońce wynurzyło się zza warstwy chmur. Wiatr mierzwił mu sierść tak jak mężczyźnie włosy. Wyjmował z niej liście, które przyczepiły się do niego nocą. Lekko poruszał uszami, gdy przez szum wody i gałęzi przebijał się jakiś inny dźwięk.

Alois patrzył się na mętną wodą pod nim. Beznamiętnie przeżuwał bułkę. Nic nie zostało z rozbawienia hecą poprzedniego dnia.

– A więc, skoro już rozgrzewkę mamy za sobą, to może powiesz, ile zbierałeś się do ucieczki z zamku? – zasugerował Numa, wracając spojrzeniem do Aloisa.

– Czemu miałbym to powiedzieć? – mruknął nisko sługa, poprawiając wysoki kołnierz tuniki spod płaszcza.

Zmienny powiedział niemal śpiewnie:

– Bo jestem twoim espisem, wspaniałym słuchaczem i najwyraźniej jedynym, któremu mógłbyś to powiedzieć?

Alois skrzyżował ręce na piersi, spoglądając na zmiennego spode łba.

– Podziękuję.

Wilk przewrócił oczami. Nadal się rozgrzewał, przeciągając wyprostowane ramiona nad głową i naciągając mięśnie boków. Nie przerywając rozgrzewki, mówił:

– Dobra. Bocz się. – Zmienny wytknął Aloisa palcem. – Ale z tego co widzę, skończyli ci się ziomkowie do zwiewania, prawda? Ten mag był twoim przyjacielem i nie było żadnego "turysty", nie?

Mężczyzna uciekł wzrokiem na brzeg. Nikt w końcu nie mógł Numie zabronić bycia spostrzegawczym.

– Nie było. I był moim przyjacielem – zgodził się mężczyzna ponuro. – Dlaczego nas wtedy nie zabiłeś?

To pytanie mogło równie nie paść. Alois nadal wpatrywał się w zakola rzeki porośnięte trzciną. Zmienny nadal robił swoją gimnastykę. Tylko wzdrygnięcie się Numy świadczyło o tym, że było inaczej. Niedługo po tym zaś rozgrzewane ramiona opadły z rezygnacją na kolana.

Alois przekręcił głowę w stronę zmiennego. Nie było zatem też złudzeniem, gdy zielona mgiełka spowiła oczy panicza, a potem opadła, wtapiając się w sierść.

– Nie zabiłem was, bo nie chciałem tego robić. Tortury mnie nie kręcą. Trupy też. – Numa zamilkł na chwilę. Patrzył uważnie na Aloisa, jakby zależało mu na tym, żeby mu uwierzył. Odchrząknął, a jego głos zabrzmiał bardziej zdecydowanie. – Jak już przy tym jesteśmy, pozwól, że coś ci wyjaśnię. Ja... Nie zmienię w tej kwestii zdania, nawet jeślibyś wyjechał mi z trucizną czy wreszcie zwiał. Nie jestem taki mściwy.

Alois powoli spojrzał w oczy zmiennego. Nie rozumiał, czemu zrobiło mu się ciężej na sercu. To uczucie robiło się tym bardziej natrętne, im bardziej upewniał się, że Numa powiedział to szczerze. Nie mógł zrzucić tego na złudzenie wynikające z senności, bowiem ta już go opuściła.

– Nie chciałem cię otruć... Tylko uśpić – przyznał Alois niepewnie.

Wilk pokiwał na to głową.

– Wiem. To znaczy... Wiem, że możesz mnie nienawidzić, ale nie tak bardzo. – Po chwili potrząsnął głową, jakby właśnie się na coś decydował. – Ryudn próbowała mnie otruć swoją drogą. Być może udało się jej to na Przyjęciu... No dobra, udało się jej.

Alois wtedy zrozumiał, że zmienny był po prostu czujny. Tu nie chodziło wyłącznie o gust Numy czy jego wrodzoną odporność na niektóre zioła. Po prostu miał uraz, który kazał mu nie pić czegokolwiek w obecności sługi przybranej siostry. Nijak zmieniało to fakt, że Numa przyłapał swojego esperę na próbie ucieczki. Za to Aloisowi łatwiej było zaakceptować, że nie zdradził go brak dyskrecji.

Numa spojrzał zamyślony na mężczyznę. Spytał półszeptem:

– Uciekasz, bo się boisz?

Nim Alois zdążył zareagować na poprzednie zdanie, Numa zacisnął usta. Skoro Ezdeńczyk w tej głuszy zdobywał się na takie słowa, nie miał nic do stracenia, aby chociaż częściowo odbudować jego zaufanie. Tak czy inaczej pozostawał na jego łasce bądź niełasce... Nawet jeśli z każdą chwilą przybierało to kształt tego pierwszego.

– To dlatego, chciałeś zostawić Dariona? Aby nie wyszedł ze swoimi miksturami? – spytał Alois, gdy wreszcie zdobył się na odwagę ubrać myśli w czyny.

Numa pokiwał głową na boki, ni to przecząc, ni potwierdzając. Zamiast tego milczał, aż Alois odpowiedział na jego pytanie:

– Bo tak trzeba. Muszę wrócić.

– A dlaczego? A dlaczego musisz wrócić? – dociekał zmienny, powoli dochodząc po swoim wyznaniu.

Zastrzygł uchem, gdy jakieś spóźnione kaczki wzbiły się w powietrze. Na rzekę posypało się kilka czerwonych piór, gdy zwierzęta przepierzały się na subtelne szarości i biele poprzecinane czarnymi pasami.

– Chociażby dlatego, że kiedy stanę się bezużyteczny, to niedługo po tym także martwy – odparł wymijająco Alois.

Numa uniósł kącik ust. Nie skomentował tego bardziej i nie było potrzeby.

***

– Nie masz szczęścia – zauważył wilk, odczepiając od sierści na ramionach rzepy czy inne twory, które mu się poprzyczepiały.

Alois przewrócił oczami, moszcząc na pledzie. Już kolejną noc z rzędu miał spać pod gołym niebem. Sarknął, oglądając się za torbą z prowiantem:

– Doprawdy? Nie zauważyłem.

Wilk zamerdał ogonem, idąc w jego ślady. Strzygąc przy tym jednym uchem, skorygował:

– Do wybierania miejsc na urlop.

Aloisowi nieco zrzedła mina, gdy zobaczył cel swoich poszukiwań przy innych bagażach. Oznaczało to, niestety, ponowne wstawanie, czego chętnie by sobie oszczędził. Głód okazał się jednak konkretną motywacją, bo po rozważeniu, czy przeszkadzałoby mu spanie o pustym żołądku, podźwignął się na ręce, podciągnął nogi i podniósł się.

– Zapewne ty masz lepsze, espis – stwierdził Alois, wracając do toczonej z Numą rozmowy.

Wilk uśmiechnął się szeroko. Odpowiedział bez nawet chwili wahania:

– Oczywiście. Chociaż to mój pierwszy wypad od lat... – dodał po chwili, kładąc na plecy. Niedługo leżał w ten sposób, bo nierówności nadbrzeżnego brzegu wydawały się bardziej wbijać w mięśnie.

– Śmiało można przyznać, że od wieków – mruknął ironicznie Alois, jakby przypadkowo wypowiadając to na głos. Nie męczył się długo z poszukiwaniami czegoś jadalnego pośród ciemności.

Wilk zaśmiał się krótko. Jego kły już nie wydawały się takie przerażające nawet w świetle pomarańczowych języków ognia. Podnosząc palec, odparł:

– O nie, tak stary to ja nie jestem.

Alois wygrzebał z przepastnej torby dwie bułki. Jedną rzucił specjalnie w taki sposób, aby Numa musiał się poderwać, by ją złapać. Po kolejnym dniu rzecznej przeprawy nie było możliwości, aby zmienny przy tym nie stęknął. Gdy sięgnął pieczywa, ale chrupnęło mu w kręgosłupie.

Mężczyzna zauważył z przekąsem, po czym zabrał się do jedzenia:

– Dobrze, że espis o tym wspomniał, bo by można było jeszcze pomyśleć inaczej.

Placek smakował podobnie nieciekawie co na początku podróży. Jednak wychodziła mu już uszami, kiedy kolejny dzień jadł to samo, czerstwe pieczywo.

Numa uniósł brwi, poprawiając się na pledzie i rozmasowując krzyż. Pogroził człowiekowi palcem, mrucząc złowróżbnie:

– Zobaczymy czy też jutro będzie dopisywał ci humor jak sobie powiosłujesz cały dzień.

Na nic się jednak zdały jego groźby, ponieważ kiedy zerknął na złapany placek, szybko przypomniał sobie o priorytetach. Alois zaś nie kusił losu i od razu położył się na posłaniu.

Espis zachowywał się zupełnie inaczej niż w zamku. Złośliwości nie wylewały się z niego strumieniami. Natomiast ilekroć zdobywał się na jakąś zgryźliwość, podszywał ją żartem.

Alois zastanawiał się czy wynikało to z uroków otoczenia, czy tylko świeżego powietrza. Aczkolwiek musiał przyznać, że zamczysko przytłaczało także jego, a spędził tam zaledwie kilka miesięcy.

Czy to właśnie czyniło swoim mieszkańcom? Czy właśnie na tym polegało ziszczanie się "małymi kroczkami" hrabiego? Obrastaniem w szpony, kły i sierść pod natłokiem... Czegoś?

Właśnie tu pojawiało się sedno. Coś niebędącego Beliarem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro