Rozdział XXVIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nocne hulanki zmiennych poszły w niepamięć, odkąd Beliar powrócił. Zatem kiedy Alois dotarł na zamek, ten był pogrążony we śnie i mógł bezpiecznie dojść do komnaty.

Obudził się białym rankiem. Od razu przebrał w uniform i przygotował. Nie wierzył w swoje szczęście, aby Numa przeoczył jego nieobecność. Nawet jeśli nie wiązało się to z zaniedbywaniem obowiązków, musiał być przygotowany, że właśnie tak zostanie rozliczony. Od razu po doprowadzeniu się do ładu, poszedł do komnaty espisa. Tak czy inaczej musiał skonfrontować się ze zmiennym, a więc nie miał zamiaru z tym zwlekać.

Jego kroki rozchodziły się echem po korytarz. Alois ostrożnie zapukał do drzwi, starając się zapanować nad drżeniem rąki. Z komnaty espisa nie padła żadna odpowiedź. Od ciszy zalegającej na północnym skrzydle dudniło Aloisowi w uszach.

Wziął głęboki oddech i westchnął. Nadal czuł na swoim gardle zaciskającą się pętlę. Zgrabiałą dłonią nacisnął klamkę. Mechanizm płynnie ustąpił, nie wydając z siebie nawet najcichszego szczeknięcia, strzyknięcia czy zgrzytnięcia. Alois z minimalną ulgą wszedł do pomieszczenia przywitany znajomym chłodem, ale i ciszą. Starannie zamknął drzwi i oparł o nie plecami.

Numa leżał na wznak. Przykryty połatanym nakryciem przerażał swoim bezruchem. Jedną rękę miał założoną za głowę, a drugą na brzuchu, jakby wypoczywał na plaży. Alois nie był pewny, czy Ezdeńczycy są w stanie czerpać radość z tak błahych rozrywek jak letnie słońce, kiedy ich ciała napędzał przedwieczny chłód.

Espis... – wyszeptał sługa, trzymając dystans. Niestety, ograniczała go obudowana meblami ściana komnaty. Opierał się plecami o drzwi, dodając sobie pewności ich bliskością.

Numa nie zawsze może współpracował, kiedy przychodziło do realizacji własnego polecenia budzenia się o brzasku, ale przynajmniej wstawał.

Powtórzył wezwanie, lecz zmienny nadal nie reagował.

Alois sceptycznie odniósł się do niepokoju, który zaczął zaprzątać mu myśli. Bardziej bowiem przejmował się tym, co z nim może się stać, kiedy espis obudzi się, aniżeli tym co już mu dolegało.

– Słyszę – odparł zrzędliwie wilk, otwierając jedno oko. – Czego chcesz?

Mężczyzna spuścił ręce wzdłuż boków, odpowiadając głębokim tonem:

– Kazałeś mi siebie budzić, espis. Tak też więc robię.

Numa tym razem otworzył dwoje oczu. Patrzył na Aloisa bez wyrazu, jednak przytomnie, pomimo wczesnej pory. Ze stęknięciem podniósł się z łóżka, odrzucając zamaszyście kołdrę. Nawet się nie obejrzał, kiedy zleciała na podłogę.

Alois podbiegł, ścieląc łóżko. Wilk warknął:

– Nalej mi wody.

To krótkie polecenie zabrzmiało jak groźba. Kershaw pokornie kiwnął głową i pośpiesznie podbiegł do biurka, gdzie znajdował się dzbanek z wodą. Uważnie patrzył, jak Ezdeńczyk zasiadł na krześle, opierając się łokciem o blat.

Woda popłynęła po jego zziębniętej ręce. Alois nawet nie zareagował. Wilk niemal urwał mu palce, wyszarpując podawane naczynie. Uderzył spodem o blat, nawet nie upiwszy łyczka. Ciecz aż podskoczyła wysoko. Jasne krople rozszczepiły ciepłe światło świtu, a potem obryzgały wszystkie zgromadzone na meblu papiery.

Alois zbladł, modląc się, aby to nie były jakieś ważne dokumenty.

– Czy naprawdę dałeś mi właśnie do picia starą wodę? – warknął wilk gardłowo.

Alois przełknął ślinę, podnosząc oburącz metalowy dzbanek. Pamiętał przecież, że ją wymieniał jeszcze przed opuszczeniem pałacu poprzedniego popołudnia. Espisowi zaś zdawały się nie przeszkadzać takie rzeczy... Nie odpowiedział zatem nic. Bez słowa popędził na korytarz.

Kuchnia jeszcze nie funkcjonowała, toteż chwilę mu zajęło zagotowanie wody i napełnienie dzbana. Niemal poparzył się wrzątkiem, nim doniósł go do komnaty zmiennego.

Kiedy jednak tam wszedł, Numa nie wściekał się za temperaturę napoju. Z uśmiechem na ustach głaskał dwa wysokie stosiki zapieczętowanych kopert.

– Mam dla ciebie zadanie specjalne, pachole – zaczął sympatycznie wilk, a Alois już wiedział, że to będzie długi dzień.

***

Odkąd o świcie trzykrotnie miał popędzić do kuchni, aby Numa należycie powitał dzień, nie miał możliwości usiąść ani samemu się posilić. W południe myślał, że będzie spijał wodę z wazonów, aby zaspokoić palące pragnienie. Alois cały dzień biegał wokół espisa jak te czczone przez uczonych w Republice cząsteczki zwane elektronami.

W ciszy znosił wielokrotne wizyty u Dariona, Ryudn, czy innego zmiennego z wiadomością, aby się zaraz potem nasłuchać, jak strasznie się guzdra. W biegu załatwiał rozmaite sprawunki, skupiając spojrzenia wszystkich w Sercu i poza nim.

Służba obojga gatunków przyglądała się z podniesionymi brwiami, jak przelatywał z jednego skrzydła do drugiego, a potem tam jeszcze wracał. Popołudniem przeobraziło się to w jawne uśmiechy i szemranie po kątach. Wszystko to zawdzięczał Numie i jego niekończącej się liście życzeń.

Alois oparł się zziajany o ścianę w skrzydle północnym. Włosy miał posklejane w strąki. Opadały na błyszczące od potu czoło. Sińce pod oczami były niepokojące podobnie jak zapadnięte policzki. Ostatkiem woli odepchnął się od kojąco chłodnego kamienia, po czym poczłapał w stronę komnaty Numy.

Okno rzucało słabe światło na podłogę. Zachodzące słońce podkreślało czerwonawe witraże wieńczące ostre łuki okien.

Sługa wszedł do pomieszczenia. Nie miał siły podnieść rąk, aby poprawić zmiętoloną tunikę ani dumnie wyprostować. Głowa tak mu ciążyła... tylko czekał zrezygnowany na kolejne polecenie zmiennego nim padnie z wyczerpania.

Ręka Numy prędko kreśliła kolejne litery na papeterii. Zamaszystymi ruchami zbliżała się do dolnej krawędzi kartki. Alois nawet nie próbował się domyśleć, czego ten list miał dotyczyć. Przypuszczał za to, że gdyby nie miał na sumieniu opuszczenia zamku bez jego wiedzy, błagałby espisa o chwilę przerwy.

– Zaniosłeś wiadomość do gońca? – spytał wilk, strzygąc jednym uchem.

Kiwnął głową. Numa musiał tego nie zauważyć, bowiem zaburczał zniecierpliwiony.

– Tak – strzelił półgłosem Alois, na nowo starając się oddychać przez nos.

Ezdeńczyk rzucił okiem na niego, pierwszy raz w historii nie komentując jego wyglądu. Niedbałym ruchem odłożył pióro do kałamarza, a następnie wetknął spisywaną wiadomość do koperty.

Człowiek wydał z siebie zduszony jęk, opierając się o ościeżnicę komnaty. Nie dostrzegł usatysfakcjonowanego uśmieszku, który nie sięgał wilczych oczu.

Kiedy zmienny odwrócił się w stronę Aloisa, temu nogi zadrżały w proteście. Przecież jeszcze poprzedniego dnia pokonał kilkukilometrowy dystans, czego nie robił od dawna – miał prawo czuć się wyczerpany.

Z jakąś dziwną ulgą Kershaw patrzył, jak pękata koperta ląduje w kącie biurka a nie jego dłoni. Numa rozsiadł się na krześle okrakiem. Położył swoje poplamione tuszem dłonie na brzuchu.

– Masz już dość? – spytał twardo. Mężczyzna nie zareagował. – Przynajmniej nadrobiłeś zaległości z wczoraj – przyznał zmienny, przekrzywiając głowę na bok.

Alois podniósł zmęczony wzrok na Numę. Ten już się nie uśmiechał. Suchym tonem kontynuował:

– Nie myśl, że mam coś przeciwko dobrej zabawie albo wychodnym na kobitki – uniósł jeden kącik ust, ukazując kieł. Mężczyzna był pewien, że wilk już wiedział o tym, jak spędził poprzednie popołudnie. Nie domniemywał skąd. – Gdybyś tylko dał mi znać, że znikasz... – Numa pokiwał głową na boki. – Ale jeżeli następnym razem wywiniesz mi taki numer, pachole, potraktuję to tak, jakbyś uciekał – warknął, nawet nie podnosząc się z krzesła. Alois i tak się wzdrygnął, kiedy założył ręce na piersi. – Spiorę cię na kwaśne jabłko, rozumiesz? – wyszeptał kpiąco – I radzę ci popracować nad kondycją. Możesz odejść – machnął ręką w stronę drzwi.

Alois nie wahał się, by skorzystać z okazji.

***

Kiedy otworzył oczy, nie wiedział, czy była taka część jego ciała, która by go nie bolała.

Słyszał chrupnięcie, ilekroć naciągał jakiś mięsień. Szczególnie żałował swojej lekkomyślności, gdy musiał przejść z jednego końca pokoju na drugi. Musiał dopiero wypracować najmniej bolesny sposób poruszania się.

Zapiąłwszy ostatni guzik tuniki w kolorze granatu, zdobył się wstawić u Numy. Nie zastał tam niczego, co świadczyłoby o tym, że poprzedni dzień miał zainicjować nowy etap w jego służbie. To tylko potwierdzało teorię o jednorazowej karze za odprowadzenie Greenie do osady. Przynajmniej za opuszczenie stanowiska, bo bardzo chciał wierzyć, że w innym wypadku nie obciążono by dziewczyny karą.

Otrzymawszy kilka listów do rozniesienia po domownikach, a także gońcowi stacjonującemu w stajni, powoli ruszył. Rozbawienie służby oraz mieszkańców Serca nadal ich nie opuszczało. Niewolnik, dopiero dostrzegając córkę hrabiego Scoavolci na krużganku, zdał sobie sprawę jak nie stęsknił się za jej widokiem.

Ze spuszczoną głową podawał każdemu adresatowi list od Numy. Nie mówił prawie nic poza powitaniem i pożegnaniem. Zbliżając się do południowego skrzydła, nie zapowiadała się w tej sprawie też żadna zmiana.

Alois podniósł jednak głowę, gdy z naprzeciwka minęła go para pokojówek. Obie nie były Greenie.

Wtedy zdał sobie sprawę, że powinna zeszłego popołudnia wrócić do zamku. Pewnie już pracowała, myślał. Czy miała dość siły, aby wytrzymać do wieczora? Cóż, wiedział, że byłoby to bardzo egoistyczne z jego strony, gdyby wtedy udał się na jej poszukiwanie. Gdyby tylko przypisano dziewczynę do niego...

W hali stajennej kłębiło się od niewolników. Z dwóch wozów ściągano zabite gwoździami skrzynie. Ludzie nosili parami pakunki. Ezdeńczycy także uczestniczyli w rozładunku, robili to jednak pojedynczo. Konie zaś pojono i masowano, kiedy posilały się nad żłobami.

Pokój posła znajdował się w szeregu z pomieszczeniami na narzędzia, a tym samym naprzeciw boksów z rozleniwionymi wierzchowcami. Kiedy Alois tam podszedł, dostrzegł dwie postacie: kierownika Souvage'a i Fulke. Poczuł się nieprzyjemnie zaskoczony.

Ze starszą kobietą nie widział się dłuższy czas; poprzedniego dnia także. Podniosła brwi, mierząc go przelotnym spojrzeniem, w którym nie było jednak urazy.

– No proszę... Panicz pokazuje zęby – mruknęła pod nosem, machając z wolna ogonem na boki. – Nie pamięta wilk jak zwierzyną był.

Kierownik niewolników dopiero wówczas wyjrzał zza zmiennej. O dziwo, nie skrzywił się na jego widok.

– Czego chcesz? – spytał sucho Souvage, nie bacząc na obecność Fulke. Ta omiotła go pozbawionym emocji spojrzeniem, nie odzywając się. Jednak z umiarkowaną dozą ciekawości przysłuchiwała się dalszej części rozmowy.

Alois wyjął z kieszeni kopertę i wskazał nią znacząco pomieszczenie za swoimi rozmówcami. Starsza kobieta kiwnęła na to głową ze zrozumieniem. Usunęła się z drogi, zmuszając zarządcę do pójścia w jej ślady

Na chwilę wszedł do ciasnego pomieszczenia. Ciemnowłosa postać poderwała się z krzesła, wywracając je. Chłopak zaklął, stawiając mebel na nogi. Alois wystawił przed siebie rękę z listem. Gniewny zmienny posłał mu spojrzenie z ukosa. Mamrocząc, wyrwał kopertę. Przyglądając się adnotacji, parsknął. Wepchnął ją do sakwy u paska i zaciągnął sznurki aż te zaskrzypiały. Łypnął wzrokiem na człowieka, który pospiesznie usunął się na to z drogi. Wyminął go, wściekle pchnął drzwi i pognał do auli.

Alois opuścił pomieszczenie, patrząc jak posłaniec kieruje się ku wyjściu z holu. Jego ciało zaczęła spowijać warstwa świetlistej materii, która sączyła się z niego jak kadzidło. Zielonkawe smugi zagęszczały się wokół kończyn, torsu, głowy, aż w końcu poza murami zamku już nie było go widać. Zamiast tego ostało się ogromne zwierzę o podobnej, ale smuklejszej od wilczej, posturze.

Serce zatrzymało się na chwilę Aloisowi. Za nic nie mógł się przyzwyczaić do tych przytłaczających gabarytów zmiennych. Westchnął, wkładając ręce do pustych kieszeni. Spojrzał na Souvage'a, który wykrzywił swoją poparzoną twarz.

– Nie ma? – spytał słabo Alois. Zarządca przez chwilę piorunował go wzrokiem. Przestał jednak marszczyć brwi, wtykając ręce do kieszeni. Fulke rozszerzyła oczy, zerkając na swojego towarzysza.

– Nie – uciął krótko.

Alois spuścił wzrok, kiwając na to głową. Pożegnał się z obydwojgiem, po czym powrócił do swoich obowiązków.

***

Kolejne dni upłynęły wyjątkowo monotonnie. Służba przystrajała zamek na święto. Zmienni rozjechali się po okolicy, choć nie na długo, więc także nikogo nie niepokoili. Tej krzątaninie przyglądał się czasami hrabia, ale Alois dowiadywał się o tym jedynie z plotek rozchodzących się pośród służby jak pierścienie na wzburzonej tafli jeziora.

Był już w stanie się wyprostować i chodzić swoim zwyczajnym, długim krokiem. Niemniej nie próbował zbaczać z trasy ściśle wyznaczonej przez zadanie od Numy. Tym razem także z jego polecenia zmierzał dokonać kontroli w kuchni, gdzie wkrótce żaden śmiertelnik miał nie mieć wstępu.

Otworzył drzwi do pomieszczeń kuchennych, gdzie słyszał krzątaninę. Znużonym wzrokiem poszukał źródła tych dźwięków.

Zamarł, kiedy dostrzegł znajomy warkocz spływający służce po plecach. Była cała, pomyślał Alois, wzdychając ulgą. Kiedy jednak dziewczyna się odwróciła i posępnie przywitała, poczuł się jakby cięższy.

– Dawno cię nie widziałam – burknęła Greenie, krzątając się w obrębie zlewu.

W bursie kuchnię stanowiło tylko palenisko i zestaw ogromnych garnków. Jednak Alois towarzyszył dziewczynie w kuchni Ezdeńczyków. Znacznie bardziej okazałej, przestronnej, lepiej wyposażonej, niż mężczyzna zapamiętał ze swojej pierwszej wizyty.

– Miałem bardzo intensywny rozkład zajęć – tłumaczył się Alois zrezygnowany. – A przecież wiesz, ile ja mam do powiedzenia.

Jakaś jego część zaciskała więzy na gardle, wymuszając wyznanie jej całej prawdy. Tego, co też tak bardzo chciał ukryć: swoje zmęczenie, niepewność, na które skazał się przez te kilka dni. Pragnął uwolnić się od brzemienia rezygnacji, które ciążyło mu ostatnio wyjątkowo mocno.

– No właśnie z tego, co widzę, to faktycznie całkiem sporo, nie miałeś nawet czasu, żeby dać znak życia – mruknęła opryskliwie, przenosząc stos naczyń na blat.

Alois spojrzał się na nią. Dziewczyna nadal się do niego nie odwróciła, a on się nie zbliżył. Wyprostował się, ściągając ręce do tyłu.

– Nic ci się zatem nie stało? – spytał delikatnie.

– Oczywiście, że nie – odparła kąśliwie Greenie, także tym razem nie zaszczycając mężczyzny spojrzeniem.

Alois wciągnął ze zniecierpliwieniem powietrze, zakładając ręce na piersi. Kompletnie nie rozumiał, czemu dziewczyna gniewała się na niego. Powód był w jego odczuciu tak błahy, że tym bardziej nie potrafił pojąć jej goryczy i jadu.

Greenie stanęła na stołku, aby sięgnąć niewielką chochlą zawartości głębokiego garnka. Nalała aromatycznej potrawki sowicie do dwóch naczynek już wcześniej przygotowanych na drewnianym blacie pod oknem. Westchnąwszy z ulgą, kiedy para przestała owiewać jej twarz, znowu przywołała pochmurny wyraz. Z kieszeni swojego nowego, obramowanego falbanką białego fartucha wyjęła dwie łyżki i włożyła do każdej z porcji.

Usiedli pod ścianą nieopodal wyjścia z pomieszczenia kuchennego w razie, gdyby pomimo nocnej pory ktoś miał jeszcze wejść. Alois wymruczał podziękowanie.

Oczywiście nie odpowiedziała. Bo po co udawać, że kogokolwiek w tym przeklętym kraju obchodzą uprzejmości!

Mężczyzna tylko patrzył, jak Greenie skrzętnie ignorując jego obecność, włożyła sobie łyżeczkę potrawki do ust. Z jakiegoś powodu nawet się nie zastanowił, kiedy wepchnął sobie pierwszy kęs od razu do gardła. W gniewie nawet nie czuł smaku swojego posiłku, a jedynie gorycz niesprawiedliwego potraktowania.

Niebawem jednak Greenie zaczęła przecierać oczy piąstkami. Bardzo mozolnie opróżniała miseczkę, co rusz ścierając łzy z rumianej twarzy. Alois również jadł powoli. Oboje natomiast często chuchali, już zaczerpnąwszy i przełknąwszy kolejną łyżeczkę potrawki.

– No, Greenie, jeśli to twój odwet, to rzeczywiście daje do myślenia... – sapnął, odkładając miseczkę na kolana. Na jego szyi i policzkach pojawiły się karmazynowe wypieki. Czasami ocierał sobie czoło wierzchem dłoni.

Dziewczyna łypnęła na niego brązowymi, załzawionymi oczami. Jej usta były zaczerwienione. Wygląda, jakby nałożyła sobie szminkę – pomyślał.

– Jem to samo, co ty! – zaczęła się tłumaczyć. Wachlowała sobie twarz dłońmi.

– No i nie czuję języka – przyznał z lekkim uśmiechem, rysując łyżeczką kółka wokół dolnej części twarzy. W sumie to odrętwiały mu także wargi i wnętrze policzków.

– Nareszcie przestaniesz mieć taką niewyparzoną gębę – parsknęła Greenie, a on obrócił się w jej stronę.

– Tobie to chyba jeszcze trochę pieprzu trzeba – mruknął zadziornie, po czym szybkim ruchem pozbawił ją miseczki.

– Ani się waż... – zagroziła mu rozbawiona.

Alois poderwał się z podłogi, a dziewczyna za nim. Robił ze swojego wzrostu pożytek i nie pozwalał jej dosięgnąć ani jego, ani swojej potrawki. Nie bacząc na rozchlapywaną strawę, niebawem minęli kącik z przyprawami, piec, płytową kuchenkę. Nawet nie zauważyli, kiedy wybiegli roześmiani z pomieszczenia.

Oczywiście, musieli wrócić, aby odnieść naczynia. Jednak na twarzach obojgu majaczyły lekkie uśmiechy. Trącali się czasami łokciami, ale żadne z nich nie uciekało.

– Wiesz... – zaczęła spokojnie. – Jesteś zaproszony na obiad, gdybyś chciał wyrwać się z zamku.

Rozbawione spojrzenie Aloisa nieco przygasło. Nadal jednak pomagał dziewczynie uporać się z częścią naczyń. Z każdą chwilą robiło się ich coraz więcej.

– W najbliższym czasie to nie będzie raczej możliwe – wyszeptał niechętnie.

Greenie westchnęła.

– To nic.

Położyła głowę na jego ramię, na co Alois się spiął. Spojrzał się na nią z rozszerzonymi oczami. Swoje miała przymknięte. Greenie oddychała powoli, nawet nie wyjmując dłoni ze zlewu. Po prostu się o niego opierała. Mężczyzna zaś starał się nie poruszać zbyt gwałtownie, kiedy dziewczyna ucinała sobie przerwę.

– Dziękuję – wyszeptał Alois. – Za zaproszenie i poczęstunek.

I uczynienie tego szaleństwa znośnym – pomyślał, lecz nie powiedział na głos.

Dziewczyna uśmiechnęła się, co poczuł na ramieniu. Zmarszczka pomiędzy brwiami zniknęła, a te słynne srebro jego tęczówek przestało emanować zimnem. Jego uśmiech zaś sprawiał, że w zmęczonych oczach zaczęło coś nieśmiało iskrzyć.
***

Gabinet był pogrążony w półmroku. Światło dnia zaciekle walczyło z zasłonami, uwydatniając karminowe kolibry haftowane na muślinie. Reszta pomieszczenia jednak pozostawała w szarościach. Postacie zgromadzonych także wpisywały się w ten swoisty negatyw.
Alois uważnie przyglądał się spod ściany rozmawiającym zmiennym. Ręce trzymał kurczowo za sobą, unosząc przy tym wysoko głowę. Cierpły mu kończyny, ale nie ośmielił się ruszyć. Zbyt bardzo niepokoił go rozmówca espisa.
– Tak, hrabio, wszystko jest przygotowane – meldował Numa z założoną na kolanie nogą. – Pozostaje tylko poczekać aż wszyscy się zjadą.
Beliar kiwnął na to głową. Blady, nie przypominał siebie sprzed miesięcy. Oczy miał opuchnięte i przekrwione. Jednak swoją wyprostowaną, dumną postawą przypominał, kto jest panem tego zamku.
– Znakomicie – mruknął z satysfakcją, przejeżdżając dłonią po brodzie.
Podniósł się ze swojego krzesła i podszedł do dzbanka z napojem. Nawet z kilku metrów czuło się, iż nie była to woda. Owocowy aromat nie przypominał niczego znanego Aloisowi, ale obiecywał rozkosz dla podniebienia.
Numa gestem dłoni odmówił poczęstunku, patrząc, jak hrabia napełnia szklanicę. Była pełna, a przy najmniejszym ruchu roniła perłowo białe krople.
– A jak się prezentuje sprawa twojej formy? – zagadnął hrabia w obcej mowie tak jak przez cały czas, odkąd Alois przyszedł towarzyszyć espisowi.
Numa zastrzygł uszami, a sierść zjeżyła. Podrapał się po policzku, uśmiechając nieprzyjemnie.
– Pracuję nad tym – mruknął kwaśno, łypiąc wzrokiem na przybranego ojca. Ten odłożył naczynie, wygładzając koszulę. Beliar nie spochmurniał, a wokół zielonych oczu gromadziły się pogodne zmarszczki.
– Nie ma pośpiechu, Numo – odparł kojąco. – Małymi kroczkami i wszystko wróci do normy.
Hrabia zerknął na człowieka, rozciągając ręce przed sobą. Alois spuścił prędko wzrok, obserwując zdobienia z masy perłowej na poręczach dwóch foteli i stolika. Wilk przekrzywił głowę na bok, krzyżując ręce na piersi.
– Co masz przez to na myśli, hrabio? – spytał się espis niskim głosem.
– A różne rzeczy – rzekł niewinnie Beliar. – Chociażby panoszenie się tego parweniusza… Jak mu było…
– Darion – zasugerował Numa, na co mężczyzna uderzył rękoma w obie poręcze.
– Otóż to – warknął hrabia, łapczywie zaczerpując łyka. – Ryudn obdarowuje go zbyt dużym zaufaniem.
– Co mogę na to poradzić? – spytał panicz, wzruszając ramionami. Akcent odmienny od południowego zdawał się wyraźniej słyszalny.
Hrabia sapnął, dopijając napój, po czym oparł głowę o rękę.
– Na razie robisz wszystko, co trzeba. Wszystko małymi kroczkami.
Numa zaczął bębnić palcami o drewno. Alois zaniepokoił się, kiedy espis zmarszczył brwi, a wokół oczu zamigotała zielonkawa poświata.
Pierwszy raz uczestniczył w rozmowie panicza ze swoim ojcem. Czuł się niejako wdzięczny losowi, że oszczędzano mu widzenia z hrabią, który kupił go jak zwierzę. Niemniej kompletnie nie wiedział, o czym rozmawiają, co trochę go niepokoiło.
Wilk niebawem podniósł się, żegnając z przyszywanym ojcem. Nie udzielała mu się serdeczność hrabiego, kiedy bez zbędnego przedłużania wyminął go, kierując ku wyjściu.
Alois patrzył przez ramię na Beliara, z wzajemnością zresztą. Wygładzał kontusz obszyty złotą nicią. Jego palce wieńczyły pazury. Przywodziło to na myśl szykowanie broni do użycia, szczególnie że nie wyobrażał sobie Ezdeńczyka jako kogoś dbającego o takie drobiazgi. Zimne, dzikie spojrzenie Beliara to potwierdzało.
Bo kiedy już z tobą skończy, będzie tym kim się tak upiera, że nie jest – przypomniał sobie Alois, akurat odwracając się od Scoavolci. Wtedy też nie będzie już potrzebny… Miał wrażenie, że tylko przez wzgląd na obecność przybranego syna się z czymś wstrzymywał. Numa może przywodził na myśl potwora, ale to hrabia go uosabiał.
Z sercem bijącym prędko zamknął rzeźbione w ciemnym drewnie drzwi. Espis go nie popędzał, jedynie wygładzając koszulę na rękawach.
Dzisiaj pierwszy raz założył coś okrywającego ramiona – ich średnica zmalała do rozmiarów zbliżonych ludzkim. Ten dzień ledwie się zaczął, a już zawierał w sobie wiele nowości.
Alois zbliżył się do wilka. Ten tylko się na niego spojrzał z dystansem, po czym prostując się, odszedł. Ledwie nadążał za espisem. Opuściwszy jednak najwyższe piętro Serca, podążyli, o dziwo, do stajni.
Numa bez wahania minął służbę wymieniającą wodę w żłobach i uzupełniających świeże siano. Zagłębiał się w oddalone od zejścia z krużganku boksy, gdzie najwyraźniej już dokonano czynności konserwacyjnych.
W porównaniu do innych pomieszczeń pałacu, stajnia była urządzona surowo. Nie powinno to dziwić, wszak tylko zachodnie skrzydło przeznaczone służbie dorównywało skromnością. Alois miał natomiast nieodparte wrażenie, że niegdyś ta hala miała inne przeznaczenie. Przynajmniej jedna połowa, gdzie dobudowano poprzeczne ścianki działowe. Wskazywał na to jaśniejszy kolor kruszcu. Poza tym jednak zarysy narzędzi, które dziś wisiały na murach różniły się do akcesoriów do pielęgnacji koni, siodeł czy co tam jeździec wie.
– Kiedyś tu były siedziby wojowników – mruknął od niechcenia Numa. Nie usłyszawszy odpowiedzi Aloisa, nie mówił nic więcej.
Wilk złapał się pod boki, stając przed jednym z boksów. Alois ślepo za nim podążył, toteż dopiero po chwili poznał się na zaskakującym go widoku. Zesztywniał, wyglądając zza ramienia espisa.
Konie z daleka wydawały się zdecydowanie mniejsze. Te stworzenia rzeczywiście spoglądały na człowieka z góry. Zaś ich spojrzenia błyskały inteligencją, a to pozwalało przypuszczać, że były zdolne rozróżniać gatunki poszczególnych dwunogów.
Tym bardziej Alois cofnął się w stronę wyjścia na pół stopy. Nagle każda nierówność podłoża wydawała się dotkliwie wyczuwalna. Potem znowu postawił stopę do tyłu, tym razem nieco dalej niż poprzednio…
– Rusz się jeszcze krok, a sprawdzimy, jak szybko umiesz biegać – powiedział melodyjnie Numa, nawet się nie obracając. Z założonymi rękoma tylko patrzył, jak koń się posila.
Alois spełnił jego „prośbę” i z rozszerzonymi oczami mierzył potężne stworzenia. Kiedy ich chrapy się rozszerzały, parskały, jakby zapach śmiertelnika je drażnił.
– Gdzie, espis, się wybiera? – spytał sługa. Numa dopiero wówczas się odwrócił, posyłając niedowierzające spojrzenie spod podniesionych brwi. Nawet się nie odezwał, choć wyraźnie walczył, aby nie zasłonić sobie oczu ręką. Zamiast tego złapał się ciaśniej za ramię. – Nie umiem jeździć konno – wyjaśnił, jakby to miało zmienić postrzeganie go jako błazna.
– To się nauczysz… – odparł, rozkładając ręce. – Innym razem. – dodał ciszej. Zbliżył się do boksu i sięgnął do grzywy zwierzęcia. Z nieodgadnionym wyrazem twarzy sunął dłonią po szyi porośniętej karą grzywą.
Była tak czarna, że połyskiwała kruczym fioletem. Espisowi było daleko do tego koloru; nie dość, że jego sierść wchodziła w deseń ciemnej czekolady to w świetle dnia uwidaczniały się także mahoniowe pręgi. Tak było przynajmniej kiedyś.
Obecnie ciało Numy pokrywało o wiele jaśniejsze umaszczenie, nie mające już tak wiele wspólnego ze zwierzęcym futrem. Alois, ubierając zmiennego z rana, zdążył się przekonać, iż składały się na nie włosy, a nie szorstka szczecina.
– Czemu tu przyszliśmy, espis? – spytał w inny sposób, znowu zbliżając się do wilka. Ten zerknął się na niego krótko, nie przestając pieścić zwierzęcia.
– W sumie to nie wiem – przyznał lekko panicz, wzruszając od niechcenia ramionami. – Może, bo mi się tak zachciało…
Sługa uśmiechnął się krzywo. Jakby nie było to oczywiste, z czego wynikałyy wszelkie przeszkody, które odwlekały ucieczkę z pałacu. Może jednak niezupełnie – sprostował, mając na uwadze pewne okoliczności. Szczególnie jedną w formie pewnej drobnej osóbki.
Numa również uniósł kącik ust. Kiedy zwierzę uniosło łeb znad żłobu, przewyższało zmiennego zaledwie o włos. Aloisa to już zupełnie przytłaczało. Miał nadzieję, że nigdy nie przyjdzie mu być stratowanym przez tego olbrzyma. Oczywiście, nie pomyślał, aby się rozejrzeć. Tym samym umknął mu fakt, że czarny ogier nie był wcale najroślejszym zwierzęciem w stajni.
– Może mi się zachciało oderwać wzrok od tych wszystkich gęb, mających tak niewiele wspólnego z moją… – ciągnął półszeptem Numa, opierając się o drzwiczki boksu.
Alois złapał się z tyłu za obie ręce, przybliżając się o kolejny drobny krok w stronę boksu. Ani myślał podejść bliżej. Jeszcze to bydle pomyślałoby go ugryźć albo w jakiś inny, przecudowny sposób umilić życie.
– A skazujesz się na widok mojej twarzy – zauważył spokojnie Alois.
Jakim temperamentem musiały być obdarzone te stworzenia, żeby nosić na swoich grzbietach Ezdeńczyków? Być może właśnie żadnym, łudził się w tych krótkich chwilach, kiedy halę spowijała harmonijna cisza.
– Widzisz, tak jakoś wyszło – mruknął żartobliwie espis, ale bez uśmiechu.
Numą wydawała się zawładnąć swoista mglista zaduma co zwykle, kiedy wracał ze  spotkań ze zmiennymi. Szczególnie ociężały na duchu wydawał się po tych ze swoją przyszywaną rodziną. O dziwo, właśnie wtedy Alois dostrzegał pewną zgodność z jego wściekłą, rozryczaną wersją sprzed paru tygodni. Tylko, że wtedy ten żal mieszał się z furią…
Przez chwilę nic nie zakłócało odgłosów jedzących zwierząt czy pracujących stajennych. Alois wiedział z własnego doświadczenia, że to przez wzgląd na obecność zmiennego tak konsekwentnie i sprawnie porządkowali kolejne boksy. Pamiętał bowiem jak w obrębie południowego skrzydła toczyło się własne życie towarzyskie. Oczywiście „arystokracji wstęp wzbroniony”.
To właśnie przez wzgląd na tą właściwość stajni zdecydował się wcześniej wysłać wiadomość do Griffina. Do przyjaciela, który nie odpisał, bo list nie dotarł, nie mógł, bo coś mu się stało albo nie myślał, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie. Alois powoli rezygnował z oczekiwania na jego odpowiedź. Tak jak kiedyś przestał liczyć, iż kolejna depesza od Reagana kiedykolwiek się pojawi. Ciekawe ile żałób miał jeszcze przeżyć na podstawie jakiegoś papierka bądź jego braku.
– Nie powiem, żeby teraz moja cudna twarzyczka miała się na coś komuś przydać – mruknął powoli Numa, zmieniając nogę, na której się opierał. – W zasadzie to już nie wiem, po co miałbym ją odzyskać, a wszystko wskazuje na to, że zapomnienie o niej byłoby najlepszym wyjściem – wyznał, zniżając głos. Spojrzenie spowijały cienie tęsknych wspomnień.
Sługa odkaszlnął, nagle nie wiedząc, gdzie się podziać. W końcu oparł się o drugą ściankę boksu obserwowanej klaczy.
Alois nie przywykł kogokolwiek pocieszać. Szczególnie nie był chętny uczyć się tego na zmiennym. Zresztą zauważył, że wilk najwyraźniej nie miał mu tego później wypomnieć. Numa może i miał cięty język, ale też dobrą pamięć. Nie zapominał, że Alois był tylko niewolnikiem. Na pewno nie wymagał od niego, żeby udawał jego przyjaciela. Samo to jednak, że chciał po cichu uporać się ze swoimi smutkami i niczego nie oczekiwał od nikogo, choć przecież mógł… Alois czuł się przez to źle z własną biernością.
– Nie do końca to rozumiem, espis – przyznał Alois, zakładając wątłe ręce na piersi.
Numa zmierzył go wzrokiem. Ziejąca z jego oczu pustka zdawała się pochłaniać cały głęboki błękit, który przygnębiająco szarzał. Alois irytował się, bo nie miał pojęcia, co wydarzyło się na ostatnim spotkaniu z ojcem i co wpędziło Numę w taki stan. W końcu przy zbliżającym się wielkimi krokami balu, na którym zgromadzą się tłumy zmiennych, nie było wskazane zapadać się we własnych smutkach… Ani wyzbywać się ich, chociażby batożąc jedynego, którego twarz miał espis tolerować w tamtej chwili.
– Nie jestem stary – stwierdził zmienny. Zastrzygł uszami, kiedy koń parsknął. Woda wleciała zwierzęciu do nosa, przez co zaczął zaciekle trząść łbem, by się jej pozbyć, obryzgując przy tym Numę. Espis nawet się nie skrzywił, gdy ścierał wilgoć z rękawa.
– Też mi się tak wydaje – zgodził się Alois, chociaż świadom, jaki mógł być rozdźwięk pomiędzy ich definicjami „młodości” czy raczej „niestarości” w ezdeńskim słowniku.
– Dojrzali zmienni w pełni kontrolują zmianę formy. Nie wszystkim to jednak przychodzi tak łatwo. Zazwyczaj młode mają z tym trudności, ale nie tylko – wskazał siebie – przez to uznają mnie za gówniarza… – warknął głucho wilk. – Właśnie dlatego też starsi z reguły grzeją swoje tyłki na południu w czasie wojny. Pozostanie w którejkolwiek z form zbyt długo grozi utknięciem w niej, co młodym akurat nie grozi, bo tak jakby siedzą w dwóch formach jednocześnie. Za to umieją już się zmieniać, gdy wyszkolą się w czasie potyczek, co i jak. Przynajmniej tak było do niedawna, aż Księżniczka Niewolników zmusiła Nomadów do działania.
Alois poprawił mankiet tuniki, starając się przetrawić usłyszane informacje. Widział, że wielu zmiennych, którzy wracali ostatnim razem do zamku wydawali się być nieco bardziej dynamiczni i gwałtowniejsi niż lokalni zmienni.
Mężczyzna uśmiechnął się lodowato. Brakowało tylko, żeby woda w żłobie skuła się lodem, tak jak by to miało miejsce, gdyby Alois urodził się tak zwanym “magiem zimowym”, do którego tak często go przyrównywano w dzieciństwie.
Świadomość, że wielowiekowa wojna przeobrażała się w element szkolenia dla młodych Ezdeńczyków, kiedy tylu ludzi walczyło na śmierć i życie w obronie rodzin… Alois schował swój wściekły grymas za maską obojętności, ciesząc się, że akurat nie patrzył wtedy na espisa.
Jednak podniósł wzrok na zmiennego, kiedy ten odchrząknął znacząco. Espis nie skomentował zachowania sługi. Zamiast tego wyprostował się i odepchnął od ścianki.
– Nadal nie rozumiem, dlaczego miałbyś, espis, nie odzyskać swojej „ludzkiej” twarzy – powiedział Alois, starannie unikając Numy wzrokiem.
– Bo chyba tylko to mi zostało, aby pokazać mu, gdzie może sobie wsadzić swoje „malutkimi kroczkami” – warknął zmienny, machając do wtóru ogonem.
Koń spłoszył się, odsuwając od żłoba. Numa spiorunował zwierzę wzrokiem, jakby tym tchórzostwem mu podpadło. Natomiast Alois nie drgnął, upewniając się, że nie był źródłem owego gniewu.
Pamiętał te krótkie wspominki mówiące o tym, jak espis miał zostać ściągnięty w ramach zażegnania kryzysu dynastycznego. Nie dziwiło go, że w sposób graniczący z brutalnością, choć nie znał szczegółów tego rzekomego porwania. W końcu była tu mowa o ezdeńskich zwyczajach.
Alois poprawił się, opierając o ściankę boksu. Teraz koń był już bardziej skłonny znieść jego obecność niż ryzykować swoją silną szyją, że dostanie mu się od zmiennego.
– Gdzieś kiedyś przeczytałem, że cel uświęca środki – zaczął. Gdy spojrzał na Numę, ten kiwnął głową. Jego milczenie uznał za pozwolenie do kontynuowania. – Zapewne, espis, sięgnął po odpowiednie środki do osiągnięcia swojego. Czymkolwiek by to nie było – mruknął, zerkając wtedy na krużganki. Nikt tam nie stał. – Pytanie tylko, czy to przeciwstawianie się hrabiemu.
– A jak myślisz, pachole? – spytał zmienny. Choć użył przezwiska, zdanie nie było naznaczone kpiną.
Sługa zastanowił się chwilę. Numa w końcu był paniczem na zamku. Mógł sięgać po należne zaszczyty, próbować wyrobić sobie pozycję, „wziąć się w garść” jak to mówiła Fulke. Skoro zaś nienawidził Beliara, że gnębiły go takie wątpliwości, może dokonać zemsty…
– Nie wiem, espis – powiedział cicho mężczyzna, wstając. Chrupnęło mu od razu nieprzyjemnie w kręgosłupie. Ulga konkurowała ze zdegustowaniem na jego twarzy. – Naprawdę nie wiem.
– Przyznaj, mało cię to obchodzi – sarknął wilk, zakładając ręce na piersi. Tym razem Kershaw pozostawił to bez komentarza.
Swoje próby zrozumienia tego zaprzestał niedawno. Wizyty, w których nie uczestniczył, zawierały w sobie bowiem wiele treści istotnych do rozwikłania tej „łamigłówki”.
Po tym odeszli, kierując się ku komnatom północnego skrzydła. Ledwie opuścili halę, a stajenni zaczęli się głośniej krzątać. Numa nawet parsknął na ten brak dyskrecji, ale Aloisowi wydawało się to raczej ironiczne, a nie zabawne.
Kiedy weszli na szlak prowadzący do sali balowej, mogli dobrze się przyjrzeć lampionom w kształcie owoców. Złocenia na kolumnach oplatały kamień jak pnącza. Konstrukcje były ogromne i zasłaniały sklepienie. Mężczyzna podejrzewał, że gdyby stracił w ciągu tych dwóch dni wzrok, trafiłby do sali balowej po cieple, które emanowało z lampionów.
W niej samej nie był jeszcze nigdy. Była wykuta bowiem w samej górze pod skrzydłem północnym. Nawet nie myślał zapuszczać się w tak głębokie partie zamku.
Numa wydawał się nadal pogrążony w rozmyślaniach, ale jego barki znajdowały się nieco wyżej niż przed rozmową. Mijali końcowy odcinek korytarza dzielący ich od Serca. Służki obojga gatunków przyozdabiały ostatnie niezakryte uprzednio skrawki skały.
Jedna z nich trzymała naręcze metalicznych listków. A może piór? Trudno było zgadnąć. Za to Alois wiedział, że byłoby jej dobrze z nimi we włosach. Bardzo ładnie kontrastowałyby z ich głębokim brązem, ale za to korelowały z bursztynowymi oczami.
Greenie uśmiechnęła się do niego. Oczywiście nie tak szeroko, jakby sobie tego Alois życzył. Towarzystwo Numy dawało jednak nadzieję, że w innych okolicznościach właśnie w ten sposób zostałby przywitany. Ciepło w swoim wnętrzu musiał stłumić do subtelnego uniesienia kącików ust i bardzo krótkiego spojrzenia, kiedy przechodził koło niej. Bardzo chciał wierzyć, że dziewczyna również zrozumie przyczyny tej oziębłości.
Wilk jednak i tak podniósł brwi, przy okazji kołysząc ogonem na boki. Kiedy już chciał przekonać się, co to miało oznaczać, Numa wpatrywał się w zmiennych zgromadzonych wokół wewnętrznego dziedzińca. Nadal nie byli tak liczni jak uprzednio, ale niebawem miało się to zmienić.
Szczególnie w oczy rzucało się jednak poruszenie wokół Ryudn i Dariona, którym to bynajmniej nie przeszkadzało. Złotooki wilk zachowywał lodowato neutralny wyraz twarzy, jednak podszyty grzecznością, kiedy był zmuszony komuś odpowiadać. Niewielu było ku temu chętnych. Zwłaszcza w towarzystwie hrabianki, która z łagodnym uśmiechem zdawała się ucieleśnieniem dobroduszności i serdeczności.
Numa wyprostował się, przechodząc przez krużganek. Arystokracja odsuwała się, nawet jeśli jej poszczególni członkowie znajdowali się zbyt daleko, aby mu przeszkodzić. Do tych osób nie należała Ryudn, która nadal opierała się o krużganek w towarzystwie swego sługi. Ba, nie zdobyła się na powitanie nawet najlichszym kiwnięciem głowy.
Espis przystanął wówczas, posyłając znaczące spojrzenie przybranej siostrze. Alois natomiast starał się prezentować choć w ułamku tak godnie jak Darion niedbale podpierający się o kamienną barierkę.
– Witaj, Numo – mruknęła z lekkim uśmiechem zmienna, zagarniając długie, hebanowe pukle na ramię. Jej dłonie już zaczynały się odznaczać pośród czerni, co znaczyło, że pigment zaczął się wymywać z jej skóry.
– Dzień dobry, Ryudn – odparł wilk w obcej mowie, mierząc wzrokiem nonszalancką pozę i tłumy wokół.
Nastroszył sierść na karku, ale ogon pozostawał nieruchomy, podobnie jak uszy. Dłońmi poprawił koszulę. Zabierał się już do odejścia, kiedy brunetka się odezwała.
– Jak poszło spotkanie? – spytała się, stając naprzeciw brata.
Numa przekręcił głowę na bok. Sługa domyślał się, że zmienny przywołał na twarz wyraz zainteresowania. Bardzo łagodna odpowiedź na to jawne wyzwanie.
Ryudn wydawać by się mogła pokrzywdzona przez los, który dał jej tak zapatrzonego we własną płeć ojca. Natomiast przez to właśnie była znacznie bardziej cwana. Nawet Alois dostrzegał jej dwulicowość, gdy w jednej chwili pozwalała się prowadzić do ojca dzięki Numie, a potem dziedziniec huczał od plotek na temat przyszywanego brata. Z Reaganem nigdy nie miał aż tak wrogich stosunków, ale nie rozumiał, czemu espis uwzględniał ją w swoich działaniach. Była niebezpieczna i kapryśna, co odbijało się nie tylko na ludziach.
– Przykro mi, ale hrabia nic nie wspominał, aby sobie życzył twojej wizyty – odparł spokojnie Numa, nie siląc się jednak na współczucie. W zielonych oczach Ryudn iskierki fałszywej ciekawości przygasły. – A teraz wybacz, muszę się przygotować na przyjęcie.
Dziewczyna schowała dłonie w fałdach swojej pomarańczowej sukni. Z mniejszym uśmiechem obejrzała się po zebranych. Wróciwszy wzrokiem do przyszywanego brata, odparła łagodnie:
– Zatem już ci nie stoję na drodze. – Po czym rzeczywiście odsunęła się z przejścia.
Darion nie krył swojej złości. Mięsień na jego szczęce zadrżał, ale jedynie zbliżył się do swojej pani. Odprowadzał intensywnym spojrzeniem panicza, z którym najwyraźniej wolałby porozmawiać za pomocą pięści.
Alois cieszył się jednak, że udało się już bez dalszych przeszkód przedostać do skrzydła. Nawet perspektywa wspinaczki po licznych schodach po tylu wydarzeniach wydawała się milszą.
Ciszę przerwał Numa, który na chwilę przystanął przy komnacie sługi.
– Skoro mi strzelasz mądrościami, też ci coś powiem – powiedział zdecydowanie. Nie brzmiało to jednak tak beztrosko, jak zamierzał, o czym świadczył leniwy uśmieszek. – Nie trać celu z horyzontu, pachole. I uważaj na kieliszki, kiedy nie widzisz jak je napełniają.
Alois zmarszczył brwi, posyłając zmiennemu znaczące spojrzenie.
– A do czego to?
– A tak o. – Wzruszył ramionami espis. – Masz na dzisiaj wolne. Jak masz ochotę się szlajać, droga wolna, ale pojutrze robisz bez gadania to, co ci mówię. – Pogroził mu palcem, po czym bez słowa wycofał się do siebie.
Jakby kiedyś dyskutował… Alois wsłuchał się w odgłosy dochodzące z korytarza. Przez dłuższą chwilę nic nie zakłóciło zwyczajowej ciszy. Kolejnej także nie przerwało wołanie espisa, na szczęście się nie rozmyślił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro