🐧

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Louis Tomlinson nigdy nie mógł narzekać na swoje życie. Szczęśliwa i pełna rozbrykanych dzieci rodzina, dwa psy i kot. Zawsze otoczony wianuszkiem przyjaciół, prymus i chluba szkoły. Trzykrotny laureat olimpiady przyrodniczej, a w szkole średniej dwa razy z rzędu otrzymał rządowe stypendium dla najwybitniejszych uczniów w kraju. Po szkole średniej przyszedł czas na studia, a z takim portfolio i świadectwem z wyróżnieniem, naprawdę musiałby mieć ogromnego pecha, aby nie spełnić swojego marzenia o zostaniu... weterynarzem. Plany Louisa były doskonale znane jego rodzicom i w pełni je popierali. Gorzej tę wiadomość przyjęli jego nauczyciele i dyrektor, który na wszelkie sposoby próbował go przekonać, że tą decyzją zmarnuje sobie życie. Louis z grzeczności tylko przytakiwał, a za plecami krzyżował palce. 

*

Na studiach w Londynie poznał czym jest życie studenta. Godziny spędzone w wydziałowej bibliotece. Hektolitry kawy, która najpewniej zastąpiła mu krew w żyłach. Imprezy na całe piętra w akademiku. Nieprzespane noce. Pierwszy własnoręcznie skręcony joint. Pierwszy zawalony egzamin. Pierwsza jednonocna przygoda. I Louis skłamałby, gdyby powiedział, że nie podobało mu się takie życie. Sam w wielkim mieście, bez matki i ojca, którzy zawsze nad nim czuwali – Louisowi wydawało się, że dopiero nabierał wiatru w żagle i zaczynał żyć. No właśnie - wydawało mu się. 

Zanim się obejrzał, był w stabilnym związku, kończył trzeci rok studiów i zastanawiał się nad specjalizacją, ostatecznie wybierając najtrudniejszą - chirurgiczną. Jego dziewczyna, Roxy, uważała, że nie da sobie rady, ale Louis po raz kolejny postawił na swoim. 

Kilka miesięcy później jego związek się rozpadł, gdy zupełnie przez przypadek nakrył Roxy z jego (wówczas) najlepszym kumplem ze studiów, Kurtem. Wtedy, gdy ujrzał splecione ze sobą ciała w ICH wspólnym łóżku, pierwszy i jedyny raz w życiu miał ochotę kogoś zabić. Wyszedł z mieszkania i błąkał się po ulicach Londynu przez kilka godzin. Gdy już ochłonął i pierwszy szok minął, wrócił do mieszkania, aby porozmawiać z Roxy i spróbować rozstać się bez prania brudów. Dziewczyna ułatwiła mu zadanie – nie było jej i jej rzeczy, więc Louis odetchnął. Spojrzał na pozostawioną w nieładzie pościel, na której widok zrobiło mu się niedobrze. Wyjął z komody koc i przeniósł się na kanapę do salonu, aby odespać nieprzespaną noc.

*

Wrócił do starych nawyków i naprawdę uważał, że nie mógł być bardziej szczęśliwszy. Życie singla jak najbardziej mu pasowało, no może z jednym wyjątkiem. Czuł nieprzyjemny uścisk w okolicy serca, gdy na rozdaniu dyplomów jako jedyny nie miał z kim podzielić się tym dniem.
Ale uczucie to trwało zaledwie kilka chwil, aby zostać zapomnianym w ferworze krzyków i nawoływań do świętowania. Louis nigdy wcześniej tak szybko nie zaliczył zgonu, jak w tamtą noc.

*

Nawet nie wiedział kiedy wpadł w dorosłą, życiową rutynę. Dostał kontrakt w jednej z najlepszych lecznic dla zwierząt na obrzeżach Londynu. Spędzał w klinice prawie dziesięć godzin dziennie, ale to było właśnie to, do czego dążył przez pięć lat studiów. Szybko stał się ulubionym lekarzem wielu klientów kliniki, a jego podopieczni również lgnęli do niego.
Zawsze rzeczowy i uśmiechnięty, do każdego psa, kota czy chomika podchodził z uwagą, nawet jeśli było to tylko szczepienie czy zwykłe badanie.

O ile jego życie zawodowe kwitło, tak jego życie uczuciowe dosłownie umarło. Po kilkuletnim związku, który zakończył się zdradą, nie potrafił się zaangażować.

Ale wszystko zmieniło się prawie rok po tym, jak zaczął pracować w Tęczowej zagrodzie.

Był sobotni wieczór, a on zaczął kolejny weekendowy dyżur w lecznicy. To był wyjątkowo spokojny tydzień, nie było żadnych poważnych wypadków, tylko zaplanowane z wyprzedzeniem zabiegi.
W piątek odbyły się takie trzy, więc pod opieką Louisa byli: Maurice - pięcioletni buldog francuski, który ze względu na problemy z oddychaniem przeszedł zabieg plastyki skrzydełek nosowych, jerzyk ze złamanym skrzydłem, który trafił do lecznicy dzięki zwierzęcemu patrolowi oraz Pernille – roczna kotka rasy syjamskiej, która przeszła zabieg sterylizacji. Dla Louisa nie było to coś nadzwyczajnego, wszystkie komplikacje mógłby wymienić wyrwany ze snu w nocy o północy, więc planował obejrzeć film lub dokończyć książkę, którą od miesiąca czytał i nie mógł jej skończyć. 

Po obejrzeniu kilku odcinków Brooklyn 9-9 zajrzał do swoich podopiecznych. Maurice chrumknął na jego widok i wyciągnął łebek do głaskania. Louis roześmiał się i ostrożnie wyciągnął rękę, aby nie urazić jego noska, i podrapał go za uszami. Z kolei jerzyk spokojnie spoglądał na niego, gdy badał jego złamane skrzydło, które goiło się tak jak powinno. Na koniec zajrzał do Pernille, która spała zwinięta w kłębek. Prychnęła na niego z urazą, gdy obudził ją i delikatnie przewrócił na grzbiet, aby zobaczyć czy szwy nie puściły. Wszystko wyglądało w porządku, więc przeprosił ją za przerwanie drzemki i pogłaskał po miękkim futerku. Kotka dalej była obrażona, ale zamruczała na tę chwilę przyjemności. 

Po powrocie do gabinetu przeczytał jeszcze dwa rozdziały książki, która była nudna jak flaki z olejem. W końcu powieki zaczęły mu ciążyć i zasnął w fotelu, z kubkiem ciepłej herbaty w rękach. 

*

Była prawie pierwsza, gdy hałas wybudził go ze snu. Do drzwi lecznicy ktoś się dobijał i krzyczał o śmiertelnym wypadku. Louis półprzytomnie zerwał się z miejsca, prawie wylewając na siebie zimną już herbatę. Odstawił kubek na biurko i pobiegł w stronę wejścia do lecznicy. Odblokował zamek, otworzył drzwi i już miał pytać o co chodzi, gdy został uderzony pięścią prosto między oczy. Zamroczyło go, więc złapał się futryny drzwi, aby utrzymać równowagę.

- Jasny gwint, naprawdę nie chciałem! Ja przepraszam! - usłyszał zdenerwowany i pełen poczucia winy męski głos. Louis machnął ręką i spojrzał na mężczyznę, którego długie ręce i duże dłonie asekurowały go przed możliwym upadkiem. Pierwszym na co zwrócił uwagę były duże i piękne zielone oczy. Potem czekoladowe loki okalające jego pociągłą i bladą twarz. 

Mężczyzna wyrzucał z siebie kolejne słowa przeprosin, jego zdenerwowanie wypadkiem przejęło nad nim kontrolę. Louis natychmiast oprzytomniał na słowo wypadek i przerwał jego paplaninę.

- Jaki wypadek? - wtrącił zachrypniętym od resztek snu głosem. Młody mężczyzna bez słowa złapał go za rękę i pociągnął w stronę niebieskiego swifta, który stał tuż przed bramą parkingową. Otworzył bagażnik, a Louis oświetlił widok swoją podręczną latarką. Młody mężczyzna przesunął się, aby mógł zobaczyć co znajduje się na dnie bagażnika. Louis spodziewał się potrąconego psa, a jego oczom ukazał się... jelonek. Jelonek owinięty kocem, przez który przemakała krew. Mężczyzna obok zwiesił głowę i rozłożył bezradnie ręce.

- Wyskoczył tak nagle, nie zdążyłem wyhamować... - powiedział cicho, a Tomlinson naprawdę mu współczuł. Nie było jednak czasu na pocieszanie, musiał szybko ocenić stan zwierzęcia.

- Ale przywiozłeś go tutaj. Na raz, bierzemy go i delikatnie przenosimy do lecznicy. - odpowiedział stanowczo, ale łagodnie. Mężczyzna kiwnął głową i po chwili wspólnie podnieśli spore zawiniątko. Tomlinson miał nadzieję, że uda mu się uratować jelonka, którego cichy pisk dobiegał spod koca.

Tak Louis poznał Harry'ego Stylesa, dwudziestoczteroletniego nauczyciela muzyki, wychowawcę najgłośniejszej czwartej klasy w całym kraju. Swojego najlepszego przyjaciela i miłość życia.

*

Bambi, bo tak nazwał go Harry, przeżył wypadek. Otoczony troskliwą opieką personelu Tęczowej zagrody dochodził do zdrowia przez kilka następnych tygodni, zaś Harry przynajmniej trzy razy w tygodniu pojawiał się w lecznicy, aby odwiedzić jelonka. Przy okazji wraz z Louisem wypijali herbatę i dużo rozmawiali. Harry'emu nieco zrzedła mina, gdy usłyszał, że stan zwierzęcia jest na tyle dobry, że w ciągu najbliższego tygodnia zostanie przeniesiony do ośrodka rehabilitacyjnego dla dzikich zwierząt, gdzie przygotują go na powrót do środowiska naturalnego. Styles zdążył się przywiązać do jelonka, zresztą nie bez wzajemności. Louis zauważył, że po każdym wyjściu Harry'ego, Bambi był wyraźnie osowiały.
Harry pojawił się w lecznicy także w dniu, kiedy Louis miał zawieźć zwierzę do leśnej ostoi.

Cóż, pożegnania nigdy nie są łatwe. 

Louis z lekkim uśmiechem na ustach zostawił Harry'ego i Bambiego sam na sam, aby mogli się pożegnać. Był także troszeczkę zdenerwowany, bo nie chciał kończyć tej znajomości. Chciał, aby Harry Styles pozostał w jego życiu jak najdłużej. Grzecznie czekał pod drzwiami sali pozabiegowej przez następne dziesięć minut. W końcu drzwi otworzyły się, a w nich ukazał się zasmarkany Styles. Bez słowa przytulił Louisa, który zamarł w bezruchu. Czuł jak łzy wyższego moczą jego roboczy uniform. Niezgrabnie poklepał Harry'ego po plecach i wyszeptał słowa pocieszenia. Spojrzał na Bambiego, którego brązowe oczy również były dziwnie zwilgotniałe.
W pewnym momencie sam miał ochotę wybuchnąć płaczem z powodu mieszanki niezrozumiałych dla niego emocji. Oczami wyobraźni widział siebie i Harry'ego razem. Widział też Bambiego, który wesoło biegał po łące nieopodal ich wielkiego domu. 

Ten obraz był absurdalny, ale zapach Harry'ego i jego ciepłe ramiona oplecione wokół niego, a także coraz bardziej mokry od łez uniform sprawiły, że naprawdę tego chciał. Chciał spróbować tego wszystkiego właśnie z nim. 

Z Harrym. 

Z Harrym, który dzień wcześniej wieczorem zadzwonił do niego i zapytał się czy istnieje jakieś prawo, które umożliwiałoby mu adopcję Bambiego. Nigdy wcześniej nie sądził, że kiedyś pożałuje tego, że nie poszedł na studia prawnicze.

To właśnie była pierwsza z siedmiu rzeczy, które Louis najbardziej pokochał w Harrym.

*

Tak jak czas na Ziemi mierzony jest w erach, tak Louis czas w swoim życiu podzieliłby na dwie ery: przed i po Harrym. Louis starał się nie pamiętać o złych doświadczeniach, więc pierwszą mógł opisać jako pełną kolorów i dobrych wspomnień. Ale gdy pojawił się Harry... Nie wiedział, że kolory mogą być jeszcze bardziej wyraziste i intensywne, niemal namacalne.

*

Dwa dni po odwiezieniu Bambiego do ostoi nie mógł już wytrzymać napięcia, które w nim buzowało. Zanim tak naprawdę się zastanowił nad tym, co robi, pojechał do schroniska dla zwierząt. Trochę czasu zajęło mu znalezienie tego, czego szukał. Domknął papierkowe sprawy, zakupił w przyschroniskowym sklepie zoologicznym najpotrzebniejsze akcesoria, w tym transporter i pojechał do Harry'ego. Dziękował niebiosom za to, że, za sprawą Bambiego, miał dostęp do jego danych i znał jego adres. Gdy zadzwonił do jego drzwi cała odwaga z niego uleciała i już miał uciekać, gdy drzwi otworzyły się. 

Harry stanął przed nim prawie nagi. 

Ręcznik praktycznie zsuwał się z jego wąskich bioder, a na widok licznych tatuaży Louisowi zaschło w gardle. Prawie wypuścił z rąk transporter i torby z zakupami. Harry wyglądał na zszokowanego. To był bardzo zły pomysł.

- Louis? Co Ty tutaj robisz? - po klatce schodowej rozległ się głęboki głos Stylesa. Louis już miał odpowiedzieć, gdy z transportera dobiegło ich głośne miauczenie. Zdumienie na twarzy Harry'ego przerodziło się w zachwyt. - Niemożliwe! - gestem zaprosił Louisa do mieszkania. Louis nie rozglądał się z grzeczności, był niejako intruzem w tym miejscu. Ale zdążył zauważyć, że mieszkanie było jasne i przestronne.

- Zaraz wracam! - usłyszał za plecami głos Harry'ego, ale zanim się odwrócił został sam w salonie. Usiadł na kremowej kanapie i postawił na kolanach transporter. Harry wrócił po minucie, podekscytowany. Louis zauważył, że założył t-shirt na lewą stronę, co wydało mu się urocze. Brunet usiadł obok niego i wpatrywał się z zainteresowaniem w transporter. Louis odetchnął wiedząc, że jednak nie zrobił z siebie idioty.

- Wiem, że to nie zrekompensuje Ci tęsknoty za Bambim, ale masz w sobie tyle miłości, Harry. Nie można tego zmarnować. - powiedział w końcu i otworzył transporter. Styles wyciągnął ręce i po chwili ich oczom ukazała się średniej wielkości tricolorka. - To dziewięciomiesięczna kotka uratowana z jednego z wysypisk na śmieci. Jest wysterylizowana i uwielbia być głaskana. - dodał po chwili z uśmiechem. Kotka niemal od razu przylgnęła do mężczyzny i domagała się pieszczot. Louis patrzył z zachwytem na tę scenę.

- Nazwę Cię Queen B. - powiedział z czułością Harry, a kotka w odpowiedzi polizała jego dłoń. - Chyba jej się podoba. - dodał zachwycony i spojrzał na Louisa tak intensywnie, że ten poczuł jak jakieś dziwne impulsy przechodzą wzdłuż jego kręgosłupa. - Dziękuję Ci.

- Pomyślałem, że poczujesz się mniej samotny po odejściu Bambiego. I kot do Ciebie pasuje, to wiem na pewno. - odpowiedział po chwili Louis i podrapał się po głowie. Harry uśmiechnął się przebiegle i po chwili zmniejszył odległość pomiędzy nimi. 

Louis poczuł gorące wargi na swoich i nieco zaskoczony przez chwilę nie oddawał pocałunku. Ale gdy oprzytomniał i zorientował się co się dzieje, objął Harry'ego i pogłębił pocałunek. To, co się działo nie bardzo podobało się Queen B, która uciekła z kolan Harry'ego i przysiadła na miękkim dywanie. Spoglądała na całującą się dwójkę nieco zdegustowana, ale po chwili zajęła się myciem swojego pięknego futerka.

Nieco później Harry i Louis przenieśli się do sypialni tego pierwszego. W pokoju rozbrzmiewały powolne takty Drunk in Love, które podgrzewało gorącą atmosferę. Obydwaj nie myśleli, że za chwilę miało się stać pomiędzy nimi coś, co miało zmienić ich życia już na zawsze. Louis miał w głowie tylko miętowy smak Harry'ego i miękkość jego sprężystych loków, zaś Harry myślał tylko o tym jaką Louis miał delikatną skórę, a smak jego pocałunków miał w sobie coś z waty cukrowej. Totalnie poddali się chwili. 

Harry czuł, że jest na krawędzi, gdy Beyoncé ponętnie śpiewała o tym, że chce być dziewczyną taką, jaką pragnie jej tatuś.* Chciał być właśnie taki. Chciał być jedynym mężczyzną, którego pragnął Louis Tomlinson. Więc poszedł na całość, dał całego siebie, a Louis bez oporu przyjął to, co oferował. Ubrania plątały się po podłodze, głębokie westchnienia wypełniły sypialnię. 

Nie trwało to długo, gdy wreszcie stali się jednym, a z ust Louisa wydostał się radosny, zmęczony chichot. Harry spojrzał na niego zdezorientowany, a ten pocałował go przeciągle i czule.

- Nigdy nie myślałem, że właśnie tak to się skończy. - powiedział ostatkiem sił, gdy sen na dobre nim zawładnął.

Usłyszał jeszcze cichy śmiech Harry'ego, który wtulił się w jego klatkę piersiową.

Następnego poranka Louisa obudził cudowny zapach gofrów. Przez chwilę nie wiedział, gdzie się znajduje, ale w końcu dotarło do niego to, co się zdarzyło zeszłego wieczora. Miejsce obok niego było puste, więc szybko wstał i zaczął szukać swoich ubrań. Nie znalazł swojej koszuli, więc chwycił t-shirt Harry'ego, leżący na podłodze pod oknem. Był naprawdę głodny, więc podążał za zapachem, który roztaczał się po mieszkaniu. W salonie zauważył Queen B, która spała zwinięta na posłaniu w kolorowe ciapki, który Harry umieścił na szerokim parapecie. Chciał ją pogłaskać, ale zatrzymał się w pół drogi, gdy usłyszał głos Stylesa zmieszany ze znajomą melodią.

My haunted lungs

Ghost in the sheets

I know if I'm haunting you

You must be haunting me**

W końcu dotarł do kuchni, w której urzędował Styles. Miał na sobie tylko koszulę Louisa, która była troszeczkę przykrótka, ale wcale na to nie narzekał. Harry nie zauważył go, zajęty krojeniem truskawek i kiwi. W tle śpiewała oczywiście Beyoncé, więc Louis przez chwilę się zastanawiał czy zdołałby zdobyć jeszcze bilety na jej najbliższy koncert na Wembley. (Odpowiedź była, aż nazbyt oczywista. Kilka lat później, w ich salonie, tuż obok rodzinnych zdjęć było jedno, wyjątkowo bliskie sercu Harry'ego. Może wyglądał na nim trochę przerażająco, ale szeroki uśmiech Mrs. Carter naprawdę był szczery i czarujący.)

Ogromna miłość do Beyoncé (zarówno kotki, jak i znanej wokalistki) była drugą rzeczą, którą pokochał w Harrym.

*

Byli prawie rok po ślubie, gdy pewnego sierpniowego wieczora otrzymał od uśmiechniętego Harry'ego duże czerwone pudło, owinięte niebieską wstęgą. Nie ukrywał zaskoczenia, przebiegł szybko w myślach czy aby na pewno nie zapomniał o jakiejś rocznicy. Harry przykładał do takich rzeczy bardzo dużą uwagę. Ich rocznica ślubu wypadała dopiero za półtora miesiąca, więc to nie mogło być to. Z rozmyślań wyrwało go chrząknięcie Harry'ego, który wyglądał na zniecierpliwionego. Louis szybko się pozbierał i pociągnął za wstążkę, po czym podniósł wieko. Na dnie pudełka znajdowały się trzy rzeczy: rodzinny bilet do londyńskiego zoo, broszura pt.„Jak przygotować kota na nowego członka rodziny? Praktyczne porady dla przyszłych rodziców." oraz wściekle niebieski t-shirt z napisem Najlepszy Przyszły Tata, poniżej którego znajdowało się czarno-białe zdjęcie ultrasonograficzne.
Spojrzał na Harry'ego niezrozumiałym wzrokiem, jakby nic z tego, co zobaczył do niego nie dotarło. Harry uśmiechnął się i rozsunął suwak swojej bluzy. Oczom Louisa ukazał się podobny do tego, który sam otrzymał, zielony t-shirt. Od połowy jego długości przebiegała strzałka skierowana grotem w dół. Powyżej niej znajdował się kolorowy napis Jesteśmy tutaj, tatusiu!.

- Zostaniemy rodzicami, Lou. - powiedział delikatnie wyższy i podniósł luźny t-shirt, ukazując lekko zaokrąglony brzuszek. Louis nie potrafił wykrzesać z siebie żadnej reakcji. Był zszokowany, dobrą chwilę zajęło mu ogarnięcie tego, co się wydarzyło. On TATĄ, Harry MAMĄ, JesteśMY tutaj, tatusiu!

- Bliź-bliźniaki? - wydukał w końcu, a Harry niepewnie kiwnął głową. Louis usiadł z wrażenia. Całej sytuacji przyglądały się Queen B i Fray, ich koty. W głowie Tomlinsona trwała prawdziwa gonitwa. 

Bliźniaki, będą mieli bliźniaki. 

Nagle w salonie rozbrzmiał niemal szaleńczy śmiech, który wydostawał się z ust Louisa. 

- Będziemy rodzicami! - krzyknął i odstawił pudełko na stół. Podszedł do Harry'ego i złożył na jego ustach najbardziej delikatny i czuły pocałunek, na który było go stać. Jednocześnie jego obie dłonie wylądowały na brzuszku Harry'ego, które zaczęły badać nowo odkrytą wypukłość. Nagle wszystko stało się jasne. To dlatego Harry nagle przestał spać w jego t-shirtach, zaczął chodzić w luźniejszych rzeczach, a podczas ostatniego obiadu u rodziny Louisa odmówił czerwonego wina, wymawiając się bólem głowy. Louis skarcił się w myślach za bycie takim ignorantem. Przecież to prędzej czy później musiało się stać, obaj przecież pragnęli stworzyć prawdziwą rodzinę. A to, że Harry był płodny było prawdziwym darem niebios.

- Kocham Cię. - wyszeptał w usta Harry'ego, które w odpowiedzi złożyły się w delikatny uśmiech. Potem padł na kolana i przybliżył twarz do brzuszka. Nie był pewien, czy maluszki go słyszały, więcej wiedział o ciążach zwierzęcych, ale zawsze istniała taka szansa. - Kocham Was. Obiecuję, że będę dobrym tatą. Razem z Mamą wychowamy Was najlepiej jak potrafimy, w miłości i wzajemnym szacunku. - powiedział wzruszony i ucałował miejsce tuż pod pępkiem swojego ukochanego męża.

Tego samego wieczora patrzył na opadającą klatkę piersiową Harry'ego, który zasnął z przekrzywionymi okularami na nosie i książką kucharską w lewej ręce. Druga dłoń przykrywała tę Louisa, która leżała na jego brzuchu. Louis nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Nie mógł przestać dotykać brzuszka Harry'ego. To było niewyobrażalne. Za sześć miesięcy ich rodzina miała się powiększyć o dwie malutkie istotki. Dwie osoby z krwi i kości, dla których będą całym światem. Przynajmniej przez kilka pierwszych lat, aby potem odnaleźć swoją własną drogę. Wszystko miało się zmienić, ale były to zmiany zdecydowanie na lepsze. Nagle poczuł niesamowite pragnienie porozmawiania z maluszkami, dlatego ostrożnie zniżył się do wysokości brzucha swojego męża, aby przypadkiem go nie obudzić.

- Będziemy Was kochać do szaleństwa. Pokażemy Wam piękno tego świata. Jak ważną częścią każdego życia jest miłość i przyjaźń. Wychowamy Was w tolerancji i szacunku do wszystkich. Mam nadzieję, że będziecie klonami Mamy, jest najpiękniejszym człowiekiem na świecie, z otwartym sercem i umysłem. Tatuś kocha Was najbardziej na świecie...

- A MY Ciebie – usłyszał zaspany głos męża, a po chwili poczuł jego długie palce w swoich już trochę przydługich włosach. - Chodź już spać, jesteśmy zmęczeni... - Louis posłusznie wrócił na swoje miejsce, nie zdejmując dłoni z brzuszka męża.

Frankie James i Elsa Anne Tomlinson przyszli na świat ósmego lutego, w samo południe. Były trzecim i czwartym powodem, które sprawiły, że Louis nie widział świata poza swoim ukochanym mężem.

*

Chyba najgorszym przyzwyczajeniem Harry'ego było jedzenie lodów w łóżku i zostawianie po nich mokrych plam na pościeli. Louis mógł grozić i prosić, aby nie jadł ich w łóżku, ale na niewiele to się zdawało. Ben & Jerry's Cookie Dough było wszędzie, nawet pod poduszką Louisa. Gdy był w ciąży z bliźniakami pochłaniał je litrami, dopóki lekarz nie przestrzegł go przed cukrzycą, która mogła zaszkodzić maluszkom. Dopiero wtedy oprzytomniał na tyle, że odstawił lody na rzecz zdrowych słodkich przekąsek. Po porodzie pierwszym o co poprosił, tuż po przytuleniu Frankiego i Elsy oraz pocałunku Louisa, były właśnie te przeklęte lody. Louis jako dobry mąż pobiegł do sklepu i przyniósł dwa opakowania, które Harry pochłonął w zastraszającym tempie, aby tuż po odłożeniu łyżki zapaść w sen. Spał prawie osiem godzin, co nieco przestraszyło Louisa. Ostatnie czego chciał to, aby Harry zapadł w śpiączkę cukrzycową. Na jego szczęście, w końcu się ocknął, o wiele szczęśliwszy i radośniejszy. 

Z Frankiem i Elsą w ramionach wyglądał naprawdę pięknie.

Miesiące mijały, dzieci rosły jak na drożdżach, podobnie jak uzależnienie Harry'ego od lodów. Louis nie nadążał z ich kupowaniem, w takim tempie znikały z ich pojemnej zamrażarki. W pewien piątkowy wieczór, po powrocie z ciężkiego dyżuru w lecznicy Louis nie wytrzymał. Chciał się po prostu położyć spać, ale natychmiast tego pożałował. Nie patrząc na łóżko rzucił się na nie i wylądował twarzą w misce po lodach. Cała jego twarz kleiła się od roztopionych lodów, a po chwili poczuł szorstki język na policzku. Fray, ich tłuściutki bury kocur, w najlepsze pałaszował słodkości z jego twarzy. 

Tego było za wiele. 

Zerwał się z łóżka i pobiegł do salonu, gdzie Harry jeszcze dziesięć minut temu karmił bliźniaki. Wpadł do pomieszczenia i zobaczył jak Frankie i Elsa grzecznie siedzą w swoich bujakach i oglądają Toma i Jerry'ego. Po chwili w salonie pojawił się Harry, oczywiście z pudełkiem lodów i łyżką. Na widok tego, co działo się na twarzy męża szczerze się zaśmiał, ale gdy zobaczył, że z uszu Louisa niemal bucha para, jego uśmiech niemal znikł.

- Te przeklęte lody! - wycedził przez zęby starszy i wskazał na opakowanie. Frankie i Elsa zwrócili uwagę w stronę rodziców. Bajka nagle stała się mniej interesująca.

- Lou, o czym Ty mówisz? - zapytał Harry, zaciskając palce na pudełku jakby bał się, że zostaną mu odebrane. - To tylko lody!

- Tylko lody?! Widziałeś nasze łóżko? Wiesz, ile razy zmieniałem pościel w ostatnich dwóch miesiącach?! Nie da się zliczyć!

- Lou, spokojnie!

- Żadne „Lou, spokojnie!"! - powiedział zimno i wskazał palcem na swoją twarz, z której skapywały lody. - Spójrz na moją twarz? Miałem bardzo ciężki dzień w pracy, chciałem się położyć, ale zamiast na mojej poduszce wylądowałem twarzą w misce po lodach. Dość tego!

- Ale Louis... - zaczął Harry, ale Louis nie chciał tego słuchać.

- Śpię dzisiaj w gościnnym. A ty zastanów się, czy te lody są tego warte. - powiedział zrezygnowanym tonem i wyszedł z salonu. Frankie i Elsa spoglądali z ciekawością na swoją mamę, który opadł ciężko na sofę. 

*

Louis obudził się w środku nocy. Łóżko w pokoju gościnnym nie było zbyt wygodne, a co najważniejsze, nie było w nim jego męża. Ale dalej był zły. Postanowił więc zejść na dół i napić się mleka. Ku jego zaskoczeniu przy jednej z wysp siedział Harry. Louis spojrzał na zegarek, była druga w nocy, a jego mąż dalej miał na sobie te same ubrania co wcześniej. Wyglądało na to, że w ogóle się nie kładł. Nie przypominał sobie również płaczu bliźniaków, Frankie i Elsa byli nadzwyczaj spokojnymi bobasami. 

Harry nie spał z jego powodu. 

I nagle poczuł się jak idiota. Nigdy wcześniej nie spędzili nocy osobno, pomijając te, gdy Louis miał nocny dyżur w lecznicy. Ale od narodzin bliźniaków nie brał ich wcale, wiedząc, że był bardziej potrzebny w domu. Podszedł w końcu do Harry'ego i objął go w pasie. Dopiero wtedy zobaczył, że oczy jego męża są czerwone i opuchnięte. Harry nieco się spiął, ale drapiący pocałunek, który poczuł na policzku nieco go uspokoił.

- Przepraszam, jestem idiotą. - powiedział cicho Louis i naprawdę miał to na myśli. Nie powinien robić awantury z takiego powodu.

- Nie, miałeś rację. Te lody... Sprawiały, że czułem się lepiej. Ale to był zwykły środek zastępczy. - wychlipiał Harry i ukrył twarz w dłoniach.

- Haz, o czym Ty mówisz? - zapytał Louis, nie wiedząc o co może chodzić jego mężowi.

- Jestem gruby, Lou, nie widzisz tego?! - wyrzucił z siebie młodszy. - Jestem tłusty! Frankie i Elsa mają prawie siedem miesięcy, a ja dalej nie mogę zrzucić tych tłustych bioder! - dodał ze wstydem, wskazując na swoje szczupłe biodra. Louis nie wiedział co ma powiedzieć, aby przekonać męża, że jest w błędzie. Harry wyglądał tak samo obłędnie jak w dniu, w którym się poznali.

- Hazzie, wiesz, że opowiadasz głupoty? - wziął twarz męża w swoje dłonie i zrównał ich wzrok. Harry dalej wyglądał na nieprzekonanego.

- Nie kłam Lou, widzę, że przestałem Ci się podobać! - powiedział w końcu i spojrzał w dół zawstydzony. Louis nie wiedział co ma odpowiedzieć, a im dłużej zwlekał, tym bardziej Harry utwierdzał się w przekonaniu, że ma rację. Młodszy bez słowa wyrwał się z objęć męża i opuścił kuchnię, pozostawiając Louisa w osłupieniu.

*

Następnego dnia Harry obudził się wyjątkowo późno. Spojrzał na budzik, który wskazywał prawie południe. Jak oparzony zerwał się z łóżka i pobiegł do sypialni bliźniaków. Łóżeczka były puste, zaś w całym domu panowała głucha cisza. Zszedł na dół, po drodze mijając Queen B i Fray'a. Na stole w salonie znalazł kartkę z wiadomością, którą zostawił Louis.

Hazzie,

Mam nadzieję, że się wyspałeś. Nie martw się o Frankiego i Elsę, są z Twoją Mamą, pomyślałem, że przyda nam się chociaż jeden dzień sam na sam. W kuchni czeka na Ciebie Twoje ulubione śniadanie, mam nadzieję, że będzie Ci smakować (sam wiesz, że nie jestem mistrzem gotowania).
Będę z powrotem koło południa,

Kocham Cię,

Lou ♥

*

Louis pojawił się piętnaście minut później z dwoma koszami róż, nie mógł się zdecydować, które ma wziąć, więc zdecydował się na obydwa rodzaje. Kosze wręcz uginały się od herbacianych i czerwonych róż. Ucieszył się, gdy zobaczył w salonie Harry'ego, który kończył jeść śniadanie. Miał nadzieję, że uda mu się wynagrodzić Harry'emu poprzedni dzień i bezsenną noc. Harry'ego zupełnie pochłonął odcinek ulubionego serialu, więc Louis bez problemu przemknął po schodach do ich sypialni. Zamknął pokój na klucz wiedząc, że za kilka minut Harry będzie chciał wziąć prysznic i przebrać się. Szybko przystroił sypialnię różami i kolorowymi świeczkami, które porozstawiał w bezpiecznej odległości od łóżka. Ledwo zapalił ostatnią, gdy usłyszał szarpanie za klamkę i głośne westchnięcie męża.

- Louis? Możesz otworzyć drzwi?

Teraz albo nigdy.

Otworzył drzwi i porwał męża w objęcia. Harry nie wiedział co się dzieje, Louis całował go tak, jakby zaraz miał się skończyć świat. W tym pocałunku były i przeprosiny, masa miłości i pożądania. Louis wiedział, że jego pocałunki są słabością jego męża, więc jego usta wędrowały po całej twarzy Harry'ego, aby potem przenieść się na jego szyję i obojczyki. Z ust Harry'ego mimowolnie wypadały westchnienia rozkoszy, więc Louis na oślep poprowadził ich w stronę łóżka. Zatrzymał się tuż przed nim i przerwał pocałunki. Spojrzał w nieco zamglone oczy ukochanego i dotknął jego policzka. Tak bardzo kochał jego twarz, idealne kości policzkowe... 

I ten uśmiech, ten cholerny uśmiech z dołeczkami. 

Dał mu szansę, aby rozejrzał się po pokoju, który w ekspresowym tempie przygotował dla niego. Na stoliku nocnym stał szampan, dwa kieliszki, talerz z owocami i... Ben & Jerry's Cookie Dough. Na ich widok Harry'emu zrzedła mina, ale Louis był na to przygotowany.

- Udowodnię Ci, że jesteś idealny... - wychrypiał i zamknął mu usta pocałunkiem, głębokim i żarliwym. Delikatnie opadli na łóżko zasypane płatkami róż. - Zasługujesz na wszystko, co najlepsze.

Louis żałował, że wcześniej nie wiedział jak Ben & Jerry's Cookie Dough doskonale smakowały w połączeniu ze skórą Harry'ego. 

A plamy po lodach w pościeli były zupełnie nieistotne. 

Było oczywiste, że stały się kolejną, piątą rzeczą, dzięki której pokochał męża jeszcze bardziej.

*

Louis pokochał Harry'ego tak po prostu, od pierwszego wejrzenia. Ujął go swoim czystym sercem i ufnością. Tym jak jego loki idealnie okalały jego twarz i mógł przeczesywać je godzinami. Miał wokół siebie aurę, która przyciągała go do niego jak magnes. Jego zapach stał się ulubionym zapachem Louisa. Harry pachniał jak guma balonowa. Przypominał mu szczęśliwe dzieciństwo i dom. Harry był jego domem. Był jego wszystkim. I właśnie ten balsam o zapachu gumy balonowej mógłby być szóstą rzeczą, która sprawiła, że nie wyobrażał sobie życia bez Harry'ego u boku.

*

Siódmą rzeczą, jedną z wielu, którą kochał w Harrym była jego wrażliwość. Uwielbiał pocieszać męża, gdy ten płakał ze wzruszenia na filmach o... pingwinach. Louis nie wiedział co takiego mają w sobie te zwierzęta, że jego mąż nie mógł opanować emocji. W końcu sam mu powiedział, gdy się uspokoił.

- Bo widzisz Lou, one są jak my. - powiedział tuż po tym, jak wydmuchał nos. Louis spoglądał na niego zaciekawiony. Był przecież weterynarzem, ale nie wiedział o co może chodzić jego mężowi.

- Nie przypominam sobie, abym poruszał się w ten sposób. - odpowiedział kiepsko imitując chód pingwinów. Harry parsknął ze śmiechu. Louis nie mógł się nacieszyć tym dźwiękiem. - Jedyne co nas łączy, to niezdolność do latania. Mam też czasem problem ze słuchem i nie potrafię pływać... - dalej trajkotał, ale w końcu Harry zasłonił mu usta. Wskazał na ekran telewizora, na którym ujrzeli pingwina, który szybkim tempem zbliżał się do drugiego, po czym objął go skrzydłem w geście przytulenia.

Pingwiny znane są jako jedne z najbardziej monogamicznych przedstawicieli królestwa zwierząt. Ten osobnik nie widział swojego partnera prawie jedenaście miesięcy... - lektor nagle zamilkł, ponieważ Harry zapauzował film i zdjął swoją dłoń z ust Louisa. - Codziennie powtarzasz mi i dzieciom jak bardzo nas kochasz. Nie wiem czym sobie zasłużyłem na to, że wybrałeś właśnie mnie. Ale wiem, że będę przy Tobie do końca swoich dni. A jeśli zdarzy się nam rozłąka to z każdej z nich będę wracał tak jak on. – wskazał na zatrzymanego w kadrze pingwina, a Louisowi łza zakręciła się w oku. - Ile sił w nogach, aby jak najszybciej objąć Cię i powiedzieć jak bardzo za Tobą tęskniłem. I jak bardzo Cię kocham. - dodał Harry i scałował łzę, która wymknęła się Louisowi. Potem bez słowa sięgnął po pilota i nacisnął play.

Louis patrzył na niego z niedowierzaniem. To wszystko przychodziło mu z taką łatwością. 

Ale wierzył w każde słowo, które od niego usłyszał. Wiedział, że płynęły prosto z serca Harry'ego. Przygarnął go mocno do siebie i już w ciszy obejrzeli do końca program. Od czasu do czasu spoglądał na Frankiego i Elsę, którzy zmęczeni zabawą, w końcu zasnęli w wielkim kojcu, który zajmował pół salonu.

Louis był szczęśliwy.

__

* oczywiście chodzi o piosenkę 'Partition'

** 'Haunted'

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro