*SAMOTNOŚĆ*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Nikt nie lubi samotności. Ja tylko nie próbuję się z nikim na siłę zaprzyjaźniać. To prowadzi do rozczarowań."

~Haruki Murakami, Norwegian Wood

***

Kiedyś myślała, że zostanie starą Panną z Krzywołapkiem u boku. Takie myśli wiele razy pojawiały się w jej umyśle, ale nigdy nie przejęła się nimi na tyle, aby zrobić coś w tym kierunku. Czas mijał. Kończyła rok za rokiem z idealnymi, wręcz wyśmienitymi wynikami naukowymi, a lata uciekały pomiędzy palcami, powodując dodatkowe troski na twarzy Hermiony.

Po wojnie, którą zwyciężyli, spotykała się na moment z Ronaldem, ale czując, że nic z tego nie będzie, odpuściła, pozwalając chłopakowi pocieszyć się w ramionach jej dawnej koleżanki z roku. Dzisiaj mieli już małą księżniczkę o blond włoskach, a ona cieszyła się, że nie walczyła o przyjaciela bardziej. Nie był jej pisany.

Po nieoficjalnym zerwaniu pogrążyła się w nauce. Zdobyła kwalifikacje pierwszego stopnia Magomedyka, ale po roku szybko zrozumiała, że to nie było to. W między czasie spotykała się z Mattem, który był dobrym przyjacielem z korzyściami, ale nic więcej nie potrafiła do niego poczuć. Był naprawdę wspaniałym facetem. Miłym, troskliwym, z klasą, czarodziej czystej krwi.  Rozeszli się w pokoju i nawet co jakiś czas spotykają się na piwie kremowym w Pubie pod Trzema Miotłami.

Często zastanawiała się, co tak naprawdę powinna robić. I kolejny rok zawitała w Ministerstwie Magii, gdzie Harry wraz z Ronem studiowali swoje aurorskie marzenia. Na przerwach często spotykali się w stołówce, gdzie mogli swobodnie porozmawiać na różne tematy. Jakoś nigdy nie miała na nich czasu po pracy. Cieszyła się więc, że znalazła go chociaż podczas lunchu i nadrobiła stracone informacje. Harry był szczęśliwym mężem Ginny, a Ronald, Lavender.

Czas mijał, a kolejny rok zawitał, odwiedzając ją w tym samym miejscu. Pusty gabinet z dużym oknem, regałami przy kawowych ścianach zawalonych segregatorami z papierami, kilka roślinek i duże biurko, które już dawno nie ukazało swojego koloru drewna. Stało na nim kilka stosów pergaminów, lampka i pudełko na okulary, które zaczęła nosić przez późne siedzenie nad raportami.
Poprawiła je na nosie, spoglądając za szybę. Ciemność zawładnęła okolicą. Słońce już dawno poszło spać, a księżyc zastąpił jego miejsce królując nad ich głowami. Latarnie oświetlały uliczkę, ale jej nie spieszyło się do domu. Nikt tam na nią nie czekał. Nawet Matt, który jakiś czas temu spotkał na swojej drodze jakąś piękną brunetkę.

Westchnęła. Myślała, że będzie miała chociaż Krzywołapa przy sobie, ale to szybko się zmieniło, kiedy w czasie wojny zniknął, a ona nie zdołała go znaleźć. Nie wiedziała, co tak naprawdę się z nim stało. Tęskniła za nim, wieczorami potrafiła uronić kilka łez, nie potrafiąc poradzić sobie ze stratą. Czasami myślała, pragnęła mieć jakiegoś włochatego przyjaciela, ale nie potrafiła się przełamać. Miłość do Krzywolapa była na tyle silna, że jego strata rozłupała jej serce, którego nie potrafiła skleić i podarować nowej włochatej istocie.

Przetarła bolące oczy, nie przejmując się makijażem, który na nich widniał. Ten dzień był ciężki, a ona przez moment zawiesiła wzrok na kanapie w rogu pomieszczenia, zastanawiając się, czy dzisiaj nie przespać się na tym jasnym, o miękkiej poszefce meblu. Odrzuciła jednak ten pomysł. Zaległe raporty same się nie zrobią, a musiała wrócić do domu i zażyć prysznica, aby jej zmęczone ciało choć chwilę się zrelaksowało. Odkładając pióro w kałamarz, wstała, odsuwając fotel. Wygładziła szybkimi ruchami ołówkową sukienkę i założyła kasztanowy płaszcz. Idealnie pasował do jej urody i włosów, które teraz delikatnie podcięła, a stosując kosmetyk Ulizana, były niezwykle gładkie bez niepotrzebnego puszenia się. Sprawnym, ale leniwym ruchem wyciągnęła włosy spod kołnierza, zarzucając je na ramiona.
Zgarnęła kluczyki od domu oraz torebkę i spoglądając raz jeszcze na pozostawione pergaminy, wyszła, uprzednio zabierając teczkę. Stukot jej obcasów niósł się po opuszczonym budynku, w którym mogła napotkać jedynie aurorów na swoich wartach. Uśmiechnęła się, żegnając mijane osoby i pozostawiła teczkę na biurku w recepcji, gdzie jeszcze tak nie dawno siedziała dziewczyna o imieniu Sophie. Lubiła ją. Była przyjazna i pracowita, a ona ceniła sobie takie osoby w grupie.

Wzięła kartkę leżącą wraz z piórem na ladzie i podpisała się na grafiku, wpisała godzinę, uprzednio sprawdzając ją na zegarku i opuściła Ministerstwo Magii, zjeżdżając windą na parter. Kraty rozsunęły się i mogła spokojnie, bez przeszkód jak ostatnio, opuścić miejsce pracy i udać się bezpieczną drogą do domu.

Nie lubiła tam wracać. Choć kiedyś kochała swoją samotnie, od jakiegoś czasu pragnęła mieć przy sobie jakąś osobę, która zapełniłaby pustkę i ciszę w mieszkaniu. Czasami wydawała się depresyjna i ciążąca. A wówczas myśli nie odstępowały jej na krok. Czasami tuż po wojnie, pragnęła śmierci. Wiele się od tego czasu zmieniło, ale nie na tyle, aby w takie noce jak ta, nie wracały.

Udała się więc na drogę, która była położona blisko rzeki. Tam oparła się rękoma o barierkę punktu widowiskowego i spoglądała na rwącą rzekę, chcąc aby myśli uleciały razem z jej prądem. Dużo czasu spędzała w tym miejscu. Znalazła je przypadkowo, ale bardzo się jej spodobało. Nie było dużo ludzi, wręcz minimalnie, a tutaj potrafiła się wyciszyć. Troski ulatywały, a ona wgapiała się w jeden punkt i nie myślała. Wyłączała umysł, pozwalając jedynie oczom krążyć dookoła, przyglądając się nieprzytomnie okolicy. Nigdy nie pamiętała ile czasu tam stała. Niekiedy było to pół godziny, innym razem godzina. Wszystko zależało od tego, jak mocno wyłączała umysł na poboczne boćce.

- Granger? Granger? Ej, Granger!

Zaskoczona odwróciła głowę, a jej przez moment matowe spojrzenie spoczęło na blondynie.

- Czegoś chcesz, Malfoy?

- Zazwyczaj to ja tutaj przesiaduje. Co z tobą, Granger?

Wyprostowała się i minęła chłopaka bez słowa. Nie miała ochoty na przekomarzania i jakiekolwiek rozmowy. Chciała pobyć sama, aby poczuć chwilę wytchnienia. I to nie tak, że wręcz pragnęła towarzystwa. Owszem, chciała mieć kogoś z kim mogłaby porozmawiać, ale nie w tej chwili. Samotność, samotnością, ale teraz potrzebowała być sama.

Odeszła w ciemność ulicy i zniknęła, nie słuchając nawoływania chłopaka.

***

Kolejne dni mijały jej monotonnie. W pracy zasypywali ją raportami, a w porze lunchu pochłaniała każdy choćby najmniejszy szmer rozmów. Ostatnio jej apetyt podupadł, więc i tym razem pozostawiła swoją ledwo naczętą porcje rudemu chłopakowi, wiedząc, że z radością zje. Harry spoglądał na nią, jakby dostrzegał coś czego ona nie widzi. Ignorowała jego spojrzenia i wymuszała uśmiech, jeśli to zależało od sytuacji. Wszystko było dla niej takie obojętne i naprawdę czasami zastanawiała się czy coś z nią nie tak. Może chorowała? Zaburzenia psychiczne po wojnie były normą, ale nikt nie bawił się w psychologa czy psychiatrę. Czarodzieje byli zacofani w nauce o ludzkich umysłach, a nie chciała wracać do świata mugoli. Zbyt dużo emocji łączyło ją z tamtym światem.

Westchnęła przecierając oczy. Chciałaby choć na chwilę położyć się na kanapie w swoim gabinecie, wyprostować nogi i zamknąć oczy. Tylko co ją powstrzymywało? Raportów i tak przybywało coraz więcej, jakby była maszyną nie człowiekiem. Odsunęła fotel i wstała, na moment prostując plecy. Upiła łyk zimnej już kawy, pozostawiając jedynie fusy i skierowała się w stronę kanapy. Pozbyła się szpilek, zanim w ogóle zdołała pomyśleć, jakie to niewłaściwe. Powinna siedzieć przy biurku i zajmować się pracą, ale kiedyś musiała odpocząć. Skoro w nocy nawiedzały ją koszmary związane z wojną, zamknie oczy tylko na moment. Ściągnęła okulary, kładąc je na brzegu stolika i ułożyła się wygodnie. Kiedy zasnęła nie miała pojęcia.

Obudziło ją chrząknięcie. Przetarła oczy, jakby nie do końca wiedząc co się dzieje. Uniosła się do siadu, spoglądając na intruza. Severus Snape. Pracownik Ministerstwa. Zlustrowała go wzrokiem, dostrzegając zmiany jakie zaszły w tym człowieku. Wojna skończyła się trzy lata temu. Jego włosy gdzieniegdzie miały siwe nitki i dodawały mu tego uroku, którego nie potrafiła określić, ale wyglądał w nich... dobrze. Jego twarz pozbyła się kilku zmarszczek trosk i wyglądało na to, że w końcu zaczynał się wysypiać, co dodało jego skórze zdrowszego wyglądu.

- Śpimy w godzinach pracy, Granger? Pogratulować - zaszydził.

Podszedł do jej biurka i rzucił teczkę, najprawdopodobniej z testami nowych eliksirów. Patrzyła na niego, powoli doprowadzając się do porządku. Założyła buty na stopy, włosy lekko przygładziła, a okulary ponownie zawitały na jej wąskiej twarzy. Wygładziła spódnice przed kolano i koszulę, która lekko pomarszczyła się na piersiach.

- Raporty?

- Testy nowych patentów oraz wyniki eliksirów pobranych na miejscach zgłoszeń.

Skinęła głową, wiedząc, że jest obserwowana. Zasiadła za fotelem z gracją, chwytając rzuconą rzecz w dłoń. Podpisała się na liście odbiorców i przysunęła ją także Snape'owi, czekając na jego parafkę.

- Zazdroszczę ci, że masz czas na drzemki.

- Niestety czasami i najwiekszy ścisły umysł potrzebuje chwili, aby się zregenerować.

- Mówisz o swoim? - oparł się o biurko.

Spojrzała na niego i nie mogła nie poczuć tego dziwnego uczucia przyciągania, gdy tak niebezpiecznie nad nią górował.

- Nie bardzo, choć i ja potrzebuje chwilę odpoczynku.

Uniósł brew, a ona uśmiechnęła się pod nosem, doskonale pamiętając ten wyraz twarzy ze szkolnych lat. Szanowała go jako profesora, teraz szanuje jako kontrolera i Mistrza Eliksirów.

- Masz ochotę na drinka?

Spojrzała na niego zaskoczona i miała wrażenie, że właśnie się przesłyszała.

- Jest popołudnie, a jak trafnie zaznaczyłeś jesteśmy w pracy.

Wywrócił oczami, a ona nie mogła uwierzyć, że Snape w ogóle ją zaprosił. O co w tym wszystkim chodziło?

- Wieczorem, Granger, wieczorem. Słyszałem, że lubisz nocne wędrówki.

- Kto... - nagle ją olśniło. - Fretka? Nudzi mu się i opowiada o moich powrotach do domu?

- Dość późnych, jeśli miałbym coś dodać.

Spojrzała na niego gniewnie. Dlaczego tak bardzo interesowało go, co robi wieczorami? Była dorosłą kobietą, czarownicą. Odwróciła od niego spojrzenie i sięgnęła do pierwszych kart, ignorując czekającego mężczyznę. Była zajęta. W końcu była w pracy, jak śmiało jej wytknął chwilową przerwę.

- Zastanowię się - rzuciła w końcu i uśmiechnęła pod nosem odprawiając go ręką. - Mam dużo pracy.

Prychnął, trzaskając drzwiami. Westchnęła. Nie szukała na siły kogoś do towarzystwa, ale Snape sam się napatoczył. Czy mogła zaufać sobie i jemu i iść na drinka bez podejrzeń? Nie wyobrażała sobie, aby ślizgon zaprosił ją tylko i wyłącznie z powodów romantycznych. Musiał mieć w tym jakiś interes, a to napawało ją niezdecydowaniem i lękiem.

Nie poszła na lunch. Nie miała zbytnio ochoty jeść, apetyt ją opuścił. Czuła, że natrętne myśli ją pochłaniają, więc próbowała zająć się pracą, skupić się na tyle, aby mózg nie miał czasu dumać o czymś innym. Podpisywała raport za raportem, odkładając te, które musiały iść do poprawki przez drobne pomyłki. Zawołała sekretarkę, podając jej odpowiednie teczki do każdego z działu w Ministerstwie i oddelegowała ją, prosząc wcześniej o kubek kawy. Teraz była potrzebna jej kofeina. Zbliżała się godzina końca pracy, ale będąc dyrektorem kilku działów nie mogła pozwolić sobie na szybsze wyjście.

Westchnęła. Czasami chciałaby po prostu wrócić do domu przytulić się do Krzywołapka i zasnąć spokojnym snem. Niestety Krzywołap na nią nie czekał. Nikt nie czekał.
Zamrugała oczami czując ciężar osiadający na klatkę piersiową. Nie mogła płakać. Nie tu, gdzie wszyscy mogli zobaczyć jak słaba była. Jak stoczyła się z silnej kobiety na samotną i żałosną. Bo taka właśnie była. Słaba i żałosna. Powachlowała dłońmi twarz i ściągnęła okulary, które nagle zaparowały.  Wstrzymała na moment powietrze i zrobiła długi wydech chcąc się opanować.
Musiała grać. Jeśli nie chciała martwić znajomych i czuć na sobie litościwych spojrzeń, musiała być odważna i silna, choćby na pozór. Przetarła twarz pod oczami, czując delikatną wilgoć, chrząkając. Choć na chwilę da radę, a później już w zaciszu domu lub rzeki, da pochłonąć się demonom, które powoli żerowały na niej niczym sępy na najlepszym skrawku padliny.

***

Znów późno wracała do mieszkania i znowu znalazła się tutaj. Rzeka płynęła dzisiaj nadzwyczaj powolnie, jakby nie miał kto pobudzać ją do ruchu. Wiatr ustał, a ciemna noc nad jej głową była bezchmurna z paroma gwiazdami, które blaskiem przewyższały światło latarni. Oparła się o niską, drewnianą balustradę, pozwalając łzą płynąć. Kapały lekko na jej rumiane policzki, powoli spływając i kończąc swoją wędrówkę na odpiętym płaszczu. Pragnęła czuć chłód,  aby jej ciało mogło oddychać. Czasami zastanawiała się, stojąc tutaj, dlaczego jeszcze nie skoczyła. Tuż pod nią płynęła granatowa otchłań, w której mogłaby poczuć ukojenie, a jednak przychodziła tu tylko po to, aby popatrzeć. Jakby bała się postawić nastepny krok. Jak mogła pokazać, że dalej jest tą odważną dziewczyną? Napewno nie w sposób, w który właśnie pomyślała, a mimo to, zrobiła to.

Wyprostowała się i spojrzała przed siebie. Chwilowo targnął nią strach, ale przerzuciła jedną nogę za barierkę i zaraz zrobiła z drugą to samo, stając na skrawku trawy. Gryfońska odwaga, a może głupota jak mawiał Snape. Miała lęk wysokości, a próbowała stać nad przepaścią bez drżących nóg. Czemu w ogóle pomyślała o tym irytujacym facecie? Uratowała go i co jej po tym? Stała się mniej żałosna? Bardziej wartościowa? Nonsens. Była tym samym człowiekiem, ale słabszym psychicznie. Wiedziała, wiedziała, że powinna iść do psychologa, może do psychiatry, ale jak mugolskiemu lekarzowi mogła wyjaśnić, że Voldemort zabił jej przyjaciół, a rodzicom wyczyściła pamięć? Szybko trafiłaby do ośrodka zamkniętego z trudnymi pacjentami.

Chwyciła się barierek, dłonią zaciskając drewno, jakby miało być jej kołem ratunkowym. Zamknęła oczy, czując przyjemny wiatr, który nagle się obudził. Kiedyś matka mówiła, że jak wieje silny wiatr, to ktoś popełnił samobójstwo. Czy właśnie dla niej zaczął smagać jej włosami po twarzy? Nie miała tak drastycznych myśli. Zdażały się, jednak nigdy nie targnęła się na swoje życie. Czy to miał być ten pierwszy raz? Pytania, które krążyły jej po głowie nie dawały jej racjonalnie myśleć. Oderwała dłoń, wychylając się lekko do przodu, w między czasie próbując odgarnął włosy. Utrudniały jej widoczność, a chciała patrzeć na świat, jeśli ma podjąć kolejny krok.
Nawet, jeśli miałaby skoczyć w ciemne głębiny nocnych wód, była czarownicą. Potrafiłaby się odratować. Więc, co trzymało ją tu, na górze, skoro mogła pokonać iracjonalny lęk i po prostu skoczyć? Odpowiedź była prosta. Tchórzostwo.

- Czyś ty oszalała, Granger? - warknął głos za jej plecami i zanim zdążyła puścić barierkę, została pochwycona mocnym uściskiem na ramieniu.

Skrzywiła się, pozwalając włosom zasłonić twarz. Nie chciała jego litości. Nie chciała widzieć szyderstwa na jego twarzy. Wszystko było lepsze tylko nie to. Zaczęła na poważnie myśleć o skoczeniu. Szarpnęła się, gdy wciągnął ją z powrotem za barierkę.  Dlaczego w ogóle interweniował? Co on sobie myślał? Szarpie nią niczym szmacianą lalką.

- Puszczaj, Snape. Nie pozwalaj sobie - szarpnęła się kolejny raz, w końcu uwalniając się od silnego uścisku. Rozmasowała ramię czując przeszywający ból. Z pewnością będzie miała siniaki, które szybko nie zejdą. Pięknie. O sukienkach może pomarzyć. - Co w ciebie wstąpiło?

- Co chciałaś tym ugrać, kretynko? Życie ci aż tak nie miłe, że chciałaś się na nie targnąć? Oszalałaś wiedźmo? - warknął, podchodząc krok bliżej.

Oparła się o barierkę. Czasami ten mężczyzna ją przerażał, a górując nad nią z tym mrocznym spojrzeniem, wywoływał dziwny dreszcz, jakby próbował zmrozić jej krew w żyłach. Chciała być na niego zła. Nienawidzić go, jednak nie potrafiła. Niczym nie zawinił. To ona była słaba. Gdyby się nie zastanawiała, a nogi nie miała jak z waty, już dawno dryfowałaby w spokojnych odmętach rzeki. Musiała jednak przyznać się sama przed sobą, że bała się śmierci. Bała się co będzie po niej. Czy w ogóle coś tam jest, czy zaczyna się jakiś nowy etap życia, kiedy kończy się pierwszy. To była zagadka, której nie chciała zbyt szybko rozwiązywać. Dlatego z jednej strony była wdzięczna Snape'owi, za powstrzymanie przed błędem, a z drugiej... Dalej była słaba i żałosna.

- Chciałam jedynie przestać się bać.

Chciała być szczera. Spróbować, wiedząc, że ten mężczyzna przeszedł w swoim życiu wiele. Wiedział, jak mogła się czuć, mógł pomóc, zrozumieć. Tylko czy chciał? Był zamknięty w sobie i czasami się zastanawiała jak wytrzymał w samotności tyle lat. Ona nie potrafiła wytrzymać trzech.

- Co ty znowu wymyśliłaś, Granger?

Czuła, że był zaskoczony jej odpowiedzią i nie rozumiał jej chorych pobudek, ale ona musiała. Musiała odzyskać dawną siebie, nie ważne w jak głupi sposób.

- Chciałam znowu być Hermioną Granger. Odważną, silną i mądrą - wyszeptała, odwracając się do niego.

Trudno jej było pokazać swoją opuchniętą twarz od płaczu i tych resztek łez, które spływały po czerwonych policzkach, ale zaryzykowała. Chciała widzieć jego twarz i oczy, kiedy będzie z niej szydził. Może wtedy ukuje na tyle mocno, aby zrobiła ten ostatni krok szybciej, bez zastanowienia. Był jej mentorem za szkolnych czasów. Teraz nic się nie zmieniło. Dalej go szanowała i podziwiała jego siłę. Może gdyby zniszczył ją do końca, przełamała by się.

- To było najgłupsze co mogłaś zrobić. Samobójstwo to tchórzostwo. Uciekasz od problemów, zamiast stawiać im czoło. Weź się w garść kobieto i pokaż mi jak irytującą dziewuchą byłaś - warknął, chwytając ją za ramiona.

Potrząsnął nią, a ona jedynie co mogła zrobić to patrzeć. Patrzeć na niego tym zszokowanym wzrokiem. Bo co mogłaby powiedzieć w takiej sytuacji? Spodziewała się kpiny, oszczerstw, a jednak nigdy się to nie pojawiło. Było jedynie niedowierzanie nad jej głupotą, co po chwili uznała za słuszne. Była idiotką. Naraziła swoje życie, aby poczuć się lepiej, a jednak myślała w odwrotnym kierunku niż powinna. Popełniła by błąd, może nieodwracalny, ale tak bardzo pragnęła wrócić do czasów gdzie była szczęśliwa i miała rodzinę. Nie była samotna.

- Przepraszam - szloch przedarł sie przez ściśnięte gardło i zanim zdołała w ogóle przemyśleć swoje zachowanie, wpadła w ramiona czarnowłosego, zalewając się łzami.

Jego klatka piersiowa była twarda i chuda. Słyszała bicie jego serca, lekko przyspieszone, jakby nie wiedziało co tak naprawdę ma czuć. Jej serce też biło szybciej niż dotychczas i chyba w końcu choć na chwilę przestała być samotna, kiedy jego silne ramiona objęły jej trzesace się ciało, niezdarnie próbując pocieszyć.

- To dasz się zaciągnąć na drinka? - rzucił cicho w eter, a ona uśmiechnęła się pod nosem, czując ciepło, którego tak jej brakowało.

Potrząsnęła głową twierdząco nadal wtuloną w jego klatkę piersiową. Nie chciała go jak narazie puszczać. Na moment znowu była pełna i jeśli tak miała się czuć tylko przy Severusie, chciała zaryzykować, wypijając każdego drinka, na którego ją zaprosi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro