17.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szczerość i wzajemne zaufanie. Na tym chciał budować ich relacje. A Cassandra jednym pytaniem sprawiła, że odruchowo próbował skłamać. Nie mógł jednak tego zrobić, wyczuwając, że coś się za nim kryło. Coś, co nie mogło zostać zbagatelizowane.

– Owszem, naciskał, ale nie bardziej niż zwykle – odparł dyplomatycznie. – Czemu pani o to pyta?
– Zastanawiam się, czy nie zrobił tego na prośbę mojego praprapradziadka – wyznała dziewczyna.
– Nawet gdyby, to co to zmienia? – spytał zaintrygowany Severus.
– Nie chciałam jego protekcji! – wyjaśniła ze złością.
– Do mnie się z tym nie zwrócił, a to ja podjąłem ostateczną decyzję w pani sprawie – zauważył cierpko Snape. – Także może być pani spokojna.
– Dziękuję – szepnęła zakłopotana. – To wiele dla mnie znaczy.

– Czy teraz, gdy wyjaśniliśmy tę kwestię, może mi pani powiedzieć, o co tak naprawdę chodzi?
– Myślałam o tym, że Quirrell chce wykraść Kamień... i że może gdybym się do niego zbliżyła, to poznałabym jego plany i moglibyśmy go powstrzymać – przedstawiła mu swój pomysł.
– Niech pani nawet nie próbuje proponować tego Dumbledore’owi! – warknął Severus. – Co za pomysł! Myśli pani, że on jest taki głupi, żeby nie zorientować się, co pani knuje?

– Nie wiem... Ja tylko chciałabym coś zrobić...
– To proszę skoncentrować się na ukończeniu stażu! To należy do pani obowiązków, a Quirrell to mój problem!
– Myli się pan! – teraz Cassie też się zdenerwowała. – Ochrona Kamienia to także mój obowiązek. Może nawet bardziej mój niż pański!

Snape przyglądał się jej z zaciekawieniem, ale w milczeniu. To, co powiedziała, miało sens. Natomiast pomysł, by zbliżyła się do Quirrella, wciąż budził jego gorący sprzeciw. Uważał, że sam poradzi sobie z tym zagrożeniem. Z jakiegoś powodu nie chciał jej w to mieszać. Uważał, że nie wolno mu tego zrobić, choć nie do końca wiedział, czemu akurat ją chce przed tym chronić.

– Powtórzę to tylko raz, Kamień jest dobrze chroniony – westchnął. – Jednak, żeby panią uspokoić, porozmawiam z Dumbledore’em o ewentualnym wzmocnieniu zabezpieczeń.
– A co ja mam robić? – spytała płaczliwie Cassandra.
– Proponuję przeczytać traktat Arseniusa Jiggera o truciznach – profesor spojrzał na nią z jakimś dziwnym błyskiem w oku. – Później panią z tego odpytam.
– Naprawdę uważa pan, że tylko tym powinnam się zajmować? – zirytowała się. – Mam się uczyć i nie wtrącać w sprawy dorosłych? Nie jestem już dzieckiem!

Podparła się pod boki, zadarła głowę do góry i spojrzała mu odważnie w oczy. Nie mógł się z nią nie zgodzić. Nie była już dzieckiem.

– Ale zachowuje się pani niepoważnie – wytknął jej. – Dlatego tak właśnie będę panią traktował. Dopóki nie będzie pani gotowa na egzamin z trucizn, nie chcę pani widzieć w zamku.

Cassandra bez słowa chwyciła swoją torbę i wyszła z pracowni trzaskając drzwiami. A Snape uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, że wróci. Choćby po to, by pochwalić się swoją wiedzą. A do tego czasu on zyskał swobodę działania.

*

Zbliżało się Boże Narodzenie. Pewnego ranka w połowie grudnia Hogwart obudził się pokryty grubą warstwą śniegu. Jezioro zamarzło na dobre, a Weasleyowie zostali ukarani za zaczarowanie kilkunastu piguł śniegowych, które ścigały profesora Quirrella, grzmocąc w jego turban. Kilka sów, którym się udało przebić przez zamiecie i zawieje, by przekazać pocztę, musiało przejść kurację u Hagrida. Wszyscy nie mogli doczekać się przerwy świątecznej.

Snape zastanawiał się, czy panna Flamel nie obraziła się przypadkiem na niego, bo od tamtego dnia, gdy zakończyła pracę nad Veritaserum, nie pokazała się w zamku ani razu. Sam jej tego zabronił, ale i tak czuł się niemiło zaskoczony jej zachowaniem. No cóż, odbije to sobie podczas egzaminu.

Wszedł do klasy eliksirów, w której było tak zimno, że oddech zamieniał się w parę, a uczniowie, żeby się ogrzać, trzymali się jak najbliżej gorących kociołków.

– Naprawdę mi żal – odezwał się Draco Malfoy podczas ostatniej lekcji przed feriami – tych wszystkich, którzy będą musieli zostać na Boże Narodzenie, bo nie chcą ich w domu.

Kiedy to mówił, patrzył na Harry’ego. Snape także na niego spojrzał. Chłopak wydawał się nie brać tego do siebie. Przeciwnie, w skupieniu odważał porcję sproszkowanego kręgosłupa skorpeny, ignorując rozbawionych Ślizgonów.

Od meczu quidditcha Malfoy zrobił się jeszcze bardziej nieprzyjemny. Wściekły z powodu przegranej Slytherinu, próbował wszystkich rozśmieszyć propozycją, by w następnym meczu na pozycji szukającego Harry’ego zastąpiła żaba drzewna, bo ma szersze usta. W końcu zorientował się, że nikogo to nie śmieszy. Wszyscy byli pod wielkim wrażeniem wyczynu Harry’ego, który zdołał się utrzymać na zbuntowanej miotle. Powrócił więc do swojej dawnej metody szydzenia z jego sieroctwa i dzieciństwa u mugoli.

Severus, który sam był czarodziejem półkrwi wychowanym w mugolskiej miejscowości, zaciskał pięści za każdym razem, gdy słyszał komentarze Malfoya. Jednak na razie nie mógł nic z tym zrobić.

Dobrze wiedział, że Harry nie zamierzał wracać na święta do Dursleyów. Profesor McGonagall obeszła wszystkie domy, spisując uczniów, którzy zostają w zamku, i Harry natychmiast wpisał się na listę. Nie czuł się wcale nieszczęśliwy z tego powodu, przeciwnie, uważał, że będą to najlepsze święta, jakie dotąd przeżył. Ron i jego bracia też zostawali, ponieważ państwo Weasleyowie wybierali się do Rumunii, by odwiedzić Charliego.

O tym wszystkim poinformował Kevina, więc Severus był na bieżąco z planami swojego syna. Chociaż w ten sposób mógł uczestniczyć w jego życiu, i tylko dlatego nie zerwał jeszcze tego kontaktu.

Po lekcji, gdy uczniowie chcieli wyjść z lochów, stwierdzili, że korytarz jest zablokowany przez wielką jodłę, spod której wystają dwie olbrzymie stopy. Po głośnym sapaniu poznali, że za drzewkiem jest Hagrid.

– Cześć, Hagrid, pomóc ci? – zapytał Ron, wpychając głowę między gałęzie.
– Nie, dzięki, dam radę, Ron.
– Może byście przestali blokować przejście, co? – rozległ się za nimi zimny głos Malfoya. – Chcesz sobie dorobić, Weasley? Masz nadzieję zostać gajowym, jak skończysz szkołę albo jak szkoła z tobą skończy? Chatka Hagrida to chyba pałac w porównaniu z twoim rodzinnym domem, nie?

Ron rzucił się na Malfoya, ale w tej samej chwili na szczyt schodów dotarł Snape.

Miał ochotę zwymyślać Malfoya. Ukarać go za całokształt jego zachowania w ostatnim czasie. Jednak obiecał sobie, że więcej nie będzie się mieszał w konflikt między Draconem a Harrym, dlatego tylko spojrzał groźnie na Gryfonów a swoim podopiecznym kazał wracać do dormitorium. Może i byli zaskoczeni jego łagodnością, ale żaden z uczniów nie miał odwagi tego skomentować.

Hagrid zaprosił młodych Gryfonów do Wielkiej Sali, żeby pokazać im dekoracje świąteczne, z których był wyjątkowo dumny, a Severus wyszedł na błonia, by trochę rozruszać wciąż bolącą nogę.

Kiedy wracał po krótkim spacerze, podsłuchał następującą rozmowę:

– Ile dni wam zostało do ferii świątecznych? – zapytał Hagrid.
– Tylko jeden – odpowiedziała Hermiona. – To mi przypomniało... Harry, Ron, mamy pół godziny do obiadu, powinniśmy pójść do biblioteki.
– Och, tak, masz rację – rzekł Ron.
– Do biblioteki? – zdziwił się Hagrid, wychodząc za nimi z sali. – Tuż przed feriami? Macie bzika czy jak?
– Och, tu nie chodzi o naukę – wyjaśnił mu Harry.
– Od kiedy wspomniałeś o Nicolasie Flamelu, próbujemy się dowiedzieć, kim on jest.
– Co robicie? – Hagrid wytrzeszczył oczy. – Słuchajcie. .. mówiłem wam już... zostawcie to. Nic wam do tego, czego pilnuje Puszek.
– My tylko chcemy się dowiedzieć, kim jest ten Flamel, nic poza tym – powiedziała Hermiona.
– Chyba że ty nam powiesz i zaoszczędzisz nam trudu – dodał Harry. – Przewaliliśmy już setki książek i nic nie możemy znaleźć... Daj nam tylko jakąś wskazówkę... Wiem, że gdzieś już spotkałem to nazwisko.
– Nic nie powiem.
– No to musimy szukać sami – rzekł Harry i zostawili Hagrida samego, z kwaśną miną, spiesząc do biblioteki.

Snape przystanął zaskoczony. Nie dziwiło go, że Hagrid z czymś się zdradził przed dzieciakami, bo to było do przewidzenia, ale to, że oni najwyraźniej postanowili rozwiązać zagadkę zamkniętego korytarza na trzecim piętrze. Nie wiedział, czy powinien im w tym przeszkodzić, czy też zostawić sprawy swojemu biegowi. Spojrzał na schody prowadzące do wieży, w której mieścił się gabinet dyrektora. Nie uśmiechało mu się wchodzić po nich, zwłaszcza gdy noga wciąż jeszcze odmawiała mu posłuszeństwa.

Wszedł więc do Wielkiej Sali i ignorując zaczepki Flitwicka i McGonagall usiadł przy stole tuż obok miejsca zajmowanego przez dyrektora. Koniecznie musiał z nim porozmawiać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro