19.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział zawiera fragmenty książki „Harry Potter i Kamień Filozoficzny”

Cassandra z przerażeniem wpatrywała się w list, który otrzymała od profesora Snape’a. Nie chodziło jej o zawartą w nim groźbę wyrzucenia jej ze stażu, bo i tak miała w najbliższym czasie umówić się ze Snape’em na zaliczenie, ale o to, że profesor miałby pojawić się w jej mieszkaniu.

Być może w innych okolicznościach wcale by jej to nie przeszkadzało, jednak okoliczności były jakie były, a tajemnica musiała pozostać tajemnicą. Spanikowana dziewczyna szybko wezwała swoją pomoc domową i uprzedziła ją, że tuż po świętach na kilka dni będzie musiała wyjechać do Hogwartu. Eleonora pokiwała głową ze zrozumieniem i obiecała pracodawczyni, że wszystkim się zajmie. Flamel poczuła się trochę spokojniejsza.

Musiała jeszcze o wszystkim poinformować rodziców, ale to mogła zrobić podczas świątecznego obiadu. Uśmiechnęła się złośliwie. Matkę trafi szlag, kiedy się dowie, że Cassandra nie porzuciła stażu definitywnie. Poczuła nawet coś na kształt wdzięczności do Snape’a, bo dzięki niemu chociaż raz, to ona będzie mogła wyprowadzić z równowagi swoją matkę. Zwykle bywało odwrotnie i dlatego dziewczyna nie lubiła wracać do rodzinnego domu na święta.

*

Harry jeszcze nigdy w życiu nie jadł takiego świątecznego obiadu. Były tam setki tłustych, pieczonych indyków, góry pieczonych i gotowanych ziemniaków, półmiski frytek, wazy pełne polanego masłem groszku, srebrne łódki z gęstym sosem pieczeniowym i żurawinowym – a także sterty czarodziejskich strzelających niespodzianek, rozłożone co kawałek na wszystkich stołach.

Jak wielu pierwszorocznych początkowo był zaskoczony tym całym rozmachem i przepychem. Później jednak pomyślał, że to pewnie dlatego, że tak wielu nauczycieli zostawało w szkole na święta.

Siedzący po drugiej stronie stołu Snape myślał o tym, że kiedyś też się temu dziwił. A teraz nie wyobrażał sobie, że mógłby spędzać święta gdziekolwiek indziej. Hogwart stał się jego domem już wiele lat temu. Tym razem odczuł to jeszcze silniej – to były pierwsze święta, gdy mógł być tak blisko Harry’ego. Zerkał na niego co jakiś czas i cieszył się, że chłopiec zdawał się być szczęśliwy.

On sam także stał się obiektem dyskretnej obserwacji. Minerwa przyglądała się mu z troską i współczuciem. Nie chciała sobie nawet wyobrażać, co Severus musiał czuć, kiedy patrzył na syna. Podziwiała go za wytrwałość i cierpliwość. Ona by tak nie potrafiła.

– To byłby idealny moment, żeby powiedzieć mu prawdę – szepnęła pod nosem.

Severus dosłyszał i zacisnął mocno zęby. Zgadzał się z nią w stu procentach. Ale takich okazji przeżył już kilka i nigdy żadnej nie wykorzystał, więc i tym razem tego nie zrobi. Jeszcze nie. Skinął głową Minerwie i wzrokiem wskazał jej drzwi od Wielkiej Sali. Zrozumiała i uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo. Byli umówieni.

*

– Jak się trzymasz? – spytała zaraz po wejściu do jego mieszkania.
– Jak zwykle prosto – wzruszył ramionami. – Chyba nie liczyłaś, że będę się nad sobą użalał?

Podał jej kieliszek wina i zapadł się w fotelu. Minerwa pokręciła głową, upiła łyk wina i przysiadła się do niego.

– Liczyłam na to, że będziesz ze mną szczery – stwierdziła spokojnie. – Widzę, że cierpisz i...
– Daj spokój, są święta i nie chcę o tym myśleć – przerwał jej.
– To może powiesz mi, co zrobiłeś Cassandrze, że przestała pojawiać się w szkole?
– Udusiłem, poćwiartowałem i zamarynowałem w wyciągu ze szczurzych ogonów – odparł z tak śmiertelną powagą na twarzy, że Minerwa aż się wzdrygnęła.
– Wiesz co, ty jednak nie powinieneś żartować – odezwała się słabym głosem. – Nadal mam dreszcze.
– Bo ty zupełnie nie rozumiesz mojego poczucia humoru – odrzekł. – Dlatego wolę twierdzić, że ja nigdy nie żartuję.
– Może właśnie dlatego teraz udało ci się mnie zaskoczyć – uspokoiła się w końcu i nawet spróbowała się uśmiechnąć. – To co się dzieje z twoją stażystką?
– Mam nadzieję, że uczy się do egzaminu – zlitował się nad ciekawską koleżanką.
– A jak wam się układa współpraca? – dopytywała Minerwa, dolewając im wina.
– Lepiej – mruknął. – Przynajmniej tak mi się wydaje.
– Jak mogłam zapomnieć, że z tobą nie da się poplotkować? – zdziwiła się teatralnie.
– No cóż, to nie moja wina, że masz problemy z pamięcią – uśmiechnął się lekko.
– Nie mam – zaprzeczyła gwałtownie. – Tylko wciąż czekam, aż się przede mną otworzysz.
– To dlaczego pytasz o pannę Flamel? – zdziwił się. – Nie mam ci nic do powiedzenia na jej temat.

Albo nie zrozumiał, co kryło się za jej zainteresowaniem, albo naprawdę nie było o czym mówić. Minerwa nie zamierzała go uświadamiać. Była po prostu ciekawa, jak ta dwójka się ze sobą dogaduje. Zwłaszcza że na początku nie szło im najlepiej. Ona sama po latach znajomości z Severusem czasami napotykała na bariery komunikacyjne, których nie potrafiła przekroczyć. On nie lubił mówić o sobie i potrafił tak lawirować pomiędzy niewygodnymi pytaniami, że wychodziła od niego skołowana i niespokojna o stan swojego umysłu. Nic nie zapowiadało, żeby tym razem miało być inaczej.

Dlatego resztę wieczoru spędzili na dyskusjach i sprzeczkach dotyczących rywalizacji ich domów. Była to swego rodzaju tradycja, którą kultywowali od lat. Slytherin kontra Gryffindor. Który dom jest lepszy? Która drużyna silniejsza? Komu trafili się zdolniejsi uczniowie? Mogli tak debatować przez wiele godzin. I tym razem też tak było. Dogryzali sobie pijąc wino i zagryzając je świątecznym ciastem.

Kiedy zrobiło się już naprawdę późno, Severus stwierdził, że odprowadzi Minerwę do jej mieszkania, a sam przy okazji przejdzie się po korytarzach, żeby upewnić się, że wszyscy uczniowie grzecznie śpią.

*

Po południu Harry i Weasleyowie wzięli udział w wielkiej bitwie na śnieżki w szkolnym parku, a później, zziębnięci, przemoczeni i zadyszani, wrócili do pokoju wspólnego Gryffindoru, gdzie ogień huczał w kominku. Harry zrobił chrzest bojowy swoim nowym figurom szachowym i przegrał z Ronem. Podejrzewał, że klęska nie byłaby aż tak sromotna, gdyby Percy nie pomagał bratu.

Po kolacji, na którą składały się kanapki z indykiem, krokiety, biszkopty z kremem i bożonarodzeniowy placek, wszyscy poczuli się tak ociężali i senni, że tylko siedzieli i patrzyli, jak Percy ściga po całej wieży Freda i George’a, którzy ukradli mu odznakę prefekta.

Było to dla Harry’ego najwspanialsze Boże Narodzenie w życiu, a jednak na dnie duszy coś go nękało przez cały dzień. Dopiero gdy położył się do łóżka, miał czas, by o tym pomyśleć: o pelerynie–niewidce i o tym, kto mu ją przysłał.

Ron, objedzony indykiem i ciastem i nie dręczony żadnymi zagadkami, usnął prawie natychmiast po zasunięciu kotary swojego łoża. Harry przechylił się i wyciągnął spod łóżka pelerynę.

James Potter pozostawił to pod moją opieką...

To należało do jego ojca. Przesuwał w dłoniach delikatną tkaninę, gładką jak jedwab, lekką jak powietrze. Zrób z tego dobry użytek – głosił liścik.

Korciło go, by znowu wypróbować działanie czarodziejskiego płaszcza. Wstał z łóżka i narzucił go na ramiona. Spojrzał na swoje nogi i zobaczył tylko plamę księżycowego blasku i cienie. Bardzo dziwne uczucie.

Zrób z tego dobry użytek.

Nagle rozbudził się całkowicie. W tym płaszczu cały Hogwart stoi przed nim otworem! Poczuł silne podniecenie. Przecież teraz może chodzić, gdzie chce, a Filch go nie zobaczy!

Ron mruknął przez sen. Obudzić go? Coś go powstrzymało... To płaszcz ojca... Teraz poczuł to wyraźnie... Po raz pierwszy... Musi być sam...

Wymknął się z dormitorium, zszedł po schodach, minął pokój wspólny i przelazł przez dziurę za portretem.

– Kto tu jest? – zaskrzeczała Gruba Dama.
Harry nic nie odpowiedział i ruszył cicho korytarzem.

Dokąd iść? Zatrzymał się i nagle serce zabiło mu mocno. Ależ tak! Do biblioteki, do działu Ksiąg Zakazanych. Będzie mógł szperać tam do woli, czytać co zechce i zostać tak długo, aż znajdzie coś o Flamelu. Otulił się szczelnie peleryną i zdecydowanym krokiem wszedł do biblioteki.

W bibliotece było ciemno i niesamowicie. Zapalił lampę, żeby widzieć drogę wzdłuż rzędów książek. Lampa wyglądała, jakby sama płynęła w powietrzu. Czuł, że ją trzyma, ale mimo to na ten widok dreszcze przebiegały mu po plecach.

Dział Ksiąg Zakazanych mieścił się w samym końcu sali. Harry przeszedł ostrożnie ponad sznurem oddzielającym ten dział od reszty biblioteki i uniósł lampę, by widzieć tytuły książek.

Niewiele mu mówiły. Złuszczone, wyblakłe złote litery składały się na słowa w nie znanych mu językach. Niektóre księgi w ogóle nie miały tytułów na grzbiecie. Na jednej była ciemna plama, która wyglądała jak dawno zaschła krew. Poczuł mrowienie w karku. Może to sobie wyobraził, a może nie, ale miał wrażenie, że książki szepcą coś cicho, jakby wiedziały, że ogląda je ktoś, kto nie powinien tu być.

Trzeba od czegoś zacząć. Postawił ostrożnie lampę na podłodze i zaczął przeglądać najniższy rząd w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Jego uwagę zwrócił wielki, czarno–srebrny wolumin. Wyciągnął go z trudem, bo okazał się bardzo ciężki, wsparł na uniesionym kolanie i otworzył.

Ciszę przerwał przeszywający, mrożący krew w żyłach wrzask. Harry zatrzasnął książkę, ale wrzask trwał i trwał – wysoki, nieprzerwany, dźgający w uszy ton. Przerażony, cofnął się i przewrócił lampę, która natychmiast zgasła. Usłyszał kroki na korytarzu. Wepchnął księgę na swoje miejsce i pobiegł ku wyjściu. Minął Filcha w drzwiach; jego blade, straszne oczy wpatrywały się poprzez niego w ciemność biblioteki. Przemknął pod jego wyciągniętą ręką i pobiegł dalej korytarzem, wciąż mając w uszach ten okropny wrzask.

Zatrzymał się nagle przed jakąś zbroją. W panicznej ucieczce z biblioteki nie zwrócił w ogóle uwagi, dokąd biegnie. Było ciemno i nie miał pojęcia, gdzie się znajduje. Wiedział, że jakaś zbroja stoi w pobliżu kuchni, ale przecież nie schodził w dół.

– Polecił mi pan, panie profesorze, żebym natychmiast pana powiadomił, jeśli ktoś będzie chodził nocą po zamku, a ktoś właśnie był w bibliotece... w dziale Ksiąg Zakazanych.

Harry poczuł, że krew odpływa mu z twarzy. Filch musiał znać jakieś przejście na skróty, bo jego cichy, oślizgły głos zbliżał się coraz bardziej. A głos, który mu odpowiedział, Harry poznał natychmiast.

– W dziale Ksiąg Zakazanych? No, daleko nie uciekł, zaraz go złapiemy.

To był głos Snape’a.

*

Severus nie poczuł się zaskoczony tym, że komuś nie uśmiechało się przestrzeganie zasad obowiązujących w szkole. Powtarzało się to tak często, że wręcz zrobiło się nudne. Jednak tym razem jakiś uczeń nie wymknął się z dormitorium, żeby zwędzić trochę świątecznych przysmaków z kuchni, czy po to, by odbyć nocny spacer z ukochaną osobą. Tym razem ktoś włamał się do biblioteki. Do działu Ksiąg Zakazanych. Takiego przypadku jak dotąd jeszcze nie było. Gdyby nie to, że Granger wyjechała na ferie do domu, to byłaby jego pierwszą podejrzaną. Jednak dziewczyna była daleko, więc na nocne czytanie wybrał się ktoś inny... Ktoś kto ostatnio dużo czasu spędzał w bibliotece... Czyżby Harry?

Westchnął w myślach. On w jego wieku wcale nie był lepszy. Co prawda przemykał się do biblioteki, żeby się uczyć, a nie grzebać się w nieswoich sprawach, ale fakt pozostawał faktem – obaj lekceważyli obowiązujące zasady. Snape uważał, że już z tego wyrósł, ale czy mógł mieć synowi za złe, że był do niego podobny?

Ruszył za Filchem, lekko kulejąc, w głębi duszy licząc na to, że nigdzie nie natkną się na uciekającego przed nimi Harry’ego.

*

Harry cofnął się najciszej, jak potrafił. Na lewo majaczyły jakieś drzwi. Namacał klamkę, wstrzymał oddech i poczuł z ulgą, że drzwi ustępują. Wśliznął się do środka przez szparę i zamarł bez ruchu. Filch i Snape poszli dalej, a Harry oparł się o ścianę, oddychając głęboko i nasłuchując oddalających się kroków.

Uff! Bardzo niewiele brakowało... Dopiero po chwili rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym znalazł kryjówkę.

Pokój wyglądał jak nieużywana klasa. Pod ścianami piętrzyły się stosy krzeseł i stolików, dostrzegł też przewrócony do góry nogami kosz na śmieci. Ale było tu również coś, co nie pasowało do całości, coś, co sprawiało wrażenie, jakby ktoś wstawił to tutaj, żeby nie zawadzało.

Było to piękne lustro, oparte o ścianę, sięgające aż do sufitu, w bogato zdobionej złotej ramie. Na szczycie ramy widniał napis:
AIN EINGARP ACRESO GEWTEL AZ RAWTA WTE IN MAJ IBDO.

Kroki Filcha i Snape’a ucichły całkowicie i Harry poczuł, że jest bezpieczny. Zbliżył się do lustra, chcąc jeszcze raz przeżyć to niesamowite wrażenie, kiedy nie widzi się własnego odbicia.

Stanął przed lustrem i musiał szybko przyłożyć obie dłonie do ust, żeby nie krzyknąć. Obrócił się gwałtownie, serce waliło mu o wiele mocniej niż wtedy, gdy otworzył wrzeszczącą księgę. Był niewidzialny, a jednak zobaczył swoje odbicie w czarodziejskim płaszczu. I nie tylko swoje. Tuż za sobą ujrzał tłum postaci.

Przecież pokój był pusty! Oddychając szybko, odwrócił się powoli do lustra.
Tak, to był on, jego odbicie. Twarz biała jak papier, przerażona, a za nim... przynajmniej z dziesięć postaci. Spojrzał przez ramię do tyłu – nie zobaczył nikogo. Może oni też są niewidzialni? Może znalazł się w pokoju pełnym niewidzialnych ludzi, a to zaczarowane lustro odbija wszystkich, widzialnych i niewidzialnych?

Znowu spojrzał w lustro. Kobieta, która stała tuż za nim, uśmiechała się i machała do niego ręką. Sięgnął za siebie, ale nie wyczuł niczego. Gdyby naprawdę tam była, musiałby jej dotknąć, ich odbicia znajdowały się bardzo blisko siebie... Ale jego ręka natrafiła na pustkę – ta kobieta i ci inni ludzie istnieli tylko w lustrze.

Kobieta była bardzo piękna. Miała kasztanowe włosy, a jej oczy... Jej oczy są zupełnie jak moje – pomyślał Harry, przysuwając się do lustra. Jasnozielone, tego samego kształtu... Dopiero teraz dostrzegł, że kobieta płacze, uśmiecha się przez łzy.

Stojący obok niej wysoki, chudy, czarnowłosy mężczyzna, objął ją ramieniem. Nie nosił okularów, ale mrużył oczy, jakby niedowidział, a jego półdługie włosy były rozczochrane i sterczały do tyłu tak jak Harry’emu.

Harry przysunął się tak blisko do lustra, że prawie dotykał nosem swojego odbicia.

– Mamo? – szepnął. – Tato?

Lecz oni tylko patrzyli na niego, uśmiechając się smutno. Powiódł wzrokiem po twarzach innych ludzi w zwierciadle i ujrzał inne pary takich samych zielonych oczu, inne nosy, tak podobne do jego nosa, a jeden staruszek miał nawet takie same jak on kościste kolana. Patrzył na swoją rodzinę, patrzył na nią po raz pierwszy w życiu.

A rodzina uśmiechała się i machała do niego rękami. Harry pochłaniał ich wzrokiem, przyciskając dłonie do lustra, jakby miał nadzieję, że przeniknie przez zimne szkło i znajdzie się między nimi. A w sercu czuł przedziwną mieszaninę radości i dojmującego smutku.

Nie wiedział, jak długo tam stał. Odbicia nie bladły, a on patrzył na nie i patrzył, aż gdzieś z daleka dobiegł go jakiś hałas, który pomógł mu wrócić do rzeczywistości. Oderwał oczy od twarzy matki, szepnął: „Wrócę” i wybiegł z pokoju.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro