2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Smak Eliksiru Wielosokowego całkowicie mu już obrzydł, jednak pił go systematycznie, by nikt nie zorientował się, że Kevin Spencer, który mieszkał przy Privet Drive 7, był w rzeczywistości postacią fikcyjną. W ogóle musiał się bardzo starać, żeby nie odstawać od innych mieszkańców dzielnicy. Już sam fakt, że postać, w którą się wcielał, była kawalerem, wzbudzał duże zainteresowanie wszystkich kobiet w okolicy.

Severus udawał wdowca, który po śmierci żony przeniósł się na przedmieścia, gdzie szukał spokoju i zapomnienia. Początkowo sąsiadki zdawały się to szanować, jednak od pewnego czasu narzucały się mu tak nachalnie, że zastanawiał się, czy nie porzucić przykrywki i nie zamieszkać tam we własnej osobie. Wtedy raczej miałby spokój, bo w końcu żadna kobieta nie chciałaby się spotykać z kimś takim, jak on. Nie zrobił tego wyłącznie dlatego, że obiecał Dumbledore’owi, że nie będzie się wychylał.

Ciążyło mu to, że jego syn nie mógł go poznać. Prawdziwego jego, ze wszystkimi wadami, humorami i garstką zalet. Niestety, Harry znał tylko Kevina, którego od razu bardzo polubił i u którego się chował, gdy jego kuzyn za bardzo mu dokuczał. Ale dla Severusa to było za mało. Owszem, był blisko syna, opiekował się nim, poznawał go, stał się nawet jego powiernikiem, ale… No właśnie, nie mógł być dla niego ojcem.

*

To było ciężkie dziesięć lat. Kursowanie między Hogwartem a Little Whinging, ciągła, bolesna, zmiana powierzchowności, rozdarcie wewnętrze – wszystko to sprawiło, że już nie był tym samym człowiekiem, co kiedyś. Nie żeby wcześniej był miłą, sympatyczną i powszechnie lubianą osobą. Jednak nie był aż tak zgorzkniały i opryskliwy, jak go teraz postrzegano. Miało to pewne plusy – nikt nie próbował się do niego zbliżyć, nikt nie oferował mu swojej przyjaźni i dzięki temu nikt nie wiedział o jego podwójnym życiu.

Chociaż z każdym kolejnym miesiącem, było mu coraz ciężej. Obiecał sobie, że zakończy tę farsę, gdy Harry pójdzie do Hogwartu. Tam i tak będzie miał na niego oko przez większą część roku. Musiał jeszcze tylko wymyślić jakiś sposób, żeby chłopak sam odkrył, kto naprawdę jest jego ojcem.

*

To była najważniejsza Ceremonia Przydziału w życiu Severusa. Ważniejsza nawet niż jego własna. Wpatrywał się w Harry’ego nieprzeniknionym wzrokiem, próbując odgadnąć, o czym chłopak myślał. Czy się bał? Czy miał jakieś wyobrażenia na temat hogwarckich domów?

Wstrzymał oddech, kiedy Harry wyszedł na środek sali i usiadł na stołku. A gdy usłyszał, że chłopiec został przydzielony do Gryffindoru, serce stanęło mu na kilka sekund. Już drugi raz los wywinął mu taki numer – najpierw Lily a teraz Harry. Wiedział, że prędzej czy później nauczy się z tym żyć, ale w tym momencie to naprawdę bolało.

Od nietrafionego, jego zdaniem, przydziału, gorsze były tylko komentarze, które słyszał od innych nauczycieli. Że niby syn Lily i Jamesa nie mógł trafić gdzie indziej. Że jest taki podobny do ojca, a tylko oczy ma po matce. Rzeczywiście, podobieństwo jest uderzające – pomyślał z przekąsem. Z tym, że do Pottera upodabniały go tylko rozczochrane włosy. Snape wyglądałby podobnie, gdyby nie spędzał tylu godzin nad kociołkiem. Opary eliksirów miały fatalny wpływ na cerę i włosy. Pewnie dlatego niewiele kobiet decydowało się na doskonalenie się w tej dziedzinie magii.

– Jak się czujesz, Severusie? – zagadnął go Dumbledore, gdy po uczcie zostali przy stole nauczycielskim.
– Normalnie – mruknął Snape. – Nie powinienem był się spodziewać, że on trafi w końcu pod moją opiekę.
– Chyba jednak nie jest tak źle, co? – uśmiechnął się dyrektor. – Udało ci się z nim zaprzyjaźnić, kiedy udawałeś kogoś innego. Być może to ci ułatwi nawiązanie relacji z chłopcem, teraz, kiedy będziesz mógł być sobą.
– Czy ja wyglądam na osobę, z którą mógłby zaprzyjaźnić się jedenastoletni chłopiec? – parsknął. – Zwłaszcza kiedy usłyszy o mnie od innych uczniów.
– Czym się przejmujesz? To twój syn, na pewno dostrzeże w tobie podobieństwo…
– Serio? Jak miałby to zrobić, skoro wciąż słyszy, że jest taki podobny do Pottera!
– Severusie, trochę ciszej – upomniał go dyrektor, bo Snape nieświadomie podniósł głos. – To pewnie przez te okulary. Ty też powinieneś je nosić, prawda?
– Radzę sobie bez nich – przyznał, spoglądając na dyrektora z uznaniem. Nie sądził, że Dumbledore o tym wie.
– Czasami zupełnie cię nie rozumiem – roześmiał się dyrektor. – Myślałem, że się ucieszysz, że w końcu będziesz mógł być naprawdę blisko niego.
– No cóż, cieszę się – westchnął. – Czy nie będziesz miał nic przeciwko temu, żeby Harry poznał prawdę o swoim pochodzeniu?
– Chcesz mu o wszystkim powiedzieć?
– Chcę, żeby sam do tego doszedł – odparł i uśmiechnął się pod nosem. Wyszło mu to wyjątkowo krzywo, bo Dumbledore aż się wzdrygnął.
– Nie mogę ci tego zabronić – stwierdził w końcu. – Postaraj się tylko, żeby Harry za bardzo przy tym nie ucierpiał.
– Postaram się – obiecał.
– A co z panną Flamel? – spytał Dumbledore niby od niechcenia.
– A co ma być? – Snape udawał, że nie wie o co chodzi dyrektorowi.
– Upiera się, że chce być twoją praktykantką. Muszę jej coś odpowiedzieć…
– Odmów – powiedział stanowczo.
– Przydałaby ci się pomoc…
– Do rzeczy, Dumbledore – zirytował się Snape. – Podjąłeś już decyzję, prawda?
– No cóż, nie chciałbym jej odmawiać – przyznał Albus.
– Czy mam jakiś wybór?
– Oczywiście, że masz…
– Ale?
– Ale uważam, że powinieneś się zgodzić… dla naszego wspólnego dobra.
– W takim razie wezmę ją na okres próbny – zgodził się dla świętego spokoju.

W końcu umiał tak postępować z ludźmi, by ci mieli go serdecznie dość już po kilku godzinach. Ta dziewczyna nie wytrzyma nawet do końca pierwszego miesiąca praktyk – pomyślał.

*

Po pierwszym tygodniu prowadzenia praktyk, to Severus miał serdecznie dosyć wszystkiego. Panna Flamel działała mu straszliwie na nerwy. I w niczym nie przypominała swojego słynnego przodka. Była zahukana, nadwrażliwa i małomówna. Ciężko było się z nią porozumieć, nieważne, czy mówił do niej spokojnie, czy na nią wrzeszczał. Nigdy nie miał pewności, czy chociaż jedno jego słowo dotarło do jej tępawego umysłu. Zakładał, że nie, co nieustannie go irytowało. W dodatku częścią jej praktyki zawodowej było towarzyszenie mu podczas lekcji, więc wciąż czuł jej nieustającą obecność za swoimi plecami. Niby siedziała sobie cichutko w kącie sali, notowała coś w swoim kajecie i nie odzywała się ani słowem. Ale mimo wszystko była wkurzająca.

Najgorsze jednak miało dopiero nadejść – pierwsza lekcja eliksirów z pierwszym rokiem.

Snape denerwował się okropnie. Oto po raz pierwszy w życiu miał stanąć twarzą w twarz z własnym dzieckiem. Przerażająca perspektywa, nieprawdaż? A przecież tyle rzeczy mogło pójść nie tak! Dumbledore chyba wyczuł jego zdenerwowanie, bo zaraz po śniadaniu podszedł do niego i życzył mu powodzenia. Jakby to miało mu w jakikolwiek sposób pomóc.

*

(Fragment książki: Harry Potter i Kamień Filozoficzny z moimi małymi przeróbkami)

Piątek był ważnym dniem dla Harry’ego i Rona. Wreszcie udało im się trafić do Wielkiej Sali na śniadanie i ani razu po drodze nie zbłądzić.

– Co dzisiaj mamy? – zapytał Rona Harry, sypiąc sobie cukier do owsianki.
– Dwie godziny eliksirów, ze Ślizgonami – odpowiedział Ron. – Snape jest opiekunem ich domu. Mówią, że zawsze mają u niego taryfę ulgową... zobaczymy, czy to prawda.
– Żeby tak McGonagall traktowała nas ulgowo – powiedział Harry.

*

Na początku bankietu powitalnego Harry doszedł do wniosku, że profesor Snape obserwował go tak uważnie, bo z jakiegoś powodu go nie lubi. Pod koniec lekcji eliksirów wiedział już, że się mylił. Profesor wyraźnie go nienawidził.

Snape zaczął od odczytania listy i zatrzymał się przy nazwisku Harry’ego.

– Ach, tak – powiedział cicho. – Harry Potter. Nasza nowa znakomitość.

Draco Malfoy i jego przyjaciele Crabbe i Goyle parsknęli śmiechem, zakrywając twarze rękami.

Snape skończył odczytywać nazwiska i spojrzał po klasie. Oczy miał czarne jak Hagrid, ale nie było w nich ani krzty ciepła. Były to oczy zimne i puste, przywodzące na myśl ciemne tunele.

– Jesteście tutaj, żeby się nauczyć subtelnej, a jednocześnie ścisłej sztuki przyrządzania eliksirów – zaczął. Mówił prawie szeptem, ale słyszeli każde słowo; Snape, podobnie jak profesor McGonagall, potrafił utrzymywać w klasie ciszę bez podnoszenia głosu. – Nie ma tutaj głupiego wymachiwania różdżkami, więc być może wielu z was uważa, że to w ogóle nie jest magia. Nie oczekuję od was, że naprawdę docenicie piękno kipiącego kotła i unoszącej się z niego roziskrzonej pary, delikatną moc płynów, które pełzną poprzez żyły człowieka, aby oczarować umysł i usidlić zmysły... Mogę was nauczyć, jak uwięzić w butelce sławę, uwarzyć chwałę, a nawet powstrzymać śmierć, jeśli tylko nie jesteście bandą bałwanów, jakich zwykle muszę nauczać.

Po tym krótkim przemówieniu znowu zapadła głucha cisza. Harry i Ron wymienili spojrzenia, unosząc brwi. Hermiona Granger prawie zsunęła się z krzesła, sprawiając wrażenie osoby, która zamierza udowodnić, że nie jest bałwanem.

– Potter! – powiedział znienacka Snape. – Co mi wyjdzie, jeśli dodam sproszkowanego korzenia asfodelusa do nalewki z piołunu?

Sproszkowanego korzenia czego? Do nalewki z czego? Harry zerknął na Rona, ale ten sprawiał wrażenie kompletnie ogłupiałego i z pewnością taki był. Ręka Hermiony wystrzeliła w powietrze.

– Nie wiem, panie profesorze – odpowiedział Harry.

Wargi Snape’a wykrzywiły się w krzywym uśmiechu, co było raczej przejawem głębokiego rozczarowania niż drwiny.

– Aha! Najwyraźniej sława to nie wszystko – Zlekceważył podniesioną rękę Hermiony i dał synowi kolejną szansę. – Spróbujmy jeszcze raz. Potter, gdzie będziesz szukał, jeśli ci powiem, żebyś znalazł mi bezoar?

Hermiona wyciągnęła rękę tak wysoko, jak zdołała, nie opuszczając swojej ławki, ale Harry nie miał zielonego pojęcia, co to jest bezoar. Starał się nie patrzyć na Malfoya, Crabbe’a i Goyle'a, którzy trzęśli się ze śmiechu.

– Nie wiem, panie profesorze.
– Wydaje mi się, że nie zaglądałeś do żadnej książki, zanim tu przyjechałeś, co Potter? – Severus nie mógł pokazać, co tak naprawdę czuje, więc jego głos zabrzmiał dziwnie pusto.

Harry zmusił się, by spojrzeć prosto w te zimne oczy. Oczywiście zaglądał do książek u Dursleyów, ale czyżby Snape oczekiwał, że zapamięta każdy przepis z Tysiąca Magicznych Ziół i Grzybów?

– Potter, jaka jest różnica między mordownikiem a tojadem żółtym? – zaryzykował po raz trzeci.

Hermiona wstała, celując dwoma palcami w sklepienie lochu.

– Nie wiem – odpowiedział cicho Harry. – Myślę jednak, że wie Hermiona, więc dlaczego pan jej nie zapyta?

Rozległy się pojedyncze śmiechy; Harry napotkał spojrzenie Seamusa, który puścił do niego oko. Snape nie był jednak zachwycony.

– Siadaj – warknął na Hermionę. – A więc dowiedz się, Potter, że asfodelus i piołun dają napój usypiający o takiej mocy, że znany jest również jako wywar żywej śmierci. Bezoar to kamień tworzący się w żołądku kozy, który chroni przed wieloma truciznami. Jeśli chodzi o mordownik i tojad żółty, to jest to jedna i ta sama roślina, nazywana również akonitem. Dlaczego tego nie zapisujecie?

Zrobił się ruch, wszyscy sięgali po pióra i pergaminy.

– Potter – powiedział Snape tym razem już nie kryjąc niesmaku. – Twoja ignorancja pozbawiła właśnie Gryffindor jednego punktu.

Dalej sprawy potoczyły się jeszcze gorzej. Snape podzielił ich na pary i kazał sporządzić prosty napój leczący z czyraków. Miotał się po lochu w swojej długiej, czarnej pelerynie, obserwując, jak odważają suszoną pokrzywę i kruszą kły węża, krytykując prawie wszystkich uczniów.

Nagle loch wypełniła chmura gryzącego, zielonego dymu i rozległ się głośny syk. Neville niechcący zakołysał kociołkiem Seamusa i warzony przez nich płyn wylał się na posadzkę, wypalając dziury w butach sąsiadów. Neville, oblany płynem, jęczał z bólu, a na jego rękach i nogach rozkwitały czerwone bąble.

– Idiota! – warknął Snape i jednym machnięciem różdżki oczyścił posadzkę z rozlanego wywaru. – Oczywiście dodałeś kolce jeżozwierza przed zdjęciem kociołka z ognia, tak?

Neville zaczął szlochać, bo bąble pokryły mu już cały nos.

– Zaprowadź go do skrzydła szpitalnego – burknął do Seamusa. A potem podszedł do Harry’ego i Rona, którzy pracowali obok Neville’a.

– Potter... Do ciebie mówię. Dlaczego nie powiedziałeś mu, żeby nie dodawał kolców? Myślałeś, że jeśli jemu coś nie wyjdzie, to ty na tym zyskasz? W ten sposób straciłeś jeszcze jeden punkt dla swojego domu.

Było to tak jawnie niesprawiedliwe, że Harry już otworzył usta, by wyrazić swój sprzeciw, ale Ron kopnął go dyskretnie.

– Nie prowokuj go – mruknął. – Słyszałem, że Snape potrafi być bardzo przykry.

Severus dosłyszał i spojrzał na nich karcąco. Nie dotarło do nich ani jedno słowo, z tego, co powiedział. Praca nad eliksirem wymagała skupienia, ale też wzmożonej uwagi. Należało pilnować nie tylko własnego kotła. W końcu któremuś z ich kolegów mogła stać się krzywda, której oni mogli zapobiec.

*

Godzinę później Snape już wiedział, że poszło mu tak źle, jak tylko mógł sobie wyobrazić. Próbował dać Harry’emu szansę, żeby pokazał, czy jest choć trochę podobny do niego. Czy ma chociaż odrobinę ambicji? To miało się dopiero okazać. Jeśli chłopak przyłoży się do następnych zajęć, będzie wiadomo, że to skuteczna metoda, jeśli nie… trzeba będzie wymyślić coś innego.

– Co ten chłopiec panu zrobił, że tak bardzo go pan nienawidzi? – usłyszał pytanie wypowiedziane cichym, drżącym głosem.
– Nie pani interes, panno Flamel – warknął i zerknął do jej notatek. – Czy naprawdę zapisała pani to, co mówiłem o asfodelusie, bezoarze i mordowniku?
– Tak – szepnęła i przerażona opuściła wzrok.
– To wiedza tajemna dla klas pierwszych – zakpił. – Od studentów zwykłem wymagać czegoś więcej. Czy jeszcze to do pani nie dotarło?
– Dotarło – powiedziała tak cicho, że ledwie ją usłyszał. – Ja… po prostu… notowałam… cały przebieg lekcji…
– Nie tego od pani oczekiwałem – odburknął i odwrócił się na pięcie. – Proszę liczyć się z tym, że od poniedziałku skończy się dla pani taryfa ulgowa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro