25.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zawiera fragmenty książki "Harry Potter i Kamień Filozoficzny"

Trójka młodych Gryfonów zaczęła wierzyć, że Quirrell jednak wcale nie jest takim ciamajdą i tchórzem, na jakiego wyglądał. W ciągu następnych tygodni robił się coraz bledszy i chudszy, ale nic nie wskazywało, by się załamał i poddał. Za każdym razem, kiedy przechodzili obok korytarza na trzecim piętrze, Harry, Ron i Hermiona przykładali uszy do drzwi, żeby sprawdzić, czy Puszek wciąż za nimi powarkuje.

Snape chodził po szkole z wściekłą miną, co oznaczało, że Kamień nadal tam jest. Harry, mijając Quirrella, obdarzał go uśmiechem, chcąc dodać mu otuchy, a Ron zaczął przekonywać kolegów, że to nieładnie wyśmiewać się z czyjegoś jąkania.

Jeśli chodzi o Hermionę, to Kamień Filozoficzny nie był jej jedynym zmartwieniem. Zaczęła opracowywać szczegółowe plany powtórki z różnych przedmiotów i podkreślać swoje notatki różnymi kolorami. Harry i Ron stukali się w czoło, ale ona wciąż ich męczyła, żeby robili to samo.

– Ależ Hermiono, mamy jeszcze kupę czasu do egzaminów.
– Dziesięć tygodni – odpowiedziała sucho Hermiona. – I wy to nazywacie kupą? Dla Nicolasa Flamela to zaledwie sekunda.
– Ale my nie mamy sześciuset lat – przypomniał jej Ron. – Zresztą, po co się tego wszystkiego uczysz? Przecież już to umiesz.
– Po co się uczę? Zwariowałeś? Czy do ciebie nie dociera, matołku, że musimy zdać te egzaminy, jeśli chcemy przejść na drugi rok? To bardzo ważne, powinnam była zacząć uczyć się miesiąc temu, naprawdę, sama nie wiem, co się ze mną dzieje...

*

Severus był pewien, że zaczyna popadać w paranoję. Gdzie się nie obrócił, widział kogoś, kto zachowywał się podejrzanie. A przynajmniej dziwacznie.

Panna Flamel nieudolnie próbowała zwrócić na siebie uwagę Quirrella, który z kolei zawzięcie ją ignorował. Harry dla odmiany zaczął traktować nauczyciela Obrony z przesadną sympatią, jakby chciał mu się przypodobać. Snape wiedział, że w taki sposób okazuje mu swoje wsparcie, co zresztą niewymownie go denerwowało.

Hagrid chodził po szkole z wielce tajemniczą miną i prowadził z kimś ożywioną korespondencję, a za każdym razem gdy otwierał list czy paczkę, zalewał się łzami. Snape może nawet nie zwróciłby na to uwagi, gdyby nie Dumbledore, który w takich chwilach uśmiechał się przebiegle pod nosem.
Pewnego dnia Severus doszedł do wniosku, że dłużej tego nie wytrzyma. Bez słowa wyjaśnienia opuścił wieczorem szkołę i wybrał się na przechadzkę do wioski.

Wszedł do pubu, zamówił kufel piwa i po chwili zaklął siarczyście pod nosem. Nawet tam nie miał chwili spokoju. W zadymionym końcu sali dostrzegł Hagrida, który grał w karty z kimś, kto, w przeciwieństwie do półolbrzyma, nie chciał zdradzić swojej tożsamości i ukrywał twarz w ogromnym kapturze płaszcza.

Snape nie miał nic lepszego do roboty, więc z nudów zaczął zgadywać, kim mógł być tajemniczy nieznajomy. I chociaż próbował w ten sposób oderwać myśli od kłopotów, które ostatnio waliły mu się na głowę, to nie mógł pozbyć się wrażenia, że pod kapturem ukrywa się osobnik, przez którego nie mógł spokojnie spać w nocy. Nie był pewien, czy rozpoznawał go po gestach, czy po prostu chciał, żeby to był on, ale z każdą chwilą nabierał pewności, że towarzyszem Hagrida jest Quirrell. I coraz bardziej ciekawiło go, co też tym razem kombinuje.

Gra stała się bardziej zacięta, a stawka wyraźnie wzrosła, bo prócz pieniędzy na stole zaczęły pojawiać się kosztowności i inne przedmioty, które obaj mężczyźni wyciągali ze swoich kieszeni. W końcu domniemany Quirrell położył na stosie coś dużego i owalnego, coś, co wprawiło Hagrida w zachwyt. Rozegrali jeszcze kilka partii, wygrywając i przegrywając na zmianę, aż w końcu zakapturzony musiał przyznać, że jego przeciwnik jest lepszy i uścisnął mu dłoń.

Hagrid upychał swoją wygraną po kieszeniach, a w tym czasie jego towarzysz pożegnał się i pospiesznie opuścił pub. Severus przesunął się, żeby uważniej przyjrzeć się temu, co tak bardzo zachwyciło Rubeusa.

To niemożliwe! Czy to jest... jajo smoka? – pomyślał i zadrżał gdy uświadomił sobie, że trafnie odgadł. – Teraz Hagrid na pewno zechce się przekonać, czy smoczka można hodować w przydomowym ogródku.
Dopił swoje piwo i wstał od stolika. Nie chciał, żeby Hagrid przyłapał go na podglądaniu. Jeszcze by mu strzeliło do głowy, żeby wciągnąć go w swoje nielegalne plany.

Wrócił do zamku z zamętem w głowie. Czemu Quirrell, a był pewien, że to on był w tym pubie, oddał Rubeusowi smocze jajo? O tym, że gajowy zawsze marzył, żeby mieć smoka wiedzieli wszyscy, którzy kiedykolwiek uczyli się w Hogwarcie, ale dlaczego Kwiryniusz miałby spełniać marzenia Hagrida? Na pewno nie z dobroci serca. Coś się za tym kryło, a Snape nie wiedział, co.

Dopiero gdy położył się do łóżka przyszło mu do głowy, że w ten sposób Quirrell chciał wyciągnąć od Hagrida informacje o tym, jak przejść obok Puszka. Obiecał mu jajo, zagadał, podpuścił i dowiedział się wszystkiego, czego chciał.

Czyli już wie – pomyślał, zasypiając. – Teraz musi wybrać dobry moment...

*

Harry, Ron i Hermiona poznali tajemnicę Hagrida już następnego dnia. Próbowali perswadować, ale gajowy był nieugięty, więc teraz dodatkowo martwili się tym, że ktoś w końcu odkryje, że Hagrid trzyma w swoim domku nielegalne stworzenie. O tym, co się wtedy z nim stanie, nawet nie chcieli myśleć.

Aż któregoś ranka, Hedwiga przyniosła Harry’emu list od Hagrida. Na pomiętej karteczce napisane były tylko dwa słowa: Wykluwa się. Ron zamierzał zwiać z zielarstwa i pędzić do chatki, ale Hermiona nie chciała o tym słyszeć.

– Hermiono, przecież to jedyna w życiu okazja, żeby zobaczyć, jak wykluwa się smok!
– Mamy lekcje, wpadniemy w kłopoty, a to jeszcze nic w porównaniu z tym, co stanie się z Hagridem, jak ktoś odkryje, co on tam robi...
– Przestań! – szepnął Harry.

Malfoy zatrzymał się o kilka stóp od nich, wyraźnie podsłuchując. Co usłyszał? Harry’emu bardzo się nie podobał wyraz jego twarzy.

*

Trochę wbrew sobie trójka przyjaciół zaangażowała się w opiekę nad smoczątkiem. Jednak cały czas prześladowało ich poczucie, że lada chwila wszystko się wyda i Hagrid trafi do więzienia, a oni zostaną wydaleni ze szkoły. Nie były to do końca bezpodstawne przypuszczenia – Malfoy podejrzał ich, kiedy poszli zobaczyć wykluwającego się smoka.

Drżeli ze strachu, ale mimo to chodzili na zmianę do chatki Hagrida i pomagali mu karmić Norberta. W końcu przekonali go, że najlepszym wyjściem z sytuacji będzie odesłanie smoczka do kolonii, w której pracował starszy brat Rona.

Plan został dopracowany w najdrobniejszych szczegółach, ale żadne z nich nie przewidziało, że Malfoy znowu pozna ich tajemnicę. Kiedy Ron, po tym, jak został ugryziony przez Norberta, trafił do szpitala, pożyczył Draconowi książkę, w której znajdował się list od Charliego z datą, godziną i miejscem, w którym mieli pojawić się, by przekazać mu Norberta.

Byli jednak tak zmęczeni tą sytuacją, że mimo to postanowili zaryzykować.

*

Na pewno żal by im było Hagrida, kiedy nadszedł czas pożegnania z Norbertem, gdyby nie byli tak przerażeni tym, co muszą zrobić. Była ciemna, pochmurna noc i trochę się spóźnili, bo musieli czekać, aż Irytek opuści salę wejściową, gdzie ćwiczył tenisa, odbijając piłkę od ściany. Hagrid zapakował już Norberta do wielkiej klatki.

– Dostał na drogę mnóstwo brandy i szczurów – powiedział wilgotnym głosem. – I wsadziłem mu też jego pluszowego misia, żeby się nie czuł samotny.

Z wnętrza klatki dobiegły odgłosy przypominające rozrywanie pluszowego misia na strzępy.

– Żegnaj, Norbercie! Pa, pa, mój mały! – załkał Hagrid, kiedy Harry i Hermiona okryli klatkę peleryną–niewidką i sami pod nią weszli. – Mamusia nigdy o tobie nie zapomni!

Jak im się udało zataszczyć klatkę do zamku, sami nie wiedzieli. Północ już się zbliżała, kiedy wciągnęli ją po marmurowych schodach, a potem nieśli ciemnymi korytarzami. Jeszcze jedne schody... i następne... i kolejny korytarz... Nawet jeden ze skrótów Harry’ego niewiele im ulżył.

– No, już prawie jesteśmy! – wydyszał Harry, kiedy znaleźli się w korytarzu pod najwyższą wieżą.

Nagle zobaczyli przed sobą jakiś ruch i mało brakowało, a wypuściliby klatkę z rąk. Zapominając, że są niewidzialni, przywarli do ściany w jakimś zakamarku, wpatrując się w ciemne zarysy dwóch postaci szamocących się ze sobą. Rozbłysła latarka.

Profesor McGonagall, w kraciastym szlafroku i z mokrymi włosami, trzymała za ucho Malfoya.

– Areszt! – krzyknęła. – Areszt i minus dwadzieścia punktów dla Ślizgonów! Wałęsanie się po zamku o północy... Jak śmiesz...
– Pani profesor nic nie rozumie! Zaraz tu będzie Harry Potter... on ma smoka!
– Co za bzdury! Jak śmiesz opowiadać mi takie dyrdymałki! Jeszcze mi tu będzie łgać w żywe oczy! Za mną, Malfoy. Idziemy do profesora Snape’a!

*

– To mój uczeń i do mnie należy wymierzenie mu kary – stwierdził zimno Snape, gdy McGonagall przedstawiła mu okoliczności, w których złapała chłopaka.
– Właśnie dlatego przyprowadziłam go do ciebie, Severusie – odparła spokojnie Minerwa. – Zajmij się nim, a ja sprawdzę, czy jeszcze ktoś nie kręci się po korytarzach.

Snape był pewien, że kręci się tam jego syn i któreś z jego przyjaciół, bo dobrze wiedział, że historia o smoku nie została zmyślona przez Malfoya. Nie zamierzał jednak wprowadzać Minerwy w szczegóły, zwłaszcza w obecności ucznia.

Poczekał, aż kobieta zamknie za sobą drzwi i spojrzał na Dracona ciężkim wzrokiem.

– Nie interesują mnie twoje motywy, Draco – odezwał się. – Nic, absolutnie nic nie usprawiedliwia przebywania w nocy poza dormitorium.
– Ale, panie profesorze, chciałem przyłapać Pottera! Jemu zawsze wszystko uchodzi na sucho! A teraz jest na najwyższej wieży! I ma smoka! Przysięgam!
– Harry Potter i jego nieposłuszeństwo, to nie moje zmartwienie – zauważył ostro Snape. – Za to ty... musisz ponieść karę. Myślę, że areszt, o którym wspomniała profesor McGonagall będzie w tym przypadku najlepszym rozwiązaniem.
– Ale...
– Nie dyskutuj ze mną, Malfoy – przerwał mu nauczyciel. – I ciesz się, że spotkała cię tak łagodna kara.
– Tak jest, panie profesorze – odburknął chłopak i wyszedł z gabinetu Snape’a, odprawiony przez niego niecierpliwym gestem.

*

Po tym wydarzeniu pokonanie stromych spiralnych schodów wiodących na szczyt wieży było już dziecinną igraszką. Dopiero na samej górze, kiedy znaleźli się pod ciemnym niebem i poczuli chłodne powietrze, zrzucili pelerynę, oddychając z ulgą. Hermiona wykonała jakiś dziki taniec.

– Malfoy w areszcie! Chce mi się śpiewać!
– Ale nie rób tego – poradził Harry.

Czekali, naśmiewając się z Malfoya.

Jakieś dziesięć minut później z ciemności nocy wyłoniły się cztery miotły, które wylądowały na wieży. Przyjaciele Charliego byli w świetnych humorach. Pokazali im uprząż, którą zrobili, żeby podwiesić Norberta między sobą. Potem wszyscy czterej jakoś mu ją założyli, choć był to widok mrożący krew w żyłach, uściskali Harry’emu i Hermionie ręce i gorąco im podziękowali. W końcu Norbert uniósł się w powietrze i po chwili zniknął w ciemności.

Wracali krętymi schodami, czując wielką ulgę. Pozbyli się smoka, Malfoy został ukarany aresztem – co jeszcze mogło zepsuć im szczęście? Odpowiedź czekała na nich u stóp schodów. Z ciemnego korytarza wyłonił się nagle Filch.

– No, no, no – wyszeptał. – Chyba mamy kłopoty.

Zostawili pelerynę–niewidkę na szczycie wieży.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro