4.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Harry dostał odpowiedź od Kevina i przeczytał ją dwa razy. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, ale szybko zniknął, gdy chłopak spojrzał mimochodem na stół nauczycielski. Rada Spencera, chociaż początkowo spodobała się mu, teraz wydawała się być niemożliwa do zrealizowania. Jak miałby pokazać Snape’owi, że naprawdę polubił Eliksiry, skoro sama jego obecność wywoływała w nim paniczną chęć ucieczki? Jak w tej sytuacji miał zapanować nad drżeniem rąk podczas warzenia eliksirów? Westchnął i wepchnął list głęboko do torby.

– Nie smuć się, Harry – Ron klepnął go przyjacielsko w plecy. – Zaraz mamy lekcję latania. Po niej na pewno poprawi ci się humor.
– Nie sądzę – mruknął Potter, który nie podzielał entuzjazmu przyjaciela. – Zwłaszcza, że to lekcja ze Ślizgonami.
– Daj spokój, nie będzie tak źle, czuję to – Ronowi nic nie było w stanie popsuć tak wyczekiwanej przez niego lekcji.

*

Severus obserwował reakcję Harry’ego na list od Kevina. Nie poczuł się zaskoczony tym, że chłopakowi zwarzył się humor, gdy tylko na niego spojrzał. Zdążył się już do tego przyzwyczaić. Zastanawiał się, czy Harry posłucha rady Spencera i pokaże, że zainteresowały go Eliksiry. I nad tym, czy on sam będzie w stanie jakoś mu to ułatwić.

Myśląc o synu poszedł w odwiedziny do McGonagall. Okna jej gabinetu wychodziły na boisko, na którym Harry miał mieć swoją pierwszą lekcję latania. Chciał zobaczyć, jak mu pójdzie.

Minerwa poczuła się zaskoczona jego wizytą, ale ponieważ sama była zainteresowana odbywającą się na zewnątrz lekcją, otworzyła okno i przysiadła na parapecie, robiąc mu miejsce obok siebie.

– Nie wiedziałam, że w tym roczniku odkryłeś jakiś wybitny talent do quidditcha u swoich wychowanków – zagadnęła wesoło.
– No tak, bo ty spodziewasz się, że wśród twoich Gryfonów takowy się objawi – zakpił.
– Jestem po prostu ciekawa, czy Harry lata tak dobrze, jak James – odparła spokojnie.
– Tak, mnie też ciekawi, czy odziedziczył umiejętności po ojcu – stwierdził z przekąsem.

Odwrócił głowę, żeby nie powiedzieć zbyt wiele. Nie chciał, żeby wiedziała. Jeszcze nie. Czekał z wyjawieniem jej prawdy do czasu, aż Harry pierwszy ją odkryje. Po jedenastu latach milczenie na ten temat nie było już dla niego problemem.

– Och, biedny Neville – wyrwało się Minerwie, gdy chłopiec spadł z miotły.
– Po nim niczego innego się nie spodziewałem – skwitował Severus.
– Tak samo jak ja, po panu Malfoyu – odcięła się McGonagall patrząc na drwiącą minę Dracona. – Ciekawe czy...

Nie dokończyła, bo w tym momencie Harry poderwał się do lotu. Oboje wiedzieli, że chłopak nigdy wcześniej nie siedział na miotle, więc patrząc teraz na pokaz jego umiejętności, doszli zgodnie do wniosku, że to musi być wrodzony talent.

– Wiedziałam! – ucieszyła się Minerwa, podrywając się z parapetu. – Jest chyba nawet lepszy niż James w jego wieku.
– To na pewno – zgodził się z nią Snape, starając się jednocześnie ukryć dumę i wzruszenie. – Ma talent. Głównie do pakowania się w kłopoty.
– Bez przesady – McGonagall próbowała bagatelizować sytuację, ale poczuła się trochę nieswojo. – Wstawił się za kolegą. Takie zachowanie zasługuje na pochwałę...
– To leć i chwal swojego pupilka – mruknął Severus myślami będąc już zupełnie gdzie indziej.

Wyszedł z gabinetu wicedyrektorki i skierował się do swoich komnat. Jego syn naprawdę miał niezwykły talent. Uśmiechnął się do siebie. Zupełnie jak jego ojciec. Tylko los zadecydował, że Severus nigdy nic ze swoimi umiejętnościami nie zrobił. Wolał poświęcić się nauce. No i dobrze wiedział, że w quidditchu nie dałby rady się rozwijać nie posiadając porządnej miotły. A na taki wydatek jego matka nie mogła sobie pozwolić.

Właśnie tym torem popłynęły jego myśli. Jeśli Harry będzie chciał grać w drużynie, to on zrobi to, co powinien zrobić każdy ojciec – będzie go wspierał. I kupi mu miotłę. Najlepszą, jaką uda mu się dostać.

Na parterze nagle zatrzymał się i zamiast do siebie, pobiegł schodami na górę, do gabinetu Dumbledore’a.

*

– Zobaczymy, czy udało się pani zdać test – oznajmił Snape Cassandrze, gdy darowany jej tydzień spokoju dobiegł końca.

Dziewczyna drgnęła, ale odważnie zaprezentowała profesorowi wyniki swojej pracy. Bardzo ciężkiej pracy.

Mężczyzna przechadzał się po laboratorium, zatrzymując się przy każdym stanowisku i badając uwarzone przez Flamel eliksiry. Każdemu wywarowi poświęcał dużo czasu, sprawdzając jego moc i działanie. Notował coś w swoim notesie, ale cały czas milczał. I nie zmieniał swojego kamiennego wyrazu twarzy.

Cassandra nie miała pojęcia, jak jej poszło. W swoim odczuciu dała z siebie wszystko, ale surowy profesor mógł być innego zdania. Nie poszła za nim, żeby nie wisieć mu nad głową, tylko stanęła przy drzwiach i ze stresu wyłamywała szczupłe palce. Gdy Snape zakończył swoje badania, jej zdenerwowanie sięgnęło zenitu. A kiedy się do niej odezwał, prawie krzyknęła ze strachu.

– To był ciekawy eksperyment, nie sądzi pani? – zaczął swoje podsumowanie.

– Bardzo ciekawy – wyszeptała przerażona.

– Czy jeśli powiem od razu, że udało się pani zaliczyć ten test, to przestanie się pani denerwować? – spytał patrząc na nią wzrokiem bez wyrazu.

– Zdałam? Naprawdę? – Cassandra nie wierzyła we własne szczęście.

– Zdała pani – powtórzył, licząc na to, że jego słowa wreszcie do niej dotrą. – Jestem zdumiony, że tak bardzo to panią dziwi. To są naprawdę dobre eliksiry. Niektóre są nawet dosyć... interesujące.

– Naprawdę? – spytała głupio i zaraz zbeształa się w myślach. Znowu wychodziła na niedorozwiniętą kretynkę.

– Mam wszystko powtarzać dwa razy, żeby lepiej mnie pani rozumiała? – zakpił.

– Nie ma takiej potrzeby, profesorze – powiedziała nieco pewniej. – Ja po prostu nie wierzę...

– W siebie? – przerwał jej.

– W swoje szczęście – dokończyła szeptem.

– Szczęście nie ma tu nic do rzeczy – stwierdził stanowczo. – W tych eliksirach widać pani umiejętności. Talent, wiedzę i kreatywność. Chce pani powiedzieć, że wszystko to zawdzięcza pani swojemu szczęściu?

– Nie – odpowiedziała krótko, ale przynajmniej z sensem. – To efekt mojej ciężkiej pracy.

– O, proszę, już robi pani postępy – kpił dalej. – Nie spodziewałem się tak rozbudowanej wypowiedzi.

– Dlaczego uważa pan, że moje eliksiry są interesujące? – Cassandra zlekceważyła jego przytyk.

– Nie wszystkie – zaznaczył mężczyzna. – Te nieco bardziej skomplikowane uwarzyła pani poprawnie, zgodnie ze sztuką, ale też zgodnie z instrukcją. Są dobre, jednak niczym się nie wyróżniają. Za to te prostsze... tu już wykazała się pani pomysłowością i dodała coś od siebie. Jestem pod wrażeniem.

– Dziękuję, panie profesorze – wydusiła z siebie zaskoczona dziewczyna.

– Zastanawiam się, dlaczego wcześniej nie zaprezentowała się pani od tej strony – mówił dalej. – Mój poprzedni stażysta od samego początku próbował pokazać, na co go stać. A był znacznie mniej utalentowany niż pani.

– Nie wiem, panie profesorze – Flamel starała się panować nad swoim głosem. Wiele by dała, żeby przestał drżeć. – To chyba przez ten stres.

– Sprawdzian, który pani zaproponowałem, był bardzo wyczerpujący – ciągnął mężczyzna. – Wymagał skupienia i pewnych wyrzeczeń. Na pewno był bardziej stresujący niż nasze wcześniejsze spotkania. Dlatego mam jeszcze jedno pytanie, czy pani się mnie boi?

– T–tak, chyba tak – wyszeptała.

– W takim razie bardzo mi przykro, ale nie mogę pani dłużej uczyć – stwierdził Severus i aż sam się zdziwił, że naprawdę poczuł żal.

– Dlaczego? – spytała zaskoczona dziewczyna. – Powiedział pan, że jeśli zdam, to będę mogła kontynuować staż. Dałam z siebie wszystko! Zrobiłam to, co pan kazał! W dodatku udało mi się pana zaskoczyć! A teraz pan mi mówi, że nie chce mnie pan uczyć?

To była najdłuższa wypowiedź, jaką słyszał z jej ust. Pełna emocji i szczerego oburzenia. I tego czegoś, co określało, jaką osobą naprawdę była Cassandra Flamel. Podobał mu się ten ogień, który zapłonął w jej oczach. I ton głosu sugerujący, że dziewczyna ma jeszcze coś ciekawego do powiedzenia.

– Nie powiedziałem, że nie chcę, tylko że nie mogę – zwrócił jej uwagę.

– Nadal nie rozumiem dlaczego – Cassandra próbowała się uspokoić.

– Sama pani przyznała, że się pani mnie boi – przypomniał jej. – To wyklucza możliwość dalszej współpracy – a widząc, że Flamel nadal nie wie, czemu podjął taką decyzję, wyjaśnił: – Relacja między Mistrzem a Uczniem powinna opierać się na wzajemnym zaufaniu. Pani lęki uniemożliwiają nam nawiązanie takiej relacji. Nie będę mógł niczego pani nauczyć, jeśli wciąż będzie się pani bała. Wierzę w to, że w końcu zdobędzie pani tytuł mistrzowski. Jednak nie pod moim nadzorem.

Cassandra słuchała go z niedowierzaniem. Tydzień temu sama chciała odejść, a on robił wszystko, żeby zrezygnowała ze stażu. Teraz jej znowu zaczęło zależeć, pokazała mu, że nie trafiła na ten cholerny staż przez przypadek, a on nagle z żalem musi jej odmówić! Ogień w jej oczach zapłonął mocniej. Drobne dłonie zacisnęły się w pięści, a jej ciało wyprostowało się nagle, jakby szykowała się do odparcia ataku.

– Zbyt łatwo się pan poddaje, profesorze – powiedziała odważnie.

– To nie ja się poddałem, tylko pani, panno Flamel – odparł. – Jest pani zdolna, ale to nie wystarczy, żeby ukończyć staż.

– Wiem, że to nie wystarczy! – krzyknęła histerycznie. – Dlatego właśnie liczyłam na pańską pomoc!

– Jak pani to sobie wyobrażała? – Snape nie wytrzymał. – Że będzie się pani w stanie czegoś nauczyć, jeśli będzie się pani kulić ze strachu za każdym razem, kiedy się odezwę? Nie jest pani w stanie mi zaufać, boi się pani! W takich warunkach zmarnuje pani mój czas i swój talent!

Panna Flamel aż się cofnęła, widząc jak bardzo udało jej się go rozwścieczyć. I zrozumiała, że profesor McGonagall miała rację, Snape’a frustrowało to, że nie mógł jej niczego nauczyć. Westchnęła zgadzając się z nim. Jeśli wciąż będzie na niego tak reagować, to oboje tylko zmarnują czas.

– Niech pan da mi jeszcze jedną szansę – powiedziała już znacznie ciszej. – Proszę tylko o tydzień pańskiego czasu. Obiecuję, że... że się poprawię.

– Tylko tydzień? – upewnił się.

– Tak – potwierdziła. – Jeśli nic się nie zmieni, odejdę. Obiecuję.

– Zgoda – Snape wyciągnął do niej rękę.

– Dziękuję, panie profesorze – uśmiechnęła się nieśmiało i uścisnęła wyciągniętą dłoń.

– Chcę panią tu widzieć dziś wieczorem – oznajmił jej tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Punktualnie o dziesiątej. Zrozumiano?

– Tak, proszę pana, do zobaczenia.

*

Po wyjściu od Snape’a Cassandra czuła się zmęczona, jakby przebiegła maraton. Albo jakby przerzuciła tonę węgla. Powlekła się do pokoju, który zajmowała w Hogwarcie i weszła do wanny. Musiała się uspokoić i choć trochę rozgrzać. Pomyślała, że na wieczorną lekcję powinna się inaczej ubrać. W lochach nawet za dnia było zimno, a co dopiero wieczorem.

Znacznie ciężej było jej wymyślić, jak w ciągu tygodnia zacząć panować nad swoim strachem. Wiedziała, że Snape będzie ją obserwował. Że nie umknie mu żaden jej nerwowy ruch. I że w tej kwestii nie będzie mógł jej pomóc, jeśli ona czegoś ze sobą nie zrobi. Dość szybko odrzuciła kuszącą myśl, żeby chodzić na lekcje pod wpływem jakiegoś eliksiru uspokajającego. Snape wyrzuciłby ją ze stażu z hukiem, gdyby ją na tym przyłapał. A była pewna, że od razu by się zorientował, że coś brała.
Powoli zaczęła się godzić z tym, że za tydzień wróci do domu z podkulonym ogonem. No chyba, że coś wymyśli.

*

Snape powoli się uspokajał. Ta dziewczyna wyprowadziła go z równowagi, ale w gruncie rzeczy był zadowolony z przebiegu ich spotkania. W końcu pokazała, że ma nie tylko talent do eliksirów, ale też ikrę i temperament, które dawały nadzieję na to, że z czasem ich współpraca stanie się bardziej udana. Musiał tylko do niej dotrzeć i przekonać ją, że nie powinna się go bać.

Miał pewien pomysł, jak to zrobić, ale zdawał sobie sprawę z tego, że Flamel może się na to nie zgodzić. Chyba że będzie tak przerażona, że nie da rady protestować i zgodzi się na wszystko. Tylko że nic się nie zmieni, jeśli dziewczyna nie będzie współpracować. Czuł, że tą drogą nigdzie nie dojdą. Mimo wszystko zamierzał spróbować.

Do dziesiątej zostało jeszcze trochę czasu, dlatego postanowił najpierw pójść na kolację. Flamel siedziała już na swoim miejscu, więc bez słowa usiadł obok niej. Taki był przyjęty zwyczaj, że Uczeń towarzyszył Mistrzowi również w trakcie posiłków. Severus nie narzekał na tę drobną niedogodność. Wolał już jej milczącą obecność, od wiecznie rozgadanego i roześmianego Flitwicka, obok którego siedział w zeszłym roku.

Młoda adeptka alchemii nie dała po sobie poznać, że nawet w takim momencie czuje się zestresowana jego obecnością. Nie drgnęła, kiedy przeszedł za jej plecami i gdy usiadł obok niej. Zareagowała dopiero, kiedy przy jej talerzu pojawiła się karteczka zapisana drobnymi, ściśniętymi literami.

Proszę założyć kurtkę. Na zewnątrz może być chłodno.

Kiwnęła dyskretnie głową.

*

– Gratuluję, Minerwo – powiedział Severus jadowitym szeptem, gdy mijał ją na korytarzu. – Wspaniały pokaz twojej nieudolności wychowawczej.

– Po prostu zazdrościsz mi, że w mojej drużynie będzie grał ktoś tak utalentowany – odparła z godnością.

– Nie ma czego zazdrościć – uśmiechnął się krzywo. – Jeden Potter i tak was nie uratuje.

– To dlaczego tak się ciskasz? – spytała podejrzliwie.

– Dla zasady – odrzekł i ruszył korytarzem w stronę swojego gabinetu, a oszołomiona Minerwa długo odprowadzała go wzrokiem.

W końcu wzruszyła ramionami i poszła do swojego mieszkania. Zastanawiała się, czy za tym nagłym zainteresowaniem Severusa Harrym nie kryje się coś innego niż sądziła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro