46.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zawiera obszerne fragmenty książki „Harry Potter i Komnata Tajemnic”


– Co tu się dzieje? Co się dzieje?

Zwabiony bez wątpienia okrzykiem Malfoya, przez tłum przepchnął się Argus Filch. Zobaczył Panią Norris i cofnął się gwałtownie, zakrywając twarz rękami.

– Moja kotka! Moja kotka! Co zrobiliście Pani Norris? – Opuścił ręce i jego zrozpaczone spojrzenie padło na Harry’ego. – To ty! – zaskrzeczał. – Ty! Ty zamordowałeś moją kotkę! Ty ją zabiłeś! Uduszę cię!

– Argusie!

Na scenie pojawił się Dumbledore, a za nim inni nauczyciele. Przyskoczył do ściany i odczepił martwe ciało Pani Norris od uchwytu na pochodnię.

– Proszę ze mną, Argusie – powiedział do Filcha. – Pan też, panie Potter. Pan Weasley i panna Granger również.

Z tłumu wystąpił zaaferowany Lockhart.

– Mój gabinet jest najbliżej, panie dyrektorze… piętro wyżej… proszę nie mieć żadnych skrupułów…
– Dziękuję ci, Gilderoy – powiedział Dumbledore.

Uciszony tłum rozstąpił się przed nimi. Lockhart, najwyraźniej dumny ze swojej roli, dreptał tuż za Dumbledore’em; za nimi kroczyła profesor McGonagall, a po chwili wahania do małego orszaku przyłączył się Snape.

Przeczucie go nie myliło, co wcale nie sprawiło mu satysfakcji. Akurat w tym przypadku wolałby nie mieć racji, przynajmniej ten jeden raz. Niestety. Harry znowu znalazł się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie.

Weszli do mrocznego gabinetu Lockharta. Gilderoy zapalił świece na swoim biurku i cofnął się do kąta. Dumbledore położył Panią Norris na błyszczącym blacie i zaczął ją badać. Harry, Ron i Hermiona wymienili przerażone spojrzenia i zapadli się w fotele poza kręgiem światła rzucanego przez świece.

Koniec długiego, haczykowatego nosa Dumbledore’a zawisł o cal nad Panią Norris. Wpatrywał się w nią uważnie przez swoje połówki okularów, długie palce delikatnie obmacywały futerko.
Profesor McGonagall nachyliła się prawie tak samo nisko, przyglądając się kotce zwężonymi oczami.

Snape czaił się za nimi, do połowy w cieniu, z bardzo osobliwą miną: wyglądał, jakby powstrzymywał się od śmiechu, a Lockhart krążył wokół wszystkich trojga, robiąc mądre uwagi.

– Wszystko wskazuje, że zabiło ją jakieś silne zaklęcie… prawdopodobnie Tortura Transmutacji. Widziałem skutki tego zaklęcia wiele razy… Jaka szkoda, że mnie przy tym nie było, znam przeciwzaklęcie, które uratowałoby życie biednemu stworzeniu…

Komentarzom Lockharta akompaniowały rozdzierające szlochy Filcha. Siedział skulony w fotelu tuż przy biurku, zakrywając sobie twarz dłońmi. Harry nie znosił go, podobnie jak większość uczniów, ale w tej chwili zrobiło mu się go żal, choć może nie tak bardzo, jak samego siebie. Wiedział, że jeśli Dumbledore uwierzy Filchowi, przyjdzie mu pożegnać się ze szkołą. Dumbledore wymruczał pod nosem jakieś dziwne słowa, uderzając Panią Norris końcem swojej różdżki. Nic się nie stało: kotka nadal wyglądała, jakby ją dopiero co wypchano.

– …Pamiętam, coś podobnego wydarzyło się w Ouagadogou – powiedział Lockhart. – Cała seria ataków… opisałem to dokładnie w swojej autobiografii. Wyposażyłem mieszkańców w rozmaite amulety i wszystko się skończyło…

W końcu Dumbledore wyprostował się.

– Ona żyje, Argusie – powiedział łagodnie.

Lockhart przerwał wyliczanie morderstw, którym zdołał zapobiec.

– Żyje? – wykrztusił Filch, zerkając na Panią Norris przez palce. – Ale dlaczego jest taka… sztywna?

– Została spetryfikowana – odrzekł Dumbledore („Ach! Tak właśnie myślałem”, powiedział Lockhart) – ale jak i przez kogo, tego nie wiem…

– Jego zapytajcie! – zaskrzeczał Filch, zwracając swoją krostowatą i mokrą od łez twarz do Harry’ego.

– Żaden z drugoklasistów nie mógł tego zrobić – oświadczył stanowczo Dumbledore. – Do tego potrzebna jest znajomość czarnej magii wyższego stopnia…

– On to zrobił! On! – wrzeszczał Filch, a jego obwisłe policzki nabiegły krwią. – Widzieliście, co napisał na ścianie! Znalazł… w moim biurze… wie, że jestem… jestem… – wykrzywił się okropnie – wie, że jestem charłakiem!

– Nigdy nie tknąłem Pani Norris! – powiedział głośno Harry z niemiłym uczuciem, że wszyscy gapią się na niego. – I nie mam pojęcia, co to jest charłak.

– Akurat! – warknął Filch. – Widział mój list z Wmiguroka!

Tym razem Snape z najwyższym trudem powstrzymał się od parsknięcia śmiechem. O tym, że Filch jest charłakiem wiedział od dawna, zresztą jak każdy spośród nauczycieli, jednak informacja o próbie nauczenia się magii z kursu Wmiguroka, wydała mu się całkiem zabawna. Być może dlatego, że w całej tej sytuacji niewiele odnajdował powodów do radości.

– Czy mogę coś powiedzieć, panie dyrektorze? – odezwał się, a w Harrym nasiliło się złe przeczucie, bo był pewny, że jeśli już Snape ma coś do powiedzenia w tej sprawie, to nie będzie to nic dobrego. – Potter i jego przyjaciele mogli się po prostu znaleźć w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze – wyraził na głos swoje wcześniejsze przemyślenia. – Niestety, mamy tu zestaw dość podejrzanych okoliczności. Po co w ogóle tam poszli? Dlaczego nie uczestniczyli w uczcie z okazji Nocy Duchów?

Harry, Ron i Hermiona zaczęli chaotycznie opowiadać o przyjęciu z okazji rocznicy śmierci.

– …tam były setki duchów… mogą poświadczyć, że tam byliśmy…

– Ale dlaczego nie poszliście później na ucztę? – zapytał Snape, a jego czarne oczy zamigotały w blasku świec. – Dlaczego poszliście od razu na górę?

Ron i Hermiona spojrzeli na Harry’ego.

– Bo… bo… – wyjąkał Harry, a serce waliło mu jak młotem, ponieważ coś mu mówiło, że i tak nikt nie uwierzy, jeśli powie, iż zawiódł go tam głos jakiejś bezcielesnej zjawy – bo byliśmy zmęczeni i chcieliśmy się położyć.

– Bez kolacji? – zdziwił się Snape. – Nie sądzę, by duchy podawały na swoich przyjęciach coś, co zaspokoiłoby głód żywych ludzi.

– Nie byliśmy głodni – oświadczył głośno Ron, czując, że żołądek skręca mu się z głodu.

Severus uważnie przyglądał się każdemu z uczniów. Niby nie kłamali, ale jednak nie mówili całej prawdy. W pewnym stopniu był w stanie to zrozumieć i być może w innej sytuacji mógłby to uszanować. Teraz jednak prowadził śledztwo, w którym wszystko zdawało się świadczyć przeciwko nim.

Dumbledore zgadzał się z nim, dlatego przyglądał się badawczo Harry’emu. Spojrzenie jego bystrych, bladoniebieskich oczu sprawiało, że Harry czuł się, jakby go prześwietlano rentgenem.

– Jest niewinny, dopóki nie udowodni mu się winy, Severusie – oznajmił stanowczo.

Snape skinął głową, ale Filch wyglądał na rozjuszonego.

– Moja kotka została spetryfikowana! – wrzasnął, a oczy wyszły mu z orbit. – Chcę, żeby kogoś ukarano!

– Wyleczymy ją, Argusie – powiedział spokojnie Dumbledore. – Pani Sprout udało się już wyhodować mandragory. Jak tylko osiągną wymaganą wielkość, sporządzimy eliksir, który ożywi Panią Norris.

– Ja go uwarzę – wtrącił szybko Lockhart. – Robiłem to setki razy, recepturę znam tak dobrze, że mógłbym to zrobić przez sen…

– Bardzo przepraszam – przerwał mu Snape lodowatym tonem – ale wydawało mi się do tej pory, że to ja jestem Mistrzem Eliksirów w tej szkole.

Zapanowało niezręczne milczenie.

– Możecie odejść – powiedział Dumbledore do Harry’ego, Rona i Hermiony.

Więc odeszli, a zrobili to tak szybko, jak mogli, nie biegnąc. Kiedy byli już piętro wyżej, wśliznęli się do jakiejś pustej klasy i ostrożnie zamknęli za sobą drzwi. Harry spojrzał na ponure twarze przyjaciół.

– Uważacie, że powinienem im powiedzieć o tym głosie?

– Nie – odrzekł bez wahania Ron. – Słyszenie głosów, których nikt inny nie słyszy, nie jest dobrą oznaką, nawet w świecie czarodziejów.

Było coś w jego głosie, co kazało Harry’emu zapytać:

– Ale wierzysz mi, prawda?
– Oczywiście – odpowiedział szybko Ron. – Ale… sam musisz przyznać, że to dość dziwne…
– Wiem, że to jest dziwne. To wszystko jest bardzo dziwne. O co chodzi w tym napisie? Komnata została otwarta… Co to ma znaczyć?
– To chyba jest coś w rodzaju sygnału – powiedział z namysłem Ron. – Ktoś mi kiedyś opowiadał o tajemnej komnacie w Hogwarcie… może to był Bili…
– I co to jest ten cały charłak? – zapytał Harry.

Ku jego zdumieniu, Ron zachichotał.

– No… właściwie nie ma w tym nic śmiesznego… ale skoro jest nim Filch… Charłak to ktoś, kto urodził się w rodzinie czarodziejów, ale nie ma magicznej mocy. Coś przeciwnego do czarodziejów urodzonych w rodzinach mugoli, tyle że charłaki zdarzają się bardzo rzadko. Jeśli Filch próbuje nauczyć się magii, przerabiając kurs Wmiguroka, to rzeczywiście musi być charłakiem. To by wiele wyjaśniało. Na przykład, dlaczego tak nienawidzi wszystkich uczniów. – Ron uśmiechnął się mściwie. – Z zazdrości.

Gdzieś zaczął bić zegar.

– Już północ – powiedział Harry. – Lepiej idźmy spać, zanim złapie nas Snape i znowu o coś oskarży.

*

Snape chciał jak najszybciej opuścić gabinet Lockharta, więc zaproponował, by Filch i Gilderoy odnieśli spetryfikowaną kotkę do szpitala, a po ich wyjściu zaprosił Dumbledore’a i McGonagall do swojego mieszkania.

– Komnata Tajemnic? – spytał, gdy już usiedli w jego salonie. – Czyżby ktoś uwierzył w tę starą legendę?

– A w istnienie potwora Slytherina wierzysz? – spytała przekornie Minerwa.

– Kiedyś wierzyłem, jak chyba każdy Ślizgon – odrzekł.

– To właśnie w tej Komnacie rzekomo można go znaleźć – przypomniała kobieta. – Legenda głosi, że sam Salazar wybudował ją w tajemnicy przed resztą założycieli Hogwartu, bo nie zgadzali się z jego wizją nauczania wyłącznie dzieci czystej krwi. Ponoć zapieczętował ją magicznym zaklęciem, tak że nikt nie może jej otworzyć, dopóki w szkole nie pojawi się jego prawdziwy i prawowity dziedzic. Tylko on może przełamać pieczęć, otworzyć Komnatę Tajemnic, uwolnić uwięzioną w niej grozę i oczyścić szkołę ze wszystkich, którzy nie są godni, by studiować magię. Najznakomitsi, najbardziej uczeni czarodzieje wielokrotnie przeszukiwali całą szkołę, aby znaleźć jakieś ślady owej legendarnej komnaty. Bez skutku.

– Myślicie, że naprawdę ktoś ją otworzył? – nie dowierzał Severus.

– Obawiam się, że nie możemy tego wykluczyć – westchnął Dumbledore. – Myślałem, że to się już nie powtórzy…

– Ja też – szepnęła nagle pobladła Minerwa.

– Powtórzy? – podchwycił Snape. – Chcecie powiedzieć, że to się już wydarzyło…

– Tak… jakieś pięćdziesiąt lat temu… – przyznał dyrektor niechętnie. – Wtedy oskarżono o to Hagrida, chociaż żaden z nauczycieli nie chciał w to uwierzyć. Jednak dyrektor Dippet miał na ten temat inne zdanie. On i jeden z uczniów…

– Mnie martwi coś innego – wtrąciła McGonagall. – Wtedy… zginęła uczennica… Tym razem nie możemy do tego dopuścić.

– W takim razie musimy znaleźć tego dziedzica i go powstrzymać – odezwał się Severus.

– Obawiam się, że to nie takie proste – ostudził jego zapał dyrektor. – Z tego, co mi wiadomo, żaden potomek Salazara nie uczy się w tej chwili w Hogwarcie. Powiem więcej, jego ród przestał istnieć tej nocy, gdy Voldemort został pokonany…

– On był ostatni… – odgadł Snape i zamyślił się.

To by pasowało do Czarnego Pana. Odkrycie tajemnicy swojego pochodzenia, odszukanie Komnaty Tajemnic i uwolnienie mitycznej bestii. Jednak teraz Voldemort był gdzieś daleko i nie miał dość sił, by tego dokonać… własnoręcznie.

– Ktoś go w tym wyręcza… Tylko kto? I jak? – powiedział na głos.

– Naprawdę to podejrzewasz? – przestraszyła się Minerwa.

– A masz inną koncepcję? Chętnie ją poznam.

– Tylko się nie kłóćcie – wtrącił się Dumbledore. – Dojdziemy do tego, co się wydarzyło, ale póki co nikomu ani słowa.

*

– Panie profesorze, czy podczas weekendu coś się stało? Uczniowie są dziwnie niespokojni – spytała Cassandra w poniedziałek podczas śniadania.

– Pewnie i tak się pani dowie, więc może lepiej, żebym to ja pani o tym powiedział – mruknął Snape znad swojego talerza. – Otóż ktoś spetryfikował kotkę naszego drogiego woźnego i wymalował na ścianie informację o otwarciu Komnaty Tajemnic. Nie udało nam się znaleźć ani tego dowcipnisia ani Komnaty, a zapewniam, że przeszukaliśmy cały zamek. Nie stwierdziliśmy istnienia żadnych nowych pomieszczeń, a szkoda.

– A już prawie uwierzyłam, że pan nigdy nie żartuje – powiedziała pierwsze, co jej przyszło na myśl. – Nie sądzi pan, że to trochę podejrzane?

– Ale co konkretnie?

– Za moich czasów w szkole było tak spokojnie… Za to teraz ciągle dzieje się coś… nietypowego – próbowała wyjaśnić. – Myśli pan, że czeka nas powtórka z zeszłego roku? Że to ma jakiś związek z Sam–Wiesz–Kim?

– Obawiam się, że jest pani zbyt bystra – mruknął. – Ale nie radzę się tym chwalić, bo znowu może się pani znaleźć w niebezpieczeństwie.

– A może mogłabym jakoś pomóc? – spytała.

– Nie tym razem – odparł szybko. – Lepiej niech mi pani powie, kiedy będzie pani mogła wyjechać na drugą wyprawę. Proponowałbym najbliższy weekend.

– Myślę, że z tym nie będzie problemu – zgodziła się po chwili namysłu. – Chociaż nadal uważam, że mogę się jakoś przydać…

– Czy wie pani, gdzie znajduje się Komnata Tajemnic? Albo kto i jak ją otworzył? – spytał i wiedząc, że nie uzyska twierdzącej odpowiedzi, dodał: – Jeśli nie, to na nic się pani nie przyda.

– Myślałam, że kto jak kto, ale pan będzie chciał rozwikłać tę tajemnicę – odcięła się.

– Nawet jeśli, to niekoniecznie do spółki z panią – skwitował. – A teraz proszę iść do pracowni. Czeka tam na panią niespodzianka.

Flamel nie miała wyboru. Jednak to wcale nie oznaczało, że zamierzała się poddać. Jeśli Snape nie chce jej pomocy, to i ona go nie potrzebuje. Sama przeprowadzi śledztwo i rozwiąże zagadkę Komnaty Tajemnic.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro