51.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zawiera fragmenty książki „Harry Potter i Komnata Tajemnic”


– No dobrze, to niech mi pani teraz powie, co udało się pani odkryć – spytał Severus, gdy pod koniec dnia praktyk spotkali się ponownie w laboratorium.

– Najpierw obejrzałam korytarz i pewnie jak wszyscy inni znalazłam dwa dziwne ślady wypalone w posadzce, a także zauważyłam spanikowane pająki, które za wszelką cenę próbowały wydostać się z zamku – zaczęła opowiadać. – Za to później postanowiłam rozejrzeć się w łazience Jęczącej Marty i tam trafiłam na coś ciekawego… Na jednym z kranów wydrapany jest maleńki wąż i pomyślałam, że to może coś znaczyć… W końcu to symbol Slytherina.

– Wąż na kranie? – powtórzył Snape z niedowierzaniem. – Może mi go pani pokazać?

– Oczywiście – zerwała się, ale mężczyzna pokręcił głową.

– Nie teraz. Ktoś może się tam kręcić o tej porze. Lepiej będzie zaczekać do ciszy nocnej.

Cassandra spojrzała na zegarek i stwierdziła, że kolejna godzina spóźnienia już w zasadzie niczego nie zmieni, więc równie dobrze może ją spędzić na rozmowie z profesorem.

– Czy panu udało się ustalić coś więcej? – spytała.

– W zasadzie tak… Tylko musi pani pamiętać, że wszystko, co zaraz powiem, ma zostać między nami – zastrzegł. – Jeśli dowiem się, że komuś pani powtórzyła choćby słowo z tej rozmowy, to…

Nie musiał kończyć. Cassandra gorliwie pokiwała głową.

– Wiem, kto otworzył Komnatę Tajemnic – wyznał Snape konspiracyjnym szeptem i z przyjemnością patrzył na wyraz osłupienia malujący się na jej twarzy. – To Ginny Weasley.

– Niemożliwe – wydusiła z siebie po dłuższej chwili. – Jest pan pewny?

– Nie rzucałbym takich oskarżeń, gdybym miał jakiekolwiek wątpliwości – zdenerwował się Snape.

– Przepraszam, po prostu nie mogę w to uwierzyć. Znam jej brata i nie wyobrażam sobie, że…

– Niech pani nie wysuwa pochopnych wniosków – upomniał ją. – Ginny to zrobiła, ale nie ona za to odpowiada. Ktoś ją opętał.

– Voldemort – odgadła od razu. – Biedna dziewczyna.

– Najgorsze jest to, że to dopiero początek. A my chwilowo nie możemy nic z tym zrobić.

– Dlaczego? – nie zrozumiała Cassandra.

– Jeśli nawet uwolnilibyśmy Ginny spod wpływu Czarnego Pana, to potwór Slytherina nadal mógłby być zagrożeniem dla uczniów – wyjaśnił jej. – Dlatego najpierw musimy ustalić z czym mamy do czynienia, a dopiero później zająć się panną Weasley.

– To okropne – mruknęła niezadowolona z takiego obrotu sprawy Cassie. – Czy Ginny wie, że to jej sprawka?

– Nie wiem, ale wydaje mi się, że nie jest tego świadoma. Przynajmniej na razie. Obawiam się jednak, że to tylko kwestia czasu.

– Czyli nikt z nią o tym nie rozmawiał? – upewniła się, czy dobrze go zrozumiała.

– Oczywiście, że nie. Minerwa jest opiekunką jej domu i obiecała uważnie ją obserwować.

– Przecież nie może tego robić przez cały czas! Ktoś powinien pilnować jej także kiedy będzie w swoim pokoju wspólnym czy w bibliotece.

– I kto to powinien być pani zdaniem? – podpuszczał ją Snape.

– Ktoś z Gryffindoru – odparła szybko. – Może któryś z jej braci?

– Naprawdę uważa pani, że powinniśmy w tak delikatną sprawę wtajemniczyć któregoś z uczniów? – zakpił.

– Jak tak pan to przedstawia, to chyba rzeczywiście nie powinniśmy… – zawahała się.

– Weasleyowie, którzy obecnie uczą się w Hogwarcie nie są tacy, jak Bill czy Charlie – postanowił trochę złagodzić swoje wcześniejsze słowa. – Ale pomysł sam w sobie nie jest zły. Mogłaby pani wybadać, czy Ginny z kimś się przyjaźni? Może dałoby się to jakoś wykorzystać.

– Oczywiście, panie profesorze – Cassandra ucieszyła się, że dostała konkretne zadanie.

– To teraz chodźmy do tej łazienki – zarządził Snape. – Ciekawi mnie, co też pani odkryła.

*

– Czyżby to tutaj kryło się wejście do Komnaty Tajemnic? – spytała szeptem panna Flamel.

– Chciałaby pani być tą, która jako pierwsza odkryła sekret samego Salazara Slytherina? – spytał i uśmiechnął się lekko.

– Na pewno nie jako pierwsza – sprostowała. – Voldemort musiał dokonać tego odkrycia wiele lat temu.

– Czy pani właśnie przyrównała się do Czarnego Pana?

– Niezupełnie… to znaczy… – zakłopotała się dziewczyna.

– Ależ nie ma się czego wstydzić – zapewnił ją. – No i nie wiadomo, czy w ogóle to jest miejsce, którego szukamy. Chociaż wszystko na to wskazuje…

Severus pochylił się, by uważniej obejrzeć umywalkę i wyryty na niej symbol. Badał go pod różnymi kątami i mruczał do siebie pod nosem.

Cassandra, nie chcąc mu przeszkadzać, zaczęła się przechadzać po łazience. Liczyła na to, że znajdzie jeszcze jakąś wskazówkę, która potwierdzi, że to właśnie tutaj znajduje się wejście do Komnaty.

Czemu te drzwi są zamknięte? – pomyślała i otworzyła jedną z kabin.

– Panie profesorze – zawołała. – Mógłby pan tu podejść?

– Coś się stało? – spytał zaintrygowany Snape i zajrzał do kabiny. – O cholera!

Na sedesie stał kociołek. Pod nim rozpalone było wodoodporne ognisko, a w nim wesoło bulgotał eliksir. A właściwie baza eliksiru. Snape odruchowo ocenił substancję i zaklął w myślach.

– Jak pani myśli, co to jest? – spytał swoją stażystkę.

– Na moje oko to Eliksir Wielosokowy – odpowiedziała bez zastanowienia. – Brakuje jeszcze paru składników, ale… Raczej nie ma wątpliwości.

– Dobrze – pochwalił ją mimochodem.

– Ciekawe, kto i po co postanowił go uwarzyć i to jeszcze w tajemnicy? – zastanawiała się na głos dziewczyna.

– To chyba jasne, kto wpadł na taki pomysł – warknął rozzłoszczony Snape. – Potter i jego przyjaciele. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości.

– Ale po co? To znaczy, wiadomo, że po to, by się w kogoś zmienić, ale w kogo i w jakim celu?

– Tego, niestety, jeszcze nie wiem – mruknął mężczyzna. – Na dzisiaj chyba wystarczy. Niech pani idzie do domu. Jutro też jest dzień.

*

Po odprowadzaniu Cassandry pod drzwi wejściowe, Severus wrócił do swojego mieszkania i przyrządził sobie drinka. Miał sporo do przemyślenia i potrzebował czegoś, co choć trochę go uspokoi.

Czy powinien pozwolić synowi kontynuować pracę nad Eliksirem Wielosokowym? Trochę wbrew sobie uznał, że tak. Harry miał jakiś plan, więc Severus postanowił się nie wtrącać. Raz, że nie chciał znowu wyjść na dupka, dwa, że uważał, że każdy powinien popełniać własne błędy, chociażby po to, by móc się na nich uczyć.

To zrodziło kolejne pytania. Jak się dowiedzieć, w kogo chce się zmienić Harry? Jak go chronić, by nikt go na tym nie przyłapał? I czy podzielić się tym odkryciem z Dumbledore’em? A może z McGonagall?

Po dłuższym namyśle stwierdził, że tym razem zachowa dla siebie wszystko, czego się dowiedział. Już wystarczająco irytujące było to, że dzielił ten sekret z panną Flamel.

*

W drugim tygodniu grudnia profesor McGonagall jak zwykle obeszła domy, zbierając nazwiska tych uczniów, którzy na Boże Narodzenie pozostaną w Hogwarcie. Harry, Ron i Hermiona wpisali się na jej listę; dowiedzieli się, że Malfoy zostaje, co wydało im się bardzo podejrzane.

Święta byłyby idealnym okresem do użycia Eliksiru Wielosokowego i naciągnięcia go na zwierzenia. Niestety, eliksir wciąż nie był gotowy. Nadal brakowało im rogu dwurożca i skóry afrykańskiego węża, a jedynym miejscem, gdzie te ingrediencje mogli znaleźć, był gabinet Snape’a. Harry w duchu uważał, że wolałby spotkać się oko w oko z legendarnym potworem Slytherina, niż zostać przyłapany przez Snape’a w jego gabinecie.

– Musimy przeprowadzić akcję dywersyjną – oświadczyła wojowniczo Hermiona w pewien czwartek, gdy zbliżała się popołudniowa lekcja eliksirów. – Zajmiemy czymś Snape’a, a w tym czasie jedno z nas wśliźnie się do jego gabinetu i zdobędzie to, czego nam brakuje.

Harry i Ron popatrzyli na nią z lekkim niepokojem.

– Uważam, że ja się do tego najlepiej nadaję – ciągnęła Hermiona rzeczowym tonem. – Was dwóch wyleją, jak wpadniecie w jakieś kłopoty, a ja mam czyste konto. Musicie tylko zrobić jakąś drakę, żeby Snape był zajęty przez co najmniej pięć minut.

Harry uśmiechnął się blado. Zrobienie draki na lekcji eliksirów było równie bezpieczne, jak dziobnięcie śpiącego smoka ołówkiem prosto w oko.

Lekcje eliksirów odbywały się w jednym z wielkich lochów. Czwartkowa lekcja nie różniła się niczym od innych. Dwadzieścia parujących kociołków bulgotało między drewnianymi stołami, na których stały mosiężne wagi i słoje z ingrediencjami.

Snape krążył wśród obłoków pary, robiąc jadowite uwagi na temat pracy Gryfonów, co Ślizgoni kwitowali szyderczymi chichotami.

Harry’emu daleko było jeszcze do zakończenia pracy nad sporządzeniem Eliksiru Rozdymającego, ale myślami był zupełnie gdzie indziej. Czekał na znak Hermiony i wcale się nie przejął, kiedy Snape zatrzymał się przy nim i głośno komentował zawartość jego kociołka.
Kiedy Snape odwrócił się i odszedł, żeby trochę podręczyć Neville’a, Hermiona upewniła się, że Harry na nią patrzy i kiwnęła głową.

Harry szybko kucnął za swoim kotłem, wyciągnął z kieszeni jeden ze sztucznych ogni Filibustera, który zwędził Fredowi, i stuknął weń różdżką. Kolorowy walec zaczął syczeć i trzaskać. Wiedząc, że ma tylko kilka sekund, Harry wyprostował się, wycelował i rzucił. Sztuczny ogień wylądował dokładnie tam, gdzie miał wylądować: w kociołku Goyle’a.

Nastąpiła eksplozja, w wyniku której wszyscy zostali obryzgani Eliksirem Rozdymającym. Malfoy został trafiony w twarz i jego nos natychmiast nabrzmiał do rozmiarów balona; Goyle miotał się, zakrywając dłońmi oczy, które zrobiły się wielkie jak talerze obiadowe, a Snape próbował przywrócić spokój i wykryć, co się właściwie stało.

W tym zamieszaniu Hermiona wymknęła się z klasy.

– Cisza! CISZA! – ryczał Snape. – Wszyscy, którzy zostali ochlapani, niech tu podejdą po Wywar Dekompresyjny. Jak się dowiem, kto to zrobił…

Harry ledwo się powstrzymał od parsknięcia śmiechem, kiedy zobaczył Malfoya spieszącego po lek. Głowa uginała mu się pod ciężarem nosa wielkości małego melona. Ucierpiała połowa klasy; niektórzy mieli ramiona jak maczugi, inni nie mogli mówić z powodu warg nabrzmiałych jak szynki.

Harry zobaczył Hermionę, wślizgującą się z powrotem do lochu; jej szata wydymała się lekko z przodu. Kiedy każdy dostał porcję antidotum i rozmaite opuchnięcia znikły, Snape podskoczył do kociołka Goyle’a i wyłowił z niego poskręcane, czarne resztki fajerwerku. Zrobiło się bardzo cicho.

– Jak się dowiem, kto to wrzucił – oznajmił Snape złowrogim szeptem – możecie być pewni, że dopilnuję, by go wyrzucono ze szkoły.

Harry szybko zrobił minę wyrażającą, jak miał nadzieję, szczere zdumienie. Snape patrzył prosto na niego. Dzwonek, który rozległ się dziesięć minut później, jeszcze nigdy nie przyniósł mu takiej ulgi.

– Wie, że to ja – powiedział Ronowi i Hermionie, kiedy pędzili do toalety Jęczącej Marty. – Założę się, że wie.

Hermiona wrzuciła zdobyte składniki do kotła i zaczęła w nim gorliwie mieszać.

– Za dwa tygodnie będzie gotowy – oznajmiła radosnym tonem.

– Snape nie jest w stanie dowieść, że to ty – pocieszył Harry’ego Ron. – Co ci może zrobić?

– Znając Snape’a, założę się, że wymyśli coś paskudnego – odpowiedział Harry.

Wywar pienił się i bulgotał.

*

Severus nawet przez chwilę nie miał wątpliwości, że to jego syn wrzucił ten fajerwerk do kociołka kolegi. Pomimo zamieszania, które panowało w klasie, zdążył dostrzec pannę Granger, która na kilka minut zniknęła w jego gabinecie. Domyślił się, czemu to zrobiła.

Ponieważ już wcześniej obiecał sobie, że będzie krył Harry’ego, gdy ten będzie warzył nielegalny eliksir, to teraz nie chciał się z niczym zdradzić. Niestety, nie mógł się zaczaić w łazience, żeby podsłuchiwać trójkę Gryfonów, kiedy ci będą się szykować do przemiany, bo Jęcząca Marta na pewno zaraz by im o tym powiedziała. A pozbyć się jej stamtąd po prostu się nie dało.

Kiedy Minerwa powiedziała mu o tym, że Harry, Ron i Hermiona zostają na święta w zamku, odgadł, że będą chcieli wykorzystać ten czas na realizację swoich planów. Pozostawało mu tylko obserwować ich i wyłapać właściwy moment, by dalej móc ich chronić. Po namyśle doszedł do wniosku, że być może przyda mu się drobna pomoc ze strony panny Flamel. Pytanie tylko, czy stażystka będzie mogła zostać na święta w szkole?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro