73.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następny poranek dla większości uczestników zjazdu zaczął się dosyć późno. Severus pojawił się w jadalni jako jeden z pierwszych. Zamówił śniadanie, mocną kawę i zajął stolik na tarasie. Czuł się wspaniale, zupełnie inaczej niż zazwyczaj — nie wypił zbyt dużo, a nocna kąpiel okazała się orzeźwiająca i przyjemna i w głębi duszy mężczyzna był wdzięczny Rasputinowi za to, że go na nią namówił. No i Cassandra... Zamknął oczy i przywołał w pamięci jej obraz. Rozluźniona, roześmiana z błyszczącymi w blasku księżyca oczami. Nie zamierzał już więcej zaprzeczać, że mu się podoba. Co prawda nie wiedział jeszcze, co zrobić, żeby jej to okazać i przy okazji dowiedzieć się, czy i on miałby u niej jakiekolwiek szanse, ale chwilowo się tym nie przejmował.

Kelner przyniósł mu zamówione śniadanie i Snape mógł się nim delektować w ciszy i samotności. Po wczorajszym intensywnym dniu, potrzebował takiej chwili wytchnienia. Zwłaszcza, że czekało go jeszcze kilka godzin wykładów.

*

Cassandra, upojona szampanem, morską bryzą i zupełnie nowym obliczem Severusa Snape’a, wracała do pokoju przekonana, że w nocy nie zmruży oka, ale zasnęła ledwie dotknęła głową poduszki. Rano wstała w doskonałym humorze, którego nie było w stanie zepsuć nawet spotkanie na korytarzu zmierzającej na śniadanie rodziny.

W jadalni z kolei nie dostrzegła żadnej znajomej twarzy, ale na tarasie mignęła jej czupryna Aleksandra, więc niewiele myśląc, ruszyła w jego stronę.

— Dzień dobry, mogę się przyłączyć? — spytała.

— Oczywiście, siadaj, siadaj — Rasputin zerwał się od stolika i rzucił się, by odsunąć jej krzesło.

Severus westchnął. Jego przyjaciel przejął inicjatywę, jak zwykle zresztą, nie dając mu czasu na reakcję czy nawet podjęcie decyzji. Nie miał nic przeciwko towarzystwu Cassandry, przeciwnie, jednak bezpośredniość Saszy strasznie go irytowała. I ta idiotyczna chęć zaprzyjaźnienia się dosłownie z każdym. Jakby mało mu było rozczarowań z tym związanych.

Cassie podziękowała grzecznie i rzuciła szybie spojrzenie profesorowi, próbując wyczytać z jego miny, czy nie będzie mu przeszkadzała, jednak ten nie zwracał na nią uwagi z zamyśleniem wpatrując się w Rasputina. Usiadła, gestem przywołała kelnera i zamówiła solidne śniadanie — była głodna jak wilk, a drugiego dnia zjazdu pomiędzy wykładami nie przewidziano przerwy na lunch.

— Zostajecie do końca? — spytał Sasza.

— Ja na pewno, bo najciekawszy wykład zaplanowali na samym końcu — odpowiedział mu Snape.

— Specjalnie tak zrobili, żeby im się goście nie porozjeżdżali zbyt szybko.

— A zdarzało się tak? — zainteresowała się Cassandra.

— Bywało różnie, ale gdy pewnego razu jeden z prelegentów wszedł na mównicę i zorientował się, że nikt nie przyszedł na jego wykład, bo wszyscy zdążyli już wrócić do domu, organizatorzy zaczęli trochę inaczej układać program — wyjaśnił Severus.

— Moim zdaniem nie powinni w ogóle zapraszać nudziarzy to i nie byłoby takich sytuacji — dodał Sasza.

— A mnie nadal zastanawia, czemu co roku zapraszają ciebie. Przecież ty nie masz pojęcia o alchemii.

— Przesadzasz. To, że nie byłem orłem w szkole...

— To duże niedopowiedzenie — wytknął mu Snape. — Ciebie brzydziło samo dotykanie składników eliksirów, nie mówiąc już o ich krojeniu, ucieraniu i tak dalej.

— No fakt — poddał się Rasputin. — Nadal mnie to brzydzi. Ale prowadzę badania o... materialnych iluzjach i niechcący stałem się ekspertem od różnego rodzaju substancji, które są też używane przy warzeniu eliksirów. Organizatorzy stawiają na interdysciplinarność, więc mnie zapraszają. Myślałem, że o tym wiesz.

— Mhm. Coś wspominałeś. Jakieś siedem lat temu.

— I nadal nad tym pracuje! — oburzył się Sasza.

Cassandra i Snape parsknęli zgodnie śmiechem.

*

Drugi dzień zjazdu nie obfitował w tak emocjonujące wydarzenia jak pierwszy, ale być może dzięki temu Cassie była w stanie skupić się podczas wykładów. Znalazła nawet czas na spacer nad morze, bo jeden z wykładów opuściła — w końcu hodowlę roślin miała opanowaną w stopniu wyższym niż kiedykolwiek by sobie życzyła, Snape już o to zadbał.

Pogoda była cudowna — ciepło, słonecznie, z lekkim wietrzykiem, który dawał wytchnienie od upału — a woda tak bardzo kusiła, że niewiele myśląc, zdjęła sukienkę, pod którą przezornie miała kostium kąpielowy i wskoczyła do morza. Po raz pierwszy od lat czuła się tak dobrze — spokojna, zrelaksowana i wolna. Zanurkowała i przepłynęła pod wodą kilka jardów delektując się lekkością ciała i każdym jego ruchem. Jak bardzo tego potrzebowała! Aż poczuła ukłucie żalu, że tyle czasu odmawiała sobie takich przyjemności.

I z takim samym żalem wracała do budynku, gdzie czekały na nią jeszcze dwie prelekcje. Naprawdę jej zależało, żeby ich wysłuchać, jednak dalszy wypoczynek korcił tak mocno, że rozważała czy nie odpuścić przynajmniej jednego z nich. Obowiązkowość zwyciężyła. Cassandra zdążyła nawet wrócić do pokoju, żeby się przebrać i wysuszyć włosy. Dopiero kiedy znalazła się z powrotem na sali wykładowej, przyszło jej do głowy, że wcale nie musi wracać do domu zaraz po zakończeniu zjazdu. Uśmiechnęła się do własnych myśli.

*

Severus nie wyszedł za Cassandrą, chociaż domyślił się, gdzie się udała. Wahał się przez chwilę, czy by tego nie zrobić, ale tym razem rozsądek zwyciężył. Podczas balu, gdy na plaży nie było nikogo poza ich trójką, mógł się zrelaksować i pozwolić sobie na odrobinę swobody, ale nie w blasku dnia.

Aleksander siedział obok niego, cichy i markotny. W dodatku kompletnie nie zwracał uwagi na przyjaciela, co było do niego zupełnie niepodobne.

— Stało się coś? — zagaił Snape trochę wbrew sobie.

— Niby nie, ale trochę tak — odparł Sasza i westchnął ciężko. — Dawno się nie widzieliśmy i już zapomniałem, jak to jest.

— Jak co jest?

— Rozstawać się z tobą na Merlin jeden wie jak długo.

— Piłeś coś dzisiaj?

— Nie. I wiem, jak to brzmi, ale co poradzę, że tak czuję. Jakbym miał za tobą tęsknić, czy coś.

— To pewnie czy coś — mruknął zakłopotany Severus. — I... Nawzajem.

Sasza zerknął na niego podejrzliwie, ale nie doszukał się na twarzy Snape’a ani odrobiny kpiny. Czyżby ten mówił serio?

— Co by to nie było, to niedługo rozejdziemy się i życie straci wiele ze swego uroku.

— Cofam to, co powiedziałem — zirytował się Snape. — Ja na pewno nie będę tęsknił. A już szczególnie za tą wersją ciebie.

— To znaczy jaką? — zainteresował się Rasputin.

— Taką melancholijną, uduchowioną i zdecydowanie skacowaną. Na drugi dzień po spożyciu zawsze jesteś taki... dziwny.

— A wiesz, że to może być to? — zgodził się z nim Aleksander i uśmiechnął się przekornie. — W takim razie ja idę się napić, a ty?

Severus pokręcił głową z rozbawieniem, ale po chwili namysłu doszedł do wniosku, że w sumie czemu nie. Poderwał się dziarsko i ruszył za Saszą do najbliższego baru.

— Pełno mugoli — stwierdził z lekkim niesmakiem Rasputin, gdy dotarli do starszej części miasteczka.

— A czego się spodziewałeś? To w końcu miejscowość turystyczna.

— Po prostu nie lubię tłumów.

To było coś nowego, bo jak dotąd Aleksander uwielbiał znajdować się w centrum uwagi, a im większe miał audytorium, tym zdawał się być szczęśliwszy. I nigdy nie przeszkadzali mu mugole.

— Od kiedy?

— Od czasu, gdy podczas jakiejś imprezy ocknąłem się nagle na środku sceny, gdzie udawałem mugolskiego iluzjonistę! Ludziom się podobało, mi trochę mniej, bo jeszcze nigdy nie byłem tak bliski zdradzenia się z tym, kim jestem. Od tamtej pory unikam podobnych spędów.

— Zawsze ci mówiłem, że twoja potrzeba brylowania kiedyś cię zgubi.

— No owszem, ale ty jesteś jednostką aspołeczną, więc nie słuchałem zbyt uważnie — przyznał Rasputin z czymś na kształt skruchy. — Wchodzimy?

Snape otworzył drzwi baru i przepuścił Saszę przodem. Zamówili po piwie i bez żalu pożegnali się z myślą o powrocie na kongres. W końcu żaden wykład nie był dla nich tak ważny, jak te kilka chwil, które mogli spędzić razem. Nawet Severus, zwykle twierdzący, że żadni ludzie nie są mu potrzebni do szczęścia, czasem łapał się na myśli, że brakuje mu towarzystwa Saszy. I być może dlatego po wypiciu kolejnych dwóch piw, rzucił niby od niechcenia:

— Zawsze możesz pojechać ze mną do Londynu. I tak wynająłem pokój dwuosobowy.

— Podoba mi się ten pomysł — entuzjazmował się Aleksander, co sprawiło, że Severus od razu zaczął żałować tego, co powiedział. — Mógłbym ci pomóc z szukaniem mieszkania. Zwłaszcza gdyby trzeba było negocjować cenę, bo, nie obraź się, ale ty sobie z tym na pewno nie poradzisz.

— A mogłem się nie odzywać — westchnął Snape.

— No weź. Będzie fajnie, zobaczysz.

Snape nie skomentował, tylko smętnie pokiwał głową. Pewnie tak. Przynajmniej za jakiś czas będą to tak wspominać, bo w trakcie on prawdopodobnie będzie zajęty głównie snuciem wizji o zabiciu Rasputina.

Dopili piwo, zapłacili i w nienajgorszych humorach wrócili na uniwersytet po swoje rzeczy. Większość uczestników kongresu zdążyła już wrócić do domów, w tym rodzina Cassandry, ale dziewczyna czekała na nich przy recepcji. Snape’owi zrobiło się głupio, że zostawił ją samą, chociaż tak naprawdę nie miał obowiązku się nią zajmować. Zresztą, panna Flamel wcale nie wyglądała na nieszczęśliwą z tego powodu.

— Zwolniłam pokój i chciałam się pożegnać — powiedziała, gdy podszedł bliżej.

— Nie musiała pani na mnie czekać — zauważył nieco oschłym tonem, próbując zamaskować zaskoczenie.

— Nie czekałam — uśmiechnęła się. — Pojawił się pan akurat, gdy się wymeldowywałam.

— Jak dzisiejsze wykłady? Dużo straciłem?

— Moim zdaniem tak. Niektóre koncepcje były naprawdę odkrywcze — odparła z wielce tajemniczą miną.

— Chyba nie będzie dla pani zaskoczeniem, że poproszę o przygotowanie referatu o tych koncepcjach?

— Nie będzie, panie profesorze — humor jej się zważył, ale dzielnie próbowała tego po sobie nie pokazać. — Niczego innego się nie spodziewałam.

— Zaczynam się robić przewidywalny — Snape uśmiechnął się lekko, jednym kącikiem ust.

— Zawsze może pan anulować moją pracę domową, wtedy będę naprawdę zaskoczona — podpowiedziała, patrząc mu odważnie w oczy.

— Niech mnie pani nie prowokuje, panno Flamel — odpowiedział niskim, cichym głosem, aż stażystkę przeszły dreszcze. — Bo mogę wymyślić dla pani takie zadanie, którego na pewno się pani nie spodziewa, a które będzie znacznie gorsze od napisania kilku prac.

Cassandra była pewna, że mógłby to zrobić. Znała plan praktyk, wiedziała, co jeszcze może ją czekać podczas tego ostatniego roku stażu. A jednak nie skuliła się, nie opuściła wzroku, nie wycofała się. Nadal patrzyła na niego odważnie, z całą pewnością siebie, którą udało jej się zebrać.

— Rozumiem. I bardzo dziękuję za zaproszenie na zjazd, to było naprawdę pouczające doświadczenie.

— Uprzedzałem, że tak będzie.

— To... do zobaczenia we wrześniu.

— Do zobaczenia. I... udanej reszty wakacji.

— Nawzajem — powiedziała jeszcze i obróciła się do wyjścia.

Severus nie odrywał od niej wzroku. Nie wiedział, że gdyby wydusił z siebie choćby jedno słowo, to mógłby dać się miło zaskoczyć. Jednak zabrakło mu śmiałości, więc gdy dziewczyna zniknęła za drzwiami, poszedł do pokoju po swoje rzeczy i po niezbyt długim czasie wrócił do recepcji, żeby się wymeldować. I poczekać na Rasputina, któremu pakowanie, jak zwykle, zajmowało znacznie więcej czasu.

*

Dwa dni zajęło im dotarcie do punktu, w którym mieli ochotę raz na zawsze zerwać ze sobą kontakt i nigdy więcej się do siebie nie odzywać. Nie był to pierwszy raz w ich relacji, gdy się w nim znajdowali. Tym razem jednak mieszkali w jednym pokoju hotelowym i ciężej im było rozejść się w różne strony, by się uspokoić i po jakimś czasie na spokojnie wyjaśnić wszelkie nieporozumienia.

— Ja z tobą nie wytrzymam — jęczał Aleksander, gdy po całym dniu przeglądania ofert, Snape nie zdecydował się na obejrzenie ani jednego mieszkania. — Czego ty właściwie szukasz?

— Nie wiem, ale na pewno nie tego — warknął wyprowadzony z równowagi Severus wskazując na gazetę, którą kilka minut wcześniej rzucił na podłogę.

— Chyba źle się do tego zabraliśmy — Sasza próbował uspokoić zarówno siebie jak i Snape’a. — Może powinniśmy zacząć od tego, czego oczekujesz. No wiesz, jak duże ma być to mieszkanie, w jakiej okolicy i tym podobne.

Sev spojrzał na niego jak na wyjątkowo ciekawy okaz fauny zatopiony w słoiku formaliny, ale po chwili skinął potakująco.

— Nie potrzebuję ogromnego domu ani apartamentu — zaczął wyliczać. — Nie chcę też mieszkać w centrum miasta. Wystarczy mi niewielkie mieszkanie gdzieś na przedmieściach...

— A może być niedrogi domek pod miastem? — spytał Rasputin sięgając po gazetę. — Gdzie to było... O jest! Dom na sprzedaż w Sevenoaks Weald , jakieś dwadzieścia cztery mile od centrum Londynu. Brzmi kusząco.

Snape wziął od niego gazetę i zerknął na ogłoszenie. Oprócz informacji o sprzedaży domu i cenie, podano jeszcze tylko adres. Żadnego zdjęcia, zachęcających sloganów, migoczących liter przyciągających spojrzenie. W pierwszej chwili je przeoczył, ale teraz poczuł, że to może być to. Zwłaszcza, że Sevenoaks szczyciło się niewielką liczbą mieszkańców, z których większość stanowili czarodzieje. No i cena domku była dość atrakcyjna.

— Niech ci będzie, możemy tam jutro pojechać — stwierdził na pozór obojętnym tonem.

Rasputin nie dał się zwieść. Za dobrze znał Severusa, by nie zauważyć subtelnych oznak ekscytacji. Uśmiechnął się szeroko i zatarł dłonie. Szykowała się niezła zabawa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro