10.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Za to następnego dnia rano, tuż po przebudzeniu, przeżył chwilę rozczarowania, gdy odkrył, że dziewczyny nie ma ani w łóżku ani w ogóle w namiocie. Rozejrzał się dookoła i zawiedziony zaczął się ubierać. Wyszedł na zewnątrz.
– Bądź cicho – szepnęła Zoey, gdy zaczął iść w jej stronę.
Stała nieruchomo, ze strzałą na cięciwie łuku, i wpatrywała się w jakiś punkt w oddali. Severus bezszelestnie podkradł się do niej.
– Co się stało? – spytał, gdy stanął obok.
– Nie wiem – odparła. – Spójrz tam – wskazała mu miejsce oddalone o kilkaset metrów. – Ta szara plama to wilczyca. Sądząc po zapachu – w połogu. Coś musiało ją cholernie wystraszyć, skoro podeszła tak blisko, żeby urodzić.
Severus patrzył we wskazanym kierunku, ale w szarej plamie nie był w stanie rozpoznać wilczycy. Za to wiatr wiejący z tamtej strony przyniósł ze sobą ostrą woń mokrej sierści i krwi. Usłyszał za sobą ciężkie kroki i domyślił się, że należały do Hagrida.
– Dobrze, że już jesteś – odezwała się Zoey.
– I tak bym przyszedł zobaczyć, czy z wami wszystko w porządku.
– Dobra, może mi ktoś wyjaśnić, o co tu chodzi? – zirytował się Snape.
– Nad ranem obudziło mnie wilcze wycie – zaczęła tłumaczyć Zoey. – Wyszłam sprawdzić, czy nic nam nie grozi... I wtedy ją zobaczyłam, jak skradała się z młodymi w pysku. Coś ją zaatakowało, więc nie podchodziłam bliżej, ale wezwałam Hagrida.
– Cały las postawiła na nogi tym wyciem – wtrącił gajowy. – Musimy podejść do niej, sprawdzić, czy jest ranna.
– Masz kuszę? – spytała rzeczowo dziewczyna. – To dobrze. Severus, trzymaj różdżkę w pogotowiu. Idziemy, tylko cicho.
Skradali się za nią bardzo ostrożnie. Nawet Hagrid, tak zwykle niezręczny i hałaśliwy, poruszał się niemalże bezszelestnie. Wilczyca nie mogła ich zwietrzyć, ale mogła usłyszeć, więc Zoey co jakiś czas przystawała, żeby rozeznać się w sytuacji. Wiatr się zmienia – pomyślała z niechęcią. Zatrzymała się i spojrzała na swoją obstawę. Z tej odległości Hagrid bez problemu mógł trafić w wilczycę, ale Snape raczej nie.
– Hagrid, zaczekaj tutaj – szepnęła. – My podejdziemy jeszcze kawałek.
Gajowy skinął głową. Zoey dała ręką znać Snape’owi, żeby poszedł za nią. Uważnie obserwowała zwierzę, które właśnie zaczynało węszyć. Dziewczyna szybko zrozumiała, że tylko ona może podejść do wilczycy, jednak, żeby to zrobić, musiała pachnieć sobą, a nie foczym futrem, z którego ubrania miała na sobie.
– Mnie się nie przestraszy – powiedziała zdejmując kurtkę i spodnie. – Ale musi wyczuć mój prawdziwy zapach. Kiedy dam ci znak, podejdziesz do mnie po moich śladach.
Jej cienkie ubranie szybko przesiąknęło od wciąż padającego mokrego śniegu, a zimny wiatr wywołał gęsią skórkę na całym ciele. Jednak mimo to Zoey podchodziła coraz bliżej. Wilczyca patrzyła na nią podejrzliwie, ale nie rzuciła się do ataku i półelfka już wiedziała, że jej plan zadziała.
Snape nie był tego taki pewien. Zoey była bezbronna i szła prosto w łapy bestii, a on miał się temu bezczynnie przyglądać. Zacisnął dłoń na różdżce i szykował się do rzucenia zaklęcia.
– Już dobrze, nie zrobię ci krzywdy – mówiła Zoey uspokajającym tonem. Wyciągnęła rękę i pozwoliła się obwąchać. – Widzisz? Nie jestem twoim wrogiem.
Zwierzę chyba też tak pomyślało, bo nagle przestało warczeć i jeżyć się. Odpełzło kawałek i po chwili wróciło z małą, piszczącą kupką szarego futra w pysku. Złożyło je u stóp półelfki i odczołgało się ponownie. Kiedy wilczyca przyniosła jej swoje dwa ocalałe szczeniaki, spojrzała jej prosto w oczy. Żółte, przekrwione ślepia pełne były bólu. Zoey zrozumiała. Zresztą... widziała, że wilczyca ma bezwładne tylne nogi, że z jej ciała sączy się krew... Kilka metrów dalej dostrzegła ciało ogromnego basiora, który najprawdopodobniej zaatakował matkę i jej dzieci. Kolejne dwa małe wilczki, rozszarpane, leżały tuż obok niego. Zoey rzadko płakała. Jednak teraz nie mogła powstrzymać łez. Pogłaskała umierającą wilczycę po ogromnym łbie.
– Zaraz przestanie boleć – szepnęła, wyciągając z cholewki buta nóż. – Obiecuję, zajmę się nimi.
Zwierzę poddało się i położyło na ziemi. Jakby wiedząc, co zamierza zrobić półelfka, odsłoniło kark. Zoey, szlochając, pewnie wbiła nóż w zagłębienie u podstawy czaszki. Wilczyca była martwa.
– Możecie podejść – krzyknęła Zoey do swoich towarzyszy. Podniosła się z ziemi i wzięła na ręce dwa wilczki.
Severus był przy niej pierwszy. Zamierzał nawrzeszczeć na nią, ale nie mógł tego zrobić, gdy zobaczył jej łzy. Przytulił ją i okrył kurtką.
– Wracaj do namiotu, ja tu posprzątam – powiedział miękko Hagrid. Podobało mu się to, że Snape tak się przejął. Widocznie przebywanie z Zoey miało na niego dobry wpływ. – Iskierko, zabierz wilczki ze sobą, później po nie przyjdę.
Dziewczyna pokiwała głową i zaczęła wracać, ale Severus poczuł dłoń półolbrzyma na swoim ramieniu i siłą rzeczy został na miejscu.
– Zaopiekuj się nią – mruknął Hagrid. – Jej organizm źle reaguje na wychłodzenie.
– Jak bardzo źle? – spytał zaniepokojony Snape.
– Ona nie jest odporna na zwykłe, ludzkie choroby, tak jak czarodzieje, więc pewnie grozi jej co najmniej przeziębienie, jeśli nie zapalenie płuc.
– Cholera – odparł Snape i pobiegł za oddalającą się dziewczyną.
Hagrid uśmiechnął się pod nosem. Iskierka była w dobrych rękach.
*
– Idź, weź ciepły prysznic, ubierz się i połóż do łóżka – zarządził Severus, gdy byli już z powrotem w namiocie.
– Ale wilczki... – próbowała protestować Zoey.
– Nie dyskutuj ze mną! – warknął. – Nic im nie będzie, a ty musisz być zdrowa, żeby móc się nimi opiekować.
Dziewczyna bardzo niechętnie przyznała mu rację. Ciepła woda rozgrzała jej przemarznięte ciało i wtedy dopiero poczuła łamanie w kościach. Ludzkie geny dały o sobie znać. Wytarła się i, czując nadciągające dreszcze, założyła grube, flanelowe spodnie od piżamy i bluzkę z długim rękawem. Po namyśle naciągnęła na siebie jeszcze sweter. Dowlekła się do łóżka.
– Grzeczna dziewczynka – roześmiał się Severus i podał jej kubek z herbatą.
– Podasz mi wyciąg z kory wierzby? – spytała słabo.
– A skąd niby mam go wziąć? – zdziwił się.
– Z mojego plecaka – odparła.
Severus zaklął pod nosem. Takie rozwiązanie nie przyszło mu do głowy. Zastanawiał się już, czy Zoey była uodporniona na eliksiry, czy nie będzie musiał odłupywać kory z jednego z drzew rosnących w Zakazanym Lesie i przygotowywać wyciągu w warunkach dalekich od laboratoryjnych. Odetchnął z ulgą, gdy okazało się, że była bardziej przewidująca od niego. Pogrzebał w jej plecaku, znalazł drewnianą apteczkę, a w niej zawinięty w liście szałwii wyciąg z kory wierzby.
Dziewczyna połknęła jedno takie zawiniątko i popiła herbatą. Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Snape siedział na łóżku obok niej i nie bardzo wiedział, co powinien zrobić. Wczorajsza bliskość wydawała mu się teraz taka nierzeczywista i w zasadzie nie miał pojęcia, czy coś ich łączy, czy może lepiej będzie o wszystkim zapomnieć. Zoey wyciągnęła do niego ręce i rozwiała jego wątpliwości. Pomógł jej usiąść i przytulił mocno do siebie.
– Jak się czujesz? – spytał całując jej włosy.
– Nie najgorzej – odpowiedziała z uśmiechem. – Na szczęście zazwyczaj szybko wracam do zdrowia.
– To dobrze, bo już chciałem zabrać cię do zamku.
– Wolę zostać tutaj, z tobą – wyznała zarumieniona.
Severusowi zrobiło się ciepło na sercu. Spojrzał na nią i już wiedział, że wpadł po uszy. I chyba po raz pierwszy w życiu miał dziewczynę.
– Połóż się – poprosił. – Zobaczę, jak się mają twoje szczeniaki.
– Dziękuję – szepnęła osłabiona Zoey i opadła na łóżko.
Snape przygotował dla wilczków legowisko koło piecyka i nalał im wody na spodek, ale maluchy nie umiały jeszcze same pić. Westchnął. Nie umiał i wcale nie chciał opiekować się zwierzętami. Na jego szczęście do namiotu wszedł Hagrid, który z miejsca zajął się wilczkami. Przy okazji ugotował rosół dla Zoey.
– Powinna go zjeść, jak się obudzi – stwierdził zerkając na śpiącą dziewczynę.
– Dopilnuję tego – obiecał Snape. – Jeśli jej się nie poprawi, będę musiał zabrać ją do Hogwartu.
– Pewnie tak – mruknął Hagrid. – Coś mi się wydaje, że nie podoba ci się ta opcja, co?
– Nie twój interes – warknął Snape.
– Spokojnie, profesorze, nie ma się co denerwować – Rubeus roześmiał się, widząc jego minę. – W końcu to nic złego, że się polubiliście.
– No właśnie – stwierdził Severus, którego przypomnienie o tym, że jest nauczycielem, trochę zmroziło.
– Ona najlepiej wie, co ją postawi na nogi, więc nie masz się o co martwić.
– Wcale się nie martwię – westchnął Snape, i zaraz poczuł się głupio, bo rozbudzona ich głosami Zoey weszła do salonu. Na szczęście nie skomentowała jego wypowiedzi.
– Przespałam się i już mi lepiej – oznajmiła uśmiechając się blado. – Co tak ładnie pachnie?
– Hagrid ugotował ci zupę, usiądź, zaraz ją podgrzeję – stwierdził Severus, który wcale a wcale nie wyglądał, jakby martwił się o nią.
Rubeus zachichotał i puścił oko do Zoey. Dziewczyna spłonęła rumieńcem, ale też się roześmiała. Dopiero po raz drugi miała okazję zobaczyć Severusa wśród innych ludzi i zastanawiała się, które jego oblicze jest tym prawdziwym. Przy Hagridzie chłopak był raczej nerwowy, ponury i sztywny. Nie podobał jej się taki. Podeszła do wilczków i pogłaskała je. Hagrid przycupnął obok niej.
– Ten większy to chłopak, a mniejszy to dziewczynka – powiedział. – Chcesz je zatrzymać?
– Tak, ale chwilowo nie poradzę sobie z dwójką – mruknęła ze smutkiem. – Weźmiesz je do siebie?
– Jasne, te maluchy będą miały u mnie dobrze. Ty i tak, póki co, nie za bardzo masz głowę do opieki nad szczeniakami?
– Aż tak to widać? – spytała szeptem.
– Widać, widać. Zdaje się, że on też to zauważył.
– Cicho bądź. To nie twoja sprawa.
– Już to dzisiaj słyszałem – roześmiał się Hagrid. – No dobra, ja się będę zbierał. Trzymaj się, Iskierko. Do widzenia, profesorze.
Zoey ucałowała go w oba policzki, a Snape tylko skinął mu głową. Nie uszło jego uwadze to, że dziewczyna odrobinę się zmieszała, gdy Hagrid ponownie nazwał go profesorem. W jego umyśle pojawiło się bardzo nieprzyjemne podejrzenie.
Zoey jadła gorącą zupę i wyraźnie odzyskiwała siły. Jednak czuła się nieswojo widząc nagłą rezerwę Severusa. Gdy skończyła jeść, chłopak zabrał jej talerz, wyczyścił go zaklęciem i bez słowa wyszedł na zewnątrz. Zaskoczona jego zachowaniem, chciała pójść za nim, ale zakręciło jej się w głowie i zamiast tego – wróciła do łóżka. Musiała jeszcze trochę poleżeć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro