24.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sierpień, 1983
Severus, Tobias, Falka i Zahir stali na skraju rezerwatu przyrody, niedaleko miejscowości Ulanovo, w głębi terytorium Rosji. Po miesiącu intensywnych poszukiwań trafili w końcu w to miejsce.
Po drodze spotkali oddział elfów, wśród których był ktoś, kto znał Luthiasa i w dodatku był w stanie określić, gdzie on teraz przebywa. Z tych rozmów wynikało także, że elficka królowa osiedliła się właśnie w tym lesie. Byli już tak blisko, ale wcale nie czuli się przez to pewniej.
Las był dziki, niebezpieczny, a siedziby elfów były dobrze strzeżone. Skoncentrowani na dotarciu do celu, nie mieli żadnego planu działania.
Severus westchnął ciężko. Nie miał pojęcia, co ich czeka po wejściu do tego lasu, ale nie zamierzał się więcej poddawać. Spojrzał na ojca, którego mina świadczyła o tym, że jest gotów na wszystko. Uśmiechnął się nieznacznie. Jak przez tyle lat mógł go nie doceniać?
Wy – zwrócił się telepatycznie do wilków. – Czujecie coś?
Nie gorączkuj się, Czarnowłosy. Elfy na pewno tędy przechodziły…
I to całkiem niedawno…
Ale nie było wśród nich naszej Pani.
Powinna być tutaj… powiedźcie, jeśli już ją wyczujecie – zakończył rozmowę i spojrzał na ojca. – Idziemy?
– Oczywiście – odparł pan Snape.
Falka i Zahir pobiegli przodem i rozdzielili się. Kiedy wyczuwali ślad innych wilków, wyli, przekazując im informacje o tym, że szukają swojej Pani. I po raz pierwszy od wielu miesięcy otrzymali odpowiedź dającą nadzieję. Zahir, jako ten szybszy, pobiegł we wskazanym kierunku, a jego siostra pilnowała, by idący jej śladem mężczyźni nie zgubili się w lesie. W końcu Falka usłyszała wycie swojego brata, które przepełnione było radością. Znaleźli ją.
Miałeś rację, Czarnowłosy, Pani jest w pobliżu – odezwała się do Severusa. – Przejdziecie przez tamtą polanę i dotrzecie do wrót pałacu.
A wy? – spytał tylko Snape.
My… musimy powiadomić resztę… oczekuj naszego powrotu najpóźniej za dwa dni…
Wilczyca zniknęła mu z oczu, ale nie przejął się tym specjalnie. Polana, o której wspominała, rozciągała się tuż przed nim, a na jej końcu majaczyło coś, co można było uznać za zabudowania należące do elfów. Odetchnął głęboko.
– Jesteśmy już blisko – powiedział do ojca.
– Ale to jeszcze nie koniec, prawda? – spytał Tobias, który podczas całej tej wyprawy starał się na nic nie skarżyć, ale coraz trudniej było mu ukrywać, że czuł się zmęczony.
– Niestety nie – odparł Severus.
*
Luthias siedział na łóżku w swojej komnacie i zamierzał położyć się, by odpocząć po całonocnej wachcie, ale wilcze wycie i niepokój, który w nim usłyszał, zaintrygowały go do tego stopnia, że porzucił swoje pierwotne plany. Wiedział od Zoey, że wilki wybrały ją na swoją przywódczynię i miał nadzieję, że właśnie ją odnalazły.
On sam nie mógł jej pomóc. Nie mógł jej też uwolnić. Przestał już liczyć na to, że Severus kiedykolwiek zjawi się po to, by odbić ją z rąk porywaczy, ale był pewien, że jej wilki kiedyś przybędą. Odetchnął z ulgą, gdy zdał sobie sprawę z tego, że podświadomie cały czas bał się, że będzie dla niej za późno.
Wymknął się z pałacu, ominął wartowników i przedostał się za ogrodzenie. Ze zdumieniem patrzył na dwie ludzkie sylwetki wkraczające na teren Leśnej Polany, ostatniego i najpilniej strzeżonego siedliska Leśnych Elfów. Starając się zachować ostrożność i nie zostać zauważonym, podbiegł do nich. A jednak pomylił się co do Snape’a! Coś, co było jednocześnie radością i smutkiem, przemknęło przez jego piękną twarz. To i tak już nie miało znaczenia. Teraz zamiast przynieść jej wolność – czarodziej stanie się przyczyną jej zguby.
– Witaj, Severusie – powiedział stając przed chłopakiem i drugim mężczyzną, który sądząc po wyglądzie, musiał być ojcem. – Lepiej późno niż wcale.
– Nie mógł mi pan od razu powiedzieć, co ją czeka?! – naskoczył na elfa Snape.
– Chciałem, żebyś sam do tego doszedł – odparł spokojnie Luthias. – Chociaż i tak nie rozumiem, czemu nie skorzystałeś z mojej propozycji.
– Czy to takie ważne? Jestem tu po to, by zabrać Zoey do domu – oświadczył Severus pewnym siebie głosem.
– Przykro mi, ale to niemożliwe – w głosie elfa zabrzmiał żal. – Jeśli wejdziesz do tego pałacu, to przypieczętujesz jej los.
– Mam zawrócić? Po tym, co przeszedłem?
– Niestety… na to nie mogę ci pozwolić – Luthias sięgnął po łuk i wycelował w starszego mężczyznę. – Obaj pójdziecie ze mną.
– Zawsze tak traktuje pan gości? – spytał tylko Tobias, ale poszedł za synem we wskazanym przez elfa kierunku.
– Zazwyczaj do nich strzelam, zanim sprawdzę, z kim mam do czynienia – odpowiedział Luthias. – Uwierzcie mi, to jedyna szansa, żebyście mogli zobaczyć się z Zoey.
Poszli przed nim kierując się prosto na bramę pałacu. Snape zgrzytał zębami, ale nie widział innego wyjścia. Nie miał innej broni niż różdżka, która była całkowicie bezużyteczna w starciu z elfami. W zasadzie sam się sobie dziwił, że był do tego stopnia nieprzygotowany, ale po cichu liczył na to, że zwyczajnie uda mu się ich przekonać do odstąpienia od tradycji – chciał wykazać, że Zoey, jako półelfka, nie była godna tego, by służyć królowej. Gdyby chodziło o czarodziejską arystokrację i służącą półkrwi, to jego plan miałby szanse powodzenia. Jednak elfy myślały inaczej.
– Kogo nam przyprowadziłeś, Luthiasie? – spytał wartownik, obojętnie patrząc na stojących przed nim ludzi.
– To znajomi mojej córki… jej goście weselni – odpowiedział młody elf.
– Wprowadź ich – odparł tamten. – I zaprowadź do niej… Chociaż nie przypominam sobie, by już dokonała wyboru.
– Śmiem twierdzić, że to już się stało. Panowie, zapraszam – Luthias wprowadził ich do królewskiego ogrodu, a później skierował się w kierunku pierwszych zabudowań. – Severusie, nie wiń mnie za to, co zrobiłem. Ona musi uwierzyć, że tu jesteś. Musi.
– Sam mówiłeś, że to źle, że tu jestem – przypomniał mu Snape.
– Zoey stawia opór. Korzysta z tego, że ma prawo wyboru i przebiera w kandydatach… – wyjaśniał elf. – Jednak w końcu będzie musiała podjąć jakąś decyzję, a twoja obecność tutaj wszystko przyspieszy. Mam tylko nadzieję, że uda jej się uniknąć losu, który wybrała dla niej Rada.
– A jeśli nie? – spytał rozwścieczony Severus.
– Wtedy odejdziecie stąd – mruknął Luthias. – Wierzę jednak, że wszystko będzie dobrze.
– Czasem wiara to za mało, żeby odwrócić czyjś los – powiedział Tobias z głębokim smutkiem w głosie.
– Ale czasem odrobina wiary wystarcza, żeby znaleźć w sobie siłę do działania – stwierdził elf i popchnął ciężkie, bogato zdobione drzwi pałacu. – Jesteśmy na miejscu.
Weszli do ogromnego holu, który był wydrążony w największym drzewie, jakie kiedykolwiek widzieli. Znajdowały się w nim dwa przejścia – jedno prowadzące w prawo, a drugie w lewo – oraz schody, które ciągnęły się aż do korony drzewa. Wchodzili po nich dość długo. Pokój, w którym przetrzymywana była Zoey, mieścił się na samej górze pałacu. Luthias otworzył drzwi i wprowadził swoich gości.
– Severus? – dziewczyna poderwała się z łóżka i spojrzała na chłopaka z wyraźną złością. – Co ty tu robisz?
– Ratuję cię – mruknął.
– Raczej skazujesz… – zaczęła, ale zreflektowała się szybko. – Nie powinno cię tu być… Prosiłam wilki, żeby ci nie mówiły, gdzie jestem.
– Dlaczego? Gdybyś powiedziała im, dokąd cię zabierają, to już dawno byśmy cię odbili – zdenerwował się Snape.
Luthias i Tobias dyskretnie wycofali się za drzwi, żeby nie słuchać kłótni swoich dzieci. Zoey od razu to wykorzystała – rzuciła się Severusowi na szyję.
– Mamy tylko chwilę – szeptała gorączkowo. – Obiecaj mi, że cokolwiek się stanie, nie przestaniesz mi ufać...
– Zoey, naprawdę nie możemy stąd uciec? – spytał.
– Nie... Nie teraz... – wyszeptała nerwowo i spojrzała na drzwi, za którymi słychać było przyciszone głosy. – Próbowałam, ale dobrze mnie tu pilnują. Dlatego musisz mi ufać... Nie pozwolę cię skrzywdzić.
Nie zdążyła mu nic więcej powiedzieć, bo do pokoju wrócił Luthias z Tobiasem w eskorcie dwóch elfich strażników i jednego z członków Rady. Zoey zaklęła w duchu, ale nie dała po sobie nic poznać. Teraz już nie było odwrotu.
– Moja droga, czy dobrze zrozumiałem, że zaprosiłaś już gości na wesele? – spytał obłudnie Stary Elf.
– Tak... Oto oni – zaciśnięte gardło utrudniało jej mówienie, ale musiała wszystkich przekonać, że w końcu zgodziła się wyjść za mąż za jednego z elfów. Teraz tylko czekała na informację, kogo dla niej wybrali, bo z chwilą, gdy Severus przekroczył próg pałacu, straciła przywilej samodzielnego wyboru.
– Yorweth będzie zachwycony... Tak długo czekał na twoją odpowiedź.
– Możesz mu przekazać, że wesele odbędzie się jutro wieczorem – odparła hardo Zoey, wiedząc, że teraz ma ostatnią szansę, żeby postawić jakieś warunki.
– Nie muszę ci przypominać, że jeśli się rozmyślisz, to ci... ludzie... zginą? – spytał elf, a dziewczyna pokręciła głową. – To dobrze... Wszystko, co ci będzie potrzebne, zostanie ci dostarczone do pokoju... Zabrać ich.
Ostatnie słowa skierował do strażników, którzy dosłownie wypchnęli Severusa i jego ojca z pokoju Zoey. Luthias rzucił córce przepraszające spojrzenie i wyszedł za resztą.
Tobias był zbyt przerażony, żeby cokolwiek powiedzieć. Z tego, co mówił mu syn, wynikało, że elfy są raczej pozytywnie nastawione do innych ras, a tymczasem okazywało się, że pogardliwie odnosili się zarówno do ludzi jak i do Zoey, którą za wszelką cenę chcieli sobie podporządkować. Tobias nie miał w sobie nienawiści, ale czuł wewnętrzny opór, gdy doświadczał takiej nietolerancji, jak w tym momencie.
Z kolei Severus milczał, bo czuł, że mógłby powiedzieć o jedno słowo za dużo i pogorszyć i tak już nie łatwą sytuację. Kiedy Zoey powiedziała, że zgadza się na warunki Rady, miał ochotę krzyczeć, ale udało mu się powstrzymać. Prosiła go, by jej zaufał, więc musiała wiedzieć, co robi. Jeśli jednak jej plan, o ile jakiś miała, zawiedzie, to... Severus wolałby zginąć niż patrzeć, jak jego dziewczyna wychodzi za mąż za kogoś innego. Zacisnął dłonie w pięści. Nagle poczuł na ramieniu dłoń Luthiasa i zauważył jego przeczący ruch głowy.  Zrozumiał, że nie ma wyjścia – nic już nie może zrobić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro