41.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zoey miała ochotę tupnąć nogą. Albo wyjść i trzasnąć drzwiami. A najlepiej zrobić jedno i drugie.

Po śniadaniu udała się do gabinetu Dumbledore'a i odbyła z nim dość nieprzyjemną rozmowę, która donikąd ich nie zaprowadziła.

Ona, po raz kolejny, odmówiła przyłączenia się do Zakonu Feniksa i przypomniała mu, że kiedy driady potrzebowały pomocy podczas poprzedniej wojny, to czarodzieje się na nie wypięli. Zgodziła się z nim, że Zakon sam tej wojny nie wygra, i nawet była skłonna wysłać swoje wilki do walki w zamian za przydzielenie ochrony nieludziom.

On stanął w obliczu niemałego dylematu. Nie chciał tracić cennego sojusznika, ale nie mógł przystać na jej warunki. Nie miał dość ludzi, by móc ich odesłać do strzeżenia granic terytorium, na którym zamieszkały elfy i driady. Zwłaszcza że ani Anabelle, ani królowa Arven nie wykazały chęci pomocy czarodziejom.

- Tą drogą donikąd nie dojdziemy - podsumowała Zoey ze smutkiem.

- Powinnaś to jeszcze raz przemyśleć - stwierdził sucho Dumbledore. - Nie zapominaj, gdzie znalazłaś prawdziwy dom, po tym, jak twoi ludzie nie chcieli cię zaakceptować.

Wyszła trzaskając z całej siły drzwiami. Jeśli miała jakiekolwiek wątpliwości, czy dobrze robi odmawiając opowiedzenia się po stronie Dumbledore, to właśnie się ich pozbyła. Jeśli ten człowiek myślał, że szantażem jest w stanie do czegokolwiek ją zmusić, to dawno się tak nie pomylił. Pomimo targającej nią wściekłości, zaczęła na chłodno analizować sytuację i obmyślać alternatywny plan działania.

*

Po godzinie była już znacznie spokojniejsza i inaczej podchodziła do tego, co powiedział jej Dumbledore. Było jej po prostu smutno, że jej odmówił. Postanowiła zadziałać na własną rękę. Po powrocie do domu napisała listy do swoich znajomych i wezwała kilkanaście ptaków zamieszkujących Zakazany Las.

Wracający z pracy Severus trafił akurat na moment ich odlotu. Zaintrygowany wszedł do domu. Zoey stała nad rozłożoną na stole mapą Wielkiej Brytanii i zaznaczała na niej jakieś punkty. Wyglądała jak przywódca armii szykujący się do bitwy. Mężczyzna westchnął.

- Rozumiem, że się nie dogadaliście? - spytał spokojnie.

- Mam nieodparte wrażenie, że w pewnych kwestiach nigdy się nie porozumiemy - odpowiedziała równie spokojnie.

- Acha, a ten ptasi spęd miał z tym coś wspólnego?

- Miał - odparła krótko. - Ale nie powinieneś się tym za bardzo interesować.

W jej głosie było coś takiego, że zrozumiał, co miała na myśli. On musiał służyć dwóm panom i informować ich o ruchach przeciwników. Czasem mogło mu się zdarzyć, że przekazałby więcej niżby chciał. A Zoey najwyraźniej nie chciała, by ktokolwiek wiedział, co planowała.

- Możesz mi obiecać, że nie będziesz się pakować w żadne niebezpieczeństwo?

- Nie. Severusie, sam mi mówiłeś, że muszę wybrać jakaś stronę w tej wojnie. I właśnie ją wybrałam - oświadczyła.

- W twoich ustach to brzmi jakbyś zamierzała sama rzucić się na Czarnego Pana.

- Nie mam tego w planach... - mruknęła, chociaż zastanawiała się, czy byłaby w stanie oprzeć się takiemu ogromowi czarodziejskiej mocy. Gdyby była pewna, że tak, to chętnie by stanęła przed Voldemortem uzbrojona jedynie w swój łuk.

- I dobrze. Nie jesteś w stanie go pokonać. Nie będę ci tłumaczył dlaczego, ale to zadanie dla kogoś innego.

Tym razem ona musiała zrozumieć to, czego jej nie powiedział. Były sprawy, o których nigdy nie mówił wprost, a ona nauczyła się je rozpoznawać. I tak wiedziała, że wszystko sprowadzało się do Pottera i ciążącej na nim przepowiedni.

- Szkoda mi tego kogoś - powiedziała szeptem. - Wojna nie powinna dotykać niewinnych i bezbronnych.

- Dlatego zdecydowałaś się działać?

- Między innymi... Ale też dlatego, że nie mogę znieść myśli, że ty się narażasz, a ja biernie się temu przyglądam.

- Czyżbyś w końcu zaczęła zdawać sobie sprawę, że to nie przelewki?

- O tym wiem aż za dobrze. Liczę na to, że jeśli jakoś się zaangażuję, to ta wojna szybciej się skończy.

- To bardzo naiwne z twojej strony - stwierdził bezlitośnie.

- Być może. Ale to zależy od tego, ilu wrogów polegnie z mojej ręki.

Wiedział, że nie żartowała. Bał się pomyśleć, co by się stało, gdyby znowu trafiła na jakąś akcję śmierciożerców wymierzoną w nieludzi. Jako przerażona nastolatka, która w dodatku próbowała uniknąć walki, zabiła ich prawie dwudziestu. Teraz chciała z nimi walczyć, była też bardziej zdeterminowana, opanowana i doświadczona. Miał tylko nadzieję, że nigdy nie będzie musiał stanąć przeciw niej w bitwie.

*

Potrwało to kilka tygodni, ale w końcu prawie połowa jej znajomych odpowiedziała na wezwanie. Nie było ich wielu, bo przez całe swoje życie Zoey raczej unikała ludzi i nieludzi, ale mimo wszystko kilka istot było jej bliskich i utrzymywała z nimi luźne kontakty. Łączyły ich podobne poglądy i niechęć do ulegania którejś ze stron konfliktu. Jeśli już mieli walczyć i umierać, to za własne przekonania. I właśnie z nimi Zoey postanowiła porozmawiać i złożyć im pewną propozycję.

Zgromadziła ich wszystkich w pewien poniedziałek, z samego rana, kiedy Severus musiał być w szkole a ona miała pewność, że przez kilka godzin z niej nie wróci i w niczym jej nie przeszkodzi. Nie chciała by za dużo wiedział. I by musiał jeszcze to ukrywać przed Voldemortem i Dumbledore'em.

- Cieszę się, że jesteście - odezwała się, gdy wszyscy już się przywitali ze wszystkimi. - Tak, jak wam pisałam, chciałabym się włączyć w tę wojnę, ale bez konieczności wybierania strony... po której się opowiem. Z tego, co wiem, wy także nie chcecie służyć żadnej ze stron. Jednak to nie znaczy, że nie możemy walczyć. Przeciwnie. Uważam, że powinniśmy bronić wszystkich nieludzi, którzy sami nie są w stanie tego zrobić. Nikt tego za nas nie zrobi. Nikt nie będzie strzegł granic naszego azylu i nikt nie zapewni nam bezpieczeństwa. Dlatego chcę, żebyśmy sami się o to zatroszczyli. Rozumiem, że skoro tu jesteście, to chcecie się do mnie przyłączyć?

Zakończyła swoją przemowę pytajnikiem i większość zebranych przytaknęła jej bez wahania. Jednak driady miały pewne wątpliwości.

- W jaki sposób mamy walczyć z czarodziejami? W przeciwieństwie do elfów, nie jesteśmy odporne na ich magię.

- Tak jak oni nie są odporni na wasze strzały wypuszczone z ukrycia - uśmiechnęła się złowrogo. - Poza tym, moje wilki zapewnią wam dodatkową obronę.

Rozejrzała się wokoło. Trzech elfów, Luthias, Yorweth i Althis, oraz dwóch krasnoludzkich braci bliźniaków, Garmeth i Gormeth, wyglądało na zdecydowanych i raczej nie trzeba było ich przekonywać. Natomiast driady, Laara, Elori i Lavin, były przerażone perspektywą otwartej walki z czarodziejami, chociaż bardzo chciały zrobić coś, by pomścić swoje siostry, zamordowane prawie piętnaście lat wcześniej przez śmierciożerców. Dopiero teraz uwierzyły w zapewnia Zoey i obudził się w nich duch walki - ochoczo pokiwały głowami. W końcu jak ginąć, to w bitwie. I na własnych warunkach.

*

Jej grupa rozbiła obóz w głębi Lasu i w zasadzie od razu rozpoczęła planowanie ataków partyzanckich na ludzi Voldemorta. Zoey przeprowadziła bardzo podobną rozmowę ze swoimi wilkami i zyskała ich pełne poparcie, więc po sprecyzowaniu planów, można było przystąpić do działania. Tu pojawił się pewien problem - śmierciożerców nie tak łatwo było wytropić, jednak półelfka znalazła i na to sposób. Kiedy Severus deportował się na wezwanie Voldemorta zdołała otworzyć swoje przejście wykorzystując ślad po jego aportacji. Później przeniosła się w to samo miejsce co on i po rozpoznaniu terenu, znalazła sobie bezpieczną kryjówkę. Łącząc się z umysłem Greybacka była w stanie podsłuchać, jakie rozkazy dostali śmierciożercy i dzięki temu jej grupa mogła ich powstrzymać. Ona zaś miała w tym wszystkim jeszcze jeden, dodatkowy cel - polowanie na Lucjusza Malfoya. Każda jego porażka, była jej małą zemstą.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro