44.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stan otumanienia, który towarzyszył Zoey odkąd usłyszała od Severusa o wizji Harry'ego, skończył się, gdy tylko pojawiła się w Londynie. Otrząsnęła się z niego, jakby zbudziła się ze snu. Wiedziała, gdzie się znajduje i co ją tu przywiodło, ale nie do końca rozumiała, co mogło wywołać u niej takie zamroczenie. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czuła.

Ukryła się w jakiejś bramie, niedaleko wejścia do Ministerstwa i spróbowała przypomnieć sobie, co królowa Arven mówiła jej na temat przeczuć, czy też ewentualnego przewidywania przyszłości. Elfy zwykle nie miewały takich wizji. Często potrafiły trafnie odgadywać przyszłe wydarzenia, ale zwykle dlatego, że miały za sobą wieki doświadczenia w obserwowaniu ludzi i ich zachowań. Wnioskowały na ich podstawie, ale nie miało to nic wspólnego z prekognicją. Jedynie, gdy chodziło o życie ich bliskich, potrafiły wyczuć grożące im niebezpieczeństwo. Żadna z osób, które Zoey uważała za swoich najbliższych, nie była tego dnia zagrożona. Nie bardziej niż zwykle. Czemu więc wciąż czuła, że musi tu być? Że musi interweniować? Nie umiała sobie odpowiedzieć na te pytania. I właśnie dlatego postanowiła poddać się przeczuciu. Żeby znaleźć odpowiedzi.

*

Słyszała dzieci, które próbowały dostać się do Ministerstwa jakaś oficjalną drogą, ale nie próbowała ich zatrzymywać. Stała z zamkniętymi oczami i słuchała ich podnieconych głosów. Może któryś z nich powie jej wreszcie, czemu musiała się tutaj znaleźć? Niestety, nic jej to nie dało. Pozwoliła młodym czarodziejom zrobić to, co sobie postanowili, chociaż wiedziała, że być może powinna ich powstrzymać. Nie zrobiła tego, tylko ruszyła za nimi. Nie musiała przejmować się szukaniem legalnej drogi do gmachu Ministerstwa. Mury, choćby najlepiej chronione, nie mogły jej powstrzymać.

Skradała się za biegnącymi na oślep dzieciakami, aż te nagle zniknęły jej z oczu. Zniknął też impuls, który kazał jej za nimi podążać. Zaklęła paskudnie. Dokąd powinna się udać? Przymknęła oczy i wsłuchała się w ciszę panującą w Ministerstwie.

Gdzieś, jakby z bardzo daleka dobiegały odgłosy walki. Krzyki dzieci i dorosłych. Odległe, bliższe i znowu dalsze. Ktoś biegał po niższych kondygnacjach. W końcu jeden głos przebił się wyraźniej. Coś w niej drgnęło, ale nie ruszyła się z miejsca. Instynktownie wiedziała, że zdarzyło się coś dziwnego, nieprzewidywalnego i że nieokreślona groźba, która ją tu przywiodła, została zażegnana.

Teraz już nie musiała tam być. Teraz tego chciała. Najciszej jak się dało, pobiegła w stronę, z której słyszała najbardziej rozpaczliwie okrzyki. Nie musiała ich gonić, bo to one zbliżały się do niej.

Wbiegła do jakiejś sali, na środku której znajdowało się podwyższenie, a na nim kamienny łuk. Słyszała szepty zza zasłony, która lekko falowała wewnątrz misternie wykonanej konstrukcji.

Elfia robota - oceniła w myślach. Podeszła bliżej i dokładnie obejrzała łuk z każdej strony. Odczytała wyryte na nim runy i zadrżała. To była brama do innego świata. Świata, w którym ludzie nie powinni nigdy się znaleźć. To on ją tu wezwał. Komuś z jej bliskich było pisane przejść pod nim? Komu? Przez chwilę pomyślała o Severusie, ale on się przecież zarzekał, że nie będzie go tej nocy w Ministerstwie. Kto inny w takim razie?

Głosy, którym wybiegła na przeciw zanim zamarła na środku pomieszczenia, zbliżyły się do jednych z drzwi sali. Zoey nie miała się gdzie ukryć, a nie chciała, żeby ktokolwiek ją widział. Cofnęła się więc pod ścianę i czekała.

*

To nie jest moja walka. Nie powinnam się w to mieszać - powtarzała w myślach, obserwując to, co się działo. Nie pomagało. Czuła wstręt do siebie, że nie zatrzymała Harry'ego i jego przyjaciół, gdy jeszcze miała ku temu okazję. Teraz już było za późno. Starała się jakoś ich chronić. Rozpraszała wokół swoją magię leczącą, żeby uśmierzyć ich ból. Dekoncentrowała śmierciożerców i wciąż kryjąc się w cieniu, zasłaniała dzieci własnym ciałem. Na jej szczęście świece lewitujące pod sufitem nie oświetlały zbyt dobrze pomieszczenia.

Kiedy do sali wkroczyli członkowie Zakonu Feniksa, odetchnęła z ulgą i wycofała się z walki. Obserwowała ich tylko bardzo uważnie. Raz przegrywali, by po chwili odnieść drobne zwycięstwo. Żadna ze stron nie była jeszcze wygrana.

Uwagę Zoey przykuł nagle pojedynek pomiędzy śmierciożerczynią, której twarz pamiętała z czasów poprzedniej wojny, a Syriuszem Blackiem, którego dla odmiany widywała tylko na plakatach, kiedy był poszukiwany przez aurorów.

Wiedziała, że ci dwoje są ze sobą spokrewnieni i musiała przyznać, że było to widać już na pierwszy rzut oka. To nie geny, czy jakieś fizyczne podobieństwo ich łączyło, ale szaleństwo widoczne w ich oczach. A jednak to tego mężczyznę chciał chronić Harry. To dla niego zaryzykował, uciekł ze szkoły i przeleciał setki mil, aby na koniec walczyć ze śmierciożercami. Zafascynowana patrzyła, jak w sali pojawił się Albus Dumbledore. Z uniesioną różdżką, pobladły i groźny, po raz pierwszy wydał jej się prawdziwym przywódcą.

Dumbledore zbiegł po kamiennych stopniach i dopiero gdy był już na samym dole, śmierciożercy zdali sobie sprawę z jego obecności. Rozległy się wrzaski, jeden z nich rzucił się do ucieczki, wspinając się po stopniach jak małpa. Zaklęcie Dumbledore'a zrzuciło go na sam dół z taką łatwością, jakby go schwytał niewidzialnym lassem...

Tylko jedna para wciąż walczyła, najwidoczniej nieświadoma, że pojawiła się nowa postać. Harry zobaczył, jak Syriusz uchyla się przed strumieniem czerwonego światła i śmieje się szyderczo z Bellatriks.

Ten śmiech odwrócił uwagę Zoey od postaci Dumbledore'a. Zobaczyła, że Syriuszowi grozi prawdziwe niebezpieczeństwo... Szybko otworzyła przejście, na całej wysokości i szerokości Łuku Śmierci.

- No, dalej, postaraj się, przecież potrafisz! - ryknął Black, a jego głos potoczył się echem po kamiennej sali.

Drugi promień wysłany przez Bellatriks trafił go prosto w piersi.

Śmiech jeszcze nie spełzł z jego twarzy, ale oczy rozwarły się szeroko.

Harry zbiegał już na dół, wyciągając różdżkę. Dumbledore też się odwrócił w stronę podestu.

Zdawało się, że Syriusz upada jak na zwolnionym filmie. Jego ciało wygięło się w łuk i osunęło do tyłu przez postrzępioną zasłonę zwisającą spod łuku...

I Harry zobaczył, jak na zniszczonej, niegdyś przystojnej twarzy jego ojca chrzestnego pojawia się mieszanina strachu i zaskoczenia, gdy przeleciał pod starożytnym łukiem i zniknął za zasłoną, która falowała jeszcze przez chwilę, jakby uderzył w nią silny wiatr, po czym znieruchomiała.

Usłyszał triumfalny krzyk Bellatriks. Nie przejął się nim - przecież Syriusz tylko wpadł za zasłonę, zaraz się pojawi po drugiej stronie...

Ale Syriusz się nie pojawił.

- SYRIUSZ! - ryknął Harry. - SYRIUSZ!

*

Zoey, wykorzystując panujące zamieszanie, otworzyła kolejne przejście i pojawiła się w Zakazanym Lesie, tuż obok własnego domu. I obok zaskoczonego Syriusza, który leżał na ziemi z zamkniętymi oczami i rozcierał sobie miejsce, w które trafiła go Bellatriks.

Nad nim stał Severus Snape i przyglądał mu się z ciekawością.

- Wszystko w porządku? - zwrócił się do Zoey.

- Za mną tak - odparła. - Z nim chyba też, chociaż solidnie oberwał. Gdyby nie ja, już by nie żył.

Opowiedziała mu wszystko, co się wydarzyło tej nocy. W międzyczasie Syriusz dochodził do siebie. Był obolały, wstrząśnięty i zdezorientowany. Nie słyszał ani słowa z cichej rozmowy, która toczyła się tuż obok niego. Kiedy w końcu zaczął rejestrować jakieś dźwięki rozejrzał się dookoła i przeżył kolejny szok. Snape pomógł mu wstać i zaprowadził go do stojącego w Lesie domu. A później wezwał Dumbledore'a. Wiedział, że dyrektor nie pojawi się zbyt szybko więc zacisnął zęby, godząc się z tym, że przez kilka godzin będzie skazany na towarzystwo Blacka. Zoey, zgodnie z jego sugestią, wołała nie pokazywać się Syriuszowi na oczy.

Koniec

Żarcik taki ;) Na razie tylko krótka przerwa, bo kolejne rozdziały tworzą się, ale wciąż czegoś mi w nich brakuje, więc nie nadają się jeszcze do publikacji.

Za to od razu zapraszam na zupełnie nowe opowiadanie, które już wkrótce pojawi się na moim Wattpadzie :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro