65.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jakieś dwa dni po tamtej rozmowie, Severus odniósł wrażenie, że w Zakazanym Lesie zrobiło się tłoczno. Z północy nadciągnęły wilki i wilkołaki, wrócił też Greyback razem z grupą swoich kumpli, którzy postanowili przyłączyć się do Pani Wilków. Snape z zadowoleniem stwierdził, że dzięki temu niewielu ich już zostało na służbie u Czarnego Pana.

Jednak nie do końca mu się podobało, że armia wilkołaków kręciła się w pobliżu jego domu. Mniej się obawiał wilków, do których po latach był już przyzwyczajony, niż ludzi, którzy na kilka dni w miesiącu zmieniali się w krwiożercze bestie. Chociaż musiał przyznać, że ich pojawienie się miało pewne pozytywne skutki – centaury w końcu podjęły decyzję i postanowiły wspomóc opiekunkę Lasu, który zamieszkiwały.

Plan bitwy kilkukrotnie ulegał drobnym modyfikacjom. Oddziały wilkołaków wybrały sobie własnych przywódców w osobach Greybacka, Blediga i Ulricy, a Zoey została oddelegowana do pilnowania Pottera. Niechętnie pogodziła się ze swoją rolą, ale musiała się zgodzić z tym, że tylko ona będzie w stanie powstrzymać go przed pochopnym działaniem. Poza tym trzymając się nieco na uboczu, będzie mogła lepiej kontrolować tarczę ochronną, którą zamierzała objąć wszystkie wilki i wilkołaki. One z kolei miały chronić ludzi.

Wydawało się, że wszystko zostało ustalone i zaplanowane. Nawet termin ewentualnej bitwy został dobrany tak, żeby było już po pełni. Snape, Yorweth i Luthias zgodnie doszli do wniosku, że lepiej przygotowani nie będą.

Zoey z kolei wtajemniczyła w swoje plany Blediga i Ulricę, których prosiła, by razem ze swoimi oddziałami przyłączyli się do grupy nieludzi w partyzanckiej walce przeciwko śmierciożercom. Z jednej strony miał to być dla nich trening przed ostateczną bitwą, z drugiej, był to najlepszy sposób na osłabienie sił Voldemorta. Małżeństwo wilkołaków zgodziło się na to ze źle skrywaną radością.

Byli gotowi. Prawie. Została im już tylko do załatwienia jedna, paląca kwestia.

*

– Idziemy? – spytał Severus ostatniego dnia lipca.

– Myślę, że już dłużej nie da się tego odkładać – zgodziła się z nim Zoey.

Nie byli ubrani jak normalni ludzie udający się na wesele. Przeciwnie. Oboje mieli przy sobie broń, plecaki z zapasowymi ubraniami, prowiantem i wodą pitną. Ich ubrania były wygodne, niekrępujące ruchów. Uszyte przez elfiego krawca z tylko jemu znanych materiałów, były też niezniszczalne i dostosowane do wszelkich warunków atmosferycznych.

Tak, Zoey i Severus zamierzali jeszcze tego samego dnia zmusić Dumbledore’a, żeby wreszcie wyruszył z Harrym na odkładaną od dawna wyprawę. Początkowo planowali ich śledzić, ale teraz byli zdecydowani towarzyszyć im przez cały czas, bez ukrywania się. Albus będzie musiał w końcu zrozumieć, że wojnę należy zakończyć jak najszybciej.

Przenieśli się przed bramę Nory i razem, idąc ramię w ramię, weszli na podwórko Weasleyów.

Wesele było już w pełnym rozkwicie. Mało kto siedział przy stolikach, gdyż większość gości wirowała na parkiecie. Severus spojrzał ukradkiem na Zoey. Wyglądała na zawstydzoną i zauroczoną jednocześnie. Westchnął w duchu. Gdyby przyszli tu wcześniej i ona wpadłaby na pomysł, żeby przyłączyli się do innych, to mogłaby się srogo zawieść. On nigdy nie potrafił bawić się w taki sposób. Nie tańczył. Nie brał udziału w tych głupich zabawach weselnych. Jeśli już bywał na tego typu imprezach, to siedział przy stoliku i pił.

– Pilnuj Pottera – mruknął do niej. – Ja poszukam Albusa. Jeśli się rozdzielimy, to wiesz, gdzie nas znaleźć.

Rozeszli się w dwie różne strony. Zoey nigdzie nie mogła dostrzec Harry’ego, więc doszła do wniosku, że być może chłopak ukrywa się za jakimś kamuflażem. Uśmiechnęła się przebiegle. Mógł oszukać niewprawne oko czarodzieja, ale ona już dawno nauczyła się przenikać wzrokiem przez wszelkie magiczne zasłony.

Wypatrzyła go i podeszła bliżej. Nie chciała, by inni ją dostrzegli, więc zamarła bez ruchu w nieoświetlonej części podwórka. Była na tyle blisko, by uratować chłopaka przed atakiem śmierciożerców, który mógł się rozpocząć w każdej chwili.

W przeciwieństwie do Pottera, Dumbledore się nie ukrywał. Siedział po drugiej stronie parkietu, uważnie obserwując otoczenie. Wbrew temu, co myśleli o nim Zoey i Severus, on także nie tracił czujności. Nie pozwolił sobie na rozleniwienie i zamierzał wyruszyć na misję już z samego rana. Czekał nie tyle na wesele Billa i Fleur, co na dzień, w którym na Harrym przestanie ciążyć Namiar.

– Nie spodziewałem się ciebie na weselu, Severusie – odezwał się rozbawiony. I widząc strój młodszego mężczyzny, spytał: – Wybierasz się gdzieś?

– Ty się wybierasz – odparł Snape. – Ty i Potter ruszacie na misję.

– Owszem, mieliśmy jutro wyruszać. Skąd o tym wiesz?

– No cóż, nie możecie czekać do jutra – wyjaśnił Severus uśmiechając się przebiegle. – Za chwilę zaroi się tu od śmierciożerców. Czarny Pan odkrył, że Potter ukrywa się u Weasleyów i chce zaatakować dzisiaj wieczorem.

– I mówisz mi o tym dopiero teraz? – tym razem w głosie dyrektora pojawiła się podejrzliwość.

– Reszcie nic nie grozi, ale Potter jest w niebezpieczeństwie – Severus wzruszył ramionami. – Za to o tym, że ty żyjesz, nikt nie powinien się dowiedzieć. Dlatego będę nalegał, żebyśmy jak najszybciej opuścili to miejsce.

Dumbledore zgodził się z nim bez słowa. Wstał i okrężną drogą obaj podeszli do Harry’ego, który wcześniej wypił Eliksir Wielosokowy i teraz przypominał jednego z krewnych Weasleyów.

– Harry – odezwał się szeptem Dumbledore. – Idź po Rona i Hermionę. Musimy ruszyć w drogę już teraz.

Zaskoczony chłopak chciał o coś zapytać, ale nie zdążył. W momencie, gdy Dumbledore skończył mówić, zaklęcia chroniące Norę zostały przełamane. Śmierciożercy wdzierali się na podwórko, rzucając zaklęciami na oślep.

Ron i Hermiona w panice rzucili się w stronę Harry’ego. Snape złapał Dumbledore’a za ramię i deportował się z nim w ustalone wcześniej miejsce. A Zoey podbiegła do oszołomionego Pottera, otwierając obok niego swoje przejście.

– Uciekaj!

– Ale...

– Szybko, Harry – popchnęła go w ciemność widoczną po drugiej stronie przełazu.

Rozejrzała się i dostrzegła oburzenie i przerażenie na twarzach przyjaciół Pottera i zrozumiała, że ich też musi stąd wydostać. Otworzyła koleje przejście, podbiegła do Rona i Hermiony i złapała ich za ręce.

– Szybciej, skaczcie – krzyknęła.

*

Harry nie do końca rozumiał, co się wydarzyło. Czemu nagle na weselu pojawili się śmierciożercy? Co tam robili Snape i Zoey? I czemu musieli uciekać? Nie wiedział, gdzie się znajduje, ani co się stało z Ronem i Hermioną. Zoey przeniosła go gdzieś, ale nie przeszła tam razem z nim. Może wróciła po jego przyjaciół? Jeśli tak, to gdzie się podziewali? I gdzie był Dumbledore? I Snape.

– Harry? Harry? Gdzie jesteś? – wokół niego rozległy się głosy, ale docierały do niego jak przez mgłę.

Za to inny głos, wysoki, piskliwy i pełen kiepsko tłumionej wściekłość wydawał mu się znacznie bliższy. Harry zrozumiał, że zupełnie nieświadomie znowu połączył się z umysłem Voldemorta. I że Tom Riddle już wiedział, że udało mu się uciec z wesela, gdzie miał wpaść w pułapkę.

– Wstawaj, Potter – Snape odszukał go i siłą postawił na nogi. – Wakacje się skończyły, czas brać się do roboty.

Harry zamrugał. Połączenie z Voldemortem nagle się urwało, a on zaczął widzieć wyraźniej. Ron i Hermiona stali obok niego. Oboje bladzi i wystraszeni, ale cali i zdrowi. Dumbledore dyskutował o czymś z Zoey, a Snape wyraźnie się niecierpliwił.

– Gdzie my jesteśmy? – spytał chłopak.

– To nieistotne. I tak za chwilę będziemy gdzie indziej – odpowiedział mu Snape.

– A czemu musieliśmy uciekać? Tam zostali nasi przyjaciele!

– Teraz, kiedy ciebie tam nie ma, Potter, już nic im nie grozi – odparł Severus.

– Panie profesorze, a moi rodzice? – spytała Hermiona wpatrując się w niego błagalnie. – Oni są całkowicie bezbronni.

– To nie mój problem, Granger – mężczyzna wzruszył ramionami i zostawił młodych czarodziejów samym sobie. Podszedł do Albusa i Zoey. – Musimy ruszać.

Spojrzeli na niego i zgodnie pokiwali głowami. Teraz już nie było czasu na czcze dyskusje i rozważania. Teraz musieli działać i to jak najszybciej.

– Dokąd? – spytała Zoey wyciągając przed siebie rękę i wprawiając powietrze w drżenie.

– Do mojego domu. Do Doliny Godryka – odparł dyrektor.

Przejście się otworzyło i cała szóstka wędrowców przeszła przez nie, znikając tym samym z oczu tym, którzy mogli ich obserwować.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro