71.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przepraszam za tak długą przerwę, ale musiałam ułożyć sobie w głowie dalszy ciąg tej historii. Zapraszam do czytania.

**********



Miesiąc wcześniej (wizja Harry’ego)

Tom Riddle dopuszczał do siebie myśl o tym, że Ollivander nie musiał być z nim szczery. Mógł mu powiedzieć o Tej Różdżce, tylko po to, by opóźnić jego plany wykończenia Pottera. Tak czy inaczej zamierzał sprawdzić jego prawdomówność. W najlepszym wypadku zdobędzie Czarną Różdżkę. W najgorszym – zabije Ollivandera. Ta druga kwestia i tak wydawała się nieunikniona, więc w zasadzie nie musiał się niczym martwić.

Wiedział, że to nagłe zainteresowanie Berłem Śmierci i cała związana z nim wyprawa jest tylko próbą odwleczenia tego, co miało wkrótce nadejść. I zajęcia myśli czymś innym niż walące się jeden po drugim plany. Ale ponieważ w gruncie rzeczy nigdzie mu się nie spieszyło, to pozwolił sobie na tę chwilę przerwy. Zabronił komukolwiek kontaktować się ze sobą i jeszcze na początku lipca wyruszył na poszukiwania, chociaż nie wiedział, gdzie miałby je zacząć.

Po długich godzinach tortur Ollivander ujawnił, że słyszał plotki na temat tego, że to Gregorowicz ma w posiadaniu Czarną Różdżkę. Tom nie znał tego wytwórcy różdżek, słyszał o nim zaledwie kilka razy, ale teraz stał się on głównym obiektem jego zainteresowania. Jednak Ollivander nie potrafił mu powiedzieć, gdzie mógłby go znaleźć. Riddle postanowił zacząć od centrum handlowego Carkitt Market w Londynie, gdzie znajdował się jeden ze sklepów sprzedających różdżki Gregorowicza.

Wiedział, że nie może pokazać się tam we własnej postaci, jeszcze nie, ale dzięki Severusowi miał trochę Eliksiru Wielosokowego, który pozwolił mu zmienić powierzchowność. Przez jedną godzinę miał udawać Lucjusza Malfoya. Uśmiechnął się wyjątkowo paskudnie. Wszystkie ewentualne podejrzenia spadną na niczego niepodejrzewającego czarodzieja, który już tyle razy go zawiódł. Roześmiał się zimno i okrutnie. Coraz bardziej podobał mu się ten plan.

*



1 sierpnia 1997

Półelfka otworzyła oczy po kilku godzinach od omdlenia. Przez chwilę nie rozumiała, czemu przy jej łóżku czuwają Syriusz z Remusem. Później pomyślała, że to dlatego, że Severusowi coś się stało i zerwała się na równe nogi.

– Zoey, nie powinnaś jeszcze wstawać – upomniał ją łagodnie Syriusz. – Poparzenia wciąż się goją.
– Snape z Hermioną szykują dla ciebie maść... – dodał Remus, ale Zoey nie chciała go dalej słuchać.

Odsunęła na bok zdumionego Lupina i przeszła z pokoju prosto do zaimprowizowanej pracowni, którą pokazał jej poprzedniego dnia Snape. Otworzyła drzwi i zmrużyła gniewnie oczy.

Severus pracował jak zawsze w skupieniu i tylko na sekundę podniósł głowę znad kociołka, żeby zobaczyć, kto śmiał mu przeszkadzać. Nie mógł okazać, jak bardzo nim wstrząsnęło to, co zobaczył, więc bez słowa wrócił do przerwanej pracy. Tylko żyła rytmicznie pulsująca na jego skroni mogła świadczyć o silnych emocjach.

Za to Hermiona głośno i gwałtownie wciągnęła powietrze. Półelfka, z obłażącymi od poparzenia płatami skóry widocznymi na całym ciele, wyglądała przerażająco, a jej zimne spojrzenie wywoływało ciarki. Dziewczyna była zła, bo chwila bliskości z ukochanym profesorem właśnie dobiegła końca, ale zrozumiała, że lepiej dla niej będzie, jeśli nie odezwie się na ten temat ani słowem. Bardzo chciała znaleźć się gdzieś indziej, gdziekolwiek, byle dalej od rozwścieczonej Zoey.

– Słyszałam, że pracujesz nad jakąś maścią – odezwała się półelfka do Severusa, całkowicie ignorując Hermionę. – Może ci pomogę?
– Powinnaś leżeć i czekać, aż skończę – mruknął i ponownie na nią spojrzał.

I zamrugał zaskoczony. Skóra Zoey goiła się w nienaturalnie szybkim tempie i to bez pomocy jego maści. Widocznie jej elfia zdolność regeneracji, która zawodziła przy głupim przeziębieniu, zadziałała w tej sytuacji tak, jak powinna. Odetchnął z ulgą.

– Możesz już sobie iść – zwrócił się do Hermiony. – Zdaje się, że Zoey nie potrzebuje naszej pomocy.

Dziewczyna wyszła bez słowa, ale obrzuciła półelfkę nieżyczliwym spojrzeniem.

Zoey uśmiechnęła się ponuro i podeszła do Severusa.

– Ciekawe, czy byłaby taka chętna do pomocy, gdyby wiedziała, że jesteśmy razem? – spytała zaczepnie.
– Pewnie nie – wzruszył ramionami. – Ale sądziłem, że będę potrzebował dużo więcej maści na poparzenia niż mam na stanie i postanowiłem wykorzystać jej nadgorliwość.
– Wiesz, że zrobiłaby wszystko, o co byś ją poprosił – zauważyła z westchnieniem. – Trochę to nie fair z twojej strony, nie sądzisz?
– Przesadzasz – mruknął. – To twoja siostra, więc powinna ci pomagać...
– Ona o tym nie wie – przerwała mu. – I lepiej niech tak zostanie.
– Dlaczego? Moim zdaniem powinnaś z nią o tym porozmawiać.
– Jej matka nic jej nie powiedziała, więc ja też nie zamierzam. Jeśli Jane Granger będzie chciała wyznać córce prawdę, to to zrobi. Nic mi do tego.
– To też twoja matka – przypomniał jej łagodnie.
– Nie. Dla mnie to obca osoba – powiedziała z naciskiem i zacisnęła mocno zęby.

Severus wolał nie ciągnąć tematu, bo to i tak było pozbawione sensu. Zoey była uparta jak osioł, szczególnie w tej kwestii. Zresztą, wcale nie wiedział, czy Jane Granger chciałaby rozdrapywać rany z przeszłości. Może lepiej jest tak, jak jest?

– Wyglądasz już dużo lepiej – zmienił temat. – Mogę cię obejrzeć?
– Możesz, ale za chwilę powinnam już dojść do siebie – zgodziła się. – Gdybym wcześniej tutaj wróciła, to już by nie było śladu po oparzeniach.
– To czemu nie wróciłaś wcześniej?

Opowiadała mu o tym, co działo się w podziemiach Gringotta, a on uważnie badał jej świeżo zaleczoną skórę. Zaimponowała mu swoją odwagą i poświęceniem, a także pomysłowością. Z zadowoleniem stwierdził, że nikt nie powinien jej o nic podejrzewać. A Bella na pewno nie zorientuje się, że włamywaczowi chodziło właśnie o jej skrytkę.

*

– Panie dyrektorze, gdzie my właściwie jesteśmy? – spytał Harry, z niepokojem rozglądając się po nieznanej sobie okolicy.
– W Niemczech, a konkretnie w Berlinie – odparł krótko Dumbledore, myślami najwyraźniej błądząc gdzieś indziej.
– A czego tu szukamy? – drążył Potter, widząc, że dyrektor rozgląda się dookoła, jakby próbował coś zlokalizować.
– Harry, wiesz, co się działo na początku maja tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego roku?
– Yyy... kończyła się Druga Wojna Światowa? – Harry z trudem przypomniał sobie zasłyszane w szkole podstawowej informacje.
– To też – uśmiechnął się Albus. – Ale wtedy dobiegła także końca Globalna Wojna Czarodziejów. Może o niej słyszałeś?
– To wtedy pokonał pan Grindelwalda! – odgadł wreszcie Potter. – Ale dlaczego przybyliśmy właśnie tutaj?
– Bo to tutaj, a dokładniej na tamtym wzgórzu, doszło do mojego ostatniego spotkania z Gellertem – wyjaśnił mu dyrektor. – Nie byłem tu od tamtego dnia ani razu...

Harry o nic więcej nie pytał, bo kiedy spojrzał na profesora, dostrzegł wiele sprzecznych uczuć wypisanych na jego twarzy. Najwyraźniej wspomnienia tamtego dnia były wciąż żywe w jego pamięci.

Szli powoli w stronę wzgórza. W czasach, które wspominał Dumbledore, jeszcze nie istniało. Zostało stworzone po wojnie, na ruinach nazistowskiego wojskowego uniwersytetu technicznego. Tuż po wojnie, alianci próbowali usunąć go z powierzchni ziemi, jednak budynki były tak wytrzymałe, że nawet najmocniejsze materiały wybuchowe nie były w stanie ich zburzyć. Postanowiono więc wykorzystać powojenny gruz z całego miasta, by usypać tam wzniesienie. Był to najwyższy punkt w mieście i swego rodzaju symbol upadku ideologii nazistowskiej w Niemczech.

Teufelsberg. Góra Diabła. Bardzo adekwatna nazwa – pomyślał Albus niespiesznie wchodząc na niewielkie wzniesienie. Po dawnych budynkach uniwersytetu nie było już co prawda śladu, podobnie jak po zaklęciach, których używali z Gellertem, ale on nie miał wątpliwości, że zmierza we właściwym kierunku. Nawet pokryte białym brezentem kule, które zostały tu po aparaturze podsłuchowej amerykańskich szpiegów, nie mogły go zmylić. To było tutaj.

Minęły pięćdziesiąt dwa lata, ale on czuł, jakby to było wczoraj. Nieopodal ginęli mugolscy żołnierze, w ostatniej desperackiej próbie ratowania umierającego miasta. Albus nigdy ich nie oceniał. To nie było ważne, po której stronie walczyli. On wiedział, że do tej wojny nigdy by nie doszło, gdyby nie Gellert i jego chore pomysły. Ale nie chciał teraz o tym myśleć. Nie po to tu przybył.

Stanął na szczycie wzgórza i rozejrzał się dookoła.

– Mamy jeszcze trochę czasu do zapadnięcia zmroku, więc usiądziemy sobie gdzieś, a ja opowiem ci moją historię – powiedział i wskazał Harry’emu kawałek starego muru wystającego spomiędzy wałów ziemi.

Potter szybko poszedł w jego ślady. Był ciekaw, co się wydarzyło tamtego dnia, a poznanie tej historii z ust samego Dumbledore’a było czymś bezcennym, czymś, czym nie wielu czarodziejów mogło się pochwalić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro