82.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Myślałem, że to zadanie jest karą za to, że zawiodłem, bo to nie możliwe, żebyś był tak głupi by pojawić się w Hogsmeade, w sytuacji, gdy każdy śmierciożerca w tym kraju cię szuka – odezwał się pogardliwie Draco, gdy tylko podbiegł do idącego spokojnie Harry’ego. – A jednak jesteś taki głupi.
– A ty zdecydowanie za dużo gadasz, Malfoy – uśmiechnął się drwiąco Harry. – To pułapka...
– A ty w nią wpadłeś, idioto! – roześmiał się Draco i wskazał na niego różdżką. – Brać go!
– Do kogo mówiłeś? – udał zdziwienie Harry.

Draco odwrócił się i z przerażeniem odkrył, że został sam. Nie miał pojęcia, gdzie podziała się reszta śmierciożerców, ale w oddali widział kilka leżących ciał i poruszającą się pomiędzy nimi rozmazaną postać. Zbladł, ale dzielnie odwrócił się z powrotem do Pottera.
Harry nie czekał, aż przeciwnik się otrząśnie. Zaatakował Malfoya, gdy tylko ten na niego spojrzał.

Expelliarmus! – ryknął, a różdżka Dracona poszybowała w powietrzu. – Accio!

Zdobył ją! Miał to, po co przyszedł, ale Draco nie wyglądał na pokonanego. Wyciągnął z kieszeni drugą różdżkę.

– Jeśli czegoś się nauczyłem od Czarnego Pana, to tego, by zawsze być przygotowanym do walki...
Drętwota! – krzyknął Harry, a oszołomiony Draco runął na plecy.

Potter podszedł do niego i wycelował prosto w jego twarz.

– Mówiłem, że za dużo gadasz – uśmiechnął się wrednie. – Mam nadzieję, że Voldemort również popełni ten błąd i stanie się łatwą ofiarą. A teraz, powiedz mi, którą z tych różdżek rozbroiłeś Dumbledore’a?
– Co za różnica? On i tak nie żyje! – Draco próbował grać na zwłokę, licząc na to, że ktoś go uratuje.
– Dla mnie żadna, mogę zabrać obie, tylko nie wiem, jak wtedy wrócisz do domu?
– To różdżka mojej matki... – wskazał na różdżkę, którą przed chwilą stracił. – A tamta to moja własna.
– Nie wiem, Harry, czy możemy mu zaufać – rozległ się głos Zoey, która właśnie do nich podeszła. – Weź obie różdżki, a on... pójdzie z nami.

Draco patrzył na młodą kobietę z przerażeniem i niedowierzaniem. Jej ładna twarz pokryta była kroplami krwi, jej oczy, o ciepłej barwie czekolady, patrzyły na niego z nienawiścią. Domyślił się, że nie ma już co liczyć na wsparcie. Prócz niego w Hogsmeade nie było żadnego żywego śmierciożercy. I już wiedział, kto stał za tymi wszystkimi morderstwami, o których krążyły plotki w szeregach popleczników Czarnego Pana. Zadrżał, ale nie protestował, gdy półelfka pomogła mu wstać i związanego poprowadziła do zamku. Za to prawie zemdlał ze strachu, gdy ponownie się odezwała:

– Wiesz, Harry, że miałam przyjemność poznać ojca naszego więźnia? – spytała, a Potter pokręcił głową. – O tak, kilka lat temu napadał na mnie i porwał mnie do swojego domu. Zamknął mnie w piwnicy i torturował... Myślę, że nie będzie miał do mnie pretensji, jeśli w ten sam sposób ugoszczę jego syna...

Harry miał wielką nadzieję, że Zoey żartowała, a Draco, pewny, że mówiła poważnie, prawie zwymiotował ze strachu. Za to ona, zadowolona z wywołanego efektu, otworzyła przejście do gabinetu dyrektora i przepchnęła przez nie zaskoczonego Dracona.

– Ty zostań – zwróciła się do Harry’ego.
– Nie mówiłaś tego poważnie?
– Nie, chciałam go tylko nastraszyć. To zagubione dziecko, nie zasłużyło na tak straszną karę.
– Myślę, że ci się udało – stwierdził Harry i odważył się na nią spojrzeć. – Chciałem z tobą o czymś porozmawiać.
– Domyśliłam się – mruknęła Zoey.
– Wtedy w Ministerstwie, nie byłaś zdziwiona tym, że wiedziałem, którędy iść, by znaleźć horkruksa – zaczął, a z każdym słowem było mu coraz łatwiej o tym mówić. – Wyczuwałaś go, więc musiałaś wiedzieć, że... że ja... Ja też jestem horkruksem.
– Tak, Harry, wyczułam to już wcześniej... Myślałam, że Dumbledore ci powiedział – odparła.
– Nie musiał, sam do tego doszedłem – westchnął Harry. – Dlatego wiem, co będę musiał zrobić... I chcę cię prosić o pomoc.
– Najpierw powiedz, co zamierzasz.
– Muszę się z nim zmierzyć i... zginąć – powiedział Potter bardzo cicho. – W ten sposób on sam zniszczy tę cząstkę swojej duszy, która we mnie żyje. A wtedy zostanie już tylko jeden... Nagini.
– A jak ja mogę ci pomóc? – spytała poruszona Zoey.
– Chcę, żebyś w odpowiednim momencie zdjęła ze mnie osłonę i pomogła mi przedostać się do niego – poprosił. – Wiem, że tylko ty możesz to zrobić. Że ty się nie zawahasz. I że nikomu o tym nie powiesz.
– Harry... to bardzo odważne... i zrobię wszystko, żeby ci pomóc – obiecała i spojrzała mu prosto w oczy. – Ale nie idź na spotkanie z Voldemortem bez broni. Czuję, że mimo wszystko różdżka może ci się przydać.
– Chcę się poddać, więc po co mi... – chciał zaprotestować, ale nagle dotarło do niego, że coś mu nie gra. – Dumbledore o tym wiedział, więc po co kazał mi zdobyć różdżkę mogącą pokonać Berło Śmierci?
– Też się nad tym zastanawiam, dlatego uważam, że powinieneś mieć ją przy sobie – odparła, choć w przeciwieństwie do niego, domyślała się prawdy. Nie chciała mu jednak robić niepotrzebnej nadziei.
– Ron i Hermiona nie mogą się o tym dowiedzieć, bo będą chcieli pójść ze mną i...

Zoey spojrzała na niego jakoś dziwnie i zaklęła pod nosem. Nie miał pojęcia, co jej się stało, ani czemu wzmianka o jego przyjaciołach spowodowała taką reakcję.

– Nie bój się, nic im nie powiem – odezwała się półelfka po chwili wahania. – Idź do Dumbledore’a i ustalcie, którą różdżką posługiwał się Draco w zeszłym roku. Ja muszę coś załatwić...

Zniknęła, zanim zdążył się choćby odezwać. Na wszelki wypadek puścił się biegiem przez błonia, uważając tylko, by nie wpaść w żadną z pułapek.

*

Zoey pojawiła się przed swoim domem i klęła siarczyście spacerując po podwórku. Wszystko było zaplanowane, ustalone i zapięte na ostatni guzik, a jednak okazało się, że czegoś nie dopilnowała. Zapomniała o jednej drobnej kwestii, która mogła wszystko popsuć. Całe szczęście, że Harry wspomniał o Hermionie!

Zoey tak skutecznie wypierała ze świadomości fakt, że dziewczyna jest jej siostrą, że nie pomyślała, że w sytuacji zagrożenia będzie musiała rzucić się jej na pomoc. Nie dlatego, że będzie chciała, tylko dlatego, że tak właśnie zadziała jej elfia natura. A przecież nie mogła non–stop pilnować młodszej siostry, bo jej zadaniem było stworzenie tarczy, która ochroni wszystkich walczących. Nie poświęci ich tylko dlatego, że z Hermioną, której nawet nie lubi, mają wspólne geny.

– Cholera jasna – jęknęła.
– Coś się stało, Zoey? – spytał Luthias, który ostatnimi czasy mieszkał w jej domu i teraz cierpliwie przeczekiwał jej napad złości.
– Właśnie odkryłam, że coś przeoczyłam – powiedziała i nawet zdołała się uśmiechnąć, gdy usłyszała własny rym. – Jak myślisz, jakie mam szanse na utrzymanie tarczy ochronnej, gdy Granger będzie na polu walki?
– Żadnych – odparł jej ojciec. – Cholera, nikt o tym wcześniej nie pomyślał.
– I co teraz? – spytała Zoey, czując, że wszystko zaczyna się walić.
– Musisz powiedzieć jej prawdę i zabrać ją jak najdalej od Hogwartu – westchnął ciężko Luthias.
– Nie chcę, żeby wiedziała. A jeśli nawet musi się dowiedzieć, to nie ode mnie...
– To porozmawiaj z Jane, niech ona uświadomi swoją córkę – zaproponował ojciec, choć bez przekonania.
– Jeden pomysł gorszy od drugiego – prychnęła rozzłoszczona półelfka.
– A masz lepszy? – spytał spokojnie Luthias.
– Nie mam – poddała się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro