84.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nareszcie – pomyślała Zoey widząc poruszenie na skraju Zakazanego Lasu, dokładnie w tym miejscu, w którym się go spodziewała. Krzyknęła do reszty swojej armii: – Już są!

Nikt się nie ruszał, choć wszystkie różdżki i łuki trwały w pogotowiu. Obrońcy zamku czekali na kolejny ruch Voldemorta.

Zoey obserwowała Las i błonia i uśmiechała się lekko pod nosem. Pewni siebie śmierciożercy stawiali na granicy drzew i formowali szyki. Półelfka szybko obliczyła, którzy z nich jako pierwsi wpadną w pułapki. Dała znać centaurom i driadom, żeby po ich przejściu zabezpieczyli teren Lasu. Wejść na błonia śmierciożercy mogli bez większego problemu, ale drogę ucieczki będą mieli odciętą.

*

Voldemort wcale się nie spieszył, żeby puścić wszystkich swoich ludzi na zamkowe błonia. Musiał najpierw zyskać pewność, że Potter jest jeszcze w szkole. Nie chciał ryzykować, więc przymknął oczy i wykorzystał więź łączącą go z chłopakiem.

Był tam. Samotny, zaniepokojony, pełen gniewu i obaw. Chodził po korytarzach wyraźnie czegoś szukając, co pozwoliło Voldemortowi uwierzyć, że jeszcze nie jest za późno na ochronienie jednego z dwóch ostatnich horkruksów.

Uśmiechnął się do własnych myśli i przyłożył różdżkę do swojego gardła.

*

Harry, spodziewając się mentalnych ataków ze strony Toma Riddle’a, postanowił poczekać na rozpoczęcie bitwy gdzieś z dala od ludzi. Robił też wszystko, co w jego mocy, by odciąć się od myśli o armii czekającej na śmierciożerców w Wielkiej Sali Hogwartu.

Przechadzał się właśnie jakimś korytarzem, szukając ustronnego miejsca, gdy usłyszał głos Voldemorta wydobywający się jakby z samych trzewi zamku:

– Harry Potterze, wiem, że tam jesteś – mówił Riddle. – Samotny. Opuszczony przez przyjaciół. Opuszczony przez Dumbledore’a. Wiem, czego szukasz, ale tam tego nie znajdziesz. Boisz się, a ja to czuję. Wyjdź do mnie i stań do walki. Zakończmy to tu i teraz, a nikomu innemu nie stanie się krzywda.

Harry zbiegł po schodach i zajął swoje miejsce u boku Zoey. Obok niego zupełnie znikąd pojawił się Zahir, który miał być jego osobistym ochroniarzem podczas walki.

– Gotowy? – spytała go szeptem półelfka, a on tylko skinął głową w odpowiedzi.
Zoey po raz pierwszy od kilku dni nie uśmiechała się. Wzięła głęboki oddech i dźwięcznym głosem powiedziała: – Naprzód!

*

Frontowa ściana zamku zniknęła, gdy Zoey otworzyła swoje przejście. Na tyle duże, żeby wszyscy zgromadzeni w środku ludzie, nieludzie i wilkołaki mogli w jednej chwili wyjść na zewnątrz.
Severus z trudem powstrzymał okrzyk podziwu, wyrywający mu się z gardła. Zoey nie mówiła mu, że zamierza w taki sposób ujawnić swoje umiejętności, ale możliwe, że wymyśliła to już po ich ostatnim spotkaniu. Ten pokaz zrobił na nim wrażenie, a sądząc po prowadzonych szeptem rozmowach, nie tylko na nim.

Nawet Voldemort wyglądał na zaskoczonego, a jednocześnie poruszonego. Chociaż mogło to być spowodowane tym, że aż do tej pory nie miał nawet cienia podejrzeń, że w zamku zgromadziła się tak potężna armia. Przypuszczał co prawda, że ktoś może towarzyszyć Potterowi, na przykład ta półelfka, którą kazał załatwić Lucjuszowi, albo jacyś członkowie Zakonu Feniksa, ale takiego tłumu uzbrojonych czarodziejów zdecydowanie się nie spodziewał.

Snape skrzywił wargi w kpiącym uśmiechu. Tak łatwo było nim sterować wykorzystując jego przekonanie, że Potter jest słabym, bezbronnym chłopcem, który zawsze krył się za plecami lepszych od siebie. Plan Czarnego Pana zakładał, że osamotniony Harry stanie się łatwym celem. Że będzie popełniał błędy i że w końcu nie wytrzyma presji i się podda. Severus nigdy nawet nie próbował wyprowadzić go z błędu. Przeciwnie, podsycał jego obsesyjne myśli o spektakularnym zwycięstwie nad Potterem. Teraz z daleka czuł rozczarowanie Voldemorta i cieszył się, że miał w tym swój udział. Jednak na wszelki wypadek postanowił trzymać się na uboczu.

*

Nie tylko śmierciożercy byli pod wrażeniem. Grindelwald patrzył z góry na pokaz Zoey i czuł rosnącą fascynację. Ta kobieta potrafiła niezwykłe rzeczy, chociaż w ogóle się z tym nie obnosiła. Z usłyszanych fragmentów rozmów wywnioskował, że pozostali ludzie w ogóle jej nie doceniali. Może z wyjątkiem Albusa i Snape’a, ale już zdążył się zorientować, że ci dwaj zazwyczaj wiedzieli więcej niż inni.

Umiejętności Zoey, tak różne od ludzkich, ciekawiły go jak mało co. Patrząc na nią czuł, że znowu jest sobą. Po raz pierwszy od lat cieszył się, że wciąż jeszcze żyje. I dzięki niej zyskał nowy cel, który rozpalił jego starczy umysł.

Rozejrzał się dyskretnie wokół siebie, ale na szczęście nikt nie zwracał na niego uwagi. Uśmiechnął się do własnych myśli.

*

To niemożliwe – pomyślał Voldemort, nie chcąc uwierzyć w to, co widzi.
Front zamku zamienił się w jakieś magiczne wrota, przez które na błonia wyszła niezwykła armia. Nie mógł zaprzeczyć, że zrobiło to na nim niemałe wrażenie. Tylko dlaczego wcześniej nic o tym nie wiedział? Snape twierdził, że ma szpiega w Zakonie, ale najwyraźniej on także nie był informowany o wszystkim.

Chyba, że... Chyba, że Snape go okłamał. Ale czy wtedy stałby tutaj, gotowy w każdej chwili ruszyć do walki u jego boku? Raczej nie. To może ktoś inny był w zmowie z Zakonem? To było znacznie bardziej prawdopodobne. Po walce będzie jeszcze czas, żeby to wyjaśnić. I by ukarać winnych.

– Widzę, że jednak nie chcesz zmierzyć się ze mną jak mężczyzna, Harry Potterze – jego głos ponownie poniósł się po całej okolicy. – Jak zwykle chowasz się za tymi, którzy wierzą, że masz moc pokonania mnie. Ci wszyscy biedni głupcy dzisiaj zginą. A tobie pozwolę pożyć na tyle długo, byś zdążył to sobie uświadomić – cofnął zaklęcie i cichym, złowieszczym głosem rzucił rozkaz: – Do ataku!

*

Harry nie czuł wyrzutów sumienia. To nie on zgromadził tam tych wszystkich ludzi. Nikogo nie prosił o to, by za niego walczył. Pokonanie Voldemorta miało być jego misją i od początku uważał, że można to zrobić tylko w jeden sposób – stając twarzą w twarz z Riddle’em.

– Nie słuchaj go, Harry – powiedziała do niego Zoey. – I daj znać, jak będziesz gotowy. Zdejmę z ciebie ochronę.
– Dzięki, Zoey. Za wszystko – wydusił z siebie.
– Powodzenia – szepnęła jeszcze i dała swoim ludziom sygnał do zajęcia pozycji.

*
Severus nie zamierzał ruszać do ataku w pierwszym rzędzie śmierciożerców. Wiedział, jakie pułapki na nich czekają, ale nie chciał się z tym zdradzić. Jeszcze nie nadszedł czas, by oficjalnie dołączyć do Dumbledore’a.

Beznamiętnym wzrokiem patrzył na popleczników Czarnego Pana, którzy, wrzeszcząc dziko, rzucili się w kierunku zamku. Chwilę później ich wrzask z tryumfalnego przeszedł w pełen bólu i przerażenia, gdy ziemia ustępowała im spod nóg, odsłaniając naszpikowane kolcami wilcze doły. Nie mogli się już zatrzymać, więc wpadali w nie wiedząc, że to już ich koniec.

Stojący obok Snape’a Voldemort zazgrzytał zębami. To było takie prymitywne, a tak zaskakująco skuteczne! Ciekawe tylko, ile jeszcze takich pułapek na nich czeka? Czy w ogóle warto w tej sytuacji wychodzić na błonia? Może lepiej poczekać w Zakazanym Lesie, aż chłopak sam do niego przyjdzie?

Odwrócił się i z przerażeniem odkrył, że droga powrotna już nie istnieje – drzewa, które wcześniej rosły w dość dużych odstępach od siebie, teraz tworzyły gąszcz nie do przebicia. Co gorsza, spomiędzy nich wyszedł oddział centaurów, który strzelał do stojących w ostatniej linii śmierciożerców! Tom Riddle zaczął się obawiać, że być może nie wygra tej bitwy tak łatwo, jak zakładał. Zaklął cicho i mocniej ścisnął różdżkę. Kolej na jego ruch.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro