90.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Potter! – wykrzyknął i dosłownie rzucił się na chłopaka.

Harry uskoczył, wywinął piruet, ale nawet na chwilę nie przestawał celować w Voldemorta.

– Nie udało ci się mnie zabić – powiedział spokojnie. – A twoje zaklęcia przestały działać na moich przyjaciół...

Tłumaczył mu, jakie błędy i niedopatrzenia popełnił w ostatnim czasie, a tłum wokół nich zdawał się gęstnieć.

Większość śmierciożerców została już wyłapana, bądź zabita, a resztkami ich armii zajmowały się centaury i wilkołaki. Czarodzieje, gdy tylko przekonali się na własne oczy, że Harry naprawdę żyje, ruszyli za nim w stronę Severusa walczącego ze swoim dawnym panem. Słyszeli końcówkę ich rozmowy, ale nic z niej nie rozumieli.

Zoey upewniła się, że Nagini jest martwa i podbiegła do Severusa.

– Jak mogę ci pomóc? – spytała, wiedząc, że ran po tym zaklęciu nie uda jej się wyleczyć swoją magią.
– Dumbledore – szepnął Snape, który słabł coraz mocniej i obawiał się, że już może być za późno na ratunek.

Półelfka wysłała Falkę, by ta sprowadziła dyrektora, a sama rozdarła szaty Severusa i ucisnęła najsilniej krwawiące miejsca.

– Zoey, to bez sensu – szepnął mężczyzna.
– Milcz – warknęła. – Porozmawiamy później.
– Ale...

Falka wróciła, jednak zamiast Dumbledore’a, sprowadziła Grindelwalda.

– Albus jest trochę zajęty – wyjaśnił szybko Gellert. – Ale uznał, że ja będę mógł wam pomóc.
Pochylił się nad tracącym przytomność Severusem.
– Odsuń się, Zoey – poprosił. – A ty postaraj się wytrzymać jeszcze chwilę. Vulnera Sanentur!

Gellert powtórzył zaklęcie trzy raz, nim rany Severusa przestały krwawić i w pełni się zasklepiły. Młodszy czarodziej jęczał z bólu, ale aż do końca starał się pozostać przytomny.

– Dziękuję – powiedziała Zoey.
– Nie ma za co – uśmiechnął się krzywo Grindelwald. – Tylko wasza dwójka była skłonna uwierzyć, że mógłbym okazać się pomocny, więc chciałem się wam jakoś odwdzięczyć.

Kobieta skinęła głową. Rozumiała przemawiającą przez niego gorycz. Miała nawet zamiar porozmawiać o tym później z Dumbledore’em, ale w tym momencie liczyło się dla niej tylko to, że Severus, choć słaby i całkiem zakrwawiony, był żywy.

– Pomóż mi wstać – poprosił Snape.
– Nie powinieneś... – zaczęła, ale widząc, że mężczyzna próbuje sam się dźwignąć z ziemi, pochyliła się i spełniła jego prośbę.

Podparła go ramieniem i pomogła mu podejść bliżej Pottera i Voldemorta.
Zajęci walką o życie, nie słuchali wynurzeń chłopaka, ani wzgardliwych odpowiedzi czarnoksiężnika. Za to trafili akurat na moment, gdy Riddle’a najwyraźniej znudziła ta wymiana zdań.

Avada Kedavra! – krzyknął.
Expelliarmus! – skontrował Potter.
Huknęło jak z armaty, a w środku kręgu, po którym krążyli, wybuchły złote płomienie, znacząc miejsce zderzenia się obu zaklęć.

Harry zobaczył, że zielony promień zderzył się z jego własnym, a Czarna Różdżka wyleciała w powietrze, wirując w locie, by zatrzymać się na moment i opaść ku swojemu panu, którego nie zabiła, a który wreszcie w pełni ją posiadł. A Harry, z nieomylnym instynktem szukającego, chwycił ją wolną ręką w tej samej chwili, gdy Voldemort runął do tyłu z rozkrzyżowanymi ramionami, a jego wąskie źrenice podbiegły do górnej krawędzi szkarłatnych oczu.

Tom Riddle padł na ziemię z pustymi rękami, jego ciało skurczyło się i zwiotczało, z podobnej do głowy węża twarzy znikł wszelki wyraz, zagościła w niej pustka.

Voldemort był martwy, zabiło go jego własne odbite zaklęcie, a Harry stał z dwoma różdżkami w dłoniach, patrząc na skorupę swojego śmiertelnego wroga.

Wszyscy zamarli na sekundę, a potem szok minął i wokół Harry’ego wybuchła dzika wrzawa. Okrzyki, wiwaty, wrzaski i piski rozdarły powietrze, a ze wszystkich stron runął ku Harry’emu kipiący entuzjazmem tłum.

*

Zoey, prowadząc za sobą opierającego się Severusa, wycofała się kilka kroków i roześmiała się radośnie.

– Już po wszystkim – stwierdziła wciąż lekko oszołomiona.
– Na to wychodzi – uśmiechnął się Snape, chociaż wypadło to wyjątkowo blado. 

A jednak to jeszcze nie był koniec. Nie dla nich.

Bellatriks Lestrange, która nie mogła uwierzyć, że jej ukochany Pan nie żyje, wyrwała się trzymającym ją wilkołakom i pomknęła przed siebie, gotowa rozerwać Harry’ego Pottera na strzępy gołymi rękami. Jednak po drodze natknęła się na Snape’a i zatrzymała się gwałtownie.

– Potter może poczekać – stwierdziła śmiejąc się przy tym upiornie. – Najpierw policzę się z tobą. Crucio!

Severus, choćby nawet chciał, nie miał się już jak bronić. Stracił zbyt dużo krwi, a ręce mu drżały z wysiłku tak, że nie był w stanie unieść różdżki. Na szczęście Zoey była bardziej wytrzymała. Błyskawicznie przesunęła się przed niego i przyjęła na siebie zaklęcie.

– Zejdź mi z drogi, mieszańcu! – zdenerwowała się Bellatriks. – I nie waż się podnosić na mnie ręki! Słyszysz, nie wolno ci...

Zoey zignorowała jej coraz głośniejsze wrzaski, tylko z całkowitym spokojem napięła łuk i strzeliła.

Lestrange próbowała odbijać lecące ku niej strzały, jednak poruszała się wolniej od półelfki, która raz po raz naciągała cięciwę. Aż wreszcie krzyknęła, tym razem z bólu, i zamilkła, padając ciężko na ziemię.

Leżała u stóp znienawidzonego mieszańca i próbowała złapać oddech. Różdżka wysunęła się z jej bezwładnych palców, ale to nie mogło jej powstrzymać. Czołgała się, rzężąc, prychając i plując krwią. Severusowi zrobiło się jej żal, ale Zoey nie podzielała jego uczuć. Bez cienia litości nachyliła się nad umierającą śmierciożerczynią.

– Zaraz dołączysz do Voldemorta – szepnęła.
– A ty razem ze mną – warknęła wściekle Bellatriks i zamachnęła się na nią nożem.

Zoey pokręciła głową z politowaniem. Mogła ją dobić, ale to byłby akt łaski, na który w tym przypadku nie potrafiła się zdobyć. Odsunęła się tylko i stanęła obok Severusa.

– Wracamy do domu? – spytała.
– Chyba już czas – jęknął Snape, ale zanim wkroczył w otwarte przez Zoey przejście, jeszcze raz spojrzał na Bellę.
I zadrżał na myśl, że kiedyś tak niewiele brakowało, żeby stał się kimś takim jak ona.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro