21. Bal Bożonarodzeniowy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedząc w wannie zastanawiała się, czy kiedykolwiek przyzwyczai się do dziwactw Snape’a. Gdyby jej powiedział, że nie umie tańczyć, to by zrozumiała. Jednak w tej sytuacji poczuła się odrzucona. Po raz kolejny nieprzystępny Mistrz Eliksirów omamił ją. Zawsze, jak tylko zaczynało się między nimi układać, otwierali się na siebie i to coś, co ich łączyło, wykraczało poza ramy zwykłej przyjaźni, on nagle wycofywał się. Ranił ją, odpychał. Mimo to, ona zawsze pierwsza wyciągała rękę. Tym razem postanowiła, że będzie inaczej. Wyszła z wanny, wytarła się i zaczęła ubierać.

Do rozmyślań powróciła dopiero, gdy była całkiem gotowa do wyjścia. Usiadła na chwilę i ułożyła sobie w głowie wszystko to, co powinna zrobić i powiedzieć. Wstała i podeszła do dużego lustra stojącego w rogu pokoju. Z zadowoleniem spojrzała na swoje odbicie. Musiała nieskromnie przyznać, że wyglądała świetnie. Już nie jak dziewczyna, tylko jak kobieta. Piękna kobieta w dodatku. Uśmiechnęła się do siebie radośnie. Po czym przećwiczyła całą serię wyniosłych, dumnych oraz zimnych i obojętnych min, jakimi miała zamiar uraczyć Severusa. Zadowolona z efektu wyszła z pokoju.

~*~


Sala wejściowa pełna już była uczniów czekających na godzinę ósmą, kiedy to miały się otworzyć drzwi do Wielkiej Sali. Profesor McGonagall, która miała na sobie suknię w czerwoną szkocką kratę i wyjątkowo okropny wieniec z ostu wokół ronda kapelusza, rozmawiała chwilę z reprezentantami.

Powiedziała im, żeby poczekali obok drzwi, aż wszyscy wejdą środka: mieli wkroczyć uroczyście do Wielkiej Sali, kiedy wszyscy już usiądą. Minęło kilkanaście minut zanim uczniowie i nauczyciele pozajmowali swoje miejsca.

Ściany Wielkiej Sali pokrywał rozmigotany srebrny szron, a pod rozgwieżdżonym sklepieniem biegły we wszystkie strony girlandy jemioły i bluszczu. Długie stoły poszczególnych domów znikły, a zamiast nich pojawiło się ze sto mniejszych, oświetlonych lampionami. Przy każdym siedziało ze dwanaście osób.

Cała sala rozbrzmiała oklaskami, kiedy wkroczyli reprezentanci, zmierzając powoli ku wielkiemu okrągłemu stołowi u szczytu sali, gdzie siedzieli sędziowie. Dumbledore uśmiechnął się radośnie na ich widok, jednak Karkarow miał minę bardzo przypominającą typową minę Snape’a. Ludo Bagman, w purpurowej szacie z żółtymi gwiazdami, klaskał entuzjastycznie, jak wszyscy uczniowie, a madame Maxime, która zamieniła swoje zwykłe czarne atłasy na zwiewne lawendowe jedwabie, oklaskiwała ich z wytworną gracją. Nie było jednak pana Croucha. Piąte miejsce przy stole zajął, jakiś wysoki, chudy i okropnie rudy chłopak, w okularach w rogowej oprawie.

Wzrok Neri, ciekawie rozglądającej się po Sali, zatrzymał się na nim tylko na chwilę i to tylko, dlatego, że jego zarozumiała i nadęta mina niesamowicie ją rozbawiła. Dziewczyna siedziała przy stoliku z profesor Sinistrą i profesor Trelawney. Nudniejszego towarzystwa nie mogła sobie wyobrazić, ale oprócz stolika, przy którym siedział Severus, nie było wolnych miejsc. A ze Snape'em nie miała zamiaru siedzieć. Dlatego umilała sobie czas obserwowaniem uczniów i nauczycieli w tej niecodziennej dla nich sytuacji.

Chłopcy i dziewczęta ze starszych klas wyglądali na rozluźnionych i zadowolonych. Większość młodszych uczennic zachowywała się sztucznie, a ich rówieśnicy byli trochę zaniepokojeni tym, co ich czeka.

Uczta oficjalnie rozpoczęła się, gdy wszyscy reprezentanci i ich partnerzy zajęli swoje miejsca. Neri słyszała pytania uczniów, o to, kiedy pojawi się jedzenie. Spojrzała na stolik przed sobą. Na błyszczących złotych talerzach jeszcze nie pojawiły się żadne potrawy, za to przed każdym leżały niewielkie karty z menu. Neri spojrzała na dyrektora. Uśmiechnął się do niej i zademonstrował przy swoim stoliku, jak ma wyglądać zamawianie potraw. Neri zrobiła to samo i w ślad za nią poszło wielu uczniów.

Kiedy wszyscy się najedli, Dumbledore powstał i poprosił, by uczniowie zrobili to samo. Machnął różdżką i stoły podjechały pod ściany, pozostawiając wolny środek sali, po czym na prawo od siebie wyczarował podium, a na nim orkiestrę: perkusje, gitary, lutnie, wiolonczele i kobzy. Wtedy, wśród burzy oklasków, na podium wkroczyły Fatalne Jędze, wszystkie nadzwyczaj owłosione i ubrane w czarne szaty, malowniczo porozdzierane i postrzępione. Chwyciły za instrumenty, a reprezentanci wstali od stolików i ruszyli na parkiet. Tańczyli wolno, ale dość nerwowo, speszeni tym, że byli obserwowani przez setki osób.

Fatalne Jędze zagrały, jakąś powolną, smętną melodię. Wkrótce na parkiet weszło wiele innych par, więc reprezentanci szkół przestali być ośrodkiem powszechnej uwagi. Dumbledore walcował z madame Maxime. Szalonooki Moody posuwał się, jakimś wyjątkowo niezgrabnym dwukrokiem, trzymając w ramionach profesor Sinistrę.

Snape stał pod ścianą sztywno wyprostowany, z rękami skrzyżowanymi na piersi i zerkał na Neri, która z zapałem tańczyła z jakimś Gryfonem z siódmego roku. Właściwe, to nie mógł oderwać od niej wzroku. Miała na sobie zieloną sukienkę o szerokim dole i przylegającej górze. Każda warstwa była porozcinana tak, że jej brzegi przypominały sople. Poszczególne warstwy różniły się odcieniem i rozjaśniały ku górze. Dzięki temu Neri wyglądała delikatnie i zwiewnie. Rozcięcia sukni, podczas obrotów, odsłaniały fragmenty zgrabnych nóg.

Severus żałował, że może tylko stać z boku i podziwiać jej ruchy i wygląd. Czuł, że powinien się złamać, choćby z samej wdzięczności za jej dobroć. Zmrużył oczy i obserwował wirującą niedaleko niego parę. Patrzył masochistycznie. Z każdym jej obrotem cierpiał coraz bardziej. Wyrzucał sobie, że to tylko i wyłącznie jego wina, że gdyby potrafił zachowywać się bardziej ludzko, to teraz on trzymałby ją w ramionach.

Gdy zespół zaczął grać bardziej żywiołowo, Neri wcale nie zeszła z parkietu. Wprost przeciwnie. Tańczyła dalej, tym razem z Dumbledore'em. Snape czuł, że dłużej tego nie wytrzyma. Szybkim krokiem wyszedł z Wielkiej Sali. Tam miał pecha, bo po krótkiej chwili dopadł go Karkarow. Podszedł do Severusa z dwiema szklaneczkami ponczu. Podał mu jedną i zaproponował przechadzkę.

Na ten moment właśnie trafiła Neri, która umknęła przed kolejnym młodszym kolegą, pragnącym z nią zatańczyć. Miała na razie dosyć i chciała się przejść. Z podziwem obserwowała przemienione błonia, przez które z trudem się rano przedarła. Teraz przypominały wielką bożonarodzeniową grotę, pełną migocących światełek, prawdziwych żywych elfów, siedzących na gałązkach krzaków różanych, które wyczarowano. Pełno tam było krętych, ozdobnych ścieżek i wielkich kamiennych posągów. Tu i ówdzie na rzeźbionych ławkach siedzieli ludzie.

Neri też przysiadła na jednej z nich i rozcierała obolałe łydki. Odwykła od tańczenia i nieprzyzwyczajona do wysokich obcasów, teraz zaczynała odczuwać tego efekty. Wśród osób kręcących się po różanym ogrodzie wypatrzyła Harry’ego Pottera i jego przyjaciela, Rona. Skinęła im głową, ale zdawali się jej nie dostrzegać. Neri słyszała też zbliżające się do niej głosy, w których rozpoznała Snape’a i Karkarowa. Widziała, jak Harry i Ron zamierają ewidentnie podsłuchując. Szybko zerwała się z miejsca i poszła w ich ślady.

– Nie rozumiem, o co tyle zamieszania, Igorze – mówił Snape tonem, w którym udawana obojętność mieszała się z równie udawanym znudzeniem.
– Severusie, nie udawaj, że nic się dzieje! – W głosie Karkarowa można było wyczuć zaniepokojenie, a mówił cicho, jakby się bał, że ktoś ich podsłucha. Dziewczyna pomyślała, że jego obawy nie są bezpodstawne.
– To się staje coraz bardziej oczywiste, nie przeczę, że zaczyna mnie to poważnie martwić.
– Więc uciekaj – przerwał mu Snape warcząc. – Wyjedź stąd, jakoś cię wytłumaczę. Ale ja pozostanę w Hogwarcie.

Mężczyźni wyszli zza zakrętu ścieżki. Neri wcisnęła się głębiej w cień. Snape miał w ręku różdżkę, którą smagał krzaki róż ze złośliwą miną. Rozległy się piski i spod krzaków umknęły jakieś ciemne kształty.

– Fawcett, Hufflepuff traci przez ciebie dziesięć punktów! – Krzyknął Snape do dziewczyny, która przebiegła koło niego. – Ravenclaw też dziesięć punktów, Stebbins! – Dodał, gdy z krzaków wyleciał za nią jakiś chłopiec.
– A wy, co tu robicie? – Ryknął na Harry’ego i Rona, kiedy zobaczył ich przed sobą na ścieżce. Neri zadrżała na dźwięk tego głosu.
– Spacerujemy – odpowiedział krótko Ron. – To chyba nie jest sprzeczne z prawem?
– No to spacerujcie! – Warknął Snape i minął ich szybkim krokiem, a długi czarny płaszcz powiewał za nim jak skrzydła nietoperza. Karkarow pospieszył za nim.

Harry i Ron poszli dalej ścieżką, a Neri wyszła z cienia i ruszyła bezwiednie z powrotem do Wielkiej Sali. Dostrzegła tam Severusa, który wyglądał, jakby kogoś szukał. Chciała do niego podejść i spytać, czego chciał Karkarow, ale przypomniała sobie, że ma być zimna i wyniosła.

W momencie, kiedy wzrok Snape’a padł na nią, obdarzyła go najbardziej pozbawionym wyrazu spojrzeniem, na jakie było ją stać. Z dumnie uniesioną głową przeszła obok niego udając, że go nie widzi. Snape był zdumiony. Już wcześniej zauważył, że dziewczyna nie zaszczyciła go nawet jednym spojrzeniem, ale takiego obrotu sprawy się nie spodziewał. W końcu wiedział, że Neri nigdy się długo nie gniewa, a już zwłaszcza w tak błahych sytuacjach. Nie rozumiał, o co chodzi, a nie mógł z nią tego wyjaśnić, bo dziewczyna znowu rzuciła się w wir tańca.

Kiedy o północy Fatalne Jędze skończyły grać, wszyscy nagrodzili je długimi oklaskami i zaczęli opuszczać Wielką Salę. Neri wracała do lochu szczęśliwa i zmęczona, ale z uczuciem lekkiego niedosytu.

Snape dla odmiany wracał z ulgą, że ten koszmar dobiegł końca. Słyszał za sobą stukot jej obcasów. Postanowił poczekać chwilę na nią. Gdy Neri dotarła do drzwi swojej sypialni, spostrzegła czekającego na nią Severusa. Zastanawiała się, czy postanowił ją przeprosić.

– Możemy porozmawiać? – Spytał stanowczo, ręką wskazując drzwi do swojego gabinetu. Skinęła głową. Otworzył drzwi i wpuścił ją do środka. Zapalił światło.
– O czym chcesz rozmawiać, Severusie? – Spytała Neri tonem pasującym do jej obojętnego wyrazu twarzy. Sama zaskoczona była tym, jak świetną aktorką się stała.
– Chcę wiedzieć, o co ci chodzi – powiedział głośno. Zbyt głośno. – Rano wpadasz do mnie, radosna, jak skowronek, a wieczorem zachowujesz się, jakby ci ktoś wsadził różdżkę w… – Severus powstrzymał się w ostatniej chwili.  Tracił nad sobą panowanie. Wiedział, że lada chwila i wybuchnie awantura, a na kłótnie z Neri stanowczo nie miał ochoty. –… to znaczy... jakbyś była obrażona.... jakbym zrobił ci krzywdę, czy coś – dokończył koślawo.
– Nie rozumiem, co ty insynuujesz – powiedziała z trudem tłumiąc wybuch śmiechu. Bawiła się coraz lepiej. – Po prostu, mam dosyć towarzystwa osoby, która uważa, że pokazanie się ze mną publicznie, może ją ośmieszyć.
– Dlatego nie podeszłaś do mnie przez cały wieczór? – Spytał z głupią miną Snape.

Coraz mniej rozumiał. Te słowa, to zachowanie były tak niepodobne do Neri, że zastanawiał się, czy dziewczyna mówi prawdę. Z drugiej strony, nie miała w zwyczaju go okłamywać. Gdy coś jej leżało na sercu, mówiła o tym bez ogródek.

– Nie chciałam ci się narzucać. Dałeś mi jasno do zrozumienia, że nie powinnam.
– Neri, źle mnie zrozumiałaś, chodziło mi o to, że uczniowie nie powinni wiedzieć, że my… to znaczy… że... – Spojrzał na nią speszony.

Nie wiedział, co ma powiedzieć. Do tej pory wydawało mu się, że ona rozumie jego obiekcje, że nie będzie musiał się głupio tłumaczyć. Dziewczyna nagle wybuchnęła śmiechem.

– No proszę, niby Naczelny Postrach Hogwartu, zły, wredny nietoperz, a tłumaczy się jak nastolatek – powiedziała z kpiną. Jednak w jej głosie nie było agresji.

Severus sam nie wiedział, czemu, ale odczuł ulgę. Stał na wprost uśmiechniętej i tryumfującej Neri i czuł, że narasta w nim coś, czego nie potrafi nazwać. Czuł potrzebę działania, chciał zrobić coś, co by pokazało jej, ile dla niego znaczy i to, że wcale nie chciał jej obrazić. Wiedziony instynktem podszedł do niej stanowczym krokiem. Równie stanowczym gestem ujął jej podbródek i pocałował ją.

Dziewczyna tym razem nie protestowała. Zrobiło jej się dziwnie słabo, myśli uleciały z głowy, jak spłoszone motyle. Była tylko ona i on. Nic więcej się nie liczyło. Stali i całowali się – długo, gorąco, namiętnie. W końcu Severus przerwał pocałunek. Spojrzał na nią wzrokiem pełnym uczuć. Neri uśmiechała się do niego. Jej usta były czerwone i wilgotne tak, że mężczyzna miał ochotę znowu ją pocałować. Zawahał się jednak. Wahał się o kilka sekund za długo.

– Dobranoc, Sev – powiedziała Neri, pocałowała go w policzek i wyszła.
Severus oparł się plecami o drzwi. Wciąż czuł dotyk jej aksamitnych warg. Wdychał jej zapach. Delikatny, świeży. Zapach ogórka i aloesu i jeszcze czegoś słodkiego, co musiało być jej własnym zapachem. I wiedział już, że nigdy go nie zapomni. Wiedział, że przekroczył granicę, zza której nie ma już odwrotu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro