Rozdzial XX - Dziękuję.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

POV. Martin 

Musiałem wrócić do mieszkania Brooke, nie zabrałem ze sobą kluczyków do auta, a rzecz jasna, bez nich nie mogłem odjechać. Nie powiem, poniosło mnie i nie powinienem był podnosić na nią głosu. Nie wiem dlaczego to zrobiłem, nie miałem prawa krzyczeć, przecież nie dała mi powodu. 

Wjechałem na odpowiednie piętro i skierowałem się do drzwi od apartamentu kobiety. Zadzwoniłem dzwonkiem i czekałem. Miałem nadzieję, że mi otworzy. Jednak po kilku minutach nic się nie wydarzyło. Lekko zaniepokojony chwyciłem za klamkę i ją nasinąłem. Drzwi otworzyły się, a ja wszedłem do środka. 

- Brooke? - zawołałem z progu, jednak nie usłyszałem odpowiedzi. Wszedłem w głąb mieszkania i zobaczyłem ją skuloną przy szafkach. Po jej polikach spływały łzy. Czy to przeze mnie? To moja wina? Nie chciałem, aby płakała. Nie przeze mnie. Nie jestem wart tych łez. Podszedłem bliżej. - Brooke? - powiedziałem cicho, szturchając jej ramię. Kobieta otworzyła oczy i spojrzała na mnie. Nie odrywałem od niej wzroku. - Wszystko... okej? -zapytałem, mając nadzieję, że chociaż mnie skrzyczy. 

- Tak. - powiedziała, ale jej głos nie chciał z nią współpracować, więć musiałą odkaszlnąć. - Tak. - powiedziała ponownie, jednak ja wiedziałem, że nie jest okej. Nie mogło po tym wszystkim.

Złapałem więc kobietę za rękę, pomagając by wstała z kafelek, a następnie podniosłem ją i ruszyłem w kierunku jej sypialnii. Docierając do pokoju, zayważyłem, że Brooke zasnęła w moich ramionach. 

Położyłem ją więc na łóżku, zdjąłem dresowe spodnie i przykryłem kołdrą. Kobieta obróciła się na bok, jednak nie wybudziła ze snu. Uśmiechnąłem się pod nosem, poprawiając jej ciemne włosy. Sam zdjąłem moje wierzchnie okrycie, a także całą resztę ubrań, pozostając w samych bokserkach. Zdecydowałem się zostać z nią dzisiejszej nocy, bo nie wyglądała za dobrze. Wolałem mieć pewność, że będzie okej. 

Położyłem się obok niej na łóżku, przykryłem kołdrą i wpatrywałem się w sufit z rękoma ząłożonymi za głowę. Rozmyślałem o tej całej sytuacji miedzy nami. Najpierw ten przygodny seks, a teraz kłótnie. Brooklyn miała dziś rację. Zachowujemy się jak stare dobre małżeństwo, a tymczasem jesteśmy dla siebie praktycznie obcy.  Przez myśli przewinęły mi się wszelkie sytuacje z kobietą  roli głównej. Była niesamowita, piękna, inteligentna, sprytna i potrafiąca postawić na swoim. Była... kurwa była idealna. 

Nagle poczułem, jak Brooke przysówa się do mnie i obejmuje w pasie. Lekko spiąłem się na ten gest, bo nie byłem do tego przyzwyczajony. Nie żyłem z kobietami, nie mieszkałem z nimi. To były tylko przygodne romanse na kilka chwil, ale a pewno nie spędzałem żadnej nocy w jednym łóżku z kobietą. Oczywiście poza seksem. Z Brooke było inaczej. Ona nie oczekiwała ode mnie związku, nie chciała zaciągnąć mnie pod ołtaż, zrobić ze mną dzieci. Nie chciała niczego. Nieczego, czego sama nie miała. Nasza relacja była bardzo luźna. Nietypowa, to prawda, ale nie oczekiwaliśmy od siebie nawzajem wierności, szczerości. To było ocś innego, zresztą, coś co już minęło i miało nie wrócić. W końcu objąłem kobietę ramieniem, a ona przytuliła się do mnie jeszcze bardziej. Poczułem uścisk w sercu. 

- Co ty ze mną robisz mała. - powiedziałem w jej włosy, a następnie pogrążyłem się w śnie. 

***

Rano obudziłem się dość wcześnie. Otwierając oczy, zauważyłem brunetkę nadal tkwiącą w moich ramionach. Czyli spaliśmy tak przez całą noc, powiedziałem sobie w myślach. Nie chciałem jej budzić, miała za sobą trudny czas, powinna odpocząć i się dobrze wyspać. Skierowałem swój wzrok na widok za okem. Było już jasno, jednak nie do przesady. Mogła być siódma, może ósma godzina. 

Sięgnąłem po telefon, który w nocy położyłemna szafce obok łóżka. Siódma czterdzieści trzy, wskazywał zegarek. Wziąłem głębszy wdech i postanowiłem napisać do Any, sekretarki Brooke, że wszystko z nią w porządku, że się nią zająłem, ale jeszcze śpi, a ja nie chcę jej budzić. Na odpowiedź nie musiałem długo czekać, zapewne kobieta była już w kancelarii. Napisała, że okej i zajmie się wszystkim. Ucieszyłem się, bo to znaczy, że Brooke może spokojnie odpocząć. 

Nie wiem ile czasu minęło, ale dobrych kilkanaście minut, zamin kobieta obok mnie, zaczęła się przebudzać. Poruszyła głową, a następnie ręką potarła twarz. Chyba dobrze jej się spało, bo ponownie do mnie przylgnęła, jednak chyba poczuła moją obecność, bo podniosła głowę i spojrzała na mnie. 

- Hej. - powiedziałem, popawiając jej włosy, który opadły na twarz. 

- Cześć. - powiedziała trochę zachrypnięta. - Co tu robisz? - dodała, siadając obok mnie na łóżku i patrząc na mnie. Nie umknęło mi, że jej koszulka się podwinęła, a więc miałem wgląd na jej seksowne, czarne figi. Jednak przez wpatrywającą się we mnie brunetkę, nie mogłem dobrze przyjrzeć się jej całej. 

- Postanowiłem z tobą zostać. Cóż.. wczoraj nie byłaś w dobrej kondycji...

- Okej. - wzruszyła ramionami i spojrzała przez okno, a ja miałem okazję, aby przyjrzeć się zaspanej wersji pani prawnik. - Właściwie, to... - powiedziała, wracając wzrokiem do mnie. - Dlaczego wczoraj wróciłeś? - zapytała w końcu, nie odrywając spojrzenia. 

- Zapomniałem kluczy od auta. A kiedy wróciłem...

- Tak. Nie wracajmy do tego. 

- Na pewno wszystko okej? - zapytałem, chcąc się upewnić. 

- Tak. Na pewno. - powiedziałą twardo. 

- Powiedz mi tylko, czy to przeze mnie? - chciałem się upewnić, że moje myśli był dobre. 

- Co? 

- Płakałaś przeze mnie? 

- Nie... To znaczy, może po części. - westchnęła. - Twój krzyk... wzbudził we mnie pewne niemiłe wspomnienia. - dokończyła chowając twarz w dłoniach. - Więc może to nie tak, że... - zawahała się. Nie musiała nic mówić. 

Złapałem ją za dłoń i przyciągnąłem do siebie tak, że znowu leżała w moich ramionach. 

- Nie muszisz. - powiedziałem cicho. - Jeśli nie chcesz to nic nie mów. - dodałem. - Ja chciałem powiedzieć tylko przepraszam. Nie powinienem był krzyczeć. Nie wiem czemu to zrobiłem. - przyznałem szczerze. - Chciałem, chciałem cię zatrzymać, ale nie słuchałaś i... nie mam pojęcia. - westchnąłem, patrząc w sufit. 

Kobieta ponownie podniosła się do pozycji siedzącej, i spojrzała na mnie. 

- Też przepraszam, zachowałam się wczoraj jak gówniara. Chciałeś mi tylko pomóc, a ja potraktowałam cię jak świnię. - powiedziałą skruszona. 

- Należało mi się. - uśmiechnąłem się pod nosem. - Przepraszam. - powiedziałem jeszcze raz.

- Już okej. - uśmiechnęła się. - Ale powinieneś pocwiczyć panowanie nad emocjami, bo kiedyś może się to obócić przeciwko tobie. - wyjaśniła. 

- Postaram się. - powiedziałem, zatrząc na nią. - Jak się czujesz? 

- Okej. - powiedziała i spojrzała na mnie. - Naprawdę okej. - usmiechnęła się, wstając z łóżka. - Śniadanie? - zapytała, wyciągając do mnie rękę. - Właściwie, to kótra godzina? 

- Myślę, że coś koło ósmej. 

- Kurwa, powinnam juz dawno być... - chciała pobiec do garderoby, jednak zatrzymałem ją. 

- Rozmawiałem z Aną, zajmie się wszystkim. Masz wolne. - powiedziałem, a ona nie kryła zaskoczenia. .

- Wow, zrobiłeś mi wolne w mojej własnej kancelarii. - zaśmiała się. - Okej, w takim razie dzisiaj na śniadanie tosty, gorąca kawa, i jakaś sałatka. - powiedziała, ciągnąc mnie do kuchni. 

Poszedłem więc za nią i zająłem miejsce przy blacie. Brooke powiedziała, że nie chce mojej pomocy i da sobie radę ze wszystkim. Nastęnie puściła jakąś muzykę, i zaczęła od zrobienia kawy dla nas dwojga. Poprosiłem o czarną. Sobie zrobiła latte. Kiedy już otrzymałem napój, kobieta wzięła się się za robienie tostów i sałatki. Z szafki wyjęła toster i włożyła do niego chleb, a w czasie kiedy tosty się robiły, ona wyjęła kilka produktów z lodówki. Sałata, pomidor, ogórka, serek mozarella i tuńczyka w puszce. Kiedy kroiła warzywa, pierwsze tosty były już gotowe, więc wyjałem je z tostera i wstawiłem kolejne. Do warzyw dodała trochę mozarelli i tuńczyka. Całość polała odrobiną oliwy z oliwek i posypała sezamem.  Położyła miskę na blacie, podała mi talerz z tostami, a sama wyjęła resztę z tostera. Odstawiła swoją porcję i sięgnęła nam widelce, a następnie zajęła miejsce obok mnie. 

W spokoju zjedliśmy śniadanie, a ja wiedziałem, że czas się już zbierać. Nie mogłem przecież siedzieć z nia cały dzień. 

- Ubiorę i idę. - powiedziałem, wstając od blatu. 

- Zrobiłeś mi dzień wolny, a teraz zostawiasz samą? - zaśmiała się. 

- Mam dzisiaj kilka ważnych spotkań, nie przypuszczłem, że będę się tobą opiekował. - powiedziałem, spoglądając na nią. 

- Jasne, jasne. - uśmiechnęła się. - Jestem dużą dziewczynką, dam sobie radę. - dodała.

- Okej, w takim razie idę się ubrać. 

- Mhm. - odpowiedziała, popijając kawę. 

Szybko założyłem wczorajsze ubrania i ruszyłem z powrotem do kuchni. 

- Dzięki za gościnę. - powiedziałem do kobiety. 

- To ja dziękuję. - odezwała się, odprowadzając mnie do drzwi. - Uratowałeś mnie. - powiedziała, pocierając swoje ramię. - Dzięki. - spojrzała na mnie i uśmiechnęła się niepewnie. 

Podszedłem do niej i pocałowałem ją w policzek, odsuwając się, poczułem, jak Brooke kładzie dłoń na moim karku i przysuwa do siebie. Nasze wargi się złączyły, a Brooke intensywanie mnie pocałowała. Oddałem pocłaunek, a po chwili odsunęliśmy się od siebie. 

- Dzięki. - uśmiechnęła się, łapiąc za klamkę do drzwi. 

- Nie ma za co. - powiedziałem i ruszyłem do wyjścia. Zatrzymałem się, gdy Brooke otworzyła drzwi, a w nich stała Ava. - Heej. - poiwedziałem przeciągając. 

- Hej, co ty tu robisz? - powiedziała Brooke, nie kryjąc zdziwienia, że widzi przyjaciółkę. 

- A wy co tu robicie? - zapytała podejrzliwie. 

- Nic. Martin właśnie wychodził. - powiedziała, spoglądając na mnie. 

- Tak, to na razie. Widzimy się na rozprawie. - powiedziałem i minąłem Avę w wejściu, kierując się do windy. 

Miałem nadzieję, że kobieta nie zacznie snuć podejrzeń, ale skoro ona wie, to zapewne i Will się dowie, a to znaczy, że będę miał go na głowie przez najbliższy czas. Tylko tego mi brakowało, żebgy mój kumpel truł mi dupę o panią prawnik, z którą mam rzekomy romans a dowiedział się tego od swojej laski a jej przyjaciółki. Nawet jeśli to prawda, że mieliśmy romans, to nie jest to ich sprawa, gdybyśmy chcieli, to byśmy im powiedzieli. 

*** 

Godzinę później udało mi się dotrzeć do biura. Odświeżony i przebrany wszedłem do mojego gabinetu. Zająłem sie papierkową robotą, sprawdziłem maile i szykowałem się na zebranie, jednak nim zdążyłem wyjść z gabinetu, pojawił się w nim Will. Zamknął za sobą drzwi i usiadł naprzeciwko mnie. 

- A więc ty i Brooke? - zapytał ciekawsko. 

- Co ja i Brooke? - odpowiedziałem pytaniem, chcąc wybadać ile wie. 

- Nie udawaj. Ava mówiła mi, że dzisiaj zastała cię wychodzącego od Brooke z mieszkania. To, że ty byłeś ubrany, to jeszcze nic nie znaczy. Za to nie umknęło jej uwadze to, że ona miala na sobie tylko koszulkę i majtki. 

- Will skończ. - uciąłem. - Może najpierw byście nas zapytali, co było powodem mojej wizyty u Brooke, a nie snuli domysły. - potarłam czoło. - Pojechałem wczoraj do Brooke do kancelarii. Chciałem dowiedzieć się co nieco o mojej sprawie. Zastałem tam moją matkę, wydzierającą się na Brooke i próbującą przekonać mnie, że to moja prawniczka źle ją traktuje a nie na odwrót. Pokłóciliśmy się, wyszła. Ja zacząłem przepraszać Brooke, ale w pewnym momencie ona zemdlała. Byłem z nią na pogotowiu. 

- O stary. Zaciążyłeś ją?

- Durniu! Zemdlała, bo był odwodniona, nic nie jadła. Postanowiłem, że zawiozę ją do domu i ugotuję coś dobrego, bo miałem wyrzuty sumienia przez matkę, która nawrzeszczała na Brooke, co też mogło przyczynić się do tego, że zemdlała. 

- Jezu, to brzmi trochę poważnie nawet jak takie nie jest. Jak się ona czuje? 

- W porządku. Była po prostu osłabiona. Nie jadła nic, stąd to omdlenie. Całe szczęście, że nie była sama w domu, tylko w kancelarii, gdzie są inni. 

- A ty rycerz na białym koniu, postanowiłeś przy niej czuwać. 

- Przestań.  Czułem się odpowiedzialny za to, co się stało, więc zostałem u niej na noc. - powiedziałem, a widząc, że Will chce mi przerwać powiedziałem - Spałem na kanapie. 

- Okej. Okej. - podniósł ręce w geście obronnym. - Niech będzie. Wierzę ci. - powiedział. - To dowiedziałeś się czegoś o swojej sprawie? 

- Nie miałem okazji. Mam nadzieję, że to się skończy jak najszybciej. Mam już tego dość, a wszczególności rodziców, którzy wpierdalają się do wszystkiego. Czuję się jak synek mamusi. Mam kurwa trzydzieści lat, za chowują się jakbym był jebanym nastolatkiem, któreg trzeba kierować na odpowiednie tory. 

- Stary, nie przejmuj się. Sprawa się zakończy, wygrasz i znikną jak zawsze. Wrócą do swojego idealnego życia. Boją się tylko, że naprawdę to zrobiłeś a wtedy powiążą ciebie z nimi i ich życie nie będzie takie piękne i perfekcyjne jak do tej pory. 

- Wiem i to jest najgorsze. - westchnąłem. - Nie rozumiem ich kompletnie. Większość rodziców cieszyłaby się z tego, że ich dziecko odnosi sukcesy, ma swój biznes, dobrze sobie w życiu radzi, a takie oskarżenie potraktowaliby jako oszczerstwa i wspierali swoje dziecko, mówili, że wszystko bedzie okej i przede wszystkim mu wierzą. Zazdroszczę ci rodziców. Serio. Są najlepsi. - powiedziałem. 

- Dzięki. Wiesz, że jak coś to możesz do nich wpadać. Przyjmą cię z otwartymi ramionami. Moja mama jest w tobie zakochana. - zaśmiał się. - Jej drugi idealny synek. - powiedział, a i ja się zaśmiałem. 

Od zawsze pamiętam, że gdy tylko przychodziłem do domu Willa, jego rodzice otaczali mnie opieką, wsparciem. Zawsze mogłem porozmawiać, poradzić się. Bardzo często mi pomagali. Bardzo lubiłem ich odwiedzać. Byli dla mnie jak... jak rodzice. Nie wyobrażałem sobie lepszych i wiedziałem, że jeśli kiedyś będę ojcem, to chciałbym być takim, jak tata Willa. 

- No nic, muszę spadać. Mam trochę roboty. - powiedział mężczyzna. 

Will był moim zastępcą, ale przede wszystkim zajmował się koordynacją dużymi zamówieniami od znanych firm. Miałem do niego zaufanie, więc bez wątpliwości mogłem mu to stanowisko powierzyć. Szczerze, to był drugą najważniejszą, zaraz po mnie, osobą w tej firmie. Nie żeby inni byli nieważni, bo przecież bez nich nie zbudowalibyśmy tego wszystkiego. 

- Jasne, widzimy się na zebraniu. - powiedziałem z uśmiechem. Pewnie zapomniał, jak zawsze. 

- Zebraniu? To dzisiaj? 

- Wiedziałem. - zaśmiałem się. - Zawsze zapominasz. 

- Będę, będę. - powiedział i wyszedł z gabinetu. 

Miałem jeszcze chwilę czasu, więc podpisałem trochę dokumentów i powiadomiłem Lizzy, że może je odebrać. Potem skierowałem się do sali konferencyjnej, gdzie zawsze odbywały się nasze zebrania. Spotykali się wtedy najważniejszi członkowie firmy w tam ja, jako prezes. 

- Witam wszystkich. - powiedziałem, zasiadając, jak zawsze, u szczytu stołu. - Zaczynamy? 

- Mam jedno pytanie na wstępie. - odezwał się Mark. Bardzo nie lubiłem człowieka, był gburowaty i nieprzyjemny, jednak dobrze wykonywał swoją pracę i nie miałem podstaw do zwolnienia go. 

- Tak Mark? - zapytałem, przeglądając plan dzisiejszego spotkania. 

- Jak pańska sprawa, panie prezesie, wywinie się pan z odsiadki? - zaśmiał się. 

- Jeśli zamierzać peprzyć o tym przez całe spotkanie, a nie interesować się sprawami firmy, to możesz wyjść. To moja prywatna sprawa, więc wszelkie pytania dotyczące właśnie tego tematu uważam za zamknięte. I nie, nie ma to wpływu na prowadzenie firmy przeze mnie. - powiedziałem twardzo i w końcu spojrzałem na uczestników spotkania. - Zaczynajmy więc. 

- Zamówienia na transport w naszej firmie spadły w porównaniu z innymi miesiącami w tym roku. - powiedział Jacob. 

- To zapewne dlatego, że...

- Czy są niższe w porównaniu tego miesiąca a tego w zeszłym roku? - zapytałem.

- Nie, jesteśmy na plusie. - odpowiedział natychmiastowo. 

- W takim razie, nie ma się czym martwić. Najwyraźniej jest to miesiąc, gdzie ludzie nie korzystają z usług transportowych w takim samym stopniu, jak w innych miesiącach. 

- Ale przecież...

- Koniec. Następnie? - zapytałem, kontynuując spotkanie. 

Całość trwałą jakąś godzinę. Mark wielokrotnie próbował zganiać jakieś wybujałe straty na moje oskarżenie. Nie pozwoliłem mu na to i udało się wybrnąć z wszelkich jego argumentów dotyczących sprzedaży i mojej winy w tym. Nie powinien wpychać nosa w nie swoje sprawy, bo chuja go to obchodzi. To prywatna sprawa i jak mówiłem na zebraniu, nie będzie ona miała żadnego wpływu na prowadzenie firmy.

Będę musiał bardzo odbrze zastanowić się nad dalszą pracą Marka, bo co prawda odwala zajebistą robotę, ale zaczyna mnie wkurwiać tym, że wszędzie sie wpycha i chce aby przyznawać mu we wszystkim rację. Nikt nie jest nieomylny. Mam nadzieję, że się w końcu ogarnie, bo wezmę sprawy w swoje ręce, a wtedy nie będzie tak miło i nie ujdzą mu na sucho te jego gadki. 

- Martin! - po spotkaniu złapał mnie Will i razem przeszliśmy do mojego gabinetu. - Nie sądzisz, że Mark trochę przesadza? - zapytał. 

- Sądzę, na razie dam mu czas. Jest na odpowiednim stanowisku, ale ma za duże ego i próbuje poróżnić mnie z pracownikami. 

- Jest chujem i to tyle. - powiedział Will. - Powinieneś go zwolnić. - zasugerował. 

- Może i to zrobię. Zobaczymy, jak będzie się zachowywał i co będzie robił dalej. Jeśli nadal będzie drążył i próbował przekabacić na swoją stronę resztę zarządu, będę musiał go zwolnić. Nie mogę sobie pozwolić na coś takiego. 

- Jasne, że nie. Tylko żebyś nie zrobił tego zbyt późno i nie obudził się z przysłowiową ręką w nocniku. 

- Spoko stary. Dam sobie radę. Zawsze daję, więc nie musisz się martwić. 

- Okej. Świetnie. Lecę. Spotykam się dzisiaj z Kate.

- Widzę, że iskrzy między wami. - zaśmiałem się. 

- Raczej nie da się tego ukryć. - zawtórował mi. 

- Bawcie się dobrze. I uważajcie, jestem jeszcze za młody, żeby być wujkiem. 

- Durniu, masz trzydzieści lat. - zaśmiał się w progu. - Powinieneś zacząć myśleć o swoich brzdącach a nie mówić mi że jesteś za młody na wujka. Zobaczysz, jeśli będę ojcem, to ty zostaniesz chrzestnym. Gwarantuję ci to! - zaśmialiśmy się oboje, bo stało się to naszymi stałymi potyczkami. 

Niby mieliśmy swoje lata, ale czasem nadal jak dzieci. Dobrze było mieć Willa oobk siebie. Czasami był dla mnie jak trzeci brat. Zresztą Max i Jake też go lubili. O dziwo moi rodzice również. Może wydawałsię im bardziej idealny i pasujący do własnego światka niż ich prawdziwy syn. Nie zdziwiłbym się naprawdę. 

Dzień był wystarczająco wyczerpujący, a jeszcze dokładając sobie siłownię po pracy, byłem wymęczony. Wróciłem więc do mieszkania, wziąłem prysznic, zjadłem coś na szybko i położyłem się w łóżku. Nie musiałem czekać długo, aby sen nadszedł, bo stało się to tak naprawdę w przeciągu kilku chwil. 

************************

Cóż mogę. Szczęśliwego nowego roku! Dużo sukcesów, spełnienia marzeń i celów! I do zobaczenia po nowym roku! 

SKY

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro