Rozdział IV - Życie.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

POV. BROOKLYN

Czy można dostać zawał, kiedy się kogoś zobaczy? Zdecydowanie można. Spanikowałam, kiedy drugiej stronie drzwi ujrzałam moich przyjaciół. Teraz? Akurat teraz? Wpuściłam ich, bo na pewno słyszeli moje kroki, i miałam nadzieję, że Walker nie walnie nic głupiego.

- Hej. Co tu robicie? - zapytałam wpuszczając ich do środka.

- Rozmawiałyśmy i nie wydałaś mi się przekonywująca. Właściwie, to trochę mnie zaniepokoiłaś. Brzmiałaś... dziwnie.

- Och... - wydusiłam jedynie, bo nie wiedziałam co powiedzieć. Naprawdę brzmiałam dziwnie? - Chodźcie. - obudziłam się z letargu. - Robię obiad i... - chciałam coś powiedzieć, ale moi przyjaciele zobaczyli gościa w kuchni. - Martin zajął się mną wczoraj... właściwie to nami wszystkimi. Chciałam mu się odwdzięczyć i zaprosiłam go na obiad.

- Okej. - stwierdzili wszyscy zgodnie i  nie przejmowali się tym, że jest u mnie.

- Robimy łososia. Podobno Martin może pochwalić się umiejętności kucharskimi, więc robi sos. Czego się napijecie?

- Brooke, wiemy gdzie co jest, więc jak będziemy coś chcieć to się obsłużymy.

- Jasne. - uśmiechnęłam się do niej przelotnie.

Jakieś dwadzieścia minut później łosoś był gotowy. Dorobiłam jeszcze do tego jakieś gotowe warzywa na patelnię, polałam sosem i mieliśmy obiad. Uśmiechnęłam się stawiając talerze na stole.

- A teraz proszę o ocenę. - stwierdziłam siadając do stołu.

- Wow, dobre! Powinniście częściej razem gotować. Wyszło pyszne.

- Dzięki. - powiedziałam i uśmiechnęłam się lekko. Sama zjadłam kawałek i cholera, to naprawdę było świetne.

- Masz rację. Ten sos jest znakomity. - zwróciłam się do Martina.

- Gdyby nie był, to bym się do tego nie zabierał. - zaśmiał się, a my z nim.

- Masz naprawdę fajne poczucie humoru. - odezwała się Ava. - Chyba zaczynam cię lubić. Nie zmarnuj tego. - wskazała na niego widelcem.

- Postaram się. - odpowiedział wsadzając kawałek łososia do ust. Zajęliśmy się jedzeniem na dobre, kiedy poczułam na mojej nodze czyjąś dłoń. Wiedziałam do kogo należy. Starałam się ją zabrać, jednak Walker tylko wzmocnił uścisk. Nie chciałam z nim walczyć, nie chciałam, żeby moi znajomi zobaczyli, że Martin trzyma rękę na moim kolanie. Nie skończyłoby się to dobrze. W szczególności dla mnie, bo zaczęliby wypytywać o wszystko. Wiem to, bo już to kiedyś przechodziłam. Nie chciałabym teraz tego powtarzać.

- Chyba będziemy się zbierać. A ty idź odpocząć. - powiedziała do mnie Ava. - Nie wyglądasz najlepiej po wczoraj.

- Dzięki. Na ciebie zawsze można liczyć. - zaśmialiśmy się.

- Do zobaczenia. - powiedziała kobieta i przytuliła mocno. - I tak masz na niego uważać. - szepnęła, przez co przewróciłam oczami.

- Jasne. Do zobaczenia. - powiedziałam i odprowadziłam ich do drzwi, które następnie zamknęłam i odetchnęłam głęboko. Poszłam do kuchni i zobaczyłam Martina sprzątającego po obiedzie. - Zostaw z posprzątam. Nie musisz mi pomagać.

- Ale chcę. Poza tym, chyba mamy coś do dokończenia. - uśmiechnął się zadziornie.

- Wybacz, ale może to był znak, że nie powinniśmy tego robić. Mówiłam ci, że nie sypiam z klientami i dochodzę do wniosku, że będzie najlepiej, aby tak zostało. - powiedziałam nie patrząc na niego i wzięłam się za sprzątanie.

- O czym ty mówisz? - rzucił. - To nie ma nic wspólnego z przeznaczeniem. To tylko i wyłącznie nasze pragnienia. Brooke, jeśli nie chcesz to okej, ale błagam nie mów mi, że to przeznaczenie, jakiś znak, i że może właśnie tak miało być, bo to nie jest prawda.

- Martin...

- Nie Brooke. Nie zwalaj tego na jakiś znak. Albo chcesz się ze mną przespać, albo nie. To twój świadomy wybór. To twoje pragnienie.

- Chyba powinieneś już iść. - powiedziałam pocierając ramiona i patrząc w dal. - Powiadomię cię o postępach w sprawie.

- Jasne, jeśli tylko tego chcesz... do zobaczenia. - powiedział, a następnie ruszył do drzwi. Zamknęłam je za nim i wróciłam do kuchni.

Jak mogłam być taka głupia... Jak mogłam dać się tak ponieść. Przecież nigdy nie sypiałam z klientami. Teraz nie mogło być inaczej. Chyba będę musiała komuś przekazać tą sprawę. Szczególnie po tym, co tutaj zaszło. Przymknęłam oczy, a później wzięłam się za dokończenie sprzątania.

Cała niedziela minęła szybko. Przygotowywałam się do poniedziałkowego spotkania. Zajęłam się trochę pracą, ale nic ponad to, co powinnam zrobić. Resztę czasu przeleżałam na kanapie, gdzie oglądałam jakieś denne programy telewizyjne. I tak minęła mi niedziela. Poszłam nawet wcześniej spać, bo miałam już dość tego dnia.

***

Nastał poniedziałek. Wstałam wcześnie, a dzięki temu miałam dużo więcej czasu, żeby się przygotować do pracy. W kancelarii byłam przed siódmą. Oprócz ochrony nie bylo tam nikogo. Weszłam do swojego gabinetu i zaczęłam rozkładać potrzebne rzeczy na biurku. Przejrzałam kilka spraw, które prowadziłam i przemyślałam to, komu mogłabym oddać sprawę Walkera. Nim się zorientowałam minęła godzina i do mojego gabinetu zajrzała Ana.

- Już w pracy?

- Nie mogłam spać. - powiedziałam zerkając na nią. - Powiedz proszę Stev'owi, że przekazuję mu sprawę Martina Walkera. Niech się przygotuje i zajrzy do mnie w wolnej chwili.

- Co?! Naprawdę przekazujesz tę sprawę Stev'owi?! Wiesz, że teraz będzie trzeba wysłać pismo o zmianie obrońcy i do pana Walkera i do sądu?

- Wiem, zajmiesz się przygotowaniem tego?

- Jasne. Spodziewaj się wizyty pana Walkera, kiedy się o tym dowie.

- Wiem.

- Pamiętasz o spotkaniu z pół godziny?

- Pamiętam, wszyscy będą?

- Tak, rozesłać wiadomość z przypomnieniem?

- Jakbyś mogła. Przypomnij też odpowiednim osobom o wyborze stażystów, który musi być dokonany dzisiaj. To też omówię na spotkaniu.

- Dobrze. Już się robi. Kawy?

- Mocnej. - powiedziałam, kiwając głową.

- Okej, zaraz będzie. A ty przemysł sprawę z Walkerem.

- Przemyślałam ją już przez ostatnią godzinę. Wystarczy. - powiedziałam, a kobieta skinęła jedynie głową i wyszła z gabinetu.

Westchnęłam, kiedy drzwi się za nią zamknęły. Odgoniłam myśli, a następnie wzięłam się za spisanie rzeczy, które trzeba poruszyć na zebraniu. Po skończeniu, spojrzałam na zegarek i stwierdziłam, że muszę się już zbierać. Zabrałam kalendarz, laptopa, długopis i telefon, i wyszłam z gabinetu.

- Wysłałam maila do pana Walkera. Obstawiam, że będzie tutaj zanim skończycie spotkanie.

- Nie obchodzi mnie to Ana. Jeśli się tu zjawi, to wytłumaczę mu, dlaczego oddałam komuś jego sprawę. A teraz przepraszam cię, ale zaraz będę spóźniona. - powiedziałam i ruszyłam do sali konferencyjnej. 

Wchodząc, zobaczyłam, że wszyscy już na mnie czekają.

- Dzień dobry. Przejdźmy do rzeczy. Stażyści wybrani?

- Nie przyjmę stażysty. - odezwał się Steve, około pięćdziesięcioletni mężczyzna.

- Nie obchodzi mnie to. - powiedziałam. - Podczas zawierania umowy z moją kancelarią, dobrze wiedziałeś, że widnieje tam podpunkt, aby przynajmniej raz w roku mieć pod swoją pieczą stażystę. Przypomnę co tylko że pracujesz to od trzech lat i NIGDY go nie miałeś. Jeśli tym razem też się wywiniesz to obiecuję, że dosięgną cię konsekwencje.

- Nie możesz.

- Mogę. Miałeś to zapisane w umowie. Dlatego rusz tyłek i wybierz kogoś. Masz czas do końca dnia. Inaczej naprawdę wyciągnę z tego konsekwencje.

- Nie będzie mnie jakaś gówniara pouczać!

- Twoja szefowa, u której sam chciałeś pracować. Nikt cię nie zmuszał, więc przestań narzekać i brać się do pracy. - warknęłam. - Dodatkowo chciałabym porozmawiać o systemie wynagradzania. Zmieńmy go. Widzę kto wkłada pracę w tą kancelarię i w jakim stopniu. Proponuję przyznawać wynagrodzenie od faktycznej pracy a nie od wygranych spraw. Głosujemy? - zapytałam na co pracownicy pokiwali głowami.

- Nie możesz. - odezwał się po raz kolejny Steve.

- Mogę. Głosujemy. Kto jest za? - zapytałam, a wszyscy podnieśli dłonie. Oczywiście wszyscy poza Stev'em. - Przegłosowane. Wprowadzimy poprawki jak najszybciej. Nie próbuj się odzywać. - powstrzymałam mężczyznę. - Przegrałeś. Zostałeś przegłosowany. - powiedziałam triumfalnie i usiadłam na miejscu. - Czy ktoś chciałby jeszcze poruszyć jakiś temat?

- Co do stażystów... - odezwał się ktoś.

- Ach tak. Wnioski pozostają niezmienne. Powiem Anie, aby sprawdziła, czy podstawy prawne nadal się zgadzają, czy nic nie uległo zmianie. Potem roześle wam plik do wypełnienia. Mam nadzieję, że uda się to zrobić dzisiaj. Także Steve. Masz jeszcze chwilę na wybór stażysty. To chyba tyle. Coś jeszcze? - nie usłyszałam odpowiedzi, więc uznałam to za koniec zebrania. - W takim razie dziękuję bardzo wszystkim. Miłego dnia. W razie jakiś problemów zapraszam do swojego gabinetu. - powiedziałam zbierając swoje rzeczy.

Wyszłam na korytarz i skierowałam się do swojego gabinetu. Przechodząc obok Any dostrzegłam jej przerażony wzrok. Miała szeroko otwarte oczy i rozchylone usta. Co się dzieje? Przyspieszyłam kroku w stronę gabinetu a po drodze zaświeciła mi się czerwona lampka. Przystanęłam. Odwróciłam wzrok w stronę sekretarki, jakby chcąc się upewnić tego, co na mnie czeka. Ana wiedząc, co mi chodzi po głowie, skinęła jedynie na potwierdzenie moich myśli. Wzięłam głęboki oddech i pewnym krokiem chwyciłam drzwi gabinetu. Weszłam do środka i ujrzałam opartego o blat Walkera.

- Co robi pan w moim gabinecie? BEZE MNIE?!

- Czekam na panią. Sekretarka mnie wpuściła. - powiedział obojętnie.

- Jak sądzę po jej minie, nie zrobiła tego dobrowolnie. Nie masz prawa Walker straszyć moich pracowników.

- A ty nie masz prawa zmieniać mi prawnika za moimi plecami.

- Nie za twoimi plecami. Wysłaliśmy do ciebie maila, w którym poinformowaliśmy, że ze względu na wiele obowiązków i niezależnych od nas przyczyn jesteśmy zmuszeni do zmiany pana obrońcy. A skoro się pan tutaj zjawił, to sądzę, że odebrał pan korespondencję. Takie rzeczy się dzieją panie Walker. To normalne. Nadal będzie pana reprezentować nasza kancelaria, jednak pana obrońcą nie będę ja, a mój pracownik.

-  Gówno mnie to obchodzi. Nie chcę jakiegoś gnojka. Chcę ciebie. - powiedział twardo.

- Przykro mi panie Walker, jednak obowiązki, jakie sprawuję na co dzień, nie pozwalają mi na reprezentowanie pana osoby. Tak powiedziałam kancelaria nadal będzie pana reprezentować.

- Powiedziałem coś. Będziesz mnie reprezentować TY. - powiedział, wskazując palcem.

- To niemożliwe.

- Czy chodzi o to, co wydarzyło się między nami? - zapytał, ściszając głos.

- Co? Nie, oczywiście, że nie. Jak mówiłam mam wiele obowiązków, które uniemożliwiają mi to. - powiedziałam, a w pokoju rozległo się pukanie. - Słucham?

- Musimy pogadać. - w drzwiach stanął Steve.

- Nie teraz. Dam ci znać, jak będę wolna.

- Nie, porozmawiamy teraz. - powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.

- Steve. Powiedziałam coś. Wynoś się. - rzuciłam ostro.

- Mam okazję poznać mojego nowego klienta. - uśmiechnął się przebiegle i wszedł głębiej do pokoju.

- To nie twój klient. - powiedziałam natychmiast. Steve od samego rana działał mi na nerwy. Nie mogłam pozwolić, aby Walker był jego klientem. - To mój klient
Udało mi się załatwić kilka rzeczy wcześniej, więc to ja się nim zajmę.

- Nie możesz. - powiedział twardym tonem.

- Może zapytajmy naszego klienta, kogo woli. - powiedziałam, chytrze się uśmiechając. Spojrzeliśmy oboje na Walkera , czekając, jaką decyzję podejmie.

- Przyszedlem osobiście do pani Hughes, która jest już zaznajomiona z moją sprawą, więc najrozsądniej będzie, jeśli to ona ją poprowadzi.

- W takim razie dziękuję ci Steve. Możesz iść. - powiedziałam dumnie, a mężczyzna prychnął cicho i wyszedł.

- A więc jednak masz czas.

- Nie nie mam. Ale ten dupek wkurza mnie cały ranek. Nie dam mu sprawy, żeby ją spieprzył. Możesz się cieszyć. - machnęłam ręką i usiadłam przy biurku.

- Cieszę się. - odpowiedział i usiadł naprzeciwko mnie. - Bardzo satysfakcjonuje mnie to, że zajmiesz się moją sprawą. Jakieś postępy? - zapytał jeszcze.

- Dopiero przyszłam do pracy. - skłamałam. -  Wróciłam przed chwilą ze spotkania. Chyba nie sądzisz, że zdołałabym już poczynić jakieś postępy co do pańskiej sprawy. Jak mówiłam wcześniej, dam znać, jeśli uda mi się coś znaleźć.

- Jasne, będziemy w kontakcie. Jadłaś coś?

- Co?

- Jadłaś śniadanie?

- Nie, dzięki. Nie jestem głodna.

- Chodź. - powiedział, a ja zerknęłam na jego wyciągniętą rękę.

- Nie jestem głodna. Powiedziałam.

- Idziemy. - powiedział i znalazł się obok mnie, odsuwając moje krzesło od biurka. - Nie znoszę sprzeciwu.

- Ja też. Chyba wyraziłam się jasno, że nie jestem głodna? Jak będę to coś zjem.

- Idziesz ze mną. - pochylił się, a ja wstrzymałam oddech.

- Nie rozumiesz słowa nie?

- Nie, nie rozumiem, a teraz rusz tyłek i zbieraj się.

- Nie zamierzam. Możesz iść sam. Walker naprawdę nie baw się ze mną w jakieś gierki, bo nie dam się na to nabrać.

- Hughes idziesz ze mną, albo zaraz cię tam zaniosę. Uwierz, to byłby ciekawy widok dla twoich współpracowników.

- Mam dużo pracy. Nie ułatwiasz mi tego.

- Nie zamierzam. Idziemy. - złapał mój nadgarstek tak, że wylądowałam na jego torsie. - Pani Hughes...

- Biorę ze sobą laptopa. Nie zamierzam tam siedzieć bezczynnie.

- Dobrze. Niech będzie, ale idzie pani ze mną. - powiedział i poczekał, aż spakuję swoje rzeczy, abyśmy następnie mogli ruszyć do windy. Widziałam po drodze, jak pracownicy na nas patrzyli, dlatego zaczęłam rozmowę.

- Tak jak mówiłam, będę informować pana na bieżąco o postępach w pana sprawie.

- Dobrze, liczę, że szybko uda nam się rozwiązać te kwestie. Liczę na panią, bo przez tą całą aferę moja firma cierpi. - odpowiedział, jak gdyby nigdy nic i przepuścił mnie w drzwiach windy.

- Oczywiście, gdy uda nam się stwierdzić, że oskarżenie jest bezpodstawne, to my oskarżymy ich o zniesławienie i poniesione straty moralne oraz fizyczne. Nie powinno być z tym problemu, jednak najpierw musimy uporać się z oskarżeniem przedstawionym panu.

- Niestety, ale zdaję sobie z tego sprawę. Mam nadzieję że wszystko pójdzie gładko. Jestem tym zmęczony. Chyba zrobię sobie wakacje.

- Na razie nie może pan nigdzie wyjechać. Wszelkie spotkanie i konferencje poza miastem, radziłabym odbyć telefonicznie, albo przez Skype'a.

- Na razie to ja muszę zatrzymać przy sobie klientów. Wiesz, jak to jest. Nikt nie chce być powiązany z kimś, kto otrzymał zarzuty. Tym bardziej o gwałt.

- Jasne. Powinniśmy wydać oświadczenie. Moja sekretarka się tym zajmie. Napiszemy, że oskarżenie jest nieprawdziwe i ma za zadanie zepsuć twoje dobre imię. To powinno chociaż trochę pomóc. Oczywiście nic nie obiecuję, bo oskarżenie będzie nadal obowiązywało, ale chyba najgorsze co możesz zrobić to milczeć i spotkać się z tą kobietą.

- Nie mam takiego zamiaru. Chciałem na początku, ale mój przyjaciel mnie powstrzymał. Proszę. - powiedział przytrzymując mi drzwi do swojego samochodu.

- Dziękuję. - odpowiedziałam wsiadając do środka. Auto było ładne, jednak ja nadal wolałam swoje. - Dokąd jedziemy.

- Zabiorę panią w jedno bardzo miłe miejsce. Nie będzie tam ludzi, spokój, cisza...

- Idealna do pracy. - uśmiechnęłam się pod nosem.

- Idealna, żebyśmy mogli na spokojnie porozmawiać. - powiedział zerkając na mnie.

- Tak, tak. - odpowiedziałam tylko i przejrzałam nowe maile na telefonie. Lubię mieć porządek, więc staram się je odbierać na bieżąco, oczywiście po wcześniejszej selekcji Any. - Ooo... - mruknęłam cicho do siebie.

- Co jest?

- A nic, nic. Sprawy kancelarii. Przepraszam, muszę wykonać jeden telefon. - rzekłam i spojrzałam na niego.

- Jasne, nie krępuj się. - powiedziała, a ja wybrałam numer do Liv. Odebrała po kilku sygnałach.

- Cześć skarbie. - powiedziałam czule. - Szukałaś ostatnio pracy, prawda?

- Dokładnie. - usłyszałam głos przyjaciółki po drugiej stronie.

- Mam przyjemność zaprosić panią na rozmowę kwalifikacyjną. Zwolniło się jedno z miejsc asystentek.

- Dziękuję, ale nie wiem, czy...

- Nie będziesz robiła nic związanego stricte z prawem. Będziesz umawiała spotkania, zapisywała terminy rozpraw, sprawdzała maile, przekierowywała rozmowy. No i uzupełniała jakieś tam dokumenty. Normalna praca biurowa.

- Dziękuję kochanie. Daj znać kiedy mam przyjść.

- Jasne, wyślę ci wszystko na maila. Trzymaj się mała.

- Do zobaczenia Brooke. - powiedziała, a następnie się rozłączyła.

Odetchnęłam, bo siedziałam, że nie będzie pewna tej pracy. Liv nie lubiła prawa. Była duszą artystyczną, dlatego wolała prace, cóż... bardziej kreatywne. Niestety firma, której pracowała, rozpadła się, a moja przyjaciółka została bez pracy.

- Okej?

- Tak, tak. Rozmawiałam z Liv.

- Twoja koleżanka, prawda?

- Zgadza się. A teraz mów dokąd mnie zabierasz.

- Właściwe to jesteśmy na miejscu. - powiedział, a ja spojrzałam przez szybę.

- Wow. - tylko tyle udało mi się powiedzieć. Restauracja była mała, ale już pierwszy rzut oka dawał wrażenie, że jest bardzo przytulna. Architektura wiktoriańska w odcieniach bieli i niebieskiego prezentowała się znakomicie. Budynek był piętrowy, jakbym wyjęty z dziewiętnastego wieku i wystawiony między nowoczesne budynki Phoenix. - Wow, takie miejsce istnieje? - nie kryłam swego zdumienia.

- Czyli warto było wyciągnąć cię z kancelarii.

- Zdecydowanie. - uśmiechnęłam się i wysiadłam z auta.

- Zapraszam na pyszne śniadanie. - uśmiechnął się wskazując dłonią drogę.

Ruszyłam w kierunku drzwi i gdy weszłam do środka, restauracja nadal budziła we mnie poczucie przytulności i jakiegoś takiego bezpieczeństwa.

- Pięknie tu. - przynałam.

- Co zjesz?

- Poproszę kawę. Nie jestem głodna. - uśmiechnęłam się lekko.

- Idź na piętro i coś zajmij, ja zamówię. Zaraz do ciebie dołączę.

- Okej. - pokiwałam głową, a następnie skierowałam się na piętro, które wyglądało równie pięknie, co parter. Zajęłam miejsce przy oknie, który miał bardzo ładny widok na rzekę Salt River. Niedługo później dołączył do mnie Martin.

- Widzę, że ci się podoba.

- Bardzo. - rozpromieniłam się wyciągając laptopa. - Przepraszam, ale mówiłam, że muszę pracować. - rzuciłam na niego okiem.

- Jasne. Też mam ze sobą laptopa i zamierzam pracować. - wskazał na torbę, którą zauważyłam dopiero teraz.

- Och, to dobrze. - odpowiedziałam i wybudziłam komputer.

Byłam w trakcie odpisywania na jednego z maili, gdy do naszego stolika podeszła młoda dziewczyna.

- Dzień dobry. Oto państwa zamówienie. - powiedziała miło.

- Dzień dobry, dziękuję. - odpowiedziałam jej, a gdy spojrzałam na stolik, zobaczyłam dwie czarne kawy i grzanki z awokado oraz jajkiem sadzonym. - Oszalałeś. - przeniosłam swój wzrok na mężczyznę naprzeciwko mnie. - Mówiłam, że nie jestem głodna.

- A ja powiedziałem ci, że musisz coś zjeść. Dlatego proszę, odłóż na chwilę komputer i zjedz. Potem możesz robić co chcesz. - uśmiechnął się lekko. Westchnęłam.

- Niech ci będzie. Ale nie myśl, że za każdym razem gdy pójdziemy na jakieś spotkanie biznesowe, będę się godzić na wszystko.

- A więc, przewidujesz kolejne spotkania? - zapytał zadziornie.

- W naszym przypadku, to raczej nie uniknione. - odpowiedziałam i wzięłam kęsa do ust. Przepyszne. Przymknęłam oczy, ale zaraz potem je otworzyłam, bo usłyszałam cichy śmiech. - Co? - spojrzałam na Martina.

- Jak to było? Nie jestem głodna? - zaśmiał się ponownie.

- Ej, nie przedrzeźniaj mnie! - powiedziałam ostro, jednak po chwili i ja się zaśmiałam. - Po prostu nie jestem przyzwyczajona, żeby jeść tak szybko śniadanie. - wzruszyłam ramionami.

- O której jesz pierwszy raz?

- Nie wiem. Może koło jedenastej, dwunastej. Jakoś tak.

- A wstajesz o...

- Szósta, siódma. - powiedziałam, a Walker pokiwał głową ze zrezygnowaniem. - Co?

- Masz świadomość tego, że to niezdrowe?

- Tak, wiem. Pierwsze śniadanie maksymalnie trzy godziny po wstaniu. Nie mam na to czasu po prostu. Taki tryb życia. Co ja poradzę.

- Powinnaś to zmienić. - rzekł zajadając się swoją porcją.

- Nie wszystko da się zmienić. Takie przyzwyczajenie. - wzruszyłam ramionami i wróciłam do śniadania. Nie powiem, było pyszne, ale to nie moja pora dnia. Jak człowiek wejdzie już w jakiś tryb i ma swoją wieloletnią rutynę, to ciężko jest mu się przestawić, a że jest mi dobrze, tak jak jest, to nie widzę potrzeby tego zmieniać.

- Moja sprawa jest najcięższą w kancelarii?

- Aktualnie? - dopytałam, a Martin pokiwał głową.

- Aktualnie tak, poza tym typowe sprawy. Rozwody, opieka nad dziećmi, znęcanie, zaniechanie obowiązków, problemy z mediami. Wiele tego, ale tak. Twoja sprawa aktualnie jest... cóż, może nie najcięższa, ale najbardziej poważna. Zarówno jeśli chodzi o czas trwania procesu, potrzebne dowody, jak i karę, jaka grozi.

- Rozumiem. Powiem to kolejny raz, jednak mam nadzieję, że uda się to załatwić jak najszybciej.

- Postaram się. Może nie wydaje się takie proste, ale jeśli naprawdę nie ma rzetelnych dowodów, to będziesz uniewinniony. Każdy filmik, zdjęcie można poddać weryfikacji specjalistów, czy to nie fotomontaż. Wiesz, ludzie obecnie są zdolni do wielu rzeczy, a kobiety kierujące się nienawiścią i chęcią zemsty tym bardziej. - zaśmiałam się.

- Zauważyłem. Chyba zostanę kawalerem na zawsze. Jeśli tak miałoby wyglądać moje życie po ślubie, to podziękuję.

- Przeżywasz, nie marzyłeś o szczęśliwej rodzinie? Żona, dzieci, dom na przedmieścia, pies.

- Może kiedyś, ale świat pokazał mi, co jest w stanie zaoferować. Widziałem, jak wiele medialnych związków się rozpada, a nie oszukujmy się, ale związek ze mną, jako biznesmenem właśnie taki by był.

- Nie da się wszystkiego w życiu uniknąć.

- A ty? Marzyłaś o szczęśliwej rodzinie?

- Mam szczęśliwą rodzinę. Ale nadal marzę o swojej. Odpuściłam trochę, bo moje rodzeństwo ma swoje rodziny, a ja mam się kim zająć. Jestem szczęśliwą ciocią, a poza tym to może dlatego, że nie pojawił się nikt, kto zawróciły mi w głowie.

- Naprawdę nie było nikogo takiego?

- Od czasów liceum i początków studiów, to nie. Może byłam też trochę zapatrzona w pracę i chęć otworzenia swojej kancelarii, która będzie rozpoznawalna w mieście. Skupiłam się na pracy, a to jednak wymaga trochę wyrzeczeń.

- Rozumiem, bp ja także poświęciłem się swojemu biznesowi. Nie zawsze da się wszystko połączyć. Nigdy nie chciałem, żeby moja rodzina cierpiała kosztem pracy.

- Znam to doskonale. - uśmiechnęłam się pocieszająco, a potem spojrzałam na zegarek. - Kurwa. Odwieziesz mnie do kancelarii? Mam niedługo rozprawę, a muszę jeszcze wziąć papiery.

- Jasne, nie ma sprawy. Pójdę zapłacić.

- Dzielimy się na pół.

- Zaprosiłem cię, więc stawiam. - posłał mi szelmowski uśmiech i zszedł na dół.

Zebrałam swoje rzeczy i poszłam za nim. Rozejrzałam się po pomieszczeniu jeszcze raz i zauważyłam Marina przy ladzie. Płacił za nasze śniadanie. Podeszłam tam i stanęłam obok. Kelnerka pisała coś obok na kratce, jak sądziłam swój numer, a ja postanowiłam się troszkę pobawić.

- Patrz teraz. - powiedziałam mu na ucho i odsunęłam się, widząc jak kelnerka idzie w naszym kierunku. - Możesz się pospieszyć kcohanie? Mam niedługo rozprawę, muszę jeszcze skoczyć do biura po dokumenty. Zabiją mnie, jak się spóźnię. - powiedziałam i uwiesiłam się na ramieniu mężczyzny, a kątem oka zauważyłam, jak kelnerka poważnieje. - Wynagrodzisz mi to. - powiedziałam udając naburmuszoną.

- Jak zawsze skarbie. - powiedział Martin i objął mnie w pasie, całując w głowę. - Czy kiedyś ci tego nie wynagrodziłem?

- Zawsze. Jesteś boski. - odpowiedziałam uradowanym tonem. - Musimy iść. - złapałam go za dłoń, kiedy zapłacił i pociągnęłam do wyjścia. - Do widzenia. - rzekłam do kobiety, która koniec końców nie dała mu kartki z numerem.

- Co to było? - zaśmiał się Walker, gdy siedzieliśmy już w samochodzie.

- Nic, chciałam się pobawić. Widziałeś jej minę?! - również się zaśmiałam.

- Tak! Była nieźle skołowana, kiedy zaczęłaś całą tę szopkę.

- Okej, okej. Pośmiejemy się później. Zaraz naprawdę będę spóźniona.

- Już jedziemy szefowo. - zaśmiał się Martin i ruszył w kierunku mojej kancelarii. Miałam tylko nadzieję, że zdążymy na czas.

*******************
Cześć wszystkim! Tak jak sądziłam, rozdziałe dzisiaj, w niedzielę. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe! 

Mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał! Zapraszam już niedługo na kolejny. 

SKY 

P.S. 

NIE PYTAJCIE KIEDY NASTĘPNY ROZDZIAŁ. BĘDĘ IGNOROWAĆ TAKIE KOMENTARZE. WSZYSTKO NAPISANE ZOSTAŁO W OPISIE MOJEGO PROFILU. WYSTARCZY TAM ZAJRZEĆ. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro