Rozdział VIII - Siła.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

POV. BROOKLYN 

Wczoraj otrzymałam jeszcze kilka wiadomości od rodzeństwa z zaproszeniami na niedzielny obiad do rodziców. Dzwonił także tata i chciał porozmawiać. O czym? o tym co się stało. Również i on pytał czy będę w sobotę. Chciałam już przytaknąć, byleby dali mi tylko spokój, ale postanowiłam zmienić taktykę. Dla odmiany to ja zaprosiłąm wszystkich na niedzielny obiad. Miałam nadzieję, że przez te kilka godzin, podczas których będę się męczyć, dadzą mi spokój. 

Tak więc stałam gotowa w niedzielę rano, ładnie ubrana, pomalowana i pichciłam w mojej kuchni. Już prawie wszystko było gotowe, a moja rodzinka miała zjawić się już niedługo. Byłam w trakcie rozstawiania talerzy na stole, kiedy usłyszałam dzwonek. Podeszłam do drzwi. Otworzyłam i momentalnie zostałam przytulona przez mamę. 

- Udusisz mnie. - wyjąkałam. 

- Ciebie też miło widzieć córko. - powiedzaiała, jakby sztywno. - W końcu nas zaprosiłaś. 

- W końcu przyjechaliście i przyjęliście moje zaproszenie. - odpowiedziałam jej. 

- Nie kłóćcie się. - westchnął Harry, wchodząc do mieszkania. - Cześć siostra. 

- Cześć Harry. - odpowiedziałam i przywitałam się z resztą gości. - Siadajcie już podaję. - uśmiechnęłam się i zniknęłam w kuchni. 

Zrobiłam coś prostego, mojego przepisu, ale i tak wiedziałam,że matka, jako znawczyni wszystkiego do czegoś się przyczepi. 

- To mięso jest za mało przypieczone. - usłyszałam, gdy tylko zaczęliśmy jeść. 

- Jest idealne. Miało takie być, ale skoro ci nie smakuje, to weź co innego. - powiedziałam mimochodem. 

- Mogłaś się bardziej postarać. - przewróciła oczami. 

- Możesz przestać komentować każdy mój krok. - odpowiedziałam zgryźliwie. 

- Brooke! - usłyszałam od prawie wszystkich. 

- Nie. Nie dam z siebie zrobić złej osoby, bo matka musi postawić na swoim. Nie dam kierować swoim życiem i utrzymywać, że to ona jest najbiedniejsza w tej całej sytuacji. - powiedziałam i zwróciłam się do matki. - Nie rób z siebie poszkodowanej, bo nie za bardzo się tym przejmuję i nie robi to na mnie wrażenia. - spojrzałam na nią, lecz siedziała cicho i patrzyła na mnie poważnie. W tym momencie rozbrzmiał dzwonek mojego telefonu. Nie znałam numeru, jednak postanowiłam odebrać. 

- Halo? 

- Cześć Brooke, tu Will. 

- O cześć Will. - powiedziałam, a w tle usłyszałam głos mojej matki. 

- Widzicie, mówiłam wam, że tak będzie. To nie ma sensu, wracajmy. - mówiła zapłakana. Boże... kto mnie urodził...

- Brooke? - usłyszałam w słuchawce. 

- Przeraszam, co mówiłeś? - zapytałam. 

- Mówię, że przyjechała policja i zakuła Martina w kajdanki. 

- Co?! - wrzesnęłam a wszyscy na mnie spojrzeli. - Gdzie?! 

- U niego w mieszkaniu. 

- Jadę. - rzuciłam i rozłączyłam się.  - Przepraszam, mam coś ważnego do załatwienia. - powiedziałam pochodząc do stołu. 

- Wypraszasz nas? - zapytała matka. 

- Nie, to ja musze gdzieś wyjść nie wiem ile mi to zajmie. - rzuciłam. - Chodzi o jedną sprawę, którą prowadzę. 

- Mogłaś nas nie zapraszać, skoro...

- Nie miałam tego w plananch okej?! - naskoczyłam na nią. - Nie mam czasu, możecie tu zostać, albo jechać do domu. Cokolwiek. - rzuciłam kierując się po torebkę, a następnie do wyjścia. 

- Jedziemy z tobą. - usłyszałam kobiecy głos za plecami. - Ja, ojciec, Susan i Harry. Reszta zostaje. Może w końcu dowiemy się, co tak naprawdę robisz. - rzuciła zakładając kardigan. 

- Przecież wiesz, że jestem prawnikiem. Zresztą, po co ja ci się tłumaczę. Jedziemy, albo nie. Nie mam czasu się z wami użerać. - powiedziałam wsiadając do auta. 

- Tylko masz jechać ostrożenie. Pięćdziesiąt na godzinę i ani kilometra więcej. - rzuciła mama, siadając z tyłu z moim rodzeństwem. 

- Uważaj, bo cię posłucham. - zaśmiałam się i odpaliłam silnik. - Nie mam chwili do stracenia, żeby sobie tak rekreacyjnie jeździć po mieście. - dodałam i wcisnęłam pedał gazu. 

Jechałam bardzo szybko. Na pewno ponad pięćdzieiąt kilometrów na godzinę. Chciało mi się śmiać, kiedy widziałam przerażoną minę mojej matki w lusterku wstecznym. Nie miałam jednak czasu, żeby przejąć się tym jakkolwiek. Nie miałam chwili do stracenia. Musiałam być na miejscu jak najszybciej. U Martina byliśmy po dziesięciu minutach. Rekord.  

- Zostajecie w aucie. - rzuciłam gasząc silnik i odpinając pasy. Czy mnie posłuchali? Ależ skąd. Miałam to w dupie.

Szłam w kierunku wejścia, skąd wyprowadzany byl Martin w kajdankach jak jakiś bandyta. 

- Panie komisarzu. - powiedziałam do znanego mi mężczyzny. 

- Pani Hughes. Co pani tu robi? - zapytał, uśmiechając się. 

- Jestem jego obrońcą. - wskazałam ruchem głowy na Walkera. - Co się tu dzieje. 

- Dostaliśmy nakaz aresztowania. - powiedział ze stoickim spokojem. 

- Co kurwa?! Niby jak?! 

- Proszę oto on. - mężczyzna pokazał mi kartkę papieru, która faktycznie okazała się nakazem aresztowania. 

- Co jest kurwa. - mruknęłam pod nosem. - A kaucja, jaka została wpłacona?! To niby co kurwa! 

- Słownictwo. - usłyszałam z daleka i wiedziałam, że to matka. Strzeliłam sobie w łep. Po co ja ich tutaj wzięłam. 

- To nie nam to osądzać. - powiedział komisarz. - Przykro mi. 

- Gdzie go bierzecie?! - krzyknęłam gdy zaczął odchodzić. 

- Na najbliższy komisariat. 

- Ja pierdole! - jęknęłam. 

- Powiedziałam coś. - usłyszałam twardy głos matki obok. 

- Mieliście zostać w samochodzie, nie wyraziłam się jasno?! - tak jeśli zajdzie potrzeba, na nich też się wyżyję. 

Spojrzałam w bok i zobaczyłam pełno papparazzi, z którymi próbował sobie poradzić Will. Nie wiedział kompletnie, jak się za to zabrać. Nie dziwię mu się. Pewnie, gdybym była nim, to też bym nie umiała. 

- Poczekajcie. - powiedziałam do rodziny i wiedziałam, że przez to, co zaraz zrobię, będę miała przerąbane, ale wiedziałam też, że to jedyny sposób, aby poradzić sobie z dziennikarzami. 

Podeszłam do Willa i położyłam mu dłoń na ramieniu. Mężczyzna spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko. 

- Zajmę się tym. - szepnęłam, a on tylko kiwnął głową i odsunął się. 

Reporterzy spojrzeli na mnie, a ja uśmiechnęłam się pod nosem. 

- Jeśli zaraz stąd nie odejdziecie, jutro z rana pojawią się u waszych pracowadców paozwy o naruszenie prywatności, jasne?! - krzyknęłam, ale oni nie mieli zamiaru się ruszyć. - Wynoście się stąd kurwa, albo naprawdę gorzko tego pożałujecie! Widzimy się w sądzie! - powiedziałam, a oni od razu się rozeszli. - Aha! - krzyknęłam za nimi. - Chyba nie muszę wspominać, że każde jedno jebane zdjęcie z dzisiaj, które jakimś cudem trafi do publikacji spowoduje, że was pozwę?! - wydarłam się, żeby na pewno bardzo dobrze mnie słyszeli i wróciłam do rodziny. 

- Mówiłam ci, że masz się wyrażać. - moja matka nie omieszkała mi o tym przypomnieć. Nie słuchałam jej ani przez chwilę. Podeszłam do Willa, który załamany stał z boku. 

- Hej. - odezwałam się, kładąc mu dłoń ramieniu. 

- Cześć. Dzięki, że przyjechałaś. - powiedział spoglądając na mnie. - Nie wiem co robić.

- Pojedziemy do mnie? - zaproponowałam. - Potrzbujemy spokoju, a poza tym potrzebuję jakiś narzędzi do pracy. 

- Jasne. - odparł beznamiętnie. Nie dziwiłam mu się. Jego najlepszy kumpel siedział w areszcie, a on musiał się tym wszystkim zająć. 

- Chodź, wklepię ci adres w GPS. - powiedziałam, a nastęnie podeszliśmy do  jego samochodu. Wklepałam mój adres i powiedziałam, że zobaczymy się na miejscu. Nim zdążyłam wsiąść do swojego samochodu, Will zdjążył odejchać. 

Zajęłam miejsce kierowcy, chociaż może i nie powinnam. W mojej głowie kłębiły się tysiące myśli. 

- Nie wiem, jak możesz się zajmować takimi łajdakami. - skomentowała moja matka. Jak zawsze. 

- Zajmuję się, bo lubię pomagać ludziom. Ty za to tylko utrudniasz im życie.

Moja Matka Evelyn była taka odkąd pamiętam, w pracy bezwzględna, nie interesował ją los innych, uboższych. Traktowała ich jak śmieci, bo skoro byli ubożsi to na pewno kradli, zabijali, napadali, by mieć z czego żyć. Jednak przy moim ojcu, znanym polityku, Graysonie Hughes, musiała zgrywać miłą i współczującą wszystkim kobietę. Prawda była zgoła inna niż wszyscy sądzili, i może dlatego, że niektórzy bardzo dobrze ją znali, mój ojciec nie wyszedł ze swoją karierą poza stan. Nie miał większej siły przebicia nawet w Tcson, bo kto głosowałby na kandydata, którego żona jest taką, powiedzmy to sobie szczerze, żmiją.  

- Przepraszam bardzo, że co?! Jak śmiesz się tak do mnie odzywać?! Grayson, ty to słyszysz?! - rozpętałam burzę. 

- Brooklyn, powinnaś...

- Wiem co powinnam tato. Na pewno nie jest to przepraszanie mamy. Nic jej nie zrobiłam. Niestety, ale najszczersza prawda czasem bardzo boli. - westchnęłam i ruszyłam w końcu w drogę. Will pewnie był w połowie, więc będzie musiał na nas chwilę poczekać. W końcu po wielu minutach słuchania matki o tym, że nie tak mnie wychowała i innych takich, dojechaliśmhy do celu. 

Jak się spodziewałam, Will już czekał przy samochodzie. Palił papierosia, był zdenerwowany. Widziałam to po nim. Umiałam to w człowieku rozpoznać. Lata praktyki. Wysiadłam z samochodu, aby przerwać swoje męki i ruszyłam w kierunku mężczyzny. Uśmiechnęłam się pocieszająco i zaprosiłam go do mojego apartamentu. 

Kiedy się już tam znaleźliśmy, nie zwracając uwagi na nic, podeszłam do barku i wyciągnęłam z niego szkocką i dwie szklanki. Usiadłam obok Will'a na kanapie i rozlałam nam trunku. Reszta osób patrzyła na nas, ale po praz kolejny miałam to w dupie. Podałam szklankę Waillowi, a sama wzięłam drugą. Wypiłam zawartość jednym tchem, co było moim kolejnym błędem, bo wiedziałam, że nasłucham się o nadużywaniu alkoholu. To bardzo ciekawe, jak ludzie potrafią ocenić was po jednym zachowaniu i potem wypominać to przy każdej nadażającej się okazji. Właśnie taka była moja rodzina. Nie widzieli ogromu moich sukcesów, skończenia szkoły z wyróżdznieniem, wygrania ogólnokrajowych olimpiad, skończenia z wyróżnieniem uniwersytetu, pierwszej pracy, pierwszej wygranej sprawy, założenia kancelarii i dobrego jej prosperowania. Widzieli tylko porażki, kilka słabszych ocen, jakaś przegrana sprawa, niedopilnowanie szczegółu. W ich oczach, byli idealni, mieli idealną rodzinę... do czasu. Do czasu, kiedy nie pojawiłam się ja i nie zaczęłam burzyć ich idealnego światka.  Wyrażanie własnego zdania, sprzeciwianie się było niedozwolone. Wybieranie własnego hobby i drogi życiowej także. Właśnie dlatego usamodzielniłam się bardzo szybko, a i o wielu rzeczach moi rodzice nie wiedzieli. Byłam skryta, twarda. Przez lata nauczyłam się panować nad emocjami i ich nie wyrażać. Pokazywałam jedynie, bijącą ze mnie pewność siebie, aby ludzie się mnie bali. W ten sposób, sądziłam, że mnie nie skrzywdzą. W swoim krótkim życiu, wiele razy zawiodłam się na ludziach, więc teraz, zanim w pełni komuś zaufam i się otworzę, muszę bardzo dobrze poznać drugą osobę. 

- Musimy do niego jechać. - powiedział nagle Will.

- Nie wpuszczą nas. - pokręciłam głową. - Znam się na tym Will. Pojedziemy jutro z samego rana. Martin wie, żeby nie mówić niczego bez prawnika. Spokojnie. Kaucja została dawno wpłacona, dlatego, jeśli nie mają dobrych powodów, to zwolnią go po czterdziestu ośmiu godzinach. - dodałam. 

- Tobie łatwo mówić, bo jesteś prawnikiem i prowadzisz takich spraw wiele, ale Martin jest moim przyjacielem. Jest jak brat. 

- Wiem, że jest ci bliski. - zaczęłam. - Mnie też. - poczułam, jak spojrzenie wszystkich ląduje na mnie. - Zdążyłam go przez ten czas poznać, więc wiem, że nie zrobił niczego złego. Uniewinnią go. Postaram się o to bardzo. 

- Dlaczego to robisz? - zapytał mężczyzna. 

- A z kim będę się kłócić, jak go zamkną? - zaśmiałam, co uczynił również Will. 

- Dzięki. Dzięki, że się zgodziłaś i w niego wierzysz. - na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. 

- Jeśli można wiedzieć... - zaczęła moja matka. Oho, zaczyna się. - O co został oskarżony ten mężczyzna? - wiedziałam, że o to zapyta. Prędzej czy później. 

- O gwałt. - powiedziałam i spojrzałam w kierunki matki. Ta wzięła głęboki wdech, jak i pozostali członkowie mojej rodziny. - Jest niewinny. Wierzę mu, że tego nie zrobił i dowiodę tego. - dodałam momentalnie. 

- Każdy tak mówi. - syknęła kobieta. 

- Nie znasz go, a już go oceniłaś, dlatego nie masz właśnie pojęcia o moim życiu i o tym, co lubię. - powiedziałam szorstko. - Dlatego zostałam prawnikiem, żeby pomagać ludziom, a nie osądzać ich jak ty przez całe życie. Jak można być takim człowiekiem?! To powinno być karalne. 

- Niby o czym nie mam pojęcia, co?! Zapewniłam ci wszystko w życiu! 

- O czym nie masz pojęcia? Kto był moją pierwszą miłością? 

- Mark, syn mojej przyjaciółki. 

- Nie, Carlos. Największy gangster, jaki tylko był w naszym rejonie. Pokochałam go, bo pokazał mi prawdziwą wolność, daleką od ideałów, ale prawdziwą. Byłabyś zdruzgotana, gdybyś wiedziała, ile razy złamaliśmy prawo, ile razy się całowaliśmy, ile kochaliśmy. - wyliczałam i patrzyłam w jej zszokowaną minę. - Kolejne pytanie. Moje największe hobby? - zapytałam, nie spuszczając z niej wzroku. 

- To proste. - zaśmiała mi się w twarz. - Konie. - uśmiechnęła się chytrze, a ja pokręciłam głową. 

- Pytałam o moje hobby a nie twoje, niespełnione marzenie. - zaśmiałam się gorzko. - Wiesz, co jest moim hobby? Piłka nożna i boks. Kiedy jeszcze nie chciałam zostać prawnikiem, marzyłam o krierze bokserskiej. Wiesz, kto mnie tego nauczył? Dylan. Tak ten Dylan mamo. - uśmiechnelam się chytrze. - Nie znasz mnie. Nie wiesz kim jesteś. Zawsze zazdrościłam przyjaciółkom tego, jaki mają kontakt ze swoimi rodzicami, bo od was zawsze słyszałam tylko gorzkie słowa rozczarowania. Żadnej pochwały, żadnej dumy. Nic. Czasami myślę, że bliższą mi osobą, matką, jest ciocia Cristie. 

- Nie powiedziałaś tego. 

- Powiedziałam. A teraz wybaczcie, ale mam ważniejsze sprawy na głowie. 

- Masz zamair bronić tego przestępcę. 

- Tak mam zamiar, jeśli będzie trzeba wydję za niego za mąż. On też jest mi bliższy od ciebie, a poznałam go kilka tygodni temu. Co to świadczy o twojej "idealnej" rodzinie? To, że nie jest idealna i się sypie. Przejżyj na oczy i odezwij się, jak znajdziesz dobrego okulistę, to zapłacę mu podwójnie. - dodałam, a Will podał mi następną szklankę szkockiej. 

- Tobie przyda się bardziej. - usmiechnął się pokrzepiająco.  

Moja rodzinka wyszła chwilę po tej kłótni. Nie rozumieli tego, jak bardzo krzywdzili mnie, jak bardzo przez nich cierpiałam i jeszcze bardziej zamykałam się w sobie? To właśnie dlatego Martin był mi bliski, bo mówił, że u niego jest podobnie, że też wywierana jest na nim presja założenia własnej rodziny.  

- Powinniśmy się przespać z tym wszystkim. To trudny dzień, a najbliższe nie zapowiadają się lepiej. - rzuciłam nagle. 

- Masz rację. Pojadę do domu, powinnaś odetchnąć i zostać sama. To było... mocne. - skwitował. 

- Zdecydowanie. Zamówić ci taksówkę? 

- Poradzę sobie. Jutro rano mozemy jechać razem na komisariat. 

- Okej. Umawiamy się na ósmą? - zapytałam jeszcze dla pewności. 

- Niech będzie. - odpowiedział. - Na razie. - dodał i podszedł, aby mnie przytulić. Nie spodziewałam się tego, aczkowiek bardzo potrzebowałam. 

Całą resztę dnia myślałam o Martinie. Nie tylko o tym, jak rozwiązać jego sprawę, ale też o tym, jak się czuje i w ogóle. Nie mam pojęcia, dlaczego dręczyły mnie te myśli, ale jak wspominałam już wcześniej, Martin Walker stał się dla mnie kimś bliskim. Jakby moim alterego, którego szukałam przez całe życie. W odgonieniu myśli, nie pomogł ani alkohol, ani gorąca kąpiel. Martin zaprzątał moje myśli także podczas snu, dlatego budziłam się kilka razy w nocy, nie mogąc przestać o nim myśleć. W sumie, spałak tylko kilka godzin, co miało mieć skutki kolejnego dnia. 

***********************

Witajcie wszyscy w kolejnym rozdziale "Sexy lawyer". Mam nadzieję, że za wami dobry tydzień, a rozdział się podobał. 

Życzę wam wszystkiego dobrego w kolejnym tygodniu. Trzymam za was wszystkich kciuki! 

SKY 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro