Sen To Podstawa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Lato zaczęło się, o wiele szybciej niż Irmina by się tego spodziewała. Po zdanych egzaminach może nie na szóstki, ale całkiem nieźle, miała wyjechać na prawie całe wakacje na obóz scoutowy, czego nie mogła się doczekać. Miała wyjechać 3 dni po zakończeniu roku szkolnego, a wrócić półtora tygodnia przed następnym.

Bardzo cieszyła się z opuszczenia tej szkoły po raz ostatni, miała już nigdy tu nie wrócić czego wdzięczna była jeszcze bardziej. Nienawidziła swojej starej klasy. Przeniosła się do swojej już byłej szkoły dwa lata temu z niepublicznej placówki. Irmina nigdy nie umiała się tam odnaleźć a w szczególności nikogo poznać. Jedyną ,,przyjaciółką", którą podczas tych dwóch lat zdobyła była Juliette. Młodsza o rok dziewczyna szybko owinęła sobie Rosjankę wokół palca i pomiatała wedle uznania.

Na wiosnę tego roku, Seyeva, po prostu jej się znudziła i znalazła sobie inną lepszą i ciekawszą znajomą. Zostawiając dziewczynę na lodzie w epizodzie życia, kiedy najbardziej potrzebowała pomocy.

Teraz Irmina stała pod murami szkoły patrząc z ulgą na czerwcowe niebo, myśląc, co przyniesie jej nowa szkoła. Z tych zamyśleń wyrwał ją głos swojej nauczycielki historii.

- Irmina! - starsza kobieta objęła swoją byłą uczennicę ramieniem. -Tak mi szkoda, że przez tę klasę, nie mogłaś się rozwiać. - Powiedziała, uśmiechając się dobrodusznie.

To była prawda. Irmina przeniosła się, może do najbardziej zgranej klasy, ale także do najgłośniejszej. Przez co nie mogła się rozwijać zgodnie z oczekiwaniami swojej ulubionej nauczycielki.

- To nie pani wina. - Westchnęła i wyjęła bombonierkę z torby. - To dla pani za te dwa lata nauki.

Wręczając pożegnalny prezent nauczycielce, widziała, jak zmarszczki na jej twarzy pogłębiły się w jeszcze szerszym uśmiechu niż poprzednio.

- Naprawdę nie trzeba było kochana. - Po czym przytuliła ją jak własną córkę.
Przez ten stosunkowo krótki okres nauczycielka i uczennica bardzo się zbliżyły, mimo że spędziły ze sobą tylko te dwa ostanie lata.

- Dowidzenia, pani Crowl. - Dziewczyna wyswobodziła się z uścisku.

Gdy dochodziła w stronę swojej matki, odwróciła się, by jeszcze raz pomachać kobiecie, która osuszała oczy pod okularami starą haftowaną chusteczką.

Ostatni kawałek drogi pokonała truchtem i przytuliła się do mamy.

- Cześć mamo. - Powiedziała, będąc we wspaniałym humorze.

- Ty cała w skowronkach, co Irmi? - Zapytała kobieta z uśmiechem.

Dziewczyna pościła ją i uśmiechnęła się, najszerzej jak umiała.

- Nawet nie wiesz jak, się cieszę, że to już koniec. - Odpowiedziała, nie przestając się uśmiechać.

Matka i córka rozmawiały ze sobą przez całą podróż, samochodem, do domu na obrzeżach Cambridge.

Po drodze Irmina pomachał kilku znajomym twarzom, kiedy były już na miejscu, zobaczyła, że za żywopłotem, krząta się Pani Hopetown. Staruszka, która zawsze zapraszała ją i matkę na herbatę, ale tylko w czwartki.

Była ona dość ekscentryczną osobą. Odkąd Irmi pamięta, zawsze mieszkała sama, tylko ze stadem kotów, które zawsze niszczyły zioła w małym przydomowym ogródku pani Seyeva.

- Dzień dobry! - krzyknęła, mając nadzieję, że, starsza pani ją usłyszy.

Niestety, nic z tego. Albo Pani Hopetown ją najnormalniej zignorowała, albo nie usłyszała ją w całej swojej ogrodowej krzątaninie.

To drugie wydawało jej się bardziej prawdopodobne.

Matka zaczęła już szukać kluczy w kieszeniach swojej dżinsowej spódnicy za kolano, gdy jej córka wyjęła swoją parę z kieszeni kary arki, która miała założoną z okazji oficjalnego zakończenia roku.

Po chwili Irmina już przebrana w luźnie spodnie moro i czarną koszulkę z napisem fu*k pakowała wszystkie swoje książki i zeszyty do torby na ramię. Krzyknęła do mamy, że wychodzi na czas bliżej nie określony, a ona odpowiedziała, tylko żeby wróciła, zanim się ściemni.

Po usłyszanej zgodzie żwawym krokiem przeszła najpierw do holu, by nałożyć swoje glany, Nosiła je nawet w taki upał, a potem przez podjazd na ulicę.

W głowie miała już ułożony plan. Najpierw pójdzie do sklepu kupić sobie jakiegoś energetyka do picia, potem poczeka, aż się ściemni, a jeszcze potem wcieli swój plan w życie.

Kiedy pierwszy punkt planu mogła uznać za udany, postanowiła pójść na miejsce zbrodni, do małego prawie całkiem dzikiego lasku, nieopodal. Jak się spodziewała, było tam całkiem pusto, nie licząc fauny. Miała tak na oko 2 do 3 godzin wolnego czasu, który miała zamiar wykorzystać, by jeszcze ostatni raz przejrzeć swoje zeszyty. Usiadła na pieńku po ściętym drzewie i zaczęła kartkować zaszyty, zaczynając od historii, kończąc na plastyce, przez matematykę i wiele innych. Niezbyt interesowała ją treść zeszytów, raczej drobne notatki i rysunki na marginesach, które przeglądała z nostalgią.

Nim się obejrzała, słońce zachodziło za jednorodzinnymi domkami. Idealna pora. Zaczęła rozgrzebywać ściółkę w wyznaczonym przez siebie miejscu. Kiedy już oczyściła fragment terenu z zeszłorocznych liści i innych tym podobnym, zaczęła szukać małych gałązek i innej martwej natury, którą dało się spalić.

Kiedy już sterta tego, co tam znalazła, zaczęła przypominać ognisko, wyjęła pierwszy lepszy zeszyt i zapalniczek, po czym zapaliła go i rzuciła go na prowizoryczny stosik. Wszytko, momentalnie zajęło się ogniem. Irmina usiadła po turecku na ziemi, jak zaczarowana wpatrując się w ogień, nie ruszając się, tylko co jakiś czas dorzucała kolejne wyrwane strony z zeszytów i książek.

Noc zapowiadała się niesamowicie. Niebo było bezchmurne, a wieczór ciepły. Księżyc był tuż po nowiu, przez co był tylko cieniutką linią żółtego światła.

Irmina westchnęła. Wiedziała, że matka i, mimo swoich słów nie martwi się o nią. Irmi mimo to czuła dziwny niepokój w sercu, jakby coś miało się niespodziewanego wydarzyć, takie złe przeczucie powstałe bez większej przyczyny. Zignorowała je.

Dzisiaj był jej dzień, żadne głupie myśli nie mogły jej od tego odwieźć, a na pewno nie jakieś głupie przeczucia.

Westchnęła ponownie, tym razem głębiej. Jej myśli uciekły w kierunku wyjazdu, który miał być początkiem nowego, lepszego życia. Bez stada idiotów drących się o byle co. Może nie była najinteligentniejszą osobą, ale ceniła sobie spokój, i przede wszystkim ciszę.

Przymknęła oczy, wsłuchując się w trzaskanie ognia i szum drzew, gdzieś tam w górze. Jej umysł powoli się wyciszał, cały gwar dzisiejszego dnia cichł. A myśli odlatywały gdzieś daleko w przestrzeń, pozostawiając Seyeve na wpół przytomną przy gasnącym ognisku, mimo że tak naprawdę, wszytko co mogło, się tam już spaliło, to euforia dziewczyny podtrzymywała ogień przy życiu.

Nagle ciało dziewczyny wcześniej siedzącej spadło na ziemię, a ona osunęła się w krainę, gdzie żaden smutek jej nie dosięgnie.

No to pa elo.

Nie wiem, czy to kontynuować, ale jeszcze zobaczę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro