Rozdział 37

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Leon

- Jesteś pewien, że nie wolałbyś zostać z Alicją jeden dzień dłużej? Po takich przeżyciach... - zaczął Arek, zajmując miejsce za kierownicą.

Właśnie wyruszaliśmy spod naszej komendy do Krakowa. Poinformowaliśmy starego o całej sprawie, a on od razu zostawił nam pole do manewru, jednocześnie informując, że jeśli coś sknocimy, wtedy umyje ręce. Wszyscy wiedzieli, że sprawa jest delikatna i jechaliśmy tam jako cywile.

- Wyobraź sobie, że wypchnęła mnie z mieszkania - parsknąłem cichym śmiechem, przypomniawszy sobie minę Króliczka. - Zdaję sobie sprawę, że się boi. - Spoważniałem; po radości nie pozostał najmniejszy ślad. - Rozumiem także, że zależy jej na bracie i jego dobro przedkłada nad swoje. Właśnie dlatego powinienem jechać, rozgryźć tych skurwieli i zapewnić Ali spokój. A później modlić się, żebyśmy w porę znaleźli nerkę dla mojego przyszłego szwagra.

- Szwagra? - Nowicki wybałuszył oczy.

- Patrz na drogę, chciałbym wrócić do dziewczyny w jednym kawałku - skwitowałem, gdy zbyt mocno szarpnął kierownicą. - I dobrze usłyszałeś. - Znów rozpostarłem usta w szerokim uśmiechu. - Pewnego dnia zostanie moją żoną - powiedziałem z niezachwianą pewnością.

Arek nie skomentował moich słów. Nawet jeśli uznał mnie za szaleńca, nie zamierzał wspominać o tym na głos. W końcu jaki facet pragnie poślubić kobietę chowającą przed nim taką tajemnicę? Jedynie szaleniec, którym najwyraźniej byłem. Po prostu wiedziałem, że nawet upływ czasu nie zmieni mojej decyzji. Kochałem Króliczka bardziej niż kogokolwiek na świecie. Nie umiałem sobie wyobrazić bez niej przyszłości i chociaż wciąż nie rozpracowaliśmy naszych problemów, uświadomiłem sobie, że razem pokonamy każdą przeszkodę.

Otrząsnąłem się z jakże przyjemnych fantazji o życiu z ukochaną, po czym wróciłem do rzeczywistości. Nie powinienem się rozpraszać, nie w takim momencie. Kiedy kumpel wjechał na autostradę, sięgnąłem do tyłu po akta. Przeczytałem je już przynajmniej kilka razy, lecz kolejny z pewnością nie zaszkodzi. A nuż dostrzegę coś, czego wcześniej nie zauważyłem.

- Gdzie będzie czekał na nas twój znajomy? - zapytał Nowicki, zezując w moją stronę. Uniosłem wzrok znad teczki, po czym przeniosłem go na przyjaciela.

- Pod szpitalem. - Zacisnąłem usta, tłumiąc śmiech. - Nadal do mnie nie dochodzi, na co tak właściwie trafiliśmy. - Pokręciłem głową. - Na dobrą sprawę nawet nie wiemy, z kim się mierzymy. To nie jest dwóch czy trzech blokersów, którzy udają, że trzęsą podwórkiem.

- Prawdopodobnie wdepnęliśmy w jedno wielkie gówno - przyznał Arkadiusz. - Prawdopodobnie też zrobi się gorąco, bo skoro ci ludzie posunęli się do upozorowania czyjegoś samobójstwa, na co wszystko wskazuje, z pewnością nie będą się pierdolić, gdy zrozumieją, że depczemy im po piętach. Będzie naprawdę ostro.

- Wiem, tatusiu - zadrwiłem, na co Nowicki wystawił język. Prawdziwa rozmowa dwóch dorosłych samców, nie ma co. - Zamierzam dopaść gnoi.

- Nie powinieneś myśleć o tym w kategoriach osobistych - ostrzegł mnie przyjaciel. - Ciężko wyłączyć emocje, zwłaszcza jeśli chodzi o naszych bliskich, jednak doskonale wiesz, do czego to zazwyczaj doprowadza - pouczał.

- Oczywiście, że wiem! - Spiąłem się, lecz po chwili wziąłem głęboki oddech i dodałem opanowanym głosem: - Nie pozwolę uczuciom wpłynąć na prawidłową ocenę sytuacji. Po prostu dorwę drani.

- Nam wszystkim na tym zależy, Di. Nam wszystkim.

Nie odpowiedziałem, tylko ponownie zagłębiłem się w aktach. Ogarniała mnie zgroza na myśl, że gdyby nie brat Alicji, nigdy nie wpadlibyśmy na tak ważny trop prowadzący do organizacji zajmującej się handlem narządami. Przypadek Dobrzańskiego oraz Wandy nie dostarczył zbyt wielu śladów. Maile odkryte na komputerze kobiety zapędziły nas w ślepą uliczkę, a szukanie ich nadawcy przypominało szukanie igły w stogu siana. Na szczęście ślepy los zesłał nam szansę jedną na milion, której nie zamierzaliśmy zmarnować.

- Gdzie on jest? - Arek zaparkował na jednym z nielicznych wolnych miejsc przed kliniką.

- Czeka w swoim samochodzie - oznajmiłem, wysiadając. - Rusz swoje zgnuśniałe dupsko, daj mu pooddychać, bo zaparzyło ci się po jeździe.

- Pierdol się! - Kumpel wystawił w moją stronę środkowy palec, nie zważając na fakt, że chodnikiem szła sędziwa staruszka, która na ten widok zatrzymała się w miejscu i zaczęła mamrotać coś pod nosem.

- Awwww! - Chwyciłem się teatralnie za serce i zrobiłem minę zakochanego Spong Boba. - Uwielbiam, kiedy mi tak słodzisz. Chodź za mną. - Wróciłem do normalnego głosu i rozejrzałem się w poszukiwaniu mojego informatora. Gdy go zlokalizowałem, od razu ruszyłem w tamtą stronę. - Siema, Roszpunko! - zawołałem, zatrzymując się przed kobietą dorównującej mi wzrostem, o platynowych włosach, szczupłej sylwetce oraz niebieskich oczach. Na mój widok natychmiast się rozpromieniła. Zerknąłem w bok na Nowickiego; ten zdążył zrównać się ze mną i teraz z rozdziawionymi ustami przyglądał się osobie, z którą nas umówiłem. Zaśmiałem się, dostrzegając jego zbaraniałą minę, przyjaciel zaś posłał mi spojrzenie mówiące „Jeszcze się, kurwa, policzymy".

- Siema, Byku! - odpowiedziała Kalina Dunajczyk. Studiowałem z nią na jednym roku, jednak zaraz po ukończeniu kierunku uderzyła na Kraków i już tu została. - Nic a nic się nie zmieniłeś.

- Powinienem uznać to za komplement czy wprost przeciwnie? - Zmrużyłem powieki, śmiejąc się w duchu.

- Sam sobie odpowiedz na postawione pytanie - prychnęła. - Kultury w tym Rzeszowie w dalszym ciągu nikt cię nie nauczył - dodała z drwiącym uśmiechem, przenosząc wzrok na mojego partnera. - Kalina Dunajczyk.

- Arek Nowicki. A co do tego tu obecnego głąba, przyznam ci stuprocentową rację. Usilnie staram się coś zdziałać, ale zachodzą obawy, że moja nauka pójdzie w las. - Kolega posłał w moją stronę złośliwy uśmiech. W ostatniej chwili powstrzymałem się przed obscenicznym gestem, którego niedawno zostałem adresatem. - Długo pracujesz w policji?

- Wystarczająco długo, by stwierdzić, że sprawa, na którą wpadliście, sięga głęboko. Leon, mam dla ciebie to, o co prosiłeś. - Dziewczyna otworzyła samochód i z siedzenia pasażera wzięła teczkę. - Jak się miewa twoja laska? Jej brat nadal tutaj leży? - dopytywała.

- Jeśli dobrze liczę - szybko rzuciłem okiem na zegarek - pół godziny temu został stąd zabrany. Alicja jeszcze się ze mną nie skontaktowała - wyjaśniłem pokrótce. - Pozwól, że zanim wejdziemy do środka, zadzwonię do szefa.

- Jasne, żaden problem. - Razem z Arkiem kiwnęli głowami. Odszedłem na bok, wybrałem numer i czekałem na połączenie. Stary odebrał już po drugim sygnale.

- Mam te informacje - powiedziałem krótko.

- Dzwonię do prokuratury. Niedługo dam ci znać, co dalej.

- Dzięki.

Wróciłem do towarzystwa i otworzyłem teczkę. Nowicki przysunął się, spoglądając razem ze mną na zebrane informacje.

- Naprawdę jesteś dobra - pochwaliłem koleżankę. - Dzięki temu możemy działać.

- Wisisz mi przysługę. - Ta franca uśmiechnęła się przebiegle, natomiast Arek wybuchnął śmiechem.

- Nie chcesz przenieść się do Rzeszowa? - zapytał, rechocząc. - Zapewniam, że z nami nie będziesz się nudzić.

- Może... - odpowiedź Kaliny przerwał dzwoniący w mojej kieszeni telefon.

- Tak? - rzuciłem do słuchawki.

- Macie zgodę. Leon, pamiętaj, co ustaliliśmy.

- Pamiętam. - Odetchnąłem z ulgą. - Idziemy - oznajmiłem, rozłączywszy się, po czym schowałem teczkę pod kurtkę. Całą trójką podążyliśmy w stronę wejścia.

- Pozwolicie, że najpierw ja się rozpytam, a później wy przesłuchacie swoich podejrzanych? - zaproponowała Dunajczyk.

- Kobiety mają pierwszeństwo - zgodziłem się. - Oby te szczury nie zdążyły się pochować.

- Postaram się pomóc na tyle, na ile potrafię. Nie traćmy więcej czasu.

Dzisiaj zupełnie inaczej patrzyłem na to miejsce - zastanawiałem się, ile z przeprowadzonych tutaj przeszczepów było legalnych, a ile zorganizowanych przez handlarzy organami. Ile osób straciło życie, ponieważ żądza pieniądza przysłoniła człowiekowi moralność, opętała do tego stopnia, iż wszystko inne przestało się liczyć. Kierunek, w którym zmierzał współczesny świat, już dawno wskazywał, że stanowiliśmy zagrożenie dla samych siebie.

- Dzień dobry. - Kalina podeszła do recepcji, natomiast my stanęliśmy po obu jej stronach. - Szukam doktora Sawickiego. Zastaliśmy go? - Nie umknęło mi, że mocniej naciągnęła kurtkę, zasłaniając przyczepioną do paska od spodni blachę. Swoją trzymałem w wewnętrznej kieszeni kurtki, podobnie Arek.

- Nie, bardzo mi przykro. Miał dzisiaj zaplanowany dyżur, jednak się nie stawił. Nie odbiera telefonów, chociaż próbowałam się z nim skontaktować. Czy życzy sobie pani, abym coś przekazała, gdy się zjawi? - zwróciła się życzliwie. W ogóle nie przypominała niemiłych, wiecznie niezadowolonych, przynajmniej w zdecydowanej większości, pracownic polskich szpitali. Ale na pewno zarabiała o wiele więcej niż one, co też znacznie wpływało na jakość wykonywanej pracy.

- Byliśmy z nim umówieni. Nasza siostra ciężko zachorowała, więc pan doktor obiecał, że postara się znaleźć dla niej miejsce w tej placówce - mówiła, inscenizując smutek, Dunajczyk. Była niezła w swoim zawodzie i aż się dziwiłem, że nie została tajniakiem.

- Z przyjemnością zadzwonię do dyrektora placówki, by sprawdzić, czy znajdzie dla pani chwilę. - Kobieta w recepcji doskonale zdawała sobie sprawę, że każdy potencjalny klient był na wagę złota. Słusznie.

- Nie, wolę rozmawiać z doktorem Sawickim. Przyjdę później, dobrze? - Rozczarowanie na twarzy Kaliny wyglądało naprawdę szczerze.

- Nie widzę problemu. Liczę, że za jakiś czas będę miała dla pani lepszą wiadomość. Zapraszam ponownie - pożegnała nas Maria, co doczytałem na plakietce przypiętej do różowego fartuszka. Nieskazitelny uśmiech, który posłała nam na sam koniec, zapewne nieraz trenowała przed lustrem.

- Z pewnością się zjawimy. - Dunajczyk skinęła głową, po czym podreptała w stronę wyjścia. Ledwie znaleźliśmy się na zewnątrz, rzekła: - W takim razie należy ustalić adres lekarza i go odwiedzić.

- O ile nie dał nogi - odparowałem, na samą myśl zaciskając dłonie w pięści. - Alicja do wczoraj obiecała przekazać pieniądze i się z nim nie skontaktowała. Tacy, jak on, są bardzo ostrożni. Nie zdziwiłbym się, gdyby zwietrzył problemy.

- Niech twoja dziewczyna zachowa ostrożność i jeśli nie musi, nie wychodzi z domu - ostrzegła mnie koleżanka.

- Kazałem zwiększyć liczbę patroli w jej okolicy i poprosiłem, żeby wzięła chorobowe w pracy. Zaraz zadzwonię do Darka albo Damiana, niech zawiozą ją do szpitala, bo jak znam moją kobietę, nie usiedzi w domu, wiedząc, że Bartek wrócił do Rzeszowa. Ostatnie tygodnie przysporzyły sporo stresu, dlatego wolałbym nie dokładać jej kolejnych problemów - uznałem.

- Jasne. Po prostu niech na siebie uważa. - Kalina posłała mi krzepiący uśmiech.

- Skontaktuję się z kolegą, by zlokalizował adres doktorka - rzekłem, przypominając naszemu gronu, po co tutaj przyjechaliśmy. - Mamy go. Mieszka na Podgórzu.

- Wasz podejrzany dobrze sobie zarabia, skoro stać go na dom w takiej dzielnicy - skwitowała.

- Zamiast policjantem, mogłem zostać lekarzem - dodał Nowicki z krzywym uśmiechem. - Jedźmy.

- Zapraszam, panowie. - Dunajczyk wskazała na swoje auto. - Na mieście są korki, włączymy sygnał.

- Nie zamierzam się kłócić - odpowiedziałem, a i po Arku zauważyłem, że nie protestował.

W drodze usiłowałem się wyciszyć i zebrać myśli. Kombinowałem, jak "ugryźć" sprawę. Nie zamierzałem bagatelizować przeciwnika - wykazał się niebywałym sprytem. Należało zachować wszelką ostrożność, rozważnie planować każdy kolejny krok.

- Di, wysiadka! - krzyknął przyjaciel, wyrywając mnie z zamyślenia.

- Di? - Moja znajoma spojrzała pytająco na Nowickiego, który wyszczerzył zęby niczym hiena cmentarna.

- Nowicki, nikt dawno nie obił ci tej ślicznej buźki. - Spiorunowałem go wzrokiem.

- Dzieci, spokój! - Kalina zaklaskała, zwracając na siebie uwagę. - Idziemy, czy wolicie, żebym sama zajęła się waszą sprawą? Nie powiem, chętnie przypiszę sobie wszelkie zasługi.

- Idziemy! - krzyknęliśmy chórem.

- Jak dzieci, normalnie jak dzieci - mamrotała pod nosem.

- Słyszeliśmy! - powiedzieliśmy znów w tym samym momencie.

- Mieliście usłyszeć - odparowała. - To ten dom. - Wskazała na parterowy, okazały budynek, którego ceny wolałem nie znać. - Widząc takie posiadłości, nie dziwię się, że ludzie zaprzedają dusze diabłu.

- Ja też - wtrąciłem. - Niemniej wolę mieszkać w klitce niż w pałacu okupionym ludzkim cierpieniem.

- Dlatego przymknijmy skurwieli - zawyrokował Arek.

- Dzień dobry. - Kalina przywitała się z kobietą, która otworzyła nam drzwi. - Komenda policji w Krakowie. Komisarz Kalina Dunajczyk, to moi partnerzy: Leon Dębiński i Arkadiusz Nowicki. Czy moglibyśmy zamienić kilka słów z pani mężem, jak mniemam? - zapytała.

- O mój Boże! - Sawicka przyłożyła dłoń do piersi, a jej twarz przykrył grymas bólu. Popatrzyliśmy po sobie zaniepokojeni, nie wiedząc, czy gospodyni za chwilę nie przewróci się pod wpływem silnych emocji albo, nie daj Boże, zawału; czy jednak chodziło o to, że spodziewała się podobnego najścia. - Już się bałam, że znaleźliście jego ciało. - Strach zniknął, zastąpiony ulgą. - Przyjechaliście w sprawie mojego wezwania? - Gestem zaprosiła nas do środka. - Napijecie się czegoś? Wybaczcie mi. - Pokręciła głową. - Z tego wszystkiego zapomniałam się przedstawić. Marlena Sawicka.

- O jakim zgłoszeniu pani wspominała? - zapytałem z marszu.

- Wy nie w tej sprawie? - Kobieta nie zdołała ukryć swojego zdziwienia. - Dzwoniłam z samego rana, że mój mąż nie wrócił na noc do domu. Jego telefon nie odpowiada.

- Może wyjechał służbowo? Nie wspominał o czymś takim? - napomknął Arek.

- Zawsze o wszystkim mi mówi. Nie zrobiłby czegoś takiego bez informowania mnie. - Marlena załamała dłonie, a jej oczy się zaszkliły. - Znajdziecie go?

- Postaramy się - odpowiedziała Kalina. - Czy mąż wspominał cokolwiek o swojej pracy? Spotykał się z kimś poza nią?

- Co pani właściwie sugeruje? - Sawicka nie potrafiła ukryć wzburzenia słowami funkcjonariuszki. - Był praworządnym człowiekiem i nigdy nie zachowywał się niewłaściwie. Ratował ludzkie życia! - obwieściła stanowczo.

- O nic go nie posądzam, po prostu pytam. Na tym polega moja praca. Czy posiadał gabinet w domu? - Dunajczyk nie ustępowała.

- Owszem.

- Rozejrzymy się po nim. Może coś nas naprowadzi na trop - wciąłem się ponownie.

- W porządku. Proszę za mną. - Właścicielka domu wskazała nam drogę, więc posłusznie podążyliśmy jej śladem.

- Zawołamy panią, jeśli będziemy czegoś potrzebować - odezwałem się, widząc, że kobieta stanęła w drzwiach.

Na szczęście Marlena nie zaprotestowała, tylko odwróciła się na pięcie, po czym oddaliła, stukając obcasami o drewnianą podłogę. Popatrzyliśmy po sobie i zabraliśmy się do pracy. Już po pięciu minutach wiedziałem, że niczego konkretnego tutaj nie znajdziemy.

- Nic tu po nas - doszedłem do wniosku, dusząc w sobie rozczarowanie. Co prawda nie podejrzewałem, aby Sawicki okazał się głupcem, trzymającym w domu świadczące przeciwko niemu lub jego szefom dowody, ale nadzieja nie gasła do samego końca.

- Też tak myślę - potwierdził Arek. - Kalina, sprawdzisz, o której wpłynęło zgłoszenie o zaginięciu?

- Jasne. Zaraz zadzwonię na komisariat i popytam.

- Wyjdźmy stąd - poprosiłem. - Porozmawiamy na zewnątrz.

- Słuszna uwaga - zauważył Nowicki. - Dziękujemy za możliwość obejrzenia gabinetu - zwrócił się do Sawickiej, siedzącej w salonie, która ocierała płynące łzy.

Zastanawiałem się, czy były wyrazem prawdziwej troski, czy bardziej wyrachowania żony podejrzanego. Niejednokrotnie widziałem takie występy, za które odgrywający je ludzie powinni dostać Oscara.

- Ktoś skontaktuje się z panią w sprawie zaginięcia. Gdyby mąż wrócił albo przypomniałaby pani sobie cokolwiek, proszę do mnie zadzwonić. Zostawię swój numer - rzekłem.

- Dobrze, dziękuję. Odprowadzę państwa. Znajdziecie go, prawda? - rzuciła błagalnie, kiedy wyszliśmy przed dom.

- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy - odparł Arek. - Proszę na siebie uważać - pożegnał się z nią. - Ściemnia? - Potoczył po nas wzrokiem, gdy podeszliśmy do auta, a Marlena zniknęła we wnętrzu domu.

- Nie sądzę, aczkolwiek ręki sobie uciąć nie dam - zaznaczyłem. - Moim zdaniem prawdopodobne są dwie opcje. Albo ktoś go ostrzegł i koleś prysnął...

- Albo wącha kwiatki od spodu - dokończył Nowicki.

- Czyli węszymy dalej. - Kalina uśmiechnęła się szeroko. - Tęskniłam za adrenaliną - roześmiała się, wsiadając za kółko. - Wskakujecie. Po drodze opracujemy plan działania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro