Rozdział 44

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ghost

Patrzyłem, jak to ścierwo, które właśnie postrzeliłem, upadło na brudną podłogę. Krew trysnęła, rozbryzgując się dookoła i tworząc swoistą mozaikę. Skrzywiłem się, kiedy poczułem kilka kropel na twarzy oraz dostrzegłem posokę na swojej białej koszuli. Mocno zacisnąłem szczękę, aby nie dać się ponieść emocjom. Potrzebowałem spokoju, a nie kolejnych nieprzemyślanych decyzji.

- Alicjo, zamilcz, proszę – odezwałem się, gdy jej wrzaski i jęki powoli zaczęły wytrącać mnie z równowagi. – Alicjo! – podniosłem głos, aż po chwili wreszcie nastała upragniona cisza. – Widzisz? – Wskazałem na mężczyznę, który tak niefortunnie upadł, że leżał oparty o nogi związanej kobiety i właśnie stęknął. – Kundel żyje – roześmiałem się, jakbym opowiedział znakomity żart. Musiałem przyznać, że po tym strzale poczułem się znacznie lepiej.

- Dla... dla... dlaczego? – Milewska odważyła się na mnie spojrzeć, chociaż w jej oczach pojawiła się najczystsza panika. Dopiero teraz zauważyła, jakim byłem potworem?

- Bo ten śmieć nie jest mi już do niczego potrzebny. Wykonał zadanie, więc...– Wzruszyłem ramionami, uśmiechając się cynicznie. – Zresztą nigdy mi się nie podporządkował, a ja nie zamierzam dłużej nim się zajmować.

- Mn... mnie też zabi... zabijesz – zacinała się, co nie wiedzieć czemu, odrobinę mnie rozbawiło.

- Powiedziałbym, że jest mi przykro z tego powodu, gdyż najchętniej bym cię oszczędził i pozwolił umilać mi wolne wieczory, lecz sama rozumiesz, że w tym biznesie nie można pozwalać sobie na żadne sentymenty, choćby miało się pod ręką taką dupę jak ty – wyjaśniłem.

Odpowiedzi nie dostałem, ponieważ laska znów się rozwyła i nie była w stanie nic z siebie wykrztusić. Spojrzałem na Koteckiego, który uchylił powieki. W jego wzroku tliła się pogarda. W zasadzie powinienem się stąd wynieść, zniszczyć akta i na jakiś czas prysnąć z Rzeszowa, jednak doszedłem do wniosku, że po ostatnich dwóch dniach należało mi się odrobinę rozrywki. A rozrywkę dostarczy mi dogorywający na brudnej i śmierdzącej podłodze kapuś.

Przykucnąłem nad ciężko oddychającym mężczyzną, który z wyraźnym napięciem śledził moje poczynania. Powoli rozciągnąłem usta w uśmiechu, po czym podniosłem lufę pistoletu i dźgnąłem nią ranę wlotową, co wydobyło z gardła Darka wręcz nieludzki skowyt. Zachłysnąłem się tym dźwiękiem, czując pełzające po całym ciele dreszcze przyjemności.

- To nawet dobrze, że nadal żyjesz – przyznałem z wyraźnym zadowoleniem. – Chętnie utnę sobie z tobą pogawędkę. Nie mógłbym przepuścić takiej okazji, bo pieski, wbrew pozorom, nie wpadają mi zbyt często w ręce, nad czym ogromnie ubolewam.

- Pierdol się! – wycharczał ranny policjant, plując krwią. Kiedy uśmiechnął się, czym mnie ogromnie zaskoczył, chociaż starałem się tego po sobie nie pokazać, wyglądem przypomniał psychola rodem z dobrego horroru. – Prędzej czy później się doigrasz, Ghost.

- Kto się doigrał, to się doigrał – kontynuowałem, kątem oka zezując na Alicję.

Znów siedziała ze wzrokiem wbitym w nieokreślony punkt na podłodze i zdecydowanie unikała mojego spojrzenia. Dygotała, lecz nie miałem pojęcia czy bardziej z nerwów, czy z zimna. Była wycieńczona, co także w pewnym stopniu sprawiało mi kurewską satysfakcję.

- Ty wciąż nie zdajesz sobie sprawy z tego, że grunt pali ci się pod nogami, a policja cię dorwie, prędzej lub później – wypalił Darek.

Jego oddech był świszczący, natomiast palce pokryły się wypływającą z rany krwią. Przyciskały materiał kurtki, który zdążył nią nasiąknąć, a mimo to krwawienie nie ustało.

- Wydaje mi się, że jednak jestem górą – stwierdziłem pewnym siebie głosem. Bawiłem się pistoletem, raz go podnosząc, raz opuszczając. Nie umknęło mojej uwadze, iż mój eks cyngiel śledził wzrokiem każdy mój ruch. – Co możecie mi teraz zrobić? Wezwiesz pomoc? Ujawnisz tym samym, że dla mnie pracowałeś i wykradałeś akta, które nigdy nie powinny opuścić murów komendy? Spojrzysz swoim braciom w oczy i powiesz, że motałeś za ich plecami? Sądzisz, że będą ci współczuć, nawet jeśli opowiesz, dlaczego ich zdradziłeś? Dla nich jesteś takim samym śmieciem jak ja. W żaden sposób tego nie zmienisz, nie odkupisz swoich win. Twoje ciało wyląduje w przydrożnym rowie, a ja postaram się, aby wraz z nim znaleziono wszelkie dowody świadczące przeciwko tobie. Podoba ci się taki scenariusz? – zapytałem.

- Jesteś jebanym psychopatą – wyrzucił. Jego twarz pokryła się cienką warstwą potu, oczy pozostały zasnute lekką mgiełką, a same źrenice rozszerzone. – Zgnijesz w piekle za wszystko, co zrobiłeś! – Głos Koteckiego, pomimo tego, w jakim stanie znajdowało się ciało, brzmiał dosyć mocno. Wola przetrwania u niego nielicho mnie zaskoczyła.

- Piekło najpierw ty przejdziesz, zanim pozwolę ci zdechnąć – odparowałem z rosnącym zadowoleniem. – Jestem nieludzko ciekaw, ile zniesiesz – zastanawiałem się i po chwili w umięśnione udo wbiłem ostrze scyzoryka, który w międzyczasie wyjąłem z kieszeni. Kolejny skowyt wybrzmiał echem w pomieszczeniu, wprawiając moje serce w euforię. – Boli? – zapytałem ze sztuczną troskliwością, napawając się jedynymi w swoim rodzaju doznaniami. – W takim razie poprawię – zapowiedziałem z niesłabnącym entuzjazmem i ponownie dźgnąłem kundla.

- Jesteś skończony, jebańcu! – wrzasnął i splunął na mnie śliną pomieszaną z krwią. – Żałuję jedynie, że nie zdążę tego zobaczyć – dodał ciszej, jakby nagle zabrakło mu sił.

Słabnął, a życie ulatniało się z niego coraz szybciej. Nie wiedziałem, ile jeszcze pociągnie, jak długo zdołam utrzymać go przytomnego, lecz nie zamierzałem stracić ani jednej cennej sekundy.

- Kontynuuj, proszę. – Zachęciłem gestem, moje usta zaś wykrzywiły się w złowieszczym uśmiechu. – Nie z takich problemów wychodziłem bez szwanku, więc i polska psiarnia nie da sobie ze mną rady.

- Nie da? – Darek kaszlnął. – Może i nie da – potwierdził – ale nie wierzę, że ktoś nad tobą nie stoi.

Chciałem zakończyć jego marny żywot, jednak w ostatniej chwili zrozumiałem, że właśnie na tym mu zależało.

- Nikt nade mną nie stoi – skłamałem. – To ja jestem władzą. – Z impetem wbiłem nóż w miękkie ciało, aż oczy Koteckiego się powiększyły, by zaraz zapaść się w głąb czaszki i wtedy gnój zemdlał. – Kurwa! – wściekłem się, widząc niepożądany efekt.

- Oszczędź go.

- Co? – Podniosłem wzrok na Milewską, która przyglądała mi się zaczerwienionymi oczami. Wydawało mi się, że źle usłyszałem, dopóki nie powtórzyła:

- Oszczędź go – wymamrotała. Po bladych policzkach pociekły kolejne łzy. – Dostałeś to, co chciałeś, możesz wyjechać – błagała.

Przyjrzałem się uważnie kobiecie, niechętnie przyznając przed samym sobą, że wzbudziła mój podziw. Omal nie umarła ze strachu, a potrafiła wstawić się za facetem, który zamiast pracować nad ujęciem mnie, pracował dla mnie. Było w niej coś takiego, co powodowało, że nie można dało się przejść obok niej obojętnie.

- Dlaczego? – zapytałem, kierowany ciekawością. – Ten mały kutas zasłużył na taki los, wręcz sobie na niego zapracował. Dlaczego uważasz, że powinien odejść wolno? A co, jeśli nadal pozostanie sprzedajnym chujem? Tacy ludzie się nie zmieniają.

- Każdy zasługuje na drugą szansę – bąknęła ledwie słyszalnie.

- Ja też? – Uśmiechnąłem się chytrze, mierząc Alicję nieprzeniknionym spojrzeniem. – Skoro każdy, to w takim razie ja również powinienem ją dostać. Nie uważasz?

- Ja... – Dziewczyna ciężko przełknęła ślinę. – Wypuścisz nas? – zawołała. Wyglądała coraz gorzej: zapłakana, zasmarkana, trzęsąca się jak wystraszona łania. Już dawno powinienem odstrzelić jej łeb, przynajmniej dla świętego spokoju.

- Może. – Udałem, że się nad tym zastanawiam. – Skoro uważasz, że zasłużyłem na drugą szansę, to dlaczego ja miałbym wam jej odmówić? – Mój uśmiech złagodniał i dla lepszej wiarygodności wstałem, po czym lekko się cofnąłem. – Każę jednemu z moich ludzi was odwieźć, ale jedno musisz mi obiecać.

- Co? – Niemal wyszedłem z roli na widok rozbłyskującej w ciemnych oczach nadziei. Więziony człowiek był w stanie uwierzyć we wszystko.

- Nie powiesz policji ani słowa na mój temat. Zniknę stąd, ale najpierw przyrzeknij. Pozwolę ci spokojnie żyć, tego biedaka – wskazałem na nieprzytomnego Darka – także oszczędzę i nigdy więcej mnie nie zobaczycie. Umowa?

- Tak – odpowiedziała, ja zaś nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem, który przybrał na sile, gdy ujrzałem wyraz twarzy Alicji.

- Właśnie ta naiwność doprowadziła cię do tego miejsca – podsumowałem, gdy zdołałem się uspokoić.

- Odpierdol się od niej – wydusił Kotecki, który, nie wiedzieć kiedy, odzyskał przytomność.

Ponownie skupiłem na nim uwagę, powoli dochodząc do wniosku, że nadszedł czas, aby zakończyć przedstawienie.

- Na sam koniec próbujesz się zrehabilitować? – sarknąłem. – Jesteś większym idiotą, niż sądziłem.

- Jestem – przytaknął, zaciskając zęby. Musiało go kurewsko boleć. I dobrze, niech zdycha w męczarniach. – Ale ty też nim jesteś. – Uśmiechnął się niczym zwycięzca.

Już miałem się odezwać, gdy na zewnątrz usłyszałem strzały.

- Ty złamany kutasie! – warknąłem, mierząc do niego z broni. – Sprowadziłeś tu swoich koleżków!

- Miłego gnicia w pierdlu, Ghost – powiedział. Szmaciarz dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że zaraz zginie, właściwie tego oczekiwał. I wtedy podjąłem decyzję o zmianie celu.

- Miłych wyrzutów sumienia, kundlu. – Zimny uśmiech lekko rozszerzył moje usta, po czym podniosłem pistolet i nacisnąłem spust.

Niestety nie doceniłem swojego przeciwnika – ten zdążył się lekko dźwignąć na jednej nodze i przewrócić krzesło, osłaniając kobietę. Kula trafiła go idealnie w środek czoła, a twarz mężczyzny zastygła w grymasie zaskoczenia. Krzyki histeryzującej Milewskiej dobiegały do mnie jakby zza kurtyny i przez chwilę wydawało mi się, że trafiłem do równoległego, ale jakże różniącego się od rzeczywistości, świata. Ten stan zawieszenia na szczęście nie potrwał długo – zaraz się ocknąłem. Musiałem wykończyć tę sukę i spierdalać, wszak nie wiedziałem, co zastanę na zewnątrz.

Niespodziewany huk pochodzący od drzwi ukierunkował moją uwagę w tamtą stronę. Odwróciłem się i wtedy poczułem ból w lewym ramieniu.

- Rzuć pistolet na podłogę! – krzyknął mężczyzna o jasnych włosach w kamizelce kuloodpornej z napisem „Policja" na piersi. – I ani, kurwa, drgnij! Mam skurwysyna na muszce! – krzyknął do swoich towarzyszy. – Króliczku, nic ci nie jest? – Nie umknęło mi dziwne określenie, jakim zwrócił się do kobiety oraz szok, który odmalował się na jego twarzy na widok martwego kolegi.

- Leon! – załkała, a wtedy wszystko do mnie dotarło.

Spierdoliłem na całej linii.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro