Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dla tych, którzy chcieliby pozyskać ode mnie książkę "13 randek" z dedykacją (jest już w przedsprzedaży), zapraszam do kontaktu ze mną pod adresem [email protected] .



Leon

Z napięciem obserwowałem, jak źrenice Alicji powiększyły się po moim pytaniu. Już dawno zamierzałem o tym porozmawiać, lecz bałem się, że ją wystraszę. Wesele jednego z najlepszych przyjaciół to nie były przelewki. Nie chciałem zabrać byle kogo, a później poznałem Alicję. Niemal od razu wydała mi się kandydatką idealną. Ponieważ data ślubu Arkadiusza i Patrycji zbliżała się coraz szybciej, to mnie też zaczęło się spieszyć.

- Powiesz coś? – Zrobiło się niezręcznie, a przynajmniej tak odebrałem zaistniałą sytuację.

- Naprawdę chciałbyś, żebym poszła z tobą na wesele twojego kolegi?

- Tak, Alicjo. – Wziąłem łyk świeżego powietrza. – Dokładnie tego pragnę.

- Z przyjemnością się na nie wybiorę – oznajmiła, a mi w tym momencie kamień spadł z serca. – Zdecydowanie powinieneś pamiętać o oddychaniu. Nie uważałam zbytnio na zajęciach z udzielania pierwszej pomocy.

- Nic się nie martw, chętnie cię podszkolę. – Puściłem do niej oko i odpiąłem pas. Założyłem rękę za oparcie jej fotela, po czym się do niej przysunąłem. – A teraz porządnie się ze mną pożegnaj.

- Brzmisz tak, jakbyśmy rozstawali się na co najmniej kilka tygodni.

- Bo tak się czuję – oznajmiłem zgodnie z prawdą. – Najchętniej schowałbym cię w piwnicy.

- Ciasnej i ciemnej? – Ta cholera kpiła sobie ze mnie.

- Zamilcz, kobieto! – warknąłem i zamknąłem jej usta. Zdusiłem cisnący się na nie protest, a dziewczyna zarzuciła mi ręce na kark i natychmiast odpowiedziała na pocałunek.

- Jesteś strasznie niezdecydowany – wydukała łamiącym się głosem, kiedy zdołaliśmy się od siebie oderwać. – I przez ciebie mam nogi jak z waty. Nie wiem, jak zdołam przetrwać dzisiejszy dzień.

- Możesz o mnie myśleć – podpowiedziałem, szczerząc się niczym idiota. – Teraz zmykaj, pókim dobry, bo za chwilę...

- To obietnica czy groźba? – usłyszałem, po czym Ala szarpnęła za klamkę i wyskoczyła z samochodu, nim zdołałem ją zatrzymać.

Odprowadziłem ją wzrokiem aż do samych drzwi. Konkretnie to skupiłem się na dwóch cudownie zaokrąglonych półkulach, które jeszcze w nocy trzymałem w dłoniach, gdy ich właścicielka mnie ujeżdżała. Przekląłem w myślach, czując, że znów się podnieciłem, więc policzyłem do dwudziestu, wyobrażając sobie nieprzyjemne rzeczy, byleby tylko erekcja ustąpiła.

Pięć minut później odjechałem spod przedszkola. Jeszcze tylko tego by brakowało, żeby ktoś wziął mnie za pedofila i zgłosił to na policję. Koledzy zabiliby mnie śmiechem. Pojechałem prosto do mamy, która uraczyła mnie kawą i ciastem, a dopiero później pozwoliła zawieźć się do ciotki.

- Synku? – zapytała w drodze do Matyldy, jej siostry.

- Tak, mamo? – Kochałem ją nad własne życie, jednak doprowadzała mnie do szału, używając zdrobnienia "synek". Mimo to nigdy nie zwróciłem jej uwagi, bo wiedziałem, że złamałbym jej serce, a nie zamierzałem tego uczynić.

- Czy w twoim życiu pojawiła się jakaś kobieta?

W tym momencie dziękowałem Opatrzności, że pracowałem jako policjant i umiałem zachować zimną krew. Niestety zapomniałem o potędze matczynej znajomości człowieka, gdyż zaraz padły słowa:

- I nie próbuj mi ściemniać, ponieważ znam cię od trzydziestu sześciu lat i doskonale rozpoznaję każdą anomalię. Słucham cię, synku.

Prawie zgrzytnąłem zębami.

- Spotykam się z pewną dziewczyną – przyznałem w końcu. Dlaczego, do jasnej cholery, czułem się, jakbym znów wrócił do nastoletnich lat i spowiadał się ze wszystkiego, co działo się w moim życiu? Otrząsnąłem się z dziwnego wrażenia i przelotnie spojrzałem na mamę. – To dość świeża znajomość.

- Czy jest godna uwagi? – padło kolejne pytanie, w którym dosłyszałem nutkę uszczypliwości. Dobrze wiedziałem, do kogo piła moja rodzicielka. Nie znosiła Igi, chociaż w jej obecności nigdy nie dała tego odczuć.

- Tak – odpowiedziałem. – Alicja pomogła mi wybrać zegarek dla ciebie – dodałem. Widząc promienisty uśmiech mamy, domyśliłem się, że sam ten fakt uplasował Króliczka na wysokim miejscu lubianych przez moją matulę ludzi.

- Może przywieziesz ją w niedzielę na obiad? Zrobię moje popisowe zrazy w sosie pieczarkowym i rosół. Do tego upiekłabym serniczek babci Zosi – kusiła, a mnie na samą myśl niemal pociekła ślina.

Na końcu języka miałem gotową odpowiedź, że z ogromną przyjemnością, na szczęście w porę się opamiętałem, chociaż nie bez odrobiny żalu. Wiedziałem bowiem, że jeśli nie przywiozę Ali, mama nie zgotuje tych wszystkich pyszności.

- Kiedy nadejdzie odpowiedni czas, wtedy na pewno ci ją przedstawię. Na razie się poznajemy. – Liczyłem, że rodzicielka zostawi temat Milewskiej w spokoju. Im dalej w niego brnęliśmy, tym bardziej mogłem coś nieopatrznie wychlapać.

- W łóżku? – Matula uśmiechnęła się znacząco, dzięki czemu poczułem się zażenowany. Seks nie należał do spraw poruszanych w rozmowie z kobietą, która mnie urodziła.

- Mamo!

- No co? Uważasz, że nie jestem świadoma, co wy młodzi wyprawiacie? Tylko nie myśl, że zaraz usłyszysz kazanie, że nie wolno uprawiać seksu przedmałżeńskiego. Jestem jego zwolenniczką!

- Mamo... – jęknąłem coraz bardziej zmieszany. Modliłem się o koniec podróży, a jak na złość powstał korek i musiałem uzbroić się w cierpliwość.

- Co mamo, co mamo? – roześmiała się. – Ty i twoja siostra najwyraźniej sądzicie, że nigdy nie byłam młoda albo już nie pamiętam, jak to się odbywało. I nie rób takiej zdegustowanej miny. Po prostu pragnę dla ciebie jak najlepiej. Gdy zostaniesz ojcem, może zrozumiesz, co czuję.

Zamilkliśmy. Cieszyłem się, że mama odpuściła temat. W końcu dotarliśmy do domu ciotki, która próbowała mnie namówić na szybką kawkę, jednak pozostałem nieubłagany i wykpiłem się różnymi obowiązkami. Zdecydowanie wolałem pojechać po garnitur, nawet jeśli nie cierpiałem zakupów, niż siedzieć z Matyldą i słuchać, że zostałem spisany na straty, ponieważ w wieku trzydziestu sześciu lat nadal się nie ożeniłem, nie wybudowałem domu, nie spłodziłem syna i nie posadziłem drzewa. Nie odpuszczała, chociaż wielokrotnie dawałem znać, że na wszystko musi przyjść odpowiednia pora. Nic do niej nie docierało, a ja nie lubiłem na darmo strzępić języka.

W galerii na szczęście nie spotkałem tłumów – rozpoczęły się wakacje, więc ludzie jeździli na urlopy, zamiast wałęsać się po sklepach. Wszedłem do pierwszego napotkanego butiku z garniturami i innymi męskimi akcesoriami, ale szybko go opuściłem. Ceny zwalały z nóg, a niektóre egzemplarze kosztowały niemal tyle, ile wynosiła moja pensja. Kto w tym kraju, oprócz polityków i biznesmenów wysokiego szczebla, mógł sobie na nie pozwolić? I jacy faceci w ogóle lubili w nich chodzić? Odrobinę poirytowany udałem się na dalsze poszukiwania.

Dwa sklepy dalej i godzinę później wyszedłem z galerii bogatszy o ciemnoniebieski garnitur i biedniejszy o tysiąc złotych. To był mój najdroższy ubraniowy zakup, o którym wiedziałem, że po weselu zawiśnie w szafie i tyle go zobaczę. Właśnie wracałem do samochodu, kiedy mój telefon dał o sobie znać. Widząc na ekranie znajomy numer patologa, od razu odebrałem.

- Cześć, Leon – przywitał się, a ja poczułem znajome ukłucie, które pojawiało się za każdym razem, gdy coś się działo. – Znajdziesz chwilę? Dzwoniłem na komendę, ale powiedzieli, że dzisiaj nie pracujesz.

- Tak, mogę rozmawiać – potwierdziłem. – Co masz dla mnie? – zapytałem rozemocjonowany.

- Wasza ostatnia denatka zginęła z powodu rany kłutej brzucha i dużej utraty krwi, czego już zapewne się domyślasz.

- W istocie – przytaknąłem. – Nie sądzę, żebyś dzwonił wyłącznie z tego powodu.

- U Wandy Sosnowskiej stwierdziłem brak lewego płatu wątroby.

- Co powiedziałeś? – Jego słowa wszczęły alarm w mojej głowie. To nie mógł być przypadek. To na pewno nie był przypadek.

- Wandzie Sosnowskiej brakuje kawałka wątroby. Nie wiem, czy to w jakikolwiek sposób łączy się z tamtym samobójcą, lecz...

- Dziękuję, że mnie poinformowałeś. Kiedy dostaniemy oficjalny raport Dobrzańskiego?

- Wysłałem go dzisiaj rano.

- Dzięki. Podjadę na komendę i przeczytam.

- W wolny dzień? – Głos Andrzeja wyrażał najwyższe zdumienie.

- Powiedział człowiek, który podczas urlopu zjechał, żeby na życzenie prezydenta miasta zrobić sekcję zwłok jego siostrzeńca – przypomniałem, na co Andrzej prychnął.

- Rób, co chcesz – burknął, po czym zakończył rozmowę.

Uśmiechnąłem się, jakbym co najmniej wygrał los na loterii. Słowa patologa sprawiły, że wreszcie zyskałem punkt zaczepienia. Nie wierzyłem w przypadki, a już na pewno nie takie. Te dwie sprawy, pozornie sobie obce, łączyły się, a ja czułem to każdą komórką mojego ciała. Natychmiast wskoczyłem w samochód i obrałem kierunek na komendę. I znów, jak na złość, natknąłem się na korek, żałując, że nie siedziałem w służbowym wozie. Włączyłbym koguty...

Z zamyślenia wyrwało mnie trąbienie auta za mną. Od razu ruszyłem przed siebie i niecałe pół godziny później zaparkowałem na miejscu. Szedłem do swojego pokoju tak szybko, jakby od tego zależało moje życie albo przynajmniej kariera w policji. Kiedy wpadłem do pomieszczenia, za jednym z biurek zobaczyłem Darka, który podniósł głowę znad dokumentów i posłał mi zaskoczone spojrzenie.

- Co tu robisz? – spytał. – Przecież masz wolne.

- Dostałem telefon od patologa o raporcie dotyczącym Dobrzańskiego. – Natychmiast podszedłem bliżej i rzuciłem okiem na teczkę, którą leżała na boku.

- Właśnie go czytałem. – Przyjaciel ziewnął donośnie, by zaraz spojrzeć w kierunku puszki red bulla, aż w końcu z wahaniem po nią sięgnął. Uzależnił się od napoi energetycznych i dzień bez nich był dniem straconym. Wielokrotnie mu powtarzaliśmy, że w końcu albo wysiądzie mu serce, albo żołądek. Darek jednak zbywał nas machnięciem ręki lub przewracał oczami. – Wszystko już wiemy – stwierdził bez większych emocji.

- Co masz na myśli? – Kusiło mnie, żeby przeczytać papiery, lecz najpierw wolałem wysłuchać kumpla.

- Facet popełnił samobójstwo. W teczce nie znajdziesz niczego, co rzuciłoby choćby minimalny cień na całą sprawę. Dobrzański okazał się po prostu pechowcem, któremu w życiu nie wyszło, więc postanowił je zakończyć. Smutne, ale niestety bardzo prawdziwe.

- Nie kupuję tego. – Postanowiłem podzielić się rewelacjami od Andrzeja. – Tym bardziej, kiedy okazało się, że u Wandy Sosnowskiej brakuje jednego płata wątroby.

- O czym ty, do kurwy nędzy, mówisz? – Kotecki wyprostował się w fotelu, po czym spojrzał na mnie z wyraźnym błyskiem w oku. – Co ma jedna sprawa do drugiej? Przecież one w ogóle się nie łączą – zauważył.

- Możliwe, aczkolwiek wszystko we mnie krzyczy, że mają więcej wspólnego, niż nam się wydaje. Sam popatrz – sięgnąłem po krzesło i usiadłem na nim okrakiem, kładąc podbródek na oparciu – pojawia się facet, który w dziwny sposób postanowił ze sobą skończyć. Jest kobieta, którą dopadł chory umysłowo człowiek i pchnął ją nożem, a dzięki sekcji wykryto, że brakuje jej fragmentu wątroby. Dobrzański nie miał nerki, a w żadnym szpitalu nie odnotowano, żeby został czyimś dawcą.

- Może Wanda nim była, to wcale nie jest takie zadziwiające. – Darek znów ziewnął, rzucając mi przepraszające spojrzenie. – Sorry, stary, kiepsko spałem, więc robię, co w mojej mocy, żeby dzisiaj normalnie funkcjonować. – Ruchem głowy wskazał na puszkę energetyka, która ledwie chwilę wcześniej wylądowała w koszu. – Wracając do sprawy i twojej teorii, to uwierzyłbym w nią, gdyby tych dwoje łączyło coś więcej niż sam brak narządu lub jego fragmentu. Dobrzański to samobójca, a Wanda niefortunnie znalazła się w niewłaściwym miejscu. Moim zdaniem, nie ma tu czego się doszukiwać – skwitował.

- Przeczucie mi mówi...

- Stary kazał zamknąć sprawę topielca – wtrącił Kotecki, zanim na nowo się rozkręciłem. Nagle się poczułem, jakbym był balonem, który ktoś przekłuł i ulatywało z niego powietrze.

- Dlaczego? – zapytałem głupio. – To się nie trzyma kupy! Dam sobie rękę uciąć, że gdyby głębiej pogrzebać, to znalazłoby się coś, co dałoby nam zielone światło do działania. – Ogarnęła mnie irytacja, że wszystko układało się nie tak, jak powinno.

Rozumiałem, że komendantowi zależało na jak najszybszym zamknięciu każdej sprawy, najlepiej z pozytywnym skutkiem, co oznaczało ni mniej, ni więcej, że musieliśmy w maksymalnie najkrótszym czasie zebrać wszystkie dowody i poznać prawdę na temat danego zdarzenia, po czym przedstawić odpowiedzi rodzinie oraz najbliższym, a na koniec odfajkować temat, by następnie zająć się kolejnym.

- Stary, uspokój się – poprosił kumpel, na twarzy którego dostrzegłem niepokój. Nie mogłem mu się dziwić, bo rzadko kiedy się unosiłem. – Rozumiem, że sporo wiązałeś ze swoim odkryciem, ale rzeczywistość to rzeczywistość. Nie posiadając większej ilości dowodów, ciężko cokolwiek wykazać. Niestety ja także tutaj nie widzę nic poza dwoma nieszczęśliwymi wypadkami. – Rozłożył ręce. – Wracaj do domu, szkoda, żebyś marnował wolny czas. Jutro od rana czeka cię służba, więc zbieraj dupę w troki – dodał żartobliwie. W jego oczach malowało się zmartwienie, dlatego przybrałem na twarz pogodny, chociaż mocno naciągany, uśmiech i wstałem z krzesła.

- Masz rację – odpowiedziałem pokojowo, dzięki czemu oblicze Darka znów się rozpogodziło. – Chyba trochę przesadziłem. Po prostu...

- Wiem. Jesteśmy glinami i mamy to we krwi. Lubimy węszyć, rozwiązywać zagadki: im trudniejsze, tym lepsze. Kochamy świadomość, że nasz trud nie idzie na marne. Chłopie, rozumiem cię lepiej, niż ci się wydaje.

- To prawda – przyznałem mu rację. – Nie pij tyle tego świństwa. Zaparz sobie dobrej, czarnej kawy.

- Obiecuję, mamusiu. – Kotecki parsknął śmiechem, wskazując mi drzwi. – No już cię tu nie widzę. Chyba że mnie zastąpisz, to wtedy z przyjemnością odstąpię ci te pięć godzin.

- Goń się! Nara, złamasie – rzuciłem na pożegnanie i chwyciłem za klamkę.

- Nara. Di! Nie zapomnij włączyć Titanica dzisiaj wieczorem. Leci na Polsacie o dwudziestej. I koniecznie sprawdź, czy masz w mieszkaniu wino oraz chusteczki. Przydadzą się – nadmienił z chytrym uśmieszkiem.

- Poproszę chłopaków, żeby przytargali ci tutaj ten telewizor z magazynu dowodów. Obejrzysz Na dobre i na złe.

- Pierdol się! – żachnął się, a kąciki moich ust powędrowały do góry.

- Nie omieszkam skorzystać z twojej rady – odparowałem, po czym opuściłem pokój i udałem się prosto do wyjścia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro