Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ghost

Wysiadłem z auta na dwadzieścia minut przed umówioną godziną. Moi ludzie kręcili się po całym terenie, więc posłałem im tylko przelotne spojrzenie, po czym udałem się do głównego budynku. Wszedłem do swojego „gabinetu" i z barku wyjąłem butelkę Dalomore, nalewając odrobinę whisky do szklanki. Pociągnąłem pierwszy łyk, rozkoszując się bogatym, pełnym, lekko słodowym smakiem. Ciepło pojawiało się stopniowo – rozpoczynało wędrówkę od gardła, idąc przełykiem i trafiając prosto do żołądka. Delektowałem się uczuciem, które poprawiało mi nastrój. Zasiadłem w fotelu i rozejrzałem się po całym pokoju.

To nie był standardowy gabinet. Nie trafiło tu potężne dębowe biurko; ciężki, skórzany fotel ani dywan, za który należało zapłacić kilkanaście tysięcy złotych. Barek na alkohol też nie wyglądał jak te wyjęte z katalogów wnętrz, widok zza okna nie przedstawiał panoramy miasta z wysokości kilkunastu bądź kilkudziesięciu pięter. Jednak tu czułem się niemal jak w domu. Zewsząd otaczałem się luksusem – w tym pomieszczeniu go nie potrzebowałem. Proste biurko rodem z Ikei lub innego tego typu sklepu, szafka z przegrodami po lewej stronie, w której i tak nie trzymałem żadnych dokumentów. Te znajdowały się na moim prywatnym laptopie, ściśle chronionym przed czyimkolwiek wzrokiem. Gdyby wpadły w niepowołane ręce, byłbym skończony.

- Szefie? – Do pokoju, po wcześniejszym zapytaniu „Czy można wejść", wparował Łysy.

- O co chodzi? – Spojrzałem na niego z wyczekiwaniem, ale na jego twarzy nie dostrzegłem żadnej emocji. Zawsze tak wyglądał: bezwzględne opanowanie, pustka w oczach. Jeślibym go nie znał, a spotkał w ciemnej uliczce, pomyślałbym, że trafiłem na maszynę, a nie na człowieka.

- Wszystkie zadania wykonane, tak jak pan rozkazał. Co mamy dalej robić? – Łysy był oszczędny w słowach, nie paplał na prawo i lewo.

- Niedługo zjawi się mój gość. Wprowadź go, a chłopakom znajdź zajęcie, żeby nie siedzieli bezczynnie. Później idź na przerwę aż do momentu, gdy wyjadę.

- Tak jest. – Łysy ledwie zauważalnie skinął głową i już go nie było.

Osuszyłem szklankę i zapatrzyłem się przed siebie. Interesy szły po mojej myśli, a za chwilę miałem dostać potwierdzenie, że dotychczasowe problemy zostały rozwiązane. Inaczej biada temu, kto był posłańcem. A był nim człowiek, którego mogłem prowadzić niczym pieska na smyczy. Uwielbiałem poczucie władzy, tę świadomość, że o cokolwiek bym nie poprosił, zostanie spełnione. Musiało. Mojego informatora poznałem w klubie, który do mnie należał. Miało to miejsce niecały rok temu, podczas jednej z wielu imprez.

Siedziałem w lokalu, w loży górującej nad parkietem i obserwowałem tańczące na rurze panienki. Ich ponętne ciała, w które poniekąd inwestowałem, wiły się na oczach klientów, a ci wyciągali stówki i dwusetki, wpychając je im za cieniutki materiał stringów, bo w części oficjalnej lokalu tylko na to otrzymywali zgodę. Co innego w części nieoficjalnej. Tam pozwalałem im zaszaleć, spełnić najskrytsze fantazje, dostać to, czego nie dawano im w domu lub w ogóle. Często przyglądałem się ich twarzom – wyrażały tyle emocji, że można było w nich czytać niczym w otwartej księdze. Na przykład jeden z klientów przy barze. Wzrokiem pożerał dziewczynę, która tańczyła najbliżej niego i tylko brakowało, żeby z ust pociekła mu ślina. Żona albo mu odmawiała, albo jej nie posiadał, dlatego przyszedł tutaj. Kiedy spojrzałem na trzymane przez niego kurczowo piwo, parsknąłem pod nosem. Gotów byłem postawić cały swój majątek, że kutas napierał na materiał jego spodni i że przy pierwszym kontakcie z tancerką spuściłby się w gacie. Zacząłem rozważać czy nie kazać jej podejść, aby poocierała się o kolesia, gdy do loży wszedł Niko. Wystarczyło, że zobaczyłem wyraz twarzy mojego człowieka, by zrozumieć, że powstał jakiś problem.

- Co jest?

- Kamery zarejestrowały, że w jednym z pokoi jakiś gnój dusił dziewczynę.

- Prowadź – rozkazałem. Adrenalina wypełniła moje żyły, serce zaczęło szybciej pompować krew, a oczy zasnuła czerwona mgła wściekłości. Facet był już martwy, zamierzałem o to osobiście zadbać.

Po wejściu do pokoju moim oczom ukazał się mężczyzna, który leżał twarzą do dywanu, przytrzymywany przez dwóch ochroniarzy. Szarpnął się, słysząc poruszenie, ale moi ludzie nie z takimi sobie radzili. O ile skurwiel nie posiadał mocy Hulka czy innych pojebów z wyimaginowanego świata Hollywood, nic nie mógł zrobić. A ja mogłem wszystko.

Kucnąłem przed nim, chwyciłem za włosy i szarpnąłem głowę do góry. Z ust ludzkiego śmiecia wydobyło się sykniecie, jednak natychmiast je zacisnął, a jego wzrok skrzyżował się z moim. Zdawał sobie sprawę, że popadł w kłopoty, z których nie wyjdzie żywy. Musiał zobaczyć to w moich oczach, a mimo to nie zaczął skamleć o litość, jak miałoby to miejsce w każdym innym przypadku.

- Nie wystarczyło pieprzenie? Za mała dawka adrenaliny? – zapytałem cichym, opanowanym głosem. Odkrycie przed tym chujem, czy moimi ludźmi, prawdziwych emocji byłoby niemal samobójstwem. – Pragniesz więcej?

Milczał. Patrzył na mnie i milczał jak zaklęty. Przez chwilę ogarnął mnie żal, że nie należał do mnie, bo był niezły. Takich osób potrzebowałem. Z miejsca bym go zatrudnił, jednak aby tak się stało, musiałbym trzymać go w garści.

- Dostarczę ci więcej. – Uśmiechnąłem się, lecz tej czynności nie towarzyszyła radość. Za nią kryło się zło w najczystszej postaci, pragnienie krwi. Pojmany facet także ją poczuł. Jego krew wkrótce spłynie po podłodze w piwnicy klubu, do której dostęp miałem tylko ja oraz kilku wybranych ochroniarzy. – Zabrać go na dół. – Uśmiech nie schodził z mojej twarzy, kiedy goryle podnieśli człowieka i zaczęli targać w kierunku drzwi. Na moje polecenie korytarz został oczyszczony, a kamery wyłączone. Wszystko wróci do normy, gdy za "konduktem" zasuną się drzwi windy. – Czy znaleziono przy nim jakieś dokumenty? Cokolwiek, co powie nam, kim jest? Nie chcę bałaganu. – Nie potrzebowałem, żeby ktokolwiek powiązał ze mną, czy moim lokalem, śmierć tego śmiecia. A skoro pracowałem ze śmieciami, starałem się zajmować nimi należycie.

- To. – Niko wziął z szafki portfel, którego wcześniej nie zauważyłem. Otworzyłem go i wyjąłem prawo jazdy. Mężczyzna na zdjęciu był młody, prawie jak dziecko.

- Sprawdź go. Natychmiast.

Nie spieszyłem się do piwnicy. Lubiłem napawać się świadomością, że moje ofiary paraliżował strach, chociaż w tym konkretnym przypadku pewnie nie mogłem na niego liczyć. Przez zadowolenie przebiła się irytacja, niemniej zdusiłem ją tak szybko, jak szybko się pojawiła. Każdy się czegoś bał, nie było na świecie człowieka, który nie odczuwałby strachu. Po prostu musiałem odkryć, czego dotyczyły obawy w przypadku danej osoby.

Nieznajomy siedział przywiązany do krzesła, z oczami wpatrzonymi w ścianę, lecz gdy wyraźnie zaznaczyłem swoje wejście, odwrócił ku mnie wzrok. Zobaczyłem w nim bunt, wolę walki i chęć przetrwania. Pewnie kombinował, w jaki sposób wykaraskać się z problemów. Ja z kolei nie nazwałbym obecnej sytuacji problemem – śmierci nie powinno się określać tak błahymi stwierdzeniami.

- Naprawdę mnie ciekawi, co siedzi w twojej głowie, chłoptasiu. – Zgarnąłem krzesło i usiadłem na wprost niego, a moi ludzie czekali na rozkazy. Mężczyzna milczał, jego usta pozostały mocno zaciśnięte. – Nie zamierzasz rozmawiać? W takim razie proponuję odcięcie języka. Przecież nie potrzebujesz czegoś, czego nie używasz.

Facet ani drgnął, jednak jego źrenice nienaturalnie się rozszerzyły. Naprawdę był dobry i coraz mocniej żałowałem, że nie mogłem zachować go przy życiu. Niestety nie współpracował, a poza tym nic na niego nie miałem, więc nigdy by mi się nie podporządkował. Nigdy nie zyskałbym nad nim władzy absolutnej, a to mijało się z celem.

- Szefie – do piwnicy wtargnął Niko, ale nawet nie obróciłem się w stronę goryla – musi szef coś zobaczyć.

- Co takiego? – Nie spuszczałem wzroku z więźnia. Dobrze zdawałem sobie sprawę, jak ludzie kulili się pod naporem mojego spojrzenia, a teraz wkurwiał mnie fakt, że ten bezczelny kutas mi nie uległ.

- To. – Niko wręczył mi tablet, na którym zobaczyłem zdjęcie pojmanego, najdalej sprzed kilku lat, wraz z wszystkimi danymi. Czytałem je bez większego entuzjazmu, dopóki nie natrafiłem na jedną, jakże ważną informację.

- Pies. – Zanim się odezwałem, opanowałem podekscytowanie i ukryłem w głębi siebie wszelkie emocje. – Jebany kundel. Panowie, mamy na pokładzie kundla, lecz nie takiego zwykłego. Ten jest – przybrałem zamyśloną minę, jakbym zastanawiał się, w jakie słowa ubrać to, co chciałem powiedzieć, mimo że doskonale wiedziałem, jakich wyrazów użyć – trochę rasowy.

- Zajebać go! – odezwał się nieproszony jeden z ochroniarzy, więc na niego spojrzałem. Jak ja, kurwa, nie znosiłem, kiedy ktoś wtrącał się w moje działania. – Przepraszam – wydukał niczym przestraszone dziecko.

- Jeśli mnie zabijesz, zwali ci się na kark cała policja – przemówił więzień.

- Czy ktoś wspominał o zabijaniu? – Owszem, planowałem zabójstwo i zatłukłbym chuja, gdyby Niko nie odkrył, gdzie pracował. W mojej głowie skrystalizował się pewien plan i doskonale wiedziałem, że przyniesie mi o wiele więcej korzyści niż śmierć kundla. – Podaruję ci życie.

W piwnicy zapadła cisza. Nikt nie śmiał się odezwać, chociaż byłem przekonany, że najchętniej wysłaliby mnie do psychiatry albo zamknęli. Na twarzy pojmanego odbiło się mnóstwo emocji: niedowierzanie, niepewność, ale także ciekawość. Czułem, że byłem blisko „przeciągnięcia" go na swoją stronę. Siłą perswazji, jednak liczył się wynik, a nie środki, za pomocą których dochodziło się do celu.

- Zaczniesz dla mnie pracować – zadecydowałem, wzbudzając jeszcze większe poruszenie.

- Chyba cię coś jebło, człowieku – sarknął tamten, poruszając się niespokojnie na krześle. Zdawałem sobie sprawę, że tak zareaguje. – Nigdy nie będę dla ciebie pracował.

- Nawet, jeśli powiem, że nagranie, na którym dusisz tę biedną dziewczynę, trafi do mediów i prosto na biurko twojego komendanta? – zapytałem. – Nie dostaniesz za nie medalu. Pójdziesz prosto do więzienia, a doskonale wiesz, jak za kratkami traktują psy. Rozepchana dupa będzie twoim najmniejszym problemem.

Ciche pomruki między strażnikami wybrzmiały mi w uszach, lecz nie zwracałem na nie najmniejszej uwagi. Patrzyłem prosto w oczy przyszłego informatora, który powoli się poddawał, rozumiejąc, że nie pozostało mu żadne inne wyjście. Był mój.

Ze wspomnień wyrwało mnie pukanie do drzwi. Po chwili wszedł on i zajął miejsce przede mną. Nie zaproponowałem mu drinka, chociaż spojrzał wymownie na moją szklankę. Nie dla psa kiełbasa.

- Wykonałeś moje rozkazy? – zapytałem, nalewając sobie kolejną porcję alkoholu. Mężczyzna nie skomentował, że go nie poczęstowałem.

- Wprowadziłem maile na skrzynkę Wandy, które popchną sprawę w ślepą uliczkę – odpowiedział. Moja ręka zamarła w połowie drogi do ust.

- Co, kurwa, zrobiłeś? – zaakcentowałem każde słowo i wyprostowałem się w fotelu. Odstawiłem szklankę na stół, znów walcząc o spokój, który pozwalał mi jasno myśleć.

- Wyniesienie dowodów z magazynu nie jest takie proste – wyjaśnił, a jego słowa jakby przepływały przez moją głowę i odbijały się, po czym wracały do ust ich właściciela. – Spreparowałem więc inne, które odciągną policję od twoich spraw.

- Czy prosiłem cię o spreparowanie jakichś durnych maili? – Świdrowałem go wzrokiem, którego nie znosił. – Czy ja cię, kurwa, o to prosiłem? – W obecności tego człowieka znów traciłem nad sobą kontrolę, co doprowadzało mnie do szału i za co właśnie jego obwiniałem. Do szału doprowadzał mnie także fakt, że nie bał się mnie tak, jak inni, choć zdecydowanie powinien. Nie próbował zerwać się ze smyczy, którą mu założyłem, lecz wciąż do końca mi się nie podporządkował.

- Nie.

- Olek zjebał sprawę z Dobrzańskim, a teraz ty z Wandą. Może spodoba ci się paszcza lwa, kiedy pewne osoby dowiedzą się, że policja depcze nam po piętach. – Na samo wspomnienie Alina krew mnie zalewała. Byłem pewien, że sukinsyn w jakiś sposób monitorował moje poczynania, a ja za chuja nie wiedziałem w jaki. Dumitru cechował się sprytem, o jaki go wcześniej nie podejrzewałem, dopóki nie pokazał, co robi, gdy sprawy idą nie po jego myśli.

- Ręczę, że policja do ciebie nie dotrze. Trop prowadzi w zupełnie inne miejsce i nikomu do głowy nie przyjdzie, że wszystko odgrywa się na ich własnym podwórku. – Pewność siebie w głosie rozmówcy niemiłosiernie mnie drażniła.

- Za to ja ręczę, że jeśli jeszcze raz nie wykonasz mojego rozkazu, wtedy osobiście poćwiartuję twoje nędzne ciało. Będziesz patrzył, jak kawałek po kawałku odrąbuję twoje kończyny, poczujesz niewyobrażalny ból, a ja nie pozwolę ci zemdleć. Podtrzymam cię przy życiu, dopóki nie spłynie ostatnia kropla twojej krwi. Zrozumiałeś?

- Tak. – Tylko drgająca powieka mężczyzny świadczyła o emocjach, które w sobie dusił. Zgrywał twardego, ale nie zamanifestował swojej wściekłości na mnie. Lepiej dla niego, dłużej pożyje, chociaż sędziwej starości prawdopodobnie nie zazna.

- Wynoś się. Informuj mnie o wszystkim – odezwałem się, kiedy złapał za klamkę. Znieruchomiał, lecz nie odwrócił się twarzą w moją stronę. – Chcę wiedzieć o każdym kroku psiarni. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek wykiwał mnie z tego interesu. – Groźba w moim głosie była aż nadto słyszalna.

Zostałem sam. Dopiłem drinka i ruszyłem śladem informatora. Czułem, jak moje spięte mięśnie się buntowały, dlatego od razu podjąłem decyzję o wizycie w klubie. Nie chciałem dzisiaj sprowadzać żadnej panienki do domu. Z tym postanowieniem opuściłem teren, zostawiając go daleko za sobą.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro