Rozdział 26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Uważaj na siebie – poprosiła Alicja, kiedy wniosłem jej bagaż do mieszkania, mimo że upierała się, abym jej nie odprowadzał. – Zadzwoń, jeśli tylko dasz radę.

- Postaram się. – Pospieszny buziak w usta i uciekłem.

Adrenalina wyostrzyła wszystkie moje zmysły, postawiła ciało w stan gotowości, napędziła do działania. Starałem się przygotować na widok, który miałem tam zastać. Nie zadzwoniłem do chłopaków, żeby poznać jakiekolwiek szczegóły, ponieważ nie chciałem ich rozpraszać. Wkrótce sam się wszystkiego dowiem.

Po dwudziestu minutach zaparkowałem przed drewnianym domem, który liczył sobie z czterdzieści, albo nawet więcej, lat. Gdzieniegdzie były widoczne niczym nieprzykryte belki, z okien farba dawno zeszła, jeszcze bardziej szpecąc cały budynek. Pod nimi rosła dzika róża, poprzetykana pokrzywami, które prawdopodobnie wkrótce ją zarosną. Wejście do domu wykonano ze starych płyt chodnikowych – te wbiły się w ziemię i pokryły błotem. Trawa też prosiła się o skoszenie.

Wtedy zobaczyłem bladego jak ściana Arka. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, w jego oczach dostrzegłem ból. Przyjaciel wyglądał, jakby ktoś rozciągał go na średniowiecznym kole do tortur, a on nie potrafił się po tym otrząsnąć. Jak na filmie w zwolnionym tempie podszedłem do niego, przygotowany na widok tragedii, która znajdowała się za drzwiami. Niebawem miałem się przekonać, co naprawdę mnie tam spotka i jak bardzo nie byłem na ten widok gotowy.

- Rozumiem, że jest źle? – zapytałem czysto retorycznie. Nowicki otworzył usta, zamknął je, po czym znowu je otworzył.

- Nawet słowo "chujowo" nie jest w stanie określić, co tam się stało. To jakiś pierdolony koszmar, a ludzie są popierdolonymi zwierzętami! – rzucił z niespotykaną u niego wściekłością. – Powinno się trzymać ich w klatkach.

- Di! – wykrzyknął Darek na mój widok, wychodząc z wnętrza domu. Na jego twarzy także ujrzałem ogromne poruszenie, a przecież on z nas wszystkich był najtwardszy, przynajmniej tak sądziłem do tej pory. Co tam się stało?

- Idę – zdecydowałem, kierując się w stronę wejścia. Wziąłem głęboki oddech, by zaraz przekroczyć próg.

I nagle jakbym trafił do zupełnie innego świata. Zapach krwi pierwszy doleciał do moich nozdrzy: metaliczny, ciężki, wsiąkający w każdy zakamarek, szparę i materiał. Na ścianie na wprost zauważyłem czerwoną smugę, jakby ktoś w tym miejscu przeciągnął farbę dużym pędzlem malarskim. Ganek wyglądał niczym pokój rodem z horroru – nie tylko dzięki posoce, ale także przez charakterystyczny aromat stęchlizny, niezamiecione pajęczyny oraz dziury w ścianie. Jeśli tak przedstawiało się pierwsze pomieszczenie, jak wyglądały pozostałe?

Wszedłem dalej i wtedy moim oczom ukazało się ciało dorosłego mężczyzny, który wisiał na stropowej belce, a jego wybałuszone oczy wpatrywały się nieruchomo w jedno miejsce. Ręce spływały wzdłuż ciała, nogi zwisały, odziane w ciężkie oficerskie buty i spodnie moro. Patriotyczne tatuaże na rękach w połączeniu ze strojem wisielca wskazywały, że prawdopodobnie mieliśmy do czynienia z żołnierzem. A jeśli moje przypuszczenie by się potwierdziło, można by założyć, że w przypadku tego faceta zadziałało PTSD.

Daleko idące wnioski.

Technicy kręcili się przy ciele, zbierając kolejne dowody, a lekarz medycyny sądowej nawet nie spojrzał w moją stronę, pochłonięty wykonywanymi czynnościami. Przez rozpostarte na całą szerokość drzwi do drugiego pokoju zobaczyłem kolejną ekipę oględzinową, więc skierowałem kroki ku tamtemu pomieszczeniu. Nim postawiłem nogę za próg, stanąłem jak wryty, a mój mózg próbował przetworzyć obraz, który miałem zapamiętać do końca życia. Obraz, który byłem pewien, będzie prześladował mnie w najgorszych koszmarach i żadna ilość alkoholu nie wypędzi go z zakamarków umysłu – już tam po prostu zostanie, na wieki wieków.

Na drewnianej podłodze spoczywało ciało chłopczyka w kałuży krwi, z głową zwróconą w stronę okna, zupełnie jakby wyczekiwało stamtąd ratunku. Ratunek nie nadszedł, za to przyszła śmierć: zbyt szybko, zbyt gwałtownie i na pewno zbyt brutalnie. Powoli się przemogłem i zmusiłem, żeby wejść do środka. Ostrożnie, by nie stanąć za blisko ciała, a tym samym nie zniszczyć śladów, zbliżyłem się z drugiej strony, chcąc zobaczyć twarz niewinnego dziecka. Zasnuła ją maska śmierci, przerażenia i w pewnym stopniu także niedowierzania. Chłopczyk nie miał więcej niż osiem lat. Przed nim było całe życie, tyle rzeczy do zbadania, tylu ludzi do poznania, tyle miejsc do zobaczenia, a ktoś mu te możliwości odebrał. Zacisnąłem mocno zęby, żeby z ust nie wydobył się skowyt. Jako policjant zostałem wyszkolony do trzeźwego myślenia w czasie akcji, podczas oględzin miejsc zbrodni takich jak te. Niestety nabyta przeze mnie wiedza mogła się teraz pierdolić, ponieważ była nic nie warta, bezużyteczna. Tylko robot potrafiłby zachować stoicki spokój w obliczu takiej tragedii, takiego aktu bestialstwa i upadku człowieczeństwa.

- Zginął od wielokrotnych ciosów nożem. Ilu, tego dowiemy się dopiero po sekcji zwłok. Za to ona... – Darek odchrząknął, próbując pozbyć się drżenia w głosie, lecz na próżno.

- Ona? – wszedłem mu w słowo, rozglądając się chaotycznie po pokoju.

Wtedy ją zauważyłem. Siedziała w fotelu, ułożona niczym lalka, o mlecznobiałej skórze, wymazana karmazynową posoką. Jej niegdyś śliczne blond włosy zostały nierówno ścięte i wciśnięte jej w dłoń, dlatego wyglądała jak karykatura. Powieki pozostały przymknięte, ale na obliczu dziewczynki odmalował się strach, już na zawsze wyryty w tej słodkiej twarzyczce. Knykcie na dłoniach były zdarte, jak gdyby ktoś tarł nimi o tarkę do ziemniaków – delikatne strzępki skóry nadal zwisały wzdłuż palców. Żołądek podjechał mi do gardła, nie pierwszy raz przy oględzinach, jednak tym razem z wyjątkowym trudem utrzymałem jego treść w środku.

- Skurwiel ją pociął – usłyszałem. Zamrugałam powiekami, zmuszając się do oderwania wzroku od ciała dziewczynki.

- Co? – wyszeptałem, po czym spojrzałem na Koteckiego. Po jego policzku spłynęła pojedyncza łza, którą szybko otarł, udając, że to dziwne zjawisko wcale nie miało miejsca.

- Pociął jej uda. Wykrwawiła się. Nie miała najmniejszych szans. Żadne z nich nie miało. A później skończył ze sobą.

- O czym ty mówisz? – Przez otwarte drzwi zerknąłem na ciało mężczyzny, które technicy właśnie zdejmowali i kładli na noszach, gdzie rozłożono worek na zwłoki. – Tylko mi nie mów...

- Własny ojciec ich tak urządził. Zostawił list pożegnalny – prychnął pogardliwie i nagle wyszedł jak niepyszny. Przez chwilę pomyślałem, że zechce wyżyć się na nieboszczyku, który i tak niczego by nie poczuł. Darek minął nosze i ewakuował się na zewnątrz.

Nie wiedziałem, jak długo tak stałem, próbując wyrwać się z odrętwienia i zmusić do pracy. W końcu wziąłem się w garść i stłumiłem wszelkie emocje. Czas stanął w miejscu, a ja mechanicznie wykonywałem poszczególne czynności. Zanim się zorientowałem, zapadł zmrok. Ciała zabrano do kostnicy, dowody zabezpieczono i wszelkie inne czynności zbliżały się ku końcowi. Mogliśmy się zwijać, lecz żaden z nas nie kwapił się do powrotu na komendę, chociaż zawsze marzyliśmy o tej chwili.

Patrzyliśmy po sobie, milcząc i nie wiedząc, jak ubrać w słowa uczucia, które towarzyszyły nam po ujrzeniu tak wielkiej tragedii. Nie mieliśmy pojęcia, co zrobić, jak się zachować, jak ukoić ból, który nas nie odstępował. Bo chociaż te dzieci nie należały do naszych rodzin, to i tak nie potrafiliśmy ukryć emocji, stonować ich, myśleć chłodno i robić swoje. Tym chłopczykiem i tą dziewczynką mógł być ktokolwiek z bliskich nam osób. Ich ojciec, który powinien je chronić, troszczyć się o nie, zapewnić im bezpieczeństwo – zdradził je. Zdradził i pohańbił ich ciała, zabijając w okrutny sposób, przysparzając cierpienia, którego niejeden dorosły nie byłby w stanie znieść, a co dopiero rozwijające się dziecko.

Nie poczułem łez, które wreszcie spłynęły, nie mogąc dłużej utrzymać się w kącikach oczu. Chłopaki w żaden sposób nie skomentowali mojej chwili słabości; po ich zaczerwienionych oczach poznałem, że nie ja jeden dałem upust emocjom. Nie potrafiłem pojąć ogromu cierpienia, którego doświadczyły niewinne istotki, nie zasługujące na zwykłe klapsy, a co dopiero na taki los.

- Musimy wracać na komendę. Zabierasz się z nami czy pojedziesz swoim samochodem? – Arek podszedł do mnie, wbijając wzrok w ziemię i przestępując z nogi na nogę.

- Pojadę swoim – oznajmiłem cicho i ruszyłem do auta.

Gdy usiadłem za kierownicą, po moim kręgosłupie spłynął zimny dreszcz. Wiedziałem, że alkohol uśmierzyłby ból, to poczucie winy, że jako społeczeństwo i przedstawiciel prawa zawiodłem te dzieci. Niestety nie mogłem teraz uciec do baru, aby uchlać się jak świnia. Po pierwsze: miałem raport do napisania, mimo że nie wiedziałem, jak się do tego zmuszę. Po drugie: chciałem wrócić do Alicji i schować się w jej ramiona, poczuć, jak mnie oplatają, dają ukojenie, pozwalają zapomnieć o koszmarze. Ona była sensem mojego istnienia.

W naszym pokoju panowała przerażająca cisza, tak straszna, że aż przenikała moje ciało, wbijając kościste palce w duszę. Nikt nie rzekł ani słowa, nie padały głupie komentarze, nie wściekałem się, że kumple wołali na mnie „Di". Mierzyliśmy się we własnym wnętrzu z dzisiejszymi wydarzeniami. Zastanawiałem się, gdzie byli sąsiedzi w czasie, kiedy mężczyzna zza płotu wbijał nóż w swojego synka i ciął nim swoją córeczkę? Gdzie była opieka społeczna, policja, ksiądz, ktokolwiek, gdy dzieci potrzebowały ochrony? Co się działo z naszym społeczeństwem, że akty tak przerażającej przemocy zdarzały się coraz częściej i coraz mniej dziwiły?

- Wracam do domu – oznajmiłem, zamykając komputer, na ekranie którego kursor bezcelowo migał. Nie potrafiłem się skupić, wyrzucić z siebie chłodnych słów, a w głowie miałem pustkę.

- Jedź. Uważaj na siebie po drodze. – Arek próbował się uśmiechnąć, jednak wyszedł mu jedynie kiepski grymas.

- Wy też na siebie uważajcie – rzuciłem, po czym prysnąłem.

Na zewnątrz wyciągnąłem komórkę i z niejakim zdumieniem zauważyłem, że dochodziła dwudziesta trzecia. Zapomniałem dać znać Alicji, że wszystko ze mną było w porządku, chociaż... Czy naprawdę było? Czy nie czułem się jak wrak człowieka, jak jego nędzne resztki, które po pobycie na miejscu zbrodni; miejscu, w którym dwójka małych istot zakończyła swój krótki żywot, nie potrafiły złożyć się w spójną całość? Nic nie było w porządku i pierwszy raz w mojej karierze policjanta zastanawiałem się nad sensem tej pracy. Nie potrafiłem uratować niewinnych ludzi, więc dlaczego powinienem nadal pełnić tę funkcję?

Siedziałem za kierownicą i nie mogłem się ruszyć. Chciałem jechać do Króliczka, a jednocześnie nie chciałem zbrukać jej tym syfem, którym przesiąkłem, ponieważ ona była dobra. Wtedy rozdzwonił się mój telefon i kiedy zobaczyłem na ekranie jej imię, na chwilę zastygłem w bezruchu. Wiedziałem, że powinienem odebrać – Alicja się o mnie martwiła i czekała na jakąkolwiek wiadomość. Tymczasem siedziałem niczym idiota i nie umiałem się zdecydować. W końcu przestała dzwonić, a ja zwyzywałem się w myślach od durniów, by następnie wcisnąć zieloną słuchawkę.

- Leon? – Głos Milewskiej wyrażał zmartwienie. – Przeszkadzam ci w pracy?

- Nie – odpowiedziałem krótko. – Mogę przyjechać o tej porze? – Zachowywałem się jak egoista, jednak naprawdę potrzebowałem bliskości mojej dziewczyny, pełen obaw, że sam nie dam sobie z tym rady.

- Przyjeżdżaj do mnie, kiedy tylko zechcesz. Czekam na ciebie.

- W takim razie widzimy się niedługo.

- Uważaj na drodze – poprosiła cichutko.

- Tak zrobię.

Wreszcie odjechałem spod komendy. Ruch o tej porze był niewielki, dlatego bez zbędnych problemów przejechałem odcinek między komisariatem a mieszkaniem mojej kobiety. Wysiadłem z auta i ciężkim krokiem podążyłem w stronę klatki. Niedługo później zjawiłem się przed mieszkaniem, a w progu stanęła Alicja ubrana w szlafrok. Bez słowa wpuściła mnie do środka, zamknęła drzwi i przywarła do mnie. Gdy poczułem jej ciepłe ciało, zapach, oddech na szyi – zadrżałem i wydałem z siebie zduszony jęk.

Ala nic nie mówiła, jakby doskonale wiedziała, przez co przechodziłem i z czym się mierzyłem. Pozwoliła, żebym wtulił się w nią jak w ostatnią deskę ratunku i czerpał z niej energię niczym pasożyt. Dokładnie nim teraz byłem – nędznym wykolejeńcem, który został oblepiony grzechami popełnionymi w tamtym domu i nie wiedział, jak się ich pozbyć, zmyć je z siebie. Nie umiałem uporządkować chaosu, który powstał w mojej głowie, a przede wszystkim – w mojej duszy.

Nie pamiętałem, jak trafiliśmy do sypialni – po prostu nagle siedziałem na łóżku, a Króliczek uklękła przede mną, aby zdjąć mi buty. Chciałem zaprotestować, czując się niegodnym tej kobiety i opieki, jaką nade mną roztaczała, lecz ukochana położyła mi palec na ustach, więc nie wydusiłem ani słowa. Ostatecznie zostałem w samych bokserkach, a moja dziewczyna wsunęła się do łóżka i wyciągnęła ramiona w zapraszającym geście. Skorzystałem.

Przez dłuższy czas leżeliśmy w kompletnej ciszy, przerywanej jedynie cichymi oddechami, więc słuchałem rytmicznego bicia serca Alicji. Ten dźwięk mnie uspokajał, kołatał zszargane nerwy, wyprowadzał na prostą. Przy niej wszystko wydawało się jaśniejsze, pełne życia, o ciepłych barwach, pochłaniających mrok obecny na miejscu zbrodni.

- Chcesz porozmawiać? – Milczenie przerwał szept ukochanej. – Mogę coś dla ciebie zrobić? – Zadrżała, dlatego od razu przytuliłem ją mocniej. To ja powinienem się nią zajmować, a nie na odwrót. Czułem się taki winny, taki pusty w środku. Przez kilka chwil zastanawiałem się czy wyrzucić z siebie zalegający syf, aż w końcu postanowiłem, że dla dobra naszego związku powiem, co mnie gryzło, przynajmniej na tyle, na ile mogłem.

- Pracuję w policji od dwunastu lat i przez ten czas spotykałem się z różnymi rzeczami, czasami naprawdę okropnymi – odezwałem się. Ala nie przerywała, pozwalając mi mówić, i słuchała. – Myślałem, że jestem silny, wiesz?

- Jesteś najsilniejszym człowiekiem, jakiego znam! I nawet nie próbuj inaczej o sobie myśleć.

- Za to ty jesteś moim promyczkiem słońca w pochmurny dzień, zdajesz sobie z tego sprawę? – wychrypiałem, całując ją w skroń. – Nie mam pojęcia, czym na ciebie zasłużyłem, ale nie zamierzam narzekać, bo jesteś moim wszystkim, Alicjo. To dzięki tobie dzisiaj doszczętnie się nie rozsypałem.

- Co tak bardzo wytrąciło cię z równowagi? – zapytała i natychmiast dodała: – Przepraszam. Wiem, że nie możesz rozmawiać o prowadzonych sprawach, a mnie się wyrwało.

- Nie przepraszaj. – Zacząłem głaskać ją po plecach, co mnie uspokajało. – Owszem, nie wolno mi podawać szczegółów, a to właśnie one cały czas siedzą w mojej głowie. Po prostu... – zawiesiłem głos, próbując nad nim zapanować. – Ludzie są najgorszymi stworzeniami na całej planecie. Nikt nie potrafi skrzywdzić drugiej istoty jak my.

- Leon! – zawołała rozpaczliwie Alicja i jeszcze mocniej do mnie przywarła.

- Z jednej strony moja praca daje mi mnóstwo satysfakcji oraz poczucia, że wykonuję coś właściwego. Ale z drugiej strony odnoszę wrażenie, że wciąż robię za mało, że nie jestem wystarczająco dobry do tego zawodu. Nikt nie potrafił ocalić tych...

Zacisnąłem zęby tak mocno, że tylko cudem ich nie ukruszyłem. Złość, ból, rozczarowanie i strata znów dochodziły do głosu, przejmowały nade mną kontrolę. Ponownie widziałem zastygłe pośmiertnie twarze dwójki dzieci, których rozczarował własny ojciec, a także całe społeczeństwo. Miałem ochotę krzyczeć, coś rozwalić, zamienić rozpacz w siłę i kogoś ukarać. Piekące łzy ponownie zaległy w kącikach oczu, a ja bałem się, że jeśli tym razem ich nie zatrzymam, one nigdy nie przestaną płynąć.

- Obiecuję ci, że razem przejdziemy przez mrok. – Spokojny, acz pełen żalu, głos Króliczka przedarł się przez odmęty moich ponurych myśli. – Nie zostawię cię samego.

I się rozpłakałem.


Zespół stresu pourazowego (PTSD) to zaburzenie psychiatryczne, które może wystąpić u osób, które doświadczyły lub były świadkami traumatycznego zdarzenia.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro