Rozdział 32

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dołożymy do pieca xD

Leon

Atmosfera w pomieszczeniu zdawała się ciężka, przesycona narastającymi emocjami i odrobinę granicząca z obłędem. Naloty nie zdarzały się na co dzień, dlatego adrenalina mocno buzowała w naszych ciałach. W takich momentach czułem się tak żywy, jak to tylko było możliwe. Nie potrafiłem inaczej ubrać tego w słowa; niemniej między innymi właśnie dla podobnych sytuacji kochałem tę pracę. Chwile, w których kajdanki zamykały się na rękach bandziorów, stanowiły zwieńczenie ciężkiej, zespołowej pracy.

Patrzyliśmy z chłopakami po sobie – na twarzy każdego malowała się determinacja, podekscytowanie oraz odrobina zniecierpliwienia, którą musieliśmy zwalczyć. Skupienie i koncentracja – to się liczyło.

- Jesteście gotowi? – Do pokoju wszedł Franek, dowodzący. – Świetnie – dodał, gdy zgodnie odpowiedzieliśmy pomrukami. Nawet Szymon Małecki dzisiaj nie kłapał na lewo i prawo. – Znacie swoje pozycje; wiecie, co robić. I najważniejsze – Franek potoczył wzrokiem po zebranych – po wszystkim wracamy tu w komplecie! Czy to jasne?! – wrzasnął niespodziewanie, jednak żaden z nas nawet się nie skrzywił.

Doskonale go rozumiałem. Stracić człowieka na służbie było najgorszym doświadczeniem, jakie mogło spotkać każdego dowódcę. Do tej pory nigdy tej funkcji nie pełniłem, lecz miałem świadomość, z jaką odpowiedzialnością się wiązała. Mimo że marzyłem, aby w przyszłości ją piastować, to wiedziałem, że przede mną była długa droga.

- Tak jest! – odpowiedzieliśmy gromko.

Wreszcie nadeszła pora wyjazdu. Dochodziła dwudziesta pierwsza, mrok górował nad miastem, więc pod osłoną nocy pojechaliśmy w stronę klubu Czajki. W trasie nikt się nie odzywał, wszyscy pogrążyli się w myślach. Z pewnością każdy się zastanawiał, co zastaniemy po przekroczeniu drzwi i czy wszystko pójdzie gładko.

Zatrzymaliśmy się w wyznaczonym miejscu, gdzie byliśmy nie do zauważenia. Moje ciało przeszło w stan w gotowości – w pełni skoncentrowane, żeby wykonać zadanie i wrócić żywym, nie w plastikowym worku. To była moja któraś z kolei obława, dlatego wiedziałem, jak powinienem się zachować, czego unikać, na co zwrócić uwagę.

- Di? – Darek zatrzymał się obok mnie, lustrując wzrokiem. – Wszystko w porządku? – Nie zdołał zamaskować troski na swoim obliczu.

- Jestem gotowy – zapewniłem, odganiając wszelkie zbędne myśli. Oczyściłem umysł, skoncentrowałem się i uniosłem lewy kącik ust. – Wreszcie zrobimy z nim porządek.

- Tak, zrobimy – przytaknął przyjaciel.

- Panienki, dość plot, później obgadacie najnowsze trendy bieliźniarskie – zakpił Arek, poprawiając kamizelkę kuloodporną. – Czajka sam się nie zamknie.

Podzieliliśmy się na dwie grupy i rozpoczęliśmy akcję. Między nami panowała cisza, natomiast życie wokół toczyło się normalnym tempem. Klub tego wieczoru pozostawał zamknięty, dlatego w jego pobliżu nie kręciło się zbyt wiele osób – natomiast ci, których minęliśmy, oglądali się za nami, jak gdyby nagle znaleźli się w środku filmu sensacyjnego.

Grupa, do której trafiłem, podeszła pod tylne wejście i każdy z nas zajął wymaganą pozycję. Arek, jako jedyny u nas posiadał połączenie z dowódcą, dał znak, że wchodzimy. I wtedy się zaczęło.

Krzyki, komendy, przekleństwa i wszechobecny tupot ciężkich butów.

- Ani drgnij! – wrzasnąłem do krótko ostrzyżonego, barczystego faceta, który stanął na mojej drodze i właśnie sięgał pod pazuchę. – Nie zdążysz go wyjąć, uwierz mi – dodałem o wiele bardziej opanowanym tonem głosu, ani przez sekundę nie spuszczając z niego spojrzenia. Przez chwilę w oczach mężczyzny błysnęła niepewność, lecz zaraz ustąpiła miejsca rezygnacji i poddaniu; ewidentnie zdawał sobie sprawę z tego, że go postrzelę, jeśli wykona nieodpowiedni ruch. Mimo że skupiłem się na nim maksymalnie, kątem oka starałem się rejestrować wszystko, co działo się dookoła, aby nic mnie nie zaskoczyło. – Na glebę, ręce za kark, nogi szeroko! – rozkazałem i, trzymając go cały czas na muszce, sięgnąłem po kajdanki.

- Di, jest okej? – krzyknął Darek, który skuwał innego dryblasa. Skinąłem mu głową, warknąłem do zatrzymanego, żeby niczego głupiego nie próbował, a następnie ruszyłem dalej. W głębi klubu było dość głośno, co rusz ktoś się darł albo przeklinał, jednak nie padł ani jeden strzał. Chociaż cieszyłem się z tego, wciąż nie pozwalałem sobie na rozluźnienie; do tego momentu było jeszcze bardzo daleko.

- Nic na mnie nie macie – usłyszałem przesiąknięty pewnością siebie głos, który z pewnością należał do Czajki. Wszedłem do pomieszczenia, w którym oprócz niego znajdował się Arek, Franek i dwóch funkcjonariuszy. Ledwie znalazłem się w zasięgu wzroku gangstera, jego oczy zwęziły się w wąskie szparki, a usta wykrzywił sarkastyczny uśmiech. – Kolejny piesek, jak miło.

- Wkrótce się przekonasz, co mamy, a czego nie – rzucił Arek, skuwając mu ręce za plecami.

- Piesku, zadzwoń po mojego adwokata – Czajka, z nieschodzącym z twarzy zadowoleniem, zwrócił się do mnie. Dobrze wiedziałem, co usiłował zrobić: chciał mnie sprowokować, ewentualnie któregoś z chłopaków, abyśmy na niego ruszyli i skuli mu mordę, co z pewnością wykorzystałby przeciwko nam. Leniwy uśmiech, którym go poczęstowałem, wyraźnie zaskoczył mężczyznę, czemu dał wyraz poprzez zmarszczki na czole.

- Z przyjemnością. Szkoda tylko, że facet straci przez ciebie cenny czas, który mógłby przeznaczyć na uczciwy zarobek. Raczej nie zdołasz mu zapłacić – oznajmiłem i pierwszy raz, odkąd go zobaczyłem, w jego oczach błysnął niepokój. Nie trwało to długo; twarz zaraz przyozdobiła maska obojętności, niemniej przez te kilka sekund zdążyłem poznać prawdziwe oblicze człowieka, który przez tyle lat żył z zastraszania, wyzyskiwania i cierpienia zdesperowanych ludzi. Żywiłem ogromną nadzieję, że nie wyjdzie zbyt szybko na wolność, a dowody, które zebraliśmy przeciwko niemu, wystarczą, aby sąd wydał naprawdę sprawiedliwy wyrok.

- Wyprowadzić go – zarządził Franek.

Arek pchnął Czajkę do przodu, który, o dziwo, nie stawiał oporu. Kiedy zniknęli nam z oczu, przeniosłem spojrzenie na Franka.

- Zaraz kogoś tu przyślę, macie przeszukać to miejsce – polecił, na co skinąłem głową. – Pójdę kontrolować sytuację.

Gdy wyszedł, pozwoliłem sobie na krótki oddech przepełniony ulgą. Akcja zakończyła się powodzeniem, nikt z naszych nie stracił życia ani nie został ranny – przynajmniej nic o tym nie słyszałem. Od razu ubrałem rękawiczki i wziąłem się do roboty.

- Stary, splądrujemy ten gabinet – zawołał z iście dziecięcym entuzjazmem Darek, przekraczając próg. – Może coś przygarniemy? – zawołał, na co popukałem się w czoło. – Ejże, nic się na żartach nie znasz – burknął w moją stronę. – Piwo po robocie? – zaproponował kilka minut później.

- Przemyślę – wymamrotałem, wodząc wzrokiem po pomieszczeniu.

Pokój był sporej wielkości, a my musieliśmy go skrupulatnie przeczesać, aby nic nie zdołało się przed nami ukryć. Nie tracąc więcej czasu, poszedłem w ślady kumpla. Na półkach nie zauważyłem niczego interesującego – zresztą nie spodziewałem się w takim miejscu czegokolwiek znaleźć. Wkrótce biuro zaczęło wyglądać jak po przejściu małego tornada – na podłodze walały się książki, papiery, jakieś pamiątki.

- O chuj! – usłyszałem za plecami, dlatego od razu się odwróciłem. – Zobacz, Di, co odkryłem. – W głosie Darka pobrzmiewało podekscytowanie, co spowodowało, że moja ciekawość sięgnęła zenitu. Cokolwiek by to nie było, liczyłem, że pomoże posadzić Czajkę na naprawdę długie lata.

- Co tam masz? – zapytałem, podchodząc.

- Daję sobie rękę uciąć, że w środku znajdziemy coś wartościowego. I wcale nie mówię o gotówce – napomknął, spoglądając prosto na drzwiczki sejfu, który mieścił się za obrazem przedstawiającym krajobraz. Mogłem się założyć, że już sam obraz był sporo wart; wszakże Czajka nie wyglądał na takiego, który otaczał się tanimi imitacjami.

- Podzielam twoje zdanie – odparowałem. – Musimy go otworzyć.

- Zadzwonię po chłopaków na komendę, niech przyjadą i się z nim pobawią. – Darek wyciągnął służbową komórkę, po czym wybrał odpowiedni numer. – Zaraz zjawi się nasz magik. – Uśmiechnął się znacząco, powracając do przeszukiwania pokoju.

- Di, pomożesz nam? – Arek przekroczył próg, rozglądając się po pobojowisku. – Ale bajzlu narobiliście – skwitował z lekko uniesionymi kącikami ust. – Nasz przyjemniaczek niestety nie był zbyt rozmowny.

- I niczego nam nie powie – utwierdziłem się w przekonaniu. – Już idę. – Zostawiłem Darka samego, podążając za Nowickim.

Dochodziła północ, a my wciąż tkwiliśmy w klubie Czajki. Wszyscy zatrzymani zostali przetransportowani do aresztu, jednak klub okazał się rozległy, natomiast liczba ludzi ograniczona. Adrenalina opadła, co spowodowało, iż powoli odczuwałem zmęczenie. Przetarłem powieki, zmuszając się do skupienia nad pracą, gdyż wiedziałem, że nie wyjdziemy stąd wcześniej, niż wszystko ogarniemy.

- Di – Darek zmaterializował się przy mnie z wyrazem twarzy nie wróżącym niczego dobrego. – Powinieneś coś zobaczyć.

- O co chodzi? Otworzyliście sejf? – dopytywałem w drodze do gabinetu. Nie doczekałem się odpowiedzi, co wpędziło mnie w lekką irytację pomieszaną z ponurym nastrojem.

- Wynocha stąd! – zawołał Darek do pozostałych dwóch funkcjonariuszy, którzy jedynie unieśli brwi, po czym posłusznie wykonali polecenie.

- O co chodzi? – powtórzyłem z wyraźnym naciskiem, czując, jak moje ciało spięło się pod wpływem przenikającego je niepokoju, którego nie potrafiłem uargumentować.

Darek wziął do ręki leżący na biurku jeden z paszportów, podając mi go. Jeszcze bardziej rozdrażniony otworzyłem dokument, lecz nic nie było w stanie przygotować mnie na szok, który mnie ogarnął, gdy mój wzrok padł na umieszczone w środku zdjęcie. Przygryzłem dolną wargę aż do krwi, jednak nie zarejestrowałem bólu. Wszystko wokół zdawało się blednąć, kolory straciły blask i ciepło, dźwięki dobiegały jakby zza grubej kurtyny, a pokój, Darek oraz pozostałe przedmioty stały się nic nie znaczącym dodatkiem. Istniałem tylko ja i fotografia, która wypalała się w moim umyśle niczym toksyczna prawda.

- Di! Di, do kurwy nędzy, odezwij się! – usłyszałem w pewnym momencie i poczułem, jak ktoś potrząsnął moimi ramionami. – Chłopie, odpłynąłeś! – Kumpel wymachiwał mi dłonią przed twarzą.

- Wybacz, stary – wychrypiałem, próbując się otrząsnąć.

- Ja... – zaczął przyjaciel, lecz gestem dałem znać, aby nie komentował, nie próbował mnie pocieszać bądź nie zadawał pytań, na które nie umiałbym odpowiedzieć.

- Skończmy robotę i wracajmy do domu. Wszyscy jesteśmy zmęczeni. – Słowa wypowiadałem mechanicznie, jakbym został zaprogramowany. Na chwilę przymknąłem powieki, zastanawiając się gorączkowo, co powinienem zrobić. Miałem pustkę w głowie, serce łomotało w klatce piersiowej, w gardle zaschło. Pierwszy raz w całej karierze policjanta nie wiedziałem, jakie dalej kroki podjąć.

- Di... – Darek podjął kolejną próbę.

- Nie! – warknąłem, pozwalając na chwilę ponieść się emocjom. – Po prostu zróbmy swoje, by wyjść stąd możliwie jak najwcześniej, a tym – wskazałem na paszport – zajmę się w odpowiednim czasie.

- Jasne.

Naraz ogarnęły mnie wyrzuty sumienia, że próbowałem wyżyć się na Koteckim, który przecież za nic nie odpowiadał. Zdusiłem je, zapuszkowałem razem z pozostałymi obawami i z chłodną obojętnością wróciłem do bycia policjantem oraz wykonywania swoich obowiązków.

Po kolejnej godzinie zakończyliśmy wszelkie czynności, a następnie wróciliśmy na komendę. Zauważyłem nietęgie miny Arka i Darka, lecz żaden z nich nie podjął ze mną rozmowy – dali mi czas na oswojenie się z sytuacją, która mnie przygnębiała. Pozwalali się ogarnąć, będąc obok, gotowi pomóc w każdym momencie.

Zostawiłem przyjaciół, komendę, cały świat za sobą, po czym wskoczyłem w samochód i ruszyłem naprzód. Najchętniej pojechałbym prosto do celu, bo chęć poznania prawdy wypalała mi dziurę w sercu. Pierwszy raz w życiu wydawało mi się, że nie wiedziałem, z kim tak naprawdę miałem do czynienia; jakby nagle rzeczywistość ukazała swoje nowe oblicze – prawdziwe, szpetne, brudne. Chciałem krzyczeć, chciałem wyrzucić z siebie frustrację, chciałem zapomnieć o tym, co zobaczyłem w biurze Czajki. I ciągle powtarzałem w myślach jedno słowo: dlaczego?

Jeździłem bez celu przez prawie dwie godziny, obserwując pokryte mrokiem miasto, rozświetlane jedynie przez mdłe światło ulicznych lamp. Patrzyłem, ale nie widziałem; tłumiłem emocje, lecz tak naprawdę pożerały mnie od środka. Nigdy w życiu tak się nie czułem.

Dochodziło wpół do czwartej rano, kiedy wszedłem do swojego mieszkania. Po prysznicu runąłem na łóżko, jednak o śnie nie było mowy. W głowie kotłowały się przeróżne myśli, zadawałem sobie pytania, zastanawiałem, co tylko wzmagało moją frustrację. O piątej się poddałem – wstałem, po czym wyszedłem na balkon. Zapaliłem papierosa, zaciągając się nim mocno, aż nikotyna rozeszła się po płucach, dając złudne poczucie spokoju. Nim się zorientowałem, paliłem drugiego, później trzeciego. Ukojenie nie nadeszło.

- Pierdolić to! – burknąłem sam do siebie.

Musiałem uzyskać odpowiedzi i zamierzałem tego dokonać. W pośpiechu się ubrałem, zwinąłem kluczyki do kieszeni i wystrzeliłem z mieszkania. Miasto dopiero budziło się do życia, a ja jechałem przed siebie napędzany adrenaliną. Wnętrzności mocno się ścisnęły, jakby ktoś zawiązał je sznurem. Uczucie niepokoju narastało, aż zaczęło mnie piec w okolicy serca. Do pełni szczęścia brakowało mi wyłącznie zawału. Może co niektórych uszczęśliwiłbym w ten sposób.

Wreszcie zaparkowałem pod blokiem, jednak nie od razu wysiadłem z samochodu. Dochodziła szósta, lecz nie pora powstrzymywała mnie przed wejściem na górę i dobijaniem się do drzwi. Powodem nie okazała się także pani Krysia, u której w oknie firanka ledwo zauważalnie się poruszyła, niemniej ten szczegół nie umknął mojej uwadze. Nie zaśmiałem się na kolejną próbę szpiegowania namolnej sąsiadki, gdyż nie było mi do śmiechu. Ogarniało mnie coraz większe przerażenie, a wprost nienawidziłem tego uczucia. Nie wiedziałem, co usłyszę, czy Alicja mnie nie okłamie, bo i taka myśl zagnieździła się w umyśle.

Ostatecznie sięgnąłem do klamki, po czym pozwoliłem, by świeże powietrze wleciało do wnętrza auta. Miałem wrażenie, jak gdyby moje ciało zostało odlane z ołowiu – z wyraźnym trudem stawiałem kolejne kroki, a wspinaczka po schodach trwała wieki. Gdy w końcu stanąłem pod mieszkaniem Króliczka, zdawało mi się, że minęły lata a nie minuty. Zapukałem.

Chwilę trwało, zanim po drugiej stronie drzwi usłyszałem krzątanie, po chwili zgrzyt zamka. Kiedy moim oczom ukazała się Ala, jej wymizerowana twarz, zapadnięte policzki i kościste palce zaciśnięte na połach szlafroka, niemal zmieniłem zdanie co do poznania powodu, dlaczego jej paszport znalazł się pośród kilku innych w sejfie człowieka, u którego nie powinno go być. W jej oczach zionęła rozpacz, strach i coś, co przypominało samotność, a co kompletnie mnie zdruzgotało. Na szczęście nie na długo – zaraz otrząsnąłem się z tego dziwnego wrażenia.

- Leon? – Głos ukochanej wyrażał ni to zdziwienie, ni rozpacz. Zero czułości, zero tęsknoty, chociaż nie widzieliśmy się od dobrych kilku dni, ponieważ przygotowywałem się do akcji.

- Mogę wejść? – zapytałem, próbując okiełznać szalejące we mnie emocje. – Po prostu musiałem cię zobaczyć – wychrypiałem, po części mówiąc prawdę. Oczy Króliczka błysnęły znajomym blaskiem zrozumienia, natomiast twarz odrobinę się rozchmurzyła.

- Wejdź. – Uchyliła drzwi, wpuszczając mnie do środka. Przechodząc przez próg, owionął mnie zapach żelu pod prysznic, którego zwykle używała: kwiatowy, delikatny, uzależniający. Zaciągnąłem się nim niczym ćpun uformowaną na stole kreską koki, na co moje ciało od razu zareagowało. Okazywałem się niewiele lepszy od większości facetów myślących wyłącznie fiutami; pierwotne instynkty nawet w takich sytuacji pokazywały ludziom, kim tak naprawdę byli: zaprogramowanymi przez wszechświat i naturę marionetkami. – Kochanie, co się stało? – Kiedy Alicja palcami musnęła moje ramię, odsunąłem się gwałtownie, jakby przeszył mnie prąd. – Leon? – Tym razem w głosie mojej kobiety dominował niepokój. – Zaczynasz mnie martwić. Przejdźmy dalej, zaparzę kawę i porozmawiamy – poprosiła, zamykając drzwi.

- Nie potrzebuję kawy – stwierdziłem. – Ale porozmawiać musimy – odchrząknąłem, biorąc się wreszcie w garść. Nie byłem żadną pizdą, żeby się tak zachowywać; przyjechałem tu po prawdę i ukoić skołatane nerwy. Owszem, miałem prawo poczuć się zdezorientowany, jednak na Boga: minęło już kilka godzin i nadal nie zdążyłem się otrząsnąć.

- W porządku. W takim razie przejdźmy do salonu. – Pomaszerowała pierwsza, ja zaś zaraz za nią. – Akcja się udała? – padło pytanie, po którym od razu się spiąłem. Brwi Ali podjechały do góry. – Przerażasz mnie.

- Przepraszam – wydusiłem, siadając ciężko na kanapie. Dziewczyna klapnęła obok mnie i dość niepewnie pochwyciła moją dłoń. – Po prostu w trakcie zadania zdarzyło się coś, co w znaczący sposób wytrąciło mnie z równowagi.

- Co takiego? Możesz w ogóle o tym opowiadać? – spytała, nawiązując do obowiązku utrzymywania spraw w tajemnicy i nie dzielenia się nimi nawet z najbliższymi.

- Nie, jednak obawiam się, że powinnaś o tym usłyszeć – mówiłem enigmatycznie, nie mając pojęcia, jak w ogóle zacząć ten jakże delikatny temat. Łudziłem się, że cała sprawa okaże się ponurym żartem, kiepską pomyłką albo czymś podobnym; niestety w głębi serca doskonale wiedziałem, że byłem naiwnym głupcem, myśląc w ten sposób. – Kojarzysz faceta o ksywce Czajka? – zagadnąłem, patrząc jej prosto w oczy.

Ukochana znieruchomiała, jej źrenice się powiększyły, natomiast usta rozchyliły. W odpowiedzi na tę reakcję moje serce boleśnie się skurczyło i od razu zrozumiałem, że dokument nie znalazł się przypadkiem u tego bandziora. Niespodziewanie Milewska odsunęła się ode mnie, jakby moja bliskość nagle stała się dla niej problemem. Ten niepozorny, lecz jakże znaczący gest, zabolał niczym nóż wbity w ciało i dla lepszego efektu przekręcony.

- Chciałbym wierzyć, że to tylko zły sen, jednak doskonale zdaję sobie sprawę, że rzeczywistość nie odbiega od koszmaru, w którym się znaleźliśmy. Prawda, Alicjo? – Nie spuszczałem z niej spojrzenia, na co poruszyła się nerwowo.

- Ja... – zaczęła, ale zaraz zamilkła, a usta zacisnęły się w wąską kreskę.

- Jak wytłumaczysz, że twój paszport wylądował u Czajki? Co masz z nim wspólnego? – Każde słowo kosztowało mnie sporo wysiłku, niemniej musiałem poznać prawdę. Inaczej zwariowałbym od dociekania oraz myśli dręczących moją duszę.

- Jego klub został waszym celem, prawda? – usłyszałem drżący głos. Nie odpowiedziałem, zrozumiawszy, że pytanie było wyłącznie retoryczne. – Leon...

- Powiedz prawdę. Jeśli masz problemy, postaram się pomóc, jednak najpierw muszę wiedzieć absolutnie wszystko. – Na samą myśl, że ten śmieć groził mojej kobiecie, chciałem pojechać do aresztu i go zapierdolić, mimo że nie wartał nawet marnego spojrzenia z mojej strony.

- Jezu Chryste! – Alicja poderwała się, obejmując szczelnie ramionami, i zaczęła krążyć po całym salonie. – Co ja teraz zrobię? – Jej głos był przesycony rozpaczą, natomiast z kącików oczu popłynęły łzy.

- Z czym? – Wstałem za nią, lecz kiedy chciałem ją przytulić, odsunęła się gwałtownie, co nie tylko mnie zabolało, lecz także zaskoczyło.

- Nie zdobędę pieniędzy! – Zbolały jęk wybrzmiał w mojej głowie niczym skowyt zranionego zwierzęcia. – Nie zdobędę pieniędzy – załkała, opadając na fotel i zatopiła twarz w dłoniach.

Tym razem nie zaprotestowała, gdy zamknąłem ją w swoich ramionach, dając chwilowe ukojenie oraz bezpieczeństwo. Widok zdruzgotanego Króliczka powodował u mnie tak wielki ból, że ledwo sobie z nim radziłem, a jednak musiałem wykazać się siłą i chociaż częściowym opanowaniem, ponieważ ukochana wyglądała na złamaną. Nadal nie znałem przyczyny, dla której w ogóle zapuściła się do Czajki, ale przede wszystkim chciałem jej pomóc.

- Lepiej? – zagaiłem, kiedy szloch przerodził się w delikatne zawodzenie, a ja w uspokajający sposób głaskałem jej plecy. Coś mruknęła; niestety nie byłem w stanie powiedzieć, co takiego. Na szczęście przestała się mocno trząść. – Wiesz, że powinniśmy porozmawiać. Sprawa jest zbyt poważna, żeby udawać, że nie istnieje – podjąłem po chwili, na co mięśnie Alicji znów się napięły.

Gdy poczułem, że moja dziewczyna próbuje się odsunąć, w pierwszym odruchu zamierzałem ją przytrzymać, lecz natychmiast doszedłem do wniosku, że takie działanie nie miało żadnego sensu. Puściłem ją więc, zaciskając dłonie w pięści i zęby tak mocno, iż szczęka mnie rozbolała. Także wstałem, nie potrafiąc usiedzieć w jednym miejscu, i posłałem Ali ponure spojrzenie.

- Powiedz coś – poprosiłem. – Alicja! – podniosłem głos, a ona wreszcie uniosła oczy, lśniące od łez. – Policja znalazła twój paszport u faceta, który trudni się, między innymi, lichwiarstwem. Dlaczego do niego poszłaś i, co ważniejsze, skąd wzięłaś namiar? Takich ludzi nie poznaje się przecież w przedszkolu! – zakończyłem wzburzony.

- To nieważne – wymamrotała, zaplatając ręce na piersiach. – To już nie ma żadnego znaczenia – powiedziała bardziej do siebie niż do mnie.

- Co ty opowiadasz? – Naprawdę musiałem się wysilać, aby nie krzyczeć. – Wezwą cię na komendę w celu przesłuchania.

- Co? – Na tę wiadomość jej dłoń powędrowała na kark i zaczęła go rozcierać. – Ja nie mogę...

- Kochanie – powoli ruszyłem w jej stronę, aż stanąłem i położyłem dłonie na jej ramionach – opowiedz od początku, jak poznałaś Czajkę i na co potrzebowałaś pieniędzy. Muszę poznać wszystkie szczegóły, żebym był w stanie ci pomóc.

- Nie mogę! – Alicja strąciła moje ręce i odepchnęła mnie, na co zareagowałem uniesionymi brwiami. Nie poznawałem tej kobiety. – Wracaj do siebie – rzuciła, a mnie natychmiast zmroziło.

- Co proszę? – Moje słynne opanowanie właśnie drżało w posadach. – Czy do ciebie nie dociera powaga sytuacji? Jesteś zamieszana w coś, co do tej pory znałaś jedynie z filmów! Chowałaś to przede mną w sekrecie i nadal się upierasz, żeby niczego mi nie zdradzić. Nie ufasz mi? – zapytałem z wyrzutem.

- Ufam! – wyrzuciła na jednym wydechu.

- Doprawdy? – Przekrzywiłem głowę, wtapiając w nią przeszywające spojrzenie. – Tak teraz okazuje się zaufanie? – warknąłem.

- Przestań na mnie naciskać! – krzyknęła.

- Czy ty siebie słyszysz? – Wsunąłem dłonie we włosy, szarpiąc nimi. – Jak mam odpuścić, kiedy chodzi o prawdopodobną pożyczkę u gangstera, który właśnie został przez nas zatrzymany? W co ty się wplątałaś, do kurwy nędzy? – ponowiłem pytanie.

- Nic ci nie powiem – powtarzała niczym zdarta płyta, a w jej czekoladowych oczach znów zamigotały łzy. – Nie osądzaj mnie – rzuciła błagalnie, zwieszając ramiona.

- Bo mnie zaraz szlag trafi! – zawyłem. – Nigdy cię nie osądzałem! Usiłuję wydobyć z ciebie prawdę, bo mi na tobie zależy i chciałbym pomóc, jeśli wpadłaś w kłopoty.

- Dam sobie radę sama! – Alicja przygryzła wnętrze policzka. – Najlepiej zrobisz, jeśli już pójdziesz.

- Chyba sobie ze mnie żartujesz! – wycedziłem przez zęby. – Co ty sobie wyobrażasz? Że odpuszczę i wrócimy do tego, co było? Że puszczę w niepamięć coś tak istotnego, co waży na naszej wspólnej przyszłości? Co tobie zagraża, czymkolwiek nie jest?

- Nie potrzebuję twojej pomocy! Do tej pory radziłam sobie sama, więc i teraz znajdę wyjście z tej pojebanej sytuacji! – wydała okrzyk.

Zamurowało mnie. Nie dlatego, że Ala się uniosła. Nie dlatego, że w jej oczach widniało morze bólu, którego źródła nie znałem. Również nie dlatego, że mnie odepchnęła fizycznie. Nie darzyła mnie zaufaniem. Mimo kolejnych nacisków coraz bardziej zamykała się w sobie, blokując mi dostęp, a przecież do tej pory dzieliliśmy się wszystkim. Chociaż, patrząc na obecną sytuację, miałem podstawę, by poddać w wątpliwość każde słowo, którym mnie karmiła. Czy ona w ogóle mnie kochała?

Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, jednak niemal natychmiast je zamknąłem. Znałem to spojrzenie, które obecnie widziałem u Króliczka; tę zaciętość, upór. Porażka uderzyła mnie pięścią w brzuch, odbierając na chwilę zdolność oddychania, możliwość chłodnego myślenia. Zrobiłbym absolutnie wszystko, co w mojej mocy, żeby zdjąć ciężar, który spoczywał na ramionach Alicji. Niestety nie potrafiłem.

Odwróciłem się na pięcie, po czym wolnym krokiem podążyłem w stronę wyjścia. Przystanąłem przed nim, trzymając się kurczowo resztek nadziei, które nie pozwalały mi opuścić ukochanej. Nie usłyszałem za sobą żadnych kroków, wołania, nie poczułem na ramieniu delikatnych palców, zaciskających się, abym tylko został. Przełknąłem rosnącą w gardle gulę i złapałem za klamkę. Echo zatrzaskujących się za mną drzwi jeszcze długo dzwoniło mi w uszach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro