Rozdział 43

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Leon

- Kto chce kawy? – zapytał Damian.

Cienie pod jego oczami coraz bardziej się pogłębiały, podobnie jak na twarzy Arka. O swojej nawet nie wspominałem. Od niemal dwóch dni byłem na nogach, dwa razy zapadłem w niespokojną drzemkę, która trwała maksymalnie kilka minut, dlatego przypominałem filmowe zombie. Coraz bardziej traciłem nadzieję, a mimo to nie potrafiłem odpuścić. Nie wyobrażałem sobie, żeby Alicja do mnie nie wróciła.

- Ja – odpowiedziałem słabym głosem, tępo wpatrując się w jeden punkt na ścianie.

Z początku aktywnie działałem, szukałem najmniejszego śladu, który mógłby mnie zaprowadzić do człowieka stojącego za porwaniem Króliczka. Obstawiałem, że skontaktuje się albo z Izą, albo z Bartkiem – niestety grubo się pomyliłem. Od dwóch dni nie miałem o ukochanej żadnej wiadomości, nie wiedziałem, czy wciąż żyje, wyobrażałem sobie, przez jaką mękę musi przechodzić i za każdym razem chciałem ruszyć na miasto, i zajebać każdego napotkanego na mojej drodze podejrzanego człowieka. Nie okazałem się tak odporny, jakbym sobie tego życzył. Pokonał mnie paraliżujący strach o kobietę, której oddałem swoje serce. Wyrzucałem sobie, że niczego wcześniej nie zauważyłem, że wszystko zwaliłem na stres Alicji związany ze stanem brata, co pośrednio było zgodne z prawdą, jednak ta sprawa okazała się mieć drugie dno. Jako policjant powinienem był zauważyć wszelkie anomalie. Może nie nadawałem się już do tej roboty?

- Stary, idź się połóż. Musisz chociaż chwilę odpocząć – poprosił Arek, lecz mimo to wręczył mi kubek parującej kawy. – W takim stanie niczego dobrego nie zdziałasz.

- Wypoczęty też nie doszedłem do żadnych sensownych wniosków! – wrzasnąłem. Zmierzyłem go spojrzeniem z góry na dół, prowokując do dalszej kłótni. Głos rozsądku w mojej głowie nawoływał, żebym ustąpił, dał sobie spokój i spróbował zastosować się do rady przyjaciela, jednak ten drugi, o wiele głośniejszy, krzyczał, żebym sobie ulżył. – Masz coś do mojej obecności tutaj? – Odstawiłem kubek, po czym wstałem i lekko zadarłem głowę. Nowicki był ode mnie wyższy, lecz nigdy nie wzbudzał we mnie strachu.

- Leon, weź głęboki oddech i się uspokój. Niczego takiego nawet nie zasugerowałem – odparł najspokojniej, jak tylko potrafił. Kątem oka zauważyłem, że Damian podniósł się zza biurka i przezornie stanął obok mnie.

- Mam odmienne zdanie na ten temat! – Zanim zdążyłem pomyśleć, co ja najlepszego wyrabiam, po prostu pchnąłem Arka, aż ten wpadł na krzesło za nim. W jego oczach mignęła złość, usta zacisnęły się w wąską linię, a nozdrza zafalowały, ale ku mojemu rozczarowaniu nie poderwał się z kontratakiem.

- Uspokój się! – Niemal natychmiast zostałem przyciśnięty przez Adamkiewicza do szafki, a jego wściekły wzrok przeszył mnie na wylot. – Możesz się na nas wyżywać za pomocą słów, ale nie posuwaj się zbyt daleko – ostrzegł. – Jeszcze jeden taki numer i osobiście zamknę cię w celi do momentu, aż znajdziemy Alicję. Zrozumiałeś?! – zapytał, po czym mną potrząsnął.

Gapiliśmy się na siebie, lecz żaden z nas nie wyglądał na takiego, który ustąpi. Słyszałem nasze świszczące oddechy, widziałem nieustępliwość we wzroku Damiana, za nim stojącego na szeroko rozstawionych nogach Nowickiego.

Mógłbym posłuchać podszeptów w głowie, które nakazywały mi parcie do przodu za wszelką cenę, nawet za cenę przyjaźni. Mógłbym też wyjść, wziąć ze sobą pistolet i na własną rękę szukać Króliczka. Ale przede wszystkim mogłem raz posłuchać tych, którym na mnie zależało, bo z całego towarzystwa to właśnie oni trzeźwo myśleli. Na ich miejscu już dawno zamknąłbym mnie w celi i pozwolił im działać.

Ze świstem wypuściłem powietrze, a wtedy na twarzach współpracowników zagościła ulga. Opuściłem ręce wzdłuż tułowia, wzrok podążył ich śladem, mięśnie straciły odrobinę na swej sztywności. Uleciała ze mnie adrenalina, ja zaś opadłem na stojące nieopodal krzesło. Chciało mi się beczeć jak małemu dziecku. Kompletnie nie poznawałem faceta, którym stałem się w przeciągu kilku ostatnich dni.

- Pojadę z tobą do twojego mieszkania – zaoferował cicho Damian. – Porządnie się wyśpisz, weźmiesz prysznic, odpoczniesz – kontynuował, kiedy milczałem.

- Nie – odparłem krótko, bardzo chłodno. – Nie! – powtórzyłem wyraźnie i podniosłem wzrok. – Wezmę się w garść, napoję kawą i energetykami, nawet coś zjem. Ale żaden z was nie zmusi mnie ani nie namówi, żebym pojechał do siebie. No chyba że planujecie zadzwonić po lekarza i poczęstować mnie końską dawką środka nasennego. – Potoczyłem spojrzeniem po chłopakach, na twarzach których dostrzegłem wyraźną konsternację. Niemal ujrzałem, jak trybiki w ich głowach powoli się obracały.

- W porządku – zgodził się Arkadiusz po dłuższej chwili milczenia z ich strony. – Jednak kolejna taka akcja i...

- Wiem, wiem – przewróciłem oczami, siląc się na luzacki ton – wpierdolisz mi i zapakujesz za kraty.

- Możesz się nabijać, lecz dobrze wiesz, że w pewnym momencie taryfa ulgowa się skończy – skontrował, splatając ręce na piersiach.

- Rozumiem. – Kiwnąłem głową i jednocześnie zdusiłem w sobie protest. – Przepraszam.

- Przeprosiny przyjęte. – Damian usiadł na skraju biurka, a jego wyraz twarzy wyraźnie wskazywał, że nad czymś się zastanawiał. – Czy obserwacja mieszkania Ali wniosła coś nowego? – zwrócił się do Nowickiego, który, ku mojej rozpaczy, niemo zaprzeczył. – Kurwa!

- Sawicki też zniknął jak kamfora, dyrektor kliniki co prawda zaczął sypać, ale przysięga, że nigdy nie widział Alicji na oczy ani tym bardziej nie wie, kto może stać za jej porwaniem. – Adamkiewicz zacisnął szczękę, podobnie dłonie.

Ja, słysząc imię mojej dziewczyny w ustach przyjaciela, poczułem się, jakbym stracił równowagę. Nawet nie wiedziałem czy wciąż żyła!

- Sawicki stuprocentowo gryzie glebę – skwitował Nowicki, następnie zerknął na moją pobladłą twarz. – Di, to nie znaczy, że...

- Jezu Chryste! – wyszeptałem, wyobraziwszy sobie martwą ukochaną.

Skoro Sawicki wąchał kwiatki od spodu, a wszystkie znaki na ziemi i niebie na to wskazywały, to co miało powstrzymać tych bandytów przed pozbyciem się Ali? Nie miała dla nich żadnego znaczenia, no chyba że...

- A jeśli – zerwałem się na równe nogi, rzucając rozbieganym wzrokiem dookoła – wykorzystają ją... – Kolejne słowa nie potrafiły mi przejść przez gardło. Próbowałem odpędzić od siebie ponure myśli, jednak bezskutecznie: one po prostu się we mnie zagnieździły.

- Leon! – Arek pstryknął palcami przed moją twarzą. – Wypierdalaj stąd! Wypierdalaj albo konkretnie się ogarnij, bo nikomu nie pomagasz! Może właśnie jestem nieczułym skurwysynem, lecz powinieneś zapomnieć o tym, kim jest dla ciebie Alicja. Działaj jak policjant lub zejdź nam z oczu. Chcesz, żeby wróciła do ciebie żywa? To nad sobą zapanuj! – wrzeszczał jak opętany.

- Stary, przystopuj – wtrącił się Damian, na co Nowicki zgromił go spojrzeniem. – Wszyscy powinniśmy okiełznać nerwy. Każdy z nas, bez żadnego wyjątku. Skupmy się na tym, co dla nas najważniejsze: znalezieniu Alicji. Jeśli zaczniemy się kłócić, nic nie zyskamy oprócz nerwowej atmosfery.

- Przepraszam – zawołałem jednocześnie z Arkiem.

- I przestańcie przepraszać. – Nikły uśmiech rozciągnął usta Adamkiewicza. – Możemy przejść do meritum sprawy?

- Tak – przytaknąłem. Na tyle, na ile umiałem, zdołałem się uspokoić.

- Jasne – zgodził się Nowicki, więc wszyscy trzej z powrotem usiedliśmy. – Przyciśnijmy ponownie tego dyrektora – zaproponował. – Gdzie w ogóle jest Darek? Próbowałem się do niego dodzwonić, ale ma wyłączony telefon.

- Nie widziałem go od wczoraj – stwierdziłem z niewielkim zdziwieniem. Za cud uznałem, że w ogóle cokolwiek zauważyłem. Wtedy usłyszałem piknięcie wydobywające się z mojej kieszeni. Wyjąłem telefon, po czym zobaczyłem na ekranie wiadomość od Koteckiego. – Kurwa!

- Co jest? – Przyjaciele stłoczyli się obok mnie, próbując zobaczyć treść SMS-a. Komórka wyślizgnęła się z moich dłoni; na szczęście Damian zdążył ją złapać. Przed oczami stanął mi najgorszy z wyobrażanych sobie obrazów.

- Di, nie rób nic głupiego – przemówił Arek, gdy już przeczytał treść wiadomości. – Najpierw ustalmy, co to za adres, a później naprędce zbierzemy ekipę.

- Alicja – wychrypiałem, rzucając się do drzwi. – Muszę ją ratować! – warknąłem, kiedy zostałem przyciśnięty do ściany. – Kurwa, muszę ją ratować! – powtórzyłem, walcząc z dławieniem w gardle.

- Leon, co się stanie, jeśli pojedziesz sam pod ten adres? No powiedz, co się stanie! – pytał twardym głosem Nowicki. – Mów!

Znowu w jego głosie pobrzmiewała nieustępliwość i chociaż chciałem z nim walczyć, to w porę zrozumiałem, że niepotrzebnie traciłem siłę. Potrzebowałem jej na misję.

- Zajebią mnie szybciej, niż zdążę cokolwiek zrobić, nie wspomniawszy nawet o uratowaniu Króliczka – odpowiedziałem, przygryzając dolną wargę aż do krwi.

- A później ją skrzywdzą – padły słowa, po których zimny pot spłynął mi wzdłuż kręgosłupa. – Bądź od nich mądrzejszy. Darek wysłał sygnał alarmowy, który ustaliliśmy kilka lat temu. Nie wiem, jakim cudem ją znalazł, ale znalazł i tylko to się liczy w tym momencie. Odbijemy ją. Ustalmy adres, przynajmniej dopóki komórka Koteckiego wciąż jest włączona.

- Nie traćmy czasu – westchnąłem ciężko, potrząsając głową. Nigdy wcześniej nie byłem w takiej rozsypce jak dzisiaj i przez ostatnie dni.

- W takim razie rusz swój ciężki zadek – parsknął Arek, po czym mnie puścił. – Damy przodem. – Wskazał wymownie na drzwi.

Biegłem przez korytarz prosto do pokoju, w którym urzędował Rychu. Wpadłem do środka, niemal przewracając krzesło. Kolega uniósł lewą brew i przyglądał mi się z zaciętym wyrazem twarzy, który się zmienił, gdy zaraz za mną wmaszerowali przyjaciele.

- Co mogę dla was zrobić? – zapytał usłużnie. Najwyraźniej zauważył ponure miny swoich współpracowników, więc nawet nie zdobył się na żaden głupi żart.

- Zlokalizuj telefon Darka – zagrzmiał Damian. – Najlepiej na wczoraj – dodał natychmiast.

- Się robi. – Rysiek tylko przewrócił oczami, by natychmiast zacząć wystukiwać komunikaty na klawiaturze komputera.

Już po chwili wyświetliła się mapa miasta oraz migająca na czerwono kropeczka wraz z adresem. Wpatrywałem się w niego po części oniemiały, po części cały w nerwach, wiercąc się na krześle, jakbym miał owsiki w dupie.

- Mamy go – zakomunikował Rychu, posławszy nam szeroki uśmiech. – Ale właściwie dlaczego szukacie Darka? Zaginął wam? – Mężczyzna potoczył po nas zaciekawionym spojrzeniem.

- Dzięki, stary. Wiszę ci przysługę. – Adamkiewicz poklepał go po ramieniu. – Prześlij mi ten adres na mój telefon. A my lecimy do starego – zadecydował.

Kiedy to mówił, byłem już przy drzwiach. Rzuciłem się pędem w stronę gabinetu komendanta, który o tej porze wciąż siedział u siebie. Słyszałem za sobą kroki chłopaków, adrenalina buzowała w moich żyłach, serce biło jak oszalałe. Czułem się, jakbym trafił na karuzelę, która coraz bardziej przyspieszała, a ja nie umiałem jej zatrzymać. Wpadłem do gabinetu niezapowiedziany i bez pukania, nic więc dziwnego, że szef na mój widok zmarszczył czoło, jego mina zaś nie wyrażała zbytniego entuzjazmu.

- Ostatnim razem, kiedy tutaj wchodziłem, drzwi znajdowały się na swoim miejscu. Czyżby coś się zmieniło? – zakpił, następnie oparł się wygodnie w swoim potężnym fotelu i splótł dłonie na opasłym brzuchu.

- Szefie, jest sprawa! – wykrzyknęli jednocześnie Damian i Arek, którzy weszli tuż za mną.

- Skoro przyszliście we trzech, a Leon wygląda, jakby zamierzał poderżnąć mi gardło, to najwidoczniej coś się wydarzyło – uznał komendant, po czym wymownie zamilkł.

- Musimy zorganizować nieplanowaną akcję, bo prawdopodobnie znaleźliśmy moją dziewczynę – zacząłem, nie odrywając wzroku od swojego przełożonego. – Darek wysłał nam kod...

- Jaki kod? – Szef zerwał się na równe nogi, o ile w jego przypadku można było o czymś takim powiedzieć, i oparł się dłońmi o blat zawalonego dokumentami biurka.

- Dawno temu stworzyliśmy kod, który miał służyć jako wezwanie pomocy oraz znak, że czyjeś życie znajduje się w zagrożeniu. Kilka minut temu Leon dostał od Darka SMS-a z tym właśnie kodem, a także imieniem jego dziewczyny, co każe nam przypuszczać, że jakimś cudem ją znalazł i teraz oboje znajdują się w niebezpieczeństwie – wyjaśnił Damian. – Nie mamy czasu, komendancie.

- Ilu ludzi potrzebujecie? – Dowodzący od razu sięgnął po słuchawkę telefonu stacjonarnego, za co byłem gotów całować go po piętach.

Wiedziałem, że nas nie zbyje i nie każe spierdalać albo wziąć się do roboty. Od chłopaków usłyszałem, że chciał dołożyć ludzi do naszej sprawy, chociaż na komendzie nie było ani jednej osoby, która nie byłaby zawalona swoimi sprawami.

- Ilu szef da radę – odpowiedziałem krótko.

- Zbierajcie dupy – rozkazał, podczas gdy czekał na połączenie. Ruszyliśmy do drzwi, kiedy zatrzymał nas jego głos. – I nie ważcie się nie wrócić w pełnym składzie. Zrozumieliście?

- Tak jest! – wykrzyknęliśmy zgodnie.

Niemal się uśmiechnąłem. Niemal, ponieważ wciąż dławił mnie strach o los Alicji. Jednak musiałem wierzyć, że żyła i nadal tliła się w niej nadzieja, iż po nią przyjdę, bo właśnie zamierzałem to uczynić.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro