Rozdział 45

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zostały dwa rozdziały i epilog.

Leon

Moje serce zwolniło na widok leżącej na podłodze Alicji i Darka, którego twarzy nie widziałem. Naszły mnie złe przeczucia, jednak nie mogłem się im teraz poddać, bowiem facet, którego trzymałem na muszce, nie wyglądał na amatora. Pustka w jego oczach nawet we mnie wywołała nieprzyjemne dreszcze i, chociaż niejednokrotnie miałem do czynienia z różnymi bandziorami, stojący kilka metrów dalej człowiek wzbudził we mnie obawy.

- Rzuć broń! – powtórzyłem, mimo że teraz najbardziej na świecie pragnąłem podbiec do Ali, rozwiązać ją, chwycić w ramiona i zapewnić, że jest bezpieczna. Chciałem też się przekonać, że Darek wcale nie był martwy, jak podpowiadała mi intuicja, lecz po prostu stracił przytomność.

- Rzuć to skurwielu! – ryknął Damian, dołączając do mnie.

- Odkładam. – Mężczyzna ostatecznie skinął głową i ostrożnie, nie spuszczając ze mnie spojrzenia, schylił się, po czym położył pistolet na zasyfionej podłodze.

- Ręce na kark i twarzą do podłogi! – zawył Adamkiewicz, po czym zawołał przez ramię: – Arek, chodź tutaj! Areeeek! – zadarł się.

- Pomóżcie mi – błagała Alicja.

Jej szloch wdarł się do mojej głowy, gnieżdżąc się w pamięci, aby w przyszłości wypłynąć na powierzchnię.

- Trzymam go na muszce, możesz podejść. Ja zajmę się skurwielem. – Damian, nie patrząc na mnie, kiwnął głową.

Coś ścisnęło mnie za gardło, kiedy się zbliżyłem i zobaczyłem otwarte oczy Darka, wpatrujące się w jeden punkt, puste, kompletnie bez wyrazu. Szybko i gwałtownie zamrugałem, żeby przegonić niechciane oraz niepotrzebne teraz łzy – akcja wciąż się nie skończyła, za to Króliczek bardzo mnie potrzebowała.

- Chryste! – usłyszałem Arka, który wpadł jak bomba do pomieszczenia. – Darek... – Głos mu się załamał, gdy powoli zbliżał się do ciała naszego przyjaciela. – Ty pierdolony śmieciu! – wrzasnął. – Ty sukinsynie! – darł się jak opętany, kopiąc zatrzymanego, wydzierając z jego ust jęk.

Ani ja, ani Damian, ani nawet kolejny funkcjonariusz, który wpadł zaalarmowany hałasem, nie powstrzymał Nowickiego.

- Kochanie – wyszeptałem, ostrożnie odsuwając krzesło, do którego wciąż była przywiązana. – Jesteś cała? – Dłonie mi się trzęsły, kiedy zacząłem rozplątywać krępujący jej ruchy sznur.

- Leon! – Po zabrudzonych policzkach spływały wielkie jak grochy łzy. Moje serce pękło na niezliczoną ilość kawałków, gdy dostrzegłem kolejne rozcięcia, siniaki i otarcia.

- Trzymam cię – zapewniłem, biorąc ją na ręce. Arek, Damian, martwy przyjaciel oraz zatrzymany gangster: to wszystko zniknęło. Na chwilę, ponieważ w pełni skupiłem uwagę na swojej kobiecie. – Jesteś już bezpieczna – tłumaczyłem, wychodząc z pozbawionego światła słonecznego pomieszczenia.

Kolejne spazmy płaczu, dygotanie i rozpacz wyzierającą z każdego milimetra ciała mojej dziewczyny raniły moją duszę. Gdybym mógł, zabrałbym od niej cierpienie, przyjął na siebie ciężar, który ją przytłoczył, wymazał z jej pamięci ostatnie dwa dni. Oddałbym swoje życie, byleby nie musiała przechodzić przez horror, który ją złamał i który pozbawił mojego kumpla życia. Mimo że ból po jego stracie panoszył się we mnie, byłem dozgonnie wdzięczny Darkowi. Gdyby nie jego poświęcenie, nie trzymałbym Króliczka w ramionach.

W pewnym momencie podszedł do nas Radek, policjant, który zasilił nasze szeregi niecały rok wcześniej. Wytłumaczył, że karetki są w drodze. Zorganizował dla Ali koc oraz miejsce, gdzie spokojnie mogłem usiąść, tuląc ją do siebie. Wokół panował okropny bałagan, ciągle ktoś krzyczał i biegał, funkcjonariusze zakuwali w kajdanki pojmanych bandziorów. Cała sceneria wyglądała niczym z amerykańskiego filmu akcji – zrobiło się głośno, gdzieniegdzie można było zauważyć ślady krwi, zapanowała grobowa atmosfera, a na twarzach wszystkich stróżów prawa zagościła rozpacz. Co niektórzy zresztą bardzo otwarcie okazywali swoje emocje, wcale nie kryjąc łez.

Mimo że na usta cisnęło mi się tak wiele słów, to nie byłem w stanie wykrztusić choćby jednego. Powinienem pocieszać ukochaną, dodać jej otuchy, a jedynie mogłem przy niej być i razem z nią przejść przez czekającą ją traumę.

Gdy przyszedł do nas lekarz, zabrałem moją kobietę prosto do karetki. Podczas jazdy do szpitala trzymałem ją za dłoń i głaskałem po czole.

- Kocham cię – rzekłem, nie bacząc na ratowników medycznych. – Kocham i nigdy więcej cię nie zostawię. Życie bez ciebie jest dla mnie piekłem.

Odpowiedziała mi cisza, ale teraz nie oczekiwałem żadnych słów. W ogóle ich nie oczekiwałem – wystarczyła mi sama obecność najdroższej osoby na świecie.

Kolejne godziny nie okazały się łatwiejsze od poprzednich – liczne badania, którym poddano Alicję, moje obawy o nią, brak wiadomości z miejsca zdarzenia, to wszystko mnie dobijało, spędzało sen z powiek i pogrążało w głębokiej rozpaczy. Odetchnąłem odrobinę dopiero wtedy, gdy pozwolono mi wejść do pokoju, w którym umieszczono Króliczka. Spała wycieńczona przeżyciami, rozgardiaszem i każdą koszmarną sekundą, kiedy nie wiedziała, czy wyjdzie z tego żywa.

Gdy sobie przypominałem, co groziło Ali, znów miałem przed oczami przerażające obrazy. Ponownie ogarnął mnie strach, trzymający we władaniu zarówno ciało, jak i myśli. Obserwowałem śpiącą ukochaną i dziękowałem Bogu, że pozwolił jej do mnie wrócić. Przecież niemal ją straciłem.

Wreszcie pozwoliłem sobie na łzy, na brak opanowania, na wyrzucenie z siebie emocji, z którymi nie potrafiłem sobie poradzić. W swoim życiu odbyłem niejedno szkolenie, niejeden kurs i egzamin mający przygotować mnie do pracy policjanta, jednak nikt mnie nie nauczył, jak zapomnieć o wydarzeniach, które zostawiły trwały ślad w mojej poharatanej duszy. Nikt też nie powiedział, jak przejść przez żałobę po kimś, komu nieraz powierzyłem własne życie.

Ciągle miałem wrażenie, że śmierć Darka była jedynie kiepskim wytworem mojej wyobraźni, ewentualnie żartem kolegi, który lada moment przejdzie przez próg i powie, że kolejny raz dałem się wkręcić. Chciałem rzucić się na niego, otłuc mu mordę, sprzeklinać i na koniec zagrozić, że jeszcze jeden taki numer, a koniec z naszą przyjaźnią. Później, nie bacząc na to, że byliśmy facetami, przytuliłbym go i poklepał po plecach, szepcząc, żeby mnie więcej tak nie straszył, bo nie jestem i nigdy nie zdołam przygotować się na jego odejście.

W mojej głowie kotłowało się mnóstwo pytań, na które nie znałem odpowiedzi. Jakim cudem Kotecki dowiedział się, kto i gdzie przetrzymywał Alicję? Dlaczego wcześniej nas nie powiadomił, tylko sam pojechał i dopiero wtedy użył szyfru? Kim był skurwiel, którego ujęliśmy, a który odebrał nam naszego brata?

Płakałem tak długo, aż zabrakło mi łez. Zawsze czułem się silny, wręcz niepokonany, a wyszło na to, że jestem taki sam jak inni ludzie – bezbronny, nieodporny na cierpienie, wrażliwy i pałający żądzą zemsty.

Nie pamiętałem, w którym momencie zasnąłem – kilkadziesiąt ostatnich godzin okazało się skrajnie wyczerpujących, więc zapadłem w senną toń. Nie trwała długo – otworzyłem oczy, gdy na zewnątrz wciąż panował zmrok. Rozejrzałem się, przypominając sobie, gdzie się znajdowałem, dlaczego tu trafiłem i że moja dziewczyna spała na łóżku po odpowiedniej dawce leków. Ostrożnie chwyciłem jej dłoń i pogładziłem, nie wierząc, że koszmar częściowo został za nami.

- Leon? – usłyszałem ciche wołanie Króliczka, więc momentalnie podniosłem wzrok.

- Jestem przy tobie. – Gdybym nie siedział obok łóżka, Alicja mogłaby nie rozpoznać mojego głosu; taki wydźwięk miał idealnie zaprogramowany robot, a słowa wydobywające się z moich ust brzmiały podobnie.

- Przytul mnie. – Jej oczy zaszkliły się od łez, spośród których jedna zdołała się wymknąć.

- Jestem przy tobie – powtórzyłem, uprzednio chrząkając. – Jestem i cię nie zostawię, masz na to moje słowo. Jesteś bezpieczna, nic ci nie grozi. – Wbrew wszelkim przepisom i innym, niekoniecznie mądrym szpitalnym wymysłom, wsunąłem się na łóżko, wciągając dziewczynę na swoje kolana, po czym ją nakryłem. – Przetrwamy wszystko, wiesz? – Czule tuliłem ją w ramionach i głaskałem po włosach. – Nigdy nikomu nie pozwolę cię więcej skrzywdzić.

- To był koszmar. – Szloch, wydobywający się z głębi jej piersi, był najgorszym dźwiękiem, jaki kiedykolwiek przyszło mi słuchać. – Tak bardzo się bałam, że już nigdy cię nie zobaczę – wyznała po kilku minutach, kiedy łkanie nieco ustało. – Ciebie, Bartka, Izy. Nawet nie wiem, jak on...

- Stan twojego brata jest stabilny – uspokoiłem ją. Gdy Ala zasnęła, zadzwoniłem do placówki, gdzie leżał jej krewny, i dopytałem o jego samopoczucie. Na szczęście przynajmniej u niego nic się nie zmieniło i żywiłem głęboką nadzieję, że nie zmieni się na gorsze. Miałem dosyć złych wiadomości przez kolejne dziesięć lat albo i dłużej. – Za kilka dni, jeśli poczujesz się na siłach, pojedziemy go odwiedzić. Ale najpierw musisz dojść do siebie, a ja cię przypilnuję, wiesz o tym? – nawijałem. – Zamknę się z tobą w mieszkaniu i nawet na zakupy nie pójdę, bo zamówię je z dostawą pod same drzwi – zażartowałem, mimo że to była ostatnia rzecz, na którą miałem ochotę. Niemniej zamierzałem zrobić wszystko, co tylko w mojej mocy, aby pomóc Alicji zapomnieć o wstrząsających przeżyciach. Tylko czy sam byłem w stanie puścić je w niepamięć?

- Powinnam dać ci spokój – wymamrotała po chwili, na co zareagowałem uniesionymi brwiami i nerwowym spojrzeniem. – Przeze mnie masz same problemy – wydukała, skubiąc rąbek pościeli. Wzrok wbiła w poszwę.

- Posłuchaj mnie – uniosłem jej podbródek i nakierowałem twarz tak, aby musiała spojrzeć mi w oczy – jesteś dla mnie najważniejszą osobą na całym świecie. Kocham cię jak wariat i gdyby zaszła taka potrzeba, oddałbym za ciebie życie. Nie przerywaj mi – dodałem szybko, gdy próbowała wciąć mi się w zdanie. – Nigdy cię nie opuszczę, rozumiesz? Nigdy, choćby nie wiem, jak źle było między nami lub dookoła nas. Przetrwamy każdą burzę, razem. Potrzebuję cię niczym tlenu i nie masz pojęcia, co przeszedłem, kiedy nie wiedziałem, co się z tobą działo. To było o wiele gorsze od tortur.

Alicja cicho zapłakała. Pocałowałem ją w czubek głowy, szepcząc słowa pocieszenia i zapewniając, że ze wszystkim sobie poradzimy. Czekała nas długa oraz kręta droga, jednak mieliśmy o co walczyć – na końcu czekało na nas wspólne szczęście, przyszłość u boku ukochanej osoby. Bo właśnie na Alicję czekałem, co dopiero uświadomiłem sobie wtedy, gdy omal jej nie straciłem. Nie zamierzałem więc marnować czasu. Nie wiedziałem, ile jeszcze nam go zostało, a chciałem w pełni wykorzystać każdą sekundę.

Płacz po jakimś czasie ustał. Spostrzegłem, że Ala zasnęła, dlatego ostrożnie ułożyłem ją na łóżku, by zaraz z niego wyjść. Dopiero znalazłszy się na korytarzu, wyjąłem z kieszeni wyciszoną komórkę. Miałem tylko jedną wiadomość, pochodzącą od Arka.

Zadzwoń, gdy dasz radę.

Spojrzałem na godzinę i przez chwilę wahałem się, czy zrobić to teraz, czy dopiero później, ale podejrzewałem, że żaden z chłopaków nie zmrużył oka, nawet jeśli zakończyli już wszystkie czynności. Zresztą męczyło mnie zastanawianie się, kiedy nie znałem ani jednej odpowiedzi. I wciąż nie potrafiłem uwierzyć, że Darka nie było wśród nas.

- Jak się miewa Alicja? – padło pierwsze pytanie. Nowicki był zmęczony, poznałem po jego głosie.

- Minie mnóstwo czasu, zanim się z tego otrząśnie – powiedziałem zgodnie z prawdą. – Ocknęła się na chwilę, teraz znowu śpi. Będziemy musieli to rozpracować – westchnąłem ciężko.

Starałem się trzymać mimo skrajnego wyczerpania – wszak problemy wcale się nie skończyły.

- Jeśli czegoś potrzebujesz, daj nam znać – poprosił.

Odruchowo przytaknąłem głową, by dopiero po chwili się zreflektować, że przecież Arek znajdował się zupełnie gdzieś indziej, co z kolei przypomniało mi o tym, o co chciałem zapytać.

- Jak... – odchrząknąłem, po czym ciężko przełknąłem ślinę – jak sytuacja?

Zapanowała cisza, przerywana jedynie naszymi oddechami. Mocno zacisnąłem powieki, pod którymi poczułem napływające łzy. Mieliśmy odzyskać Alicję i nikogo nie stracić! Jakim cudem doszło do takiej tragedii? Czy może śniłem i nie umiałem się obudzić, podświadomość zaś sama kreowała koszmarny obraz?

- Ja nie... – zaczął Nowicki, lecz natychmiast urwał. – Nie wiem, jak to powiedzieć – wydusił z siebie, gdy zdołał zapanować nad głosem. – Przyjadę, pozwolisz? – Brzmiał niczym małe dziecko obawiające się odmownej decyzji swojego opiekuna.

- Jasne. Czekam na ciebie.

Zastanawiałem się, o co mogło chodzić Arkowi. Nie wiedziałem, co znaleźli na miejscu zbrodni bądź czego się dowiedzieli w tak krótkim czasie. Spadł na nas ogromny cios i w zasadzie każda, nawet najmniejsza informacja, potrafiła sponiewierać człowieka – nieludzko, do granic wytrzymałości, dobijając.

Wróciłem na salę i zacząłem przypatrywać się Alicji. Zamierzałem wziąć dłuższy urlop, aby być przy niej, ponieważ nie umiałem sobie wyobrazić, żebym miał zostawić ją samą w takiej sytuacji. Z drugiej strony zdawałem sobie sprawę, że chłopaki także mnie potrzebowali, gdyż do tej pory stanowiliśmy bardzo zgrany zespół i właśnie straciliśmy jednego z nas, niemniej nie dałbym rady pracować, zamartwiając się o swoją dziewczynę. Musiałem przegadać to z chłopakami, w odpowiednim czasie.

Odpłynąłem myślami do tego stopnia, że nie usłyszałem cichego pukania do drzwi. Dopiero dłoń, która wylądowała na moim ramieniu, otrząsnęła mnie z zamyślenia. Podniosłem wzrok prosto na Arka i stojącego zaraz za nim Damiana. Wyglądali okropnie: bladzi, z workami pod oczami, zaczerwienionymi białkami, przygarbieni. Spełnił się nasz najgorszy koszmar – nie dość, że straciliśmy człowieka, to jeszcze przyjaciela. Jak mieliśmy wrócić do pracy i codziennie patrzeć na puste biurko, za którym powinien siedzieć?

Wstałem, dając znać, byśmy wyszli na korytarz. Na usta cisnęło mi się mnóstwo pytań, a jednocześnie czułem dławienie w gardle, uniemożliwiające rozmowę.

- Usiądź – szepnął Adamkiewicz. – Powinieneś coś zobaczyć. – Sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyjął z niej kartkę zabezpieczoną przed zatarciem śladów.

Posłałem mu pytające spojrzenie, na co po prostu zacisnął usta w wąską kreskę, w jego oczach zaś dostrzegłem ogromny ból.

Nagle dopadło mnie uczucie, że za chwilę mój świat permanentnie legnie w gruzach i nic już nie będzie w stanie go odbudować. Z ciężko dudniącym sercem wyciągnąłem dłoń, po czym przejąłem dowód rzeczowy. Trzymałem go tak, jakby zaraz miał poparzyć mi rękę.

Zapadła ciężka, przesycona dławiącymi emocjami, cisza. Damian oparł się o ścianę i przymknął powieki, jednak jego samopoczucie zdradzała mowa ciała: zaciśnięte w pięści dłonie, spękana dolna warga, na której dostrzegłem zaschniętą krew, bojowa postawa, jakby lada moment planował się na kogoś rzucić – jakby szukał pretekstu, aby się na kogoś rzucić. Arek z kolei usiadł w rzędzie wolnych krzesełek, schował głowę w dłoniach, a wtedy jego ciałem targnął szloch. Ten widok mną wstrząsnął – niemal równie mocno, co chwila, w której zobaczyłem pusty wzrok nieżyjącego przyjaciela.

Wreszcie zdobyłem się na to, by zacząć czytać. Od razu rozpoznałem charakter pisma Koteckiego.

Przepraszam. Wiem, że zawaliłem i to w sposób, który przekreśli wszystko, co dobrego zrobiłem do tej pory. Wiem też, że nie powinienem prosić o wybaczenie, a mimo to jakaś część mnie liczy, że kiedyś będziecie w stanie zapomnieć o mojej zdradzie. Bo właśnie jej się dopuściłem, a przecież obiecałem zawsze postępować zgodnie z prawem.

Nie mam czasu, żeby wszystko Wam wyjaśnić, bowiem wreszcie muszę dokonać słusznego wyboru. Zbyt długo pozwalałem wodzić się za nos komuś, kim do niedawna się brzydziłem. Nie mam dla siebie żadnego wyjaśnienia, ponieważ w tej chwili nawet szantaż Ghosta nie jest wystarczającym usprawiedliwieniem moich postępków, które doprowadziły nas do tego momentu. Jeśli czytacie mój list, to oznacza, że jednak nie wyszedłem z akcji cało. Praca z Wami była najlepszą rzeczą, jaka mnie spotkała.

Darek

Nie czułem łez żłobiących drogę po moich policzkach, nie słyszałem personelu, który zaczął zaglądać do sal chorych pacjentów. Czułem pustkę, która zionęła w moim sercu; pustkę, której nikt i nic nie mogło zapełnić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro