Rozdział 46

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ghost

Ćwiczyłem oddech, dzięki czemu częściowo utrzymywałem nad sobą względną kontrolę. Przesuwałem wzrokiem po brunatnej, dawno nie malowanej ścianie, na której gdzieniegdzie odłaziła farba. Nikt jednak się tym nie zajął, tak samo jak nikt mną się nie zajmował, co już samo w sobie było nieprawdopodobne. Odkąd tu trafiłem, a minęło już kilka dni, zrobiło się podejrzanie spokojnie. Gdybym nie był tym, kim byłem, w ogóle bym się nad tym nie zastanawiał, tymczasem każde nadejście strażnika, każdy posiłek, każde kierowane w moją stronę spojrzenie budziło we mnie ostrożność.

Głupi nie byłem i doskonale zdawałem sobie sprawę, że prędzej czy później spróbują mnie odjebać, żebym nikogo nie zdradził i nie rozpierdolił całej siatki – Dumitru musiał srać w gacie, bo jeśli zainteresowałby się nim Interpol, sporo by na tym stracił. Nie zamierzałem na nikogo donosić, żeby wykupić dla siebie mniejszy wyrok albo nawet status świadka koronnego. Tylko ta informacja nie miała żadnego znaczenia – mój świat był brutalny i tak funkcjonował, dlatego spodziewałem się, że niejednokrotnie przyjdzie mi stanąć do walki o życie.

Nie zamierzałem dać się zabić, chociaż wydawać by się mogło, że stałem na przegranej pozycji. Absolutnie nie. Sporo straciłem, pozwoliłem sobie na błędy, które nigdy nie powinny mieć miejsca, a które sprawiły, że zostałem ujęty. Byłem na siebie wściekły, gdyż zdawałem sobie sprawę, iż zawaliłem na całej linii. Chciałem kogoś obarczyć swoimi winami, ale nie miałem kogo – gdybym odstrzelił łeb kundlowi już na samym początku, policja nigdy by do mnie nie dotarła. Zgubiła mnie zbytnia pewność siebie, a Koteckiemu udało się mnie zaskoczyć, dlatego zapłaciłem za to wysoką cenę. Teraz jednak było za późno na żal, musiałem obmyślić, jak stąd prysnąć i nie dać się wcześniej zajebać. Na wolności wciąż pozostało przynajmniej kilkunastu moich wiernych ludzi, poukrywanych teraz przed wymiarem sprawiedliwości. Zamierzałem wrócić i pokazać, że nie wypadłem z gry. Zresztą miałem też do załatwienia prywatne porachunki. Piękna Alicja.

Przymknąłem powieki, wyobrażając sobie, jakim torturom poddam Milewską, gdy wpadnie w moje ręce. Wszystko nagram, nie umknie mi żadna sekunda jej cierpienia, krzyków i wyrazu twarzy, gdy straci nadzieję na ratunek, a później wyślę to nagranie w prezencie psu, z którym się związała. Właśnie tego nie potrafiłem sobie najbardziej wybaczyć. Wciąż nie rozumiałem, jak do tego doszło, że nie wiedziałem, iż ta kobieta trzymała z takim śmieciem. I jakby tego było mało – okazał się nim kumpel mojego informatora. Podwójna ironia losu, czyż nie?

Rozmyślania przerwał szczęk zamka w drzwiach. Automatycznie napiąłem całe ciało, po czym obróciłem się twarzą do wejścia. Po kilku sekundach moim oczom ukazał się Henryk – masywny, wysoki strażnik więzienny, którego dzisiaj nie powinno być na zmianie. Wiedziałem o tym, bo chociaż nie przebywałem tutaj długo, to zdążyłem się dowiedzieć, kiedy który pracował i czujnie obserwowałem ruchy każdego z nich. W ruchach Henryka dostrzegłem pewność, jego oczy błyszczały, a na twarzy zagościła obojętność, chociaż już przez tę maskę przebijała się radość ze zwycięstwa. Przeciwnik stanął w progu, nie trudząc się wypowiedzeniem zwyczajowej formułki. Nie dbał o to, że właśnie złamał regulamin w kilku punktach, bowiem tak naprawdę wcale go tutaj nie było. Przynajmniej oficjalnie.

Podniosłem się, nie spuszczając wzroku z mężczyzny, który wyglądem odrobinę przypominał cyborga: kanciaste rysy, sylwetka jak u Schwarzeneggera. Nadszedł czas na pierwsze starcie i z pewnością nie ostatnie. Nie zamierzałem dać się zabić, a Dumitru mógł nasłać na mnie nawet dziesięciu zabójców – każdy poniesie śmierć z moich rąk.

Henryk postąpił krok do przodu i wtedy drzwi zostały zamknięte. Przeniosłem wzrok na dłonie strażnika, w których błysnęło ostrze noża. Sytuacja robiła się napięta z sekundy na sekundę, co wcale mi nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie – kochałem adrenalinę i po raz pierwszy od kilku dni poczułem, że znów żyję. Zacisnąłem dłonie w pięści, przybrałem pozycję do ataku i czekałem na ruch przeciwnika.

Facet wystawił rękę z nożem i zrobił krok w moją stronę. Po jego ruchach poznałem, że nie miałem do czynienia z totalnym amatorem, lecz wcale mnie to nie zmartwiło – wszakże nie takich pokonywałem w walce wręcz. Ostrze świsnęło mi nad ręką – na szczęście zdołałem ją w porę obniżyć, po czym sięgnąłem w kierunku dłoni, w której dzierżył broń. Nie zdążyłem – ta powędrowała poza mój zasięg, a po chwili poczułem ból w goleniu. Ten zaczął promieniować na całe moje ciało, jednak nie wydałem z siebie nawet najmniejszego stęknięcia.

Kiedy Henryk zamachnął się na mnie po raz kolejny, zdołałem uskoczyć do tyłu, mimo że powierzchnia celi dawała mi ograniczone pole manewru. Żałowałem, że nie miałem niczego, co mogłoby posłużyć przy obronie. Musiałem liczyć wyłącznie na swoje umiejętności.

W pewnym momencie ostrze przecięło skórę na moim przedramieniu, pozostawiając długą, czerwoną pręgę, z której zaczęła sączyć się krew. Warknąłem wściekle i ruszyłem prosto na strażnika z zamiarem rozprawienia się z nim raz na zawsze – nie zamierzałem tracić sił na nic nie wartego gnoja. I wtedy to poczułem – ciepło z boku, takie charakterystyczne, zwiastujące przyszły ból, cierpienie i prawdopodobny koniec. Wiedziałem, że nie powinienem spoglądać gdzieś indziej niż na swojego przeciwnika, a pomimo tego nie umiałem się powstrzymać. Nóż zatopił się z prawej strony, w okolicach wątroby, co nie wiedzieć dlaczego, wywołało u mnie uśmiech. Los bywał naprawdę przewrotny.

Wtedy broń wysunęła się z mojego ciała, a krew trysnęła dookoła. Pociemniało mi w oczach, zachwiałem się, jednak adrenalina odrobinę dodała mi sił. Pomimo bólu i osłabienia rzuciłem się na strażnika, lecz posiadał nade mną znaczną przewagę. Zablokowałem jeden cios, ale kolejnego już nie dałem rady. Nie wiedziałem, ile razy nóż wbił się we mnie, powodując coraz obfitsze krwawienie.

W pewnym momencie upadłem. Chciałem się przekręcić, ponownie stanąć do walki, lecz moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Czerwona mgła zasnuła mi pole widzenia, przez co pochylająca się nade mną postać stawała się coraz bardziej niewyraźna.

Ostatkiem sił rozciągnąłem usta w uśmiechu. Nie zamierzałem umierać z przegraną na twarzy. Nie ja, Ghost.

- Spotkamy się w piekle – wycharczałem.

Nie byłem w stanie dłużej walczyć z ciemnością, która mnie pochłaniała. Przywitałem ją z rozpostartymi ramionami.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro