Epilog: Jeremy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Za oknem słyszałem ćwierkające ptaki. Zbliżał się koniec drugiego trzeciego tygodnia września. Minęło osiem miesięcy od tragedii, jaka spotkała mnie i resztę. Od kiedy straciliśmy Melissę. Na pewno ukończyła już szkołę, zarobiła nieco pieniędzy w dorywczej pracy i szykuje się a swoje wymarzone studia, jednak pewności nie posiadałem. Od kiedy tamtej nocy ją widziałem, nie przekroczyłem granicy naszego siedliska. Reszta zajmowała się demonami samotnie. Nie potrafiłem się niczym zająć.

Moje niegdysiejsze hobby – rysowanie – umarło. Nie potrafiłem złapać za ołówek, a co dopiero za szkicownik, gdzie było mnóstwo portretów Mel. Każda strona została zapełniona dziewczyną, którą ukochałem sobie ponad wszystko.

Reszta starała się jakoś wrócić do normalnego funkcjonowania, ale doskonale widziałem, że także nadal to wszystko przeżywali. Od tamtego dnia nikt z nas się nie uśmiechnął. Nie potrafiliśmy. Straciliśmy kogoś dla nas ważnego.

Odwróciłem wzrok od szyby okna, by spojrzeć na drzwi. Wchodziła przez nie Maddy.

— Nie jesteś głodny? — spytała.

Próbowała się uśmiechnąć, jednak zamiast tego wyszedł grymas. Pokręciłem głową.

— Wszyscy za nią tęsknimy, Jeremy.

— Wiem, nie musisz mi tego codziennie uświadamiać...

Usłyszałem, jak złapała głębszy wdech. Nie widziałem już jej mimiki. Odwróciłem wzrok.

— Uważałem ją za światło, które oświetliło moje szare życie, a gdy zniknęła... Wszystko straciło jakikolwiek sens.

— Dostaliśmy informację, że Mel dzisiaj wyjeżdża na studia...

Momentalnie się zerwałem na tę informację. Stanąłem na prostych nogach, opierając się o biurko.

— Wyjeżdża?

Maddy jedynie przytaknęła głową.

— Ktoś z naszych usłyszał jej matkę, jak opowiadała o wyjeździe. Mel dostała się do Akademii Policyjnej w Nowym Yorku...

Złapała ponownie głębszy wdech.

— Może nas nie zobaczy, ale ja chciałabym ją zobaczyć ostatni raz. Wiem, co sobie obiecaliśmy tamtego wieczora, ale co, jeżeli Mel już tu nie wróci?

Pokręciłem głową.

— Mnie długo namawiać nie musisz.

Ruszyłem do drzwi. Minąłem Maddy, po czym niemal biegiem znalazłem się przy drzwiach. Tata akurat wychodził z kuchni, a widząc mnie w takim pośpiechu, wyraźnie się zmartwił. Chciał coś powiedzieć, ale zanim w ogóle zdążył, wyszedłem z domu, łapiąc za klucze. Na ganku siedzieli pozostali, jakby oczekując, czy w ogóle wyjdę jeszcze z domu. Zerwali się z miejsc, widząc, jak zeskoczyłem ze schodów.

— Jeremy, co ty...?! — zawołał za mną tata, ale nie dałem mu skończyć.

Odwróciłem się do niego.

— Nie ważne co powiesz, i tak mnie nie zatrzymasz, tato.

— Ale co...? — wyraźnie nie rozumiał.

— Mel dziś wyjeżdża na studia do Nowego Yorku... — powiedziała Maddy, stając w progu domu.

Każdy momentalnie się domyślił, gdzie jechałem. Miałem zamiar ją zobaczyć ostatni raz, zanim wyjedzie. Dokładnie tak samo, jak Maddy, która już szła w moim kierunku. Nie minęło pięć sekun, a pozostali zrobili to samo. Tata wyraźnie nie chciał, żebyśmy to robili. Żebyśmy ponownie cierpieli, ale zdawał sobie sprawę, że nas nie zatrzyma. Obecnie nie miał wystarczającej siły przebicia, gdy chodziło o Melissę.

Kiwnął głową. Od razu wsiedliśmy do auta, które szybko skierowałem na Jackson Drive sto piętnaście. W chwili obecnej kompletnie nie potrafiłem jechać przepisowo. Zdecydowanie bardziej dociskałem pedał gazu, bylebyśmy tylko zdążyli.

Zatrzymaliśmy się niedaleko. Dostrzegłem, jak ojciec Melissy pomagał jej włożyć walizkę do ciemnoniebieskiej z domieszką szarości toyoty avalon. Kolejno sama Mel zamknęła bagażnik i wytarła dłonie w ciemnoszare krótkie jeansowe spodenki. Do nich miała białą koszulkę z nadrukiem i luźną koszulę oraz swoje ukochane glany. Włosy związała w warkocz. Kąciki jej ust się wysoko uniosły, na widok czego zrobiło mi się cieplej, ale w ciągu sekundy uczucie przerodziło się w ból, który trafił prosto w serce.

Już nigdy nie sprawię, że uśmiechnie się w ten sposób przeze mnie...

To ostatni raz. Nie wiedziałem, czy Mel postanowi tu wrócić po studiach. Istniał jakiś procent szans, że spodobałoby się jej w Nowym Yorku na tyle, iż postanowiłaby się tam osiedlić. To dlatego tu przyjechałem. Gdyby to miał być ten scenariusz, gdzie Melissa wyjechałaby na dobre, a nie tylko z powodu uczelni.

Z domu wyszła kobieta. Mel uściskała ojca, kolejno matkę, po czym dość niepewnie podeszła do pojazdu i wsiadła na miejsce kierowcy. Nie minęła minuta, a ona odpaliła samochód. Zauważyłem, jak pomachała jeszcze rodzicom, po czym wyjechała autem z podjazdu.

Nie wiedziałem, kiedy zrobiła prawo jazdy. Dotychczas zawsze wozili ją rodzice, czasami podrzucaliśmy ją my. Prawdopodobnie stało się to po momencie, gdy ją straciliśmy.

Tak wiele nas ominęło przez ostatnie miesiące. Jakiekolwiek święta, wydarzenia. Przeminęło nam zakończenie roku, egzaminy SAT. Odłączyliśmy się od społeczeństwa i przede wszystkim od Mel, by przeżyć jakkolwiek fakt, że nasz Melissa, którą znaliśmy i uwielbialiśmy najbardziej, zniknęła, a z nią moce Bramy i wszystkie wspólne chwile – czy smutne, czy szczęśliwe.

Melissa zniknęła.

Wyglądała identycznie, śmiała się, uśmiechała, ruszała, ale to już nie była ona. Tamta odeszła na zawsze i już nie wróci, a nam pozostanie ten gorzki smak porażki, jaką ponieśliśmy, gdy obiecaliśmy ją chronić. Gdy ja jej to przysięgałem.

Do oczu momentalnie naszły łzy, o których myślałem, że już dawno wyschły. Samochód Melissy nas minął, a ja, mało myśląc, odpiąłem pasy i wysiadłem z pojazdu. Reszta widocznie nie wiedziała, co zamierzałem. Sam tego nie rozumiałem, ale nogi samoistnie ruszyły, by zacząć biec za autem Mel. Niestety, byłem za wolny. Melissa odjechała, a ja zatrzymałem się na środku ulicy, ledwo będąc w stanie złapać urywany oddech.

Wszystko we mnie krzyczało, aby cokolwiek zrobić. Stella dawała mi znać, że powinienem się uspokoić, ale nie potrafiłem. Nie umiałem opanować uczuć, jakie we mnie właśnie buzowały i za wszelką cenę chciały się wyrwać na zewnątrz. To właśnie one sprawiły, że upadłem kolanami na powierzchnię asfaltu, łapiąc coraz większe oddechy, aż w końcu z mojego gardła wyrwał się ten żałosny krzyk, który brzmiał jak błaganie.

Błaganie, by ukochana osoba wróciła.

— MELISSA!

Wraz z wrzaskiem nastąpiło coś innego. Moja magia rozeszła się wszędzie wokół, tworząc małą falę uderzeniową. Wszystko wokół się zatrzęsło, ale ja dalej krzyczałem. Zdzierałem sobie gardło, chcąc, by jakikolwiek bóg – o ile jakiś istniał – dostrzegł moje cierpienie i się zlitował. Aby oddał mi dziewczynę, którą sobie ukochałem ponad wszystko.

Aby zwrócił mi moją Melissę.

W ciągu kilku sekund znalazła się przy mnie Maddy. Od razu mnie przytuliła, starając się jakoś zażegnać niebezpieczną sytuację, którą była destabilizacja mocy przez zbyt wielkie rozemocjonowanie. Nie kontrolowałem emocji, a to się mogło źle skończyć dla całej okolicy.

Starałem się jakoś uspokoić, ale nie potrafiłem. Miłość mojego życia odeszła na zawsze, a z nią jakaś cząstka mnie samego.

— Wszystko będzie dobrze, Jeremy... — wyszeptała Maddy, kiedy podniosłem wzrok na mocno oddalony samochód Mel. — Wszystko się ułoży.

Prawda była jednak inna. Już nic nie będzie takie samo. 


KONIEC TOMU PIERWSZEGO

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro