Rozdział 24: Melissa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zatrzasnęłam za sobą drzwi. Trzęsącymi się dłońmi zablokowałam je przesuwką. Oparłam się o nie plecami, stawiając tym samym dodatkową zaporę. Serce uderzało z całej siły. Oddech szalał. Popełniłam błąd. Powinnam była zbiec na dół i uciec wyjściem na ogród. Wtedy miałabym większą gwarancję, że może udałoby mi się zniknąć, zanim ktoś by mnie złapał. Niestety, haczyk istniał jeden. Ten mały kawałek – od schodów do pokoju – sprawił, że obraz przed oczami jeszcze bardziej się rozmazywał i rozdzielał.

Łapałam wdechy, próbując się uspokoić, kiedy to nagłe pukanie do drzwi sprawiło, że niemal serce wyskoczyło mi z piersi.

— Melissa?

Cholera...

Mama została z nimi sama. Jak ja mogłam ją tam zostawić?! Tak samo Mistic! Gdy zaczęłam uciekać, nawet się nie zastanawiałam. Nogi ruszyły się samodzielnie.

Ktoś szarpnął za klamkę, próbując je popchnąć.

— Melisso, otwórz drzwi! W tej chwili! — rozkazała mama.

Zjechałam plecami po drzwiach, ale nie usiadłam na podłodze. Opuściłam głowę, złapałam za nią, a z oczu ponownie popłynęły łzy. Bałam się, co mogło się stać, jeżeli bym uległa i uchyliła jedyną ochronę przed resztą.

Mama ponownie szarpnęła klamkę, jednak nie przyniosło to żadnego rezultatu. Nie mogłam się praktycznie ruszyć. Coś mnie paraliżowało. Sama myśl, że oni weszli do domu, sprawiała, że ciało zaczynało się trząść. Oddech jeszcze bardziej przyspieszył. Łapałam je szybko i ledwie przetrzymywałam je w płucach. Miałam wrażenie, jakbym na końcu każdego słyszała cichy świst. Nadal się trzęsłam, dłonie mi nieco mrowiły. Robiło mi się gorąco.

Błagam, niech tylko mama ich nie...

— Może my spróbujemy?

Szeroko uchyliłam powieki. Moja nadzieja właśnie umarła. Za drzwiami usłyszałam Jeremiego.

— Ale... — chciała zaoponować mama.

— Proszę — przerwał jej Jeremy. — To naszej winy jest teraz taka, a nie inna. Chcieliśmy z nią porozmawiać i wszystko naprawić.

Mama przez moment milczała. W duchu się modliłam, żeby nie wyraziła zgody. Może to i lepiej, że nie wróciłam do szkoły. Gdyby coś takiego miało miejsce w placówce, mogłoby się to źle skończyć.

— No dobrze — powiedziała w końcu mama.

Oddech momentalnie mi ugrzązł w piersi.

— Chcecie może coś do picia? Mamy sok pomarańczowy.

— Dziękujemy — odpowiedziała Aria.

W ciągu kilku sekund usłyszałam oddalające się kroki, a moment później ciche i spokojne pukanie. Dopiero teraz sobie przypomniałam, żeby w ogóle oddychać. Wypuściłam gwałtownie powietrze i ponownie je pobrałam.

— Mel... — zaczął spokojnie Jeremy. — To my. Chcieliśmy z tobą pogadać. Otwórz drzwi, proszę.

Usiadłam w końcu na podłodze, oparłam głowę o drzwi. Oddech jeszcze bardziej przyspieszył. Ledwie wydychałam powietrze, a już łapałam kolejny oddech. Powoli miałam wrażenie, że zaczynałam się dusić. Sięgnęłam koszulki, złapałam za jej materiał. Czułam, jak mocno i szybko biło mi serce. Praktycznie nie zwalniało.

— Mel?

Usłyszałam, jak coś lekko uderzyło o drzwi. Coś się do nich przysunęło.

— Mel, za moment się zapowietrzysz. Musisz się uspokoić.

Pierś powoli zaczynała boleć. Czułam dyskomfort. Ból rozlewał się po płucach, serce mnie kuło. Gardło niemal doszczętnie wyschło od pobierania tlenu przez usta.

— Mel, masz atak paniki. Musisz się uspokoić albo będzie gorzej.

Jakby to było takie łatwe! Pokój zaczynał mi się zlewać w jedną wielką plamę.

— Mel, posłuchaj mnie, proszę.

Odwróciłam głowę nieco w lewo.

— Zamknij oczy i złap głęboki oddech przez nos. Wiem, że to teraz trudne, ale dasz radę.

Spojrzałam z powrotem na pomieszczenie. Powinnam go posłuchać? Nigdy nie miałam ataku paniki. Nie miałam pojęcia, co robić, a ojciec Jeremiego był moim terapeutą... Wiedział, jak sobie poradzić z czymś takim.

Zamknęłam oczy, zakryłam usta dłonią i spróbowałam złapać głęboki wdech, wciągając tlen przez nos.

— Zanim wypuścisz powietrze, policz w myślach do dziesięciu. Potem wypuść powietrze powoli przez usta.

Raz... Dwa... Trzy...

Już ledwie po tym czułam, jak ciało powoli się odprężało. Naprawdę mi pomagał. Jego sposób zadziałał. Odliczałam dalej, by po chwili powoli wypuścić powietrze. Powtórzyłam to kolejne trzy razy, dopóki niemal objawy nie minęły całkowicie. Dopiero po chwili otworzyłam oczy, by dostrzec, że wszystko wróciło do normy. Co prawda, serce dalej waliło, ale nie tak, jak jeszcze przed chwilą. Położyłam dłoń na piersi, nadal czując lekki dyskomfort, ale znikał. Pomału, ale ustępował.

— Mel? — odezwał się ponownie Jeremy. — Już wszystko okej?

Nie odezwałam się. Nadal ich nie wpuściłam do pomieszczenia. Nie zamieniłam z nimi nawet słowa. Nie dałam znaku życia od tygodnia, a oni przyjechali, by jakoś się ze mną skontaktować. Jak powinnam to interpretować? Naprawdę się przejmowali moim losem?

— Rozumiem, że się boisz, ale masz moje słowo, że nic ci się nie stanie, Mel. Praktycznie niczego, co łączy się z naszym światem, nie rozumiesz i może ci się mieszać, dlatego, proszę, otwórz drzwi i daj sobie wszystko wytłumaczyć.

Zagryzłam dolną wargę.

— Jeremy, mogę ja spróbować?

Szerzej uchyliłam powieki, usłyszawszy Maddy.

— Jasne.

Odsunął się od drzwi.

— Mel, pamiętasz tamten poniedziałkowy telefon? Powiedziałaś: „Dajcie mi spokój", ale to niemożliwe. Jesteś moją przyjaciółką, Mel.

Po policzkach nagle popłynęły łzy. O ile to możliwe, otworzyłam oczy jeszcze szerzej. Ona naprawdę nazwała mnie swoją przyjaciółką. Nie sądziłam, że kiedykolwiek ktokolwiek mi coś takiego powie.

— Wiem, że nie znasz nas długo, ale w tak krótkim czasie znajomości sprawiłaś, że stałaś się poniekąd naszą codziennością. Każdy z nas ci powie, że nie chciał, żebyś się o tym wszystkim dowiedziała w tak traumatyczny sposób i jak najbardziej rozumiemy, dlaczego nas unikasz, ale proszę.

Skuliłam się pod drzwiami. Objęłam ramionami.

— Mel, jesteś moją pierwszą przyjaciółką ze środowiska zwykłych ludzi. I nie tylko moją, bo nas wszystkich.

Usłyszałam, jak pociągnęła nosem. Też się nieco popłakała? Razem z Maddy byłyśmy chyba identyczne. Wyznawanie tego typu rzeczy okazywało się na tyle emocjonalne, że żadna z nas nie potrafiła pohamować łez.

Ponownie odwróciłam głowę. Uniosłam wzrok na klamkę i nieco wyżej na zamek z przesuwką. Wystarczyło go lekko pociągnąć. Złapałam głębszy wdech.

Chcieli mi to wszystko wytłumaczyć. Wprowadzić w swój świat. Wtajemniczyć praktycznie nic niewnoszącą osobę w swoje społeczeństwo. Dla Maddy byłam pierwszą przyjaciółką ze środowiska ludzi, zaś ona dla mnie dziewczyną, która się do mnie odezwała na samym początku. To ją poznałam jeszcze przed szkołą. Choć kompletnie się taka nie wydawała, okazała się jedną z najmilszych osób, jakie spotkałam w ciągu całej swojej edukacji. Uznała, że mój akcent jest uroczy, podobał jej się mój styl i wciągnęła mnie wraz z Arią do ich zamkniętej grupy.

Ona też jest moją pierwszą przyjaciółką...

Nadal się bałam, a jednak jakaś dziwna siła mnie pchnęła, żebym się powoli podniosła. Chwilę mi zajęło, zanim stanęłam na prostych nogach i spojrzałam na drzwi. Pociągnęłam nosem. Wytarłam twarz rękawem bluzy.

— Mel, proszę. Nie mogę cię stracić...

Złapałam głębszy wdech, który kolejno powoli wypuściłam. Zbliżyłam się do drzwi. Złapałam za klamkę i blokadę.

— Odpowiemy ci na wszystkie pytania, tylko...

— Otworzę... — przerwałam jej słabo.

— Mel...

— Ale jak zrobicie coś podejrzanego, to zacznę krzyczeć.

Przez moment milczała. Dalej się bałam. Nic się nie zmieniło. Sama myśl, że mieli się znaleźć jeszcze bliżej, mnie przytłaczała, ale z drugiej strony rozumiałam coraz więcej. Przy mnie czuli się normalnie. Nie żyli tylko tym społeczeństwem, ale mogli się poczuć zwyczajnie.

— Jasne — odpowiedziała Maddy, a reszta za nią zawtórowała.

Trzęsącą się ręką złapałam za guziczek przy przesuwce. Odblokowałam zamek, a kolejno nacisnęłam klamkę. Pociągnęłam drzwi, umożliwiając wszystkim wejście, z czego od razu skorzystali. Każdy powoli i ostrożnie wszedł. Przymknęłam za nimi. Wolałam pozostać jedyną osobą, która znała ich sekret. Poza tym mama mogłaby pomyśleć, że zwariowaliśmy.

Złapałam głębszy wdech, po czym podniosłam na nich wzrok. Maddy się naprawdę popłakała. Wszyscy mi się przyglądali. Wyglądałam całkiem inaczej, niż zazwyczaj mieli okazję widzieć. Byłam w domu, temu też nosiłam ubrania domowe. Takie, których raczej bym nie wkładała, idąc do szkoły, bo dałoby się mnie zobaczyć z końca korytarza. Zwłaszcza tę jaskrawozieloną koszulkę, którą akuratnie miałam na sobie. Do tego dochodził też brak makijażu, przez co mieli idealny widok na mocno zmęczone oczy i widoczne zasinienie pod nimi.

— Okej... — zaczął Jeremy — nie za bardzo wiemy, od czego zacząć, dlatego... Masz może jakieś pytania? — Wyszedł bardziej przed szereg.

Jego ruch spowodował, że ciało samoistnie zareagowało. Praktycznie uderzyłam plecami o ścianę, pod którą się cofnęłam. Oddech nieco przyspieszył. Jeremy zaciął się w miejscu, by po sekundzie czy dwóch wrócić do poprzedniej pozycji. Zauważyłam na twarzach dziewczyn i bliźniaków, że zmartwiła ich moja reakcja. Instynkt kazał mi trzymać od nich przynajmniej dystans trzech kroków.

Wzięłam głębszy wdech, przełknęłam ślinę.

— Nie wiecie, od czego zacząć? — spytałam drżącym i cichym głosem.

Wyraźnie się zdziwili taką tonacją i zapewne samym faktem, że się odezwałam.

— Od początku. Chcecie, żebym się was nie bała, to powiedzcie, kim jesteście... — Zagryzłam wargę.

Jeremy oblizał górną wargę. Nie wiedzieć czemu, zrobiło mi się przez to nieco cieplej. Do głowy powróciła sytuacja, gdy byliśmy sami. Co się ze mną działo, że w takiej chwili o tym myślałam?!

Melissa, skup się, do diaska!

Jeremy wziął głębszy wdech, opuszczając wzrok. Zastanawiał się chyba, jak powinien zacząć.

— Nie jest nigdzie zapisane, jak powstała nasza rasa — zaczął. — Wiemy tyle, że naszym obowiązkiem jest chronić ludzi przed demonami. Sami jesteśmy mieszanką wszystkiego.

— Co masz na myśli? — dopytałam, niewiele rozumiejąc.

— Nie jesteśmy ludźmi — przyznał. — Ale też nie demonami, ani aniołami. W jakimś stopniu jesteśmy wszystkim po trochu, choć bliżej nam do człowieka.

Przełknęłam ślinę.

— Czyli nie zamieniacie się w tamto... coś?

Uśmiechnął się. Pokręcił głową.

— Nie, spokojnie — dodał, rozwiewając wszelkie wątpliwości pod tym względem. — Nie krzywdzimy ludzi, Mel. A przynajmniej dopóki nie musimy.

Wzdrygnęłam się lekko.

— Mu-musicie?

— To rzadki przypadek, Mel — wtrąciła się Aria. Przerzuciłam na nią wzrok. — Nawet bardzo. Robimy to tylko w ostateczności, gdy demon nie chce opuścić ciała żywiciela.

— Żywiciela?

Aria spojrzała na Jeremiego. Kiwnął głową.

— W większości złe demony żywią się krwią i ludzkim mięsem, ale mają swoje dodatkowe zagrywki, żeby jakoś upolować swoją zdobycz — powiedziała Aria.

Przełknęłam ślinę na taką informację. Zakryłam usta, by niczego przypadkiem nie zwrócić. Zrobiło mi się niedobrze, gdy tylko usłyszałam o braniu ludzi za pożywienie.

— Jest takich niewiele. Doczepiają się do ludzi i żywią się ich siłami. Osłabiają duszę, żeby w końcu przejąć władzę nad ciałem i się posilić. Taki pasożyt.

— Zeszliście z tematu — odezwał się Duncan, który stał z założonymi rękoma.

— Słuszna uwaga — zauważył Jeremy. — Wszystko po kolei.

Złapałam głębszy wdech.

— Skoro nie jesteście w stu procentach ani ludźmi, ani demonami, ani aniołami, to czym?

Jeremy przytaknął kilkakrotnie głową. Czyżby się spodziewał takiego pytania?

— Bliżej nam do ludzi, choć posiadamy kilka cech zarówno demonicznych, jak i anielskich. Grupuje się nas na mniejsze grupy, które odpowiadają za inne zadania. Każdy z nas należy do innej. Gdy kończymy treningi narzucone odgórnie przez rasę, wybiera się kilkoro najlepszych i tworzy się z nich zespół do zwalczania demonów. Niby każdy się do tego przygotowuje, ale nie wszyscy walczą. Zwykle są to jednostki z wielopokoleniowych rodzin.

— Czemu?

— Bo przez wieki spisywali informacje o demonach i uczyli wszystkiego swoich potomków. Posiadają największą wiedzę pod względem tych stworów i znają każdy sposób, by je zatrzymać, potrafiąc odpowiednio dobrać strategię na eksterminację demona. — Wziął głębszy wdech. — Przez wieki żyliśmy w ukryciu. Zwykle, gdy ktoś nas odkrył przez całkowity przypadek, czyściliśmy mu pamięć, choć posiadamy kilkoro zaufanych ludzi.

Uniosłam brwi zaskoczona.

— Czyli... Ktoś o tym wszystkim wie?

— Mała grupa, zaledwie kilka osób, którym ufa mój ojciec...

Niemal podskoczyłam, gdy ktoś zapukał do drzwi. Spojrzałam na powłokę, zza której wychyliła się mama, niosąca na tacce kilka szklanek z sokiem. Zacisnęłam wargi, nie wiedząc, jak powinnam się obecnie zachować. Odwaliłam scenę, przez co kobieta musiała się za mnie nieco wstydzić. Nagle w głowie pojawiła się myśl, że mogła o czymś usłyszeć. Szybko jednak zniknęła, gdy nijak nie pytała ani nie wydawała się przerażona.

— Częstujcie się do woli — powiedziała, po czym spojrzała na mnie i złapała za ucho. — A ty się zachowuj.

Po swoich słowach wyszła. Zamknęłam za nią drzwi, by kolejno przejść przez pokój do kąta, gdzie leżała pufa. Kątem oka zauważyłam, że Mistic wślizgnęła się do pomieszczenia, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi. Zajęłam miejsce na miękkiej poduszce, aby dać reszcie nieco przestrzeni. Sami postąpili podobnie. Większość usiadła na łóżku, jednak bliźniacy znaleźli się przy biurku, gdzie mama zostawiła napój i, z tego co zauważyłam, ciastka.

— Mało kto jest w stanie sprawić, abyśmy mu zaufali — zaczął ponownie Jeremy. — Ci, którzy o nas wiedzą, nazywają nas Cieniami. Głównie przez fakt, że działamy w cieniu. Robimy wszystko w ukryciu i nie zostawiamy po sobie śladu. Wszystko staramy się ukryć tak, by ludzie myśleli o jakimś dzikim zwierzęciu, które by mogło zaatakować zwierzęta w lesie bądź samych ludzi, jeśli byśmy nie zdążyli z pomocą.

Otworzyłam nieco szerzej oczy.

— Zdarzają się takie wypadki?

— Czasami — odpowiedział tym razem Leo. — Zwykle się to dzieje, gdy nagle dostajemy informację o pojawieniu się demonów.

— Może i nie są częste, ale to dość powszechne zjawisko — zauważył Jeremy. — Nie tylko u nas się to spotyka.

— Jest was więcej? — dopytałam nagle.

— Na jedno zbiorowisko Cieni przypadają wszystkie miasta osadzone wokół. Zwykle osiedlamy się w większych miastach i odpowiadamy za pomniejsze. W naszych obowiązkach nie walczymy tylko w Cleveland, ale też we wszystkich innych wokół. W Parmie, Strongville, Willoughby, czasami w Medinie, choć za nią już odpowiadają Cienie zamieszkujące Akron. Zwykle nie wchodzimy w paradę innym, chyba że sami nie mają wystarczającej ilości ludzi.

— Ilu was w sumie jest?

Jeremy splótł dłonie.

— Ciężko powiedzieć. Nasza liczba się cały czas zmienia.

— Jak was w sumie rozpoznawać? — Objęłam nogi ramionami.

— Srebrne oczy. Wszyscy je posiadamy. Niektórzy z domieszką błękitu lub zieleni. To jest najbardziej charakterystyczna cecha.

Zamrugałam kilkakrotnie. Do głowy wróciły wspomnienia, gdy po pierwszym dniu w szkole znalazłam się w klinice. Znalazło się tam kilka osób, które posiadały srebrne oczy.

— Zwykle domieszka jakiegoś koloru pomaga w dopasowaniu osoby do jednej z kilku grup.

— Grup?

— Jest pięć grup, do których się nas przypisuje. Już o tym mówiłem, ale nie wytłumaczyłem, o co z tym chodzi. Jest tego dość sporo, przez co idzie się pomieszać. — Spojrzał na resztę, która przyznała mu rację przytaknięciem. — Najbardziej licznymi grupami są Zaklinacze broni palnej i Zaklinacze broni białej. Ich jest w szeregach najwięcej. Pierwsza charakteryzuje się szarymi oczami z ciemnoniebieskimi odbłyskami. Do niej należy Duncan.

Spojrzałam na chłopaka. Faktycznie, w innym świetle jego tęczówki wydawały się o wiele jaśniejsze, aniżeli teraz.

— Druga grupa ma szare oczy, ale z brązowymi śladami. Kolejną grupą są Przywoływacze, do których należą Leo i Felix. Jak widać, ich oczy są szarozielone. Kolejno są Głoszący ze swoimi szarobłękitnymi tęczówkami. Do nich należy Aria. Najmniejsza grupa to Magowie.

— „Magowie"? — dopytałam dziwnie zainteresowana.

Nie wiedzieć czemu, wydało mi się to naprawdę ciekawe. Dodatkowo to uczucie niepokoju, które czułam od momentu, gdy weszli do pomieszczenia, powoli zaczynało opadać coraz bardziej. W piersi nastało jakieś dziwne ciepło, skóra zaczęła przyjemnie mrowić. Nie rozumiałam, co się działo. Ekscytacja?

Nie wiem.

— Do nich należy Jeremy ze swoimi oczami w kolorze czystego srebra — wtrąciła się Maddy. — Jest najmniejsza, bo do niej należą tylko głowy każdego siedliska Cieni.

— „Głowy siedliska Cieni..."?

— Cóż — rzucił Jeremy, drapiąc się po głowie — tak jakby przyszedłem na świat w rodzinie, która trzyma pieczę nad Cieniami...

Przerwał, przez co poczułam nagłą chęć, aby zrobić małe przesłuchanie.

— Ale?

Jeremy odwrócił wzrok.

— Ale nie tylko nad naszym zbiorowiskiem — powiedziała Aria. — To od przodków Jeremiego zaczęły się kształtować inne skupiska Cieni. Aktualnie ojciec Jeremiego i on sam są jedynymi potomkami tak starej krwi.

Zamrugałam kilkakrotnie.

— Moment.... — Podniosłam rękę, próbując zrozumieć, co ja właśnie usłyszałam. — Chcecie powiedzieć, że...

Maddy uśmiechnęła się podejrzanie, na co opuściłam dłoń. Zauważyła, że ta kwestia mnie mocno zaciekawiła.

— Drzewo genealogiczne Jeremiego ciągnie się od przynajmniej tysiąca lat — potwierdziła. — Jakby na to nie patrzeć, nie znamy dokładnej daty powstania społeczności Cieni.

Zamarłam. Takiej informacji się nie spodziewałam i kompletnie nie wiedziałam, jak powinnam zareagować. Co powiedzieć. Rodzina Jeremiego żyła na tych ziemiach od tak dawna?

— Wracając... — Jeremy złapał za kąciki oczu.

Tłumaczyli dalej, a ja nie przestawałam dopytywać, gdy chciałam poznać więcej informacji. Odpowiadali na każde pytania bez żadnego słowa sprzeciwu. Mówili o demonach, wspominali coś o artefaktach, napominali o sposobach radzenia sobie z demonami i jak zazwyczaj wygląda owa walka. Było tego naprawdę dużo, a każda nowa informacja dokładała się do już i tak bardzo wielkich puzzli, jakie powstawały w mojej głowie. Tłumaczyli to przez kilka godzin, a i tak raczej nie zdążyli ująć wszystkiego.

— Mam nadzieję, że to, co powiedzieliśmy, pomoże ci jakoś uporządkować informacje o nowej rzeczywistości, z którą przyszło ci się zderzyć — powiedział Jeremy. — Przykro mi, że wtedy zostałaś rzucona na głęboką wodę.

Przytaknęłam, łapiąc za palec wskazujący przy prawej dłoni. Ponownie jak kiedyś zaczęłam z niego zdrapywać lakier do paznokci.

— Mel, wszystko rozumiesz? Może coś jeszcze jest niezrozumiałe? — dopytała Aria.

— Wydaje mi się, że rozumiem... — Podniosłam na nich wzrok.

Bliźniacy dorwali Mistic, która chętnie się z nimi bawiła. Aria przyglądała im się z zazdrością – z tego, co udało mi się zauważyć, nie posiadała ona zbyt dobrego podejścia do zwierząt.

A raczej one same od niej uciekały...

Duncan praktycznie zjechał plecami na fotelu od biurka tak, że siedział z wyprostowanymi nogami i patrzył w przestrzeń, a Maddy i Jeremy spoglądali głównie na mnie, nadal zasiadając na krawędzi łóżka.

— Mam wrażenie, że jest jakieś „ale" — zauważył Leo, odwracając chwilowo uwagę od kotki.

Wzięłam głębszy wdech.

— Jedyne „ale" w tym wszystkim jest takie, że muszę to sobie wszystko poukładać w głowie. — Poprawiłam się i przetarłam bolącą głowę.

Nagle w pomieszczeniu rozbrzmiało piśnięcie z radości. Podniosłam zaskoczony wzrok, jednak nim zdążyłam coś zrobić, naskoczyły na mnie dziewczyny. Jęknęłam zaskoczona, a już w kolejnej chwili byłam przez nie przytulana. Akcja serca nieco przyspieszyła, ale nie zwróciłam na to szczególnej uwagi. Odwróciły ją zawroty głowy. Złapałam się za czoło, gdy wzrok się rozmazał.

Dziewczyny mnie puściły, widząc, że coś się działo. Chłopacy zareagowali identycznie. W ciągu kilku sekund widok się unormował, a ja dostrzegłam zaniepokojenie na twarzach każdego.

— Mel... — zaczęła Maddy, dlatego na nią spojrzałam — ile nie spałaś?

Opuściłam wzrok, ponownie zaczynając zdrapywać lakier z paznokci.

— Coś koło tygodnia? — wymamrotałam nieco zawstydzona.

— Jakim sposobem ty jeszcze masz siłę, żeby chodzić? — spytał Felix.

— I biegać — dodał Duncan.

Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam, co w ogóle powiedzieć.

— Naprawdę zamierzasz opuścić terapię? — odezwał się ponownie Jeremy.

Uniosłam wzrok zaskoczona. Jego ojciec im powiedział, że zrezygnowałam?

— Tata nam powiedział, dlaczego do niego chodziłaś.

Wzdrygnęłam się. Wiedzieli. O wszystkim wiedzieli. Znali sekret związany z zaburzeniami. Dowiedzieli się, co mi dolegało przez te wszystkie lata. Dlaczego nie spałam, czemu bałam się ich o wiele bardziej, aniżeli ktoś zdrowy i prawdopodobnie już się domyślili, co ja takiego robiłam wtedy w lesie. A może raczej, skąd się tam wzięłam.

Poczułam krople potu, które spłynęły wzdłuż kręgosłupa. Zaraz po tym nastąpił dreszcz, przebiegający po całym ciele. Objęłam się ramionami, opuszczając wzrok. Podkuliłam nogi.

— Czyli wiecie...

— Fakt, o wszystkim wiemy, mel, ale to nie zmienia faktu, że kompletnie nic się nie zmieniło — rzekła Maddy. — Nie rozumiem, czego się tak bałaś, ale zaburzenia nie sprawią, że się od ciebie odwrócimy.

Uniosłam na nią zaskoczony wzrok.

— Z zaburzeniami czy bez nich, nic nie zmienia faktu, że jesteś Melissą, którą uważamy za naszą przyjaciółkę — dodała Aria.

Poczułam, jak zapiekły mnie oczy. Ponownie zbierało mi się na łzy, ale nie mogłam płakać. Nie teraz. Nie chciałam. Nie przy nich.

— Mel, nie poddawaj się — poprosiła Aria. — Proszę...

— Jestem tym zmęczona... — przyznałam. — Męczę się z tymi zaburzeniami od dwunastu lat i wątpię, że mi przejdzie w najbliższym czasie...

— Mel, proszę...

Spojrzałam na Maddy.

— Walcz z tymi zaburzeniami...

— Nie rozumiecie. — Pokręciłam głową. — Od dwunastu lat wkładałam wszystkie siły, aby wyzdrowieć. Nic nie pomaga. Żadne leki, żadne leczenia sprawdzone ani te eksperymentalne, żadne terapie. Dosłownie nic, a ja już jestem tym wszystkim zmęczona. Chcę móc w końcu odpocząć, ale nie mogę. Nie ważne co zrobię, co powiem, nigdy żaden lekarz nie potrafił powiedzieć, co mi jest. Każdy powtarzał tylko te trzy zaburzenia, ale gdyby to było tylko to, to raczej bym się już z tym nie męczyła. Żaden lekarz nie potrafił mi pomóc...

— Ale też żaden nie posiadał magii — wtrącił się Jeremy.

Przeniosłam na niego wzrok.

— Co?

— Magią Cieni można wiele uczynić. — Machnął dłonią.

Jego oczy zalśniły na srebrno. Rękę oplątały jasne pasma energii nieznanego mi pochodzenia. Poczułam, jak serce nieco mocniej zabiło. Zaschło mi w ustach, a pod skórą ponownie wystąpiło dziwne mrowienie. Nie był to strach. Nie ekscytacja. Nie rozumiałam, co to takiego. Nigdy wcześniej nie miało nic takiego miejsca.

— Może ona by cię uleczyła? Tego nie wiem — odpowiedział od razu, gdy chciałam zapytać, czy to możliwe. — Sam tego próbować nie zamierzam. Mógłbym ci zrobić krzywdę, a tego nie chcę.

Zacisnął dłoń w pięść. Przełknęłam ślinę, widząc, jak jego święcące się tęczówki zatrzymują się na mnie. Momentalnie zabrakło mi powietrza, gdy na moich oczach przygasały, aż stały się takie jak wcześniej. Serce mocniej zabiło w nieznanym mi doznaniu.

— Porozmawiam o tym z tatą, ale nie chciałbym ci dawać ślepej nadziei.

Przytaknęłam.

— Nie wypisał cię z wizyt.

Uniosłam brwi zaskoczona.

— Jak to? — spytałam, nie rozumiejąc.

— Miał nadzieję, że wrócisz. — Jeremy się uśmiechnął. — Wszyscy mamy nadzieję, że wrócisz. Te wszystkie zaburzenia zagrażają twojemu zdrowiu, Mel, a nam na tobie zależy. W większym, czy mniejszym stopniu. — Zerknął na Duncana. — Dla nas jesteś ważna. Jesteś pierwszą osobą w naszym wieku, która się o tym wszystkim dowiedziała. Jesteś pierwszą osobą z normalnego świata, z którą się zaprzyjaźniliśmy. I jesteś pierwszą osobą, której powiedzieliśmy o naszym świecie osobiście. Pokazałaś nam świat od swojej perspektywy, sprawiając, że czasami zapominaliśmy, że jesteśmy Cieniami. Teraz pora, żebyśmy my pokazali ci to, co znamy od małego.

Przełknęłam ślinę. Ponownie zebrało mi się na płacz. Pociągnęłam nosem, opuściłam wzrok. Zacisnęłam wargi. To wszystko nie miało sensu, gdy się ich bałam. Teraz gdy lepiej to zrozumiałam, zaczynałam się zastanawiać, co dotychczas sprawiało, że chciałam wyzdrowieć. Robiłam to dla rodziców. Nie chciałam ich martwić. Miałam dość ich zmartwionego wzroku, gdy tylko się przy nich znajdowałam. Ostatnio ten cel porzuciłam. Znalazł się nowy. Pragnęłam wyzdrowieć, ale nie dla innych. Dla siebie.

Chcę się cieszyć, tak jak każdy inny życiem i nie martwić się, że ponownie w nocy będę lunatykować.

Podniosłam wzrok na chłopaka.

— Wrócę na terapię — oznajmiłam.

Dziewczyny obok się szeroko uśmiechnęły, a kolejno przytuliły z piskiem ekscytacji. Miałam wrażenie, że gdyby mogły, zaczęłyby skakać pod sufit.

— Mel — odezwał się jeszcze Jeremy.

Zerknęłam na niego.

— Od teraz należysz do świata Cieni.

Szerzej uchyliłam powieki.

— Znasz nasz sekret, więc jesteś jedną z nas. 


**********************************************

No, i tak oto dowiedzieliśmy się coś nie coś o Cieniach i Melissie udało się z nimi porozmawiać i chyba zaakceptować.

Mam nadzieję, że rozdział się podobał!

Dajcie znać koniecznie!

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro