Rozdział 32: Jeremy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie podobał mi się sposób, w jaki Duncan patrzył na Mel. Nie powinien się w ten sposób zachowywać względem nikogo, jednak problem istniał inny. Duncan miał w dupie rady innych. Rozumiałem, dlaczego Mel tak bardzo chciała się z nim zaprzyjaźnić. Nie pragnęła powtórki z poprzedniej szkoły, ale znałem chłopaka wystarczająco, aby wiedzieć, że nie zrobiłby czegoś takiego. Fakt, potrafił zachować się jak ostatni chuj, ale sam widziałem u niego te kilka twarzy, gdy się o kogoś martwił. Nie uzewnętrzniał swoich emocji, bo już raz zostały ugodzone na wskroś. Wolał każdego odpychać, a ja dopiero ostatnio zrozumiałem, dlaczego w ten sposób postępował.

Przez przeszłość, której nie da się zmienić...

Nie potrafił ufać ludziom, bo to przez jednego z nich został sam, a później szalę nienawiści do wszystkich przechylił tata, który, jak ostatnio mi wyznał, powiedział mu kiedyś coś przykrego, ale nie podzielił się, o czym owa informacja mówiła. Nie chciał się ze mną pokłócić. Wiedział, że uważałem Duncana w pewnym sensie za brata, a do tego wszystkiego pierwszą osobę, z którą przyszło mi się zaprzyjaźnić. Reszta doszła do nas później. On był pierwszy...

Opuściłem wzrok. Przeszłość nie należała do kolorowych. Każdemu z nas przydarzyła się przykra sytuacja. Odbiły się one u wszystkich. U niektórych na zachowaniu, jak w przypadku Duncana, część wolała to wyprzeć, ktoś rozmyślał nad tym w samotności bądź, jak w moim przypadku, miał tendencję do rozdrapywania ran i zastanawiał się „co gdyby".

W tym momencie usłyszałem podniesiony głos Cana. Usiedliśmy nieco inaczej, by być w pogotowiu, gdyby coś się wydarzyło. Sam się szykowałem, żeby – gdyby zaszła taka sytuacja – użyć magii. Wiedziałem, że wkurzony Duncan, to nieprzewidywalny Duncan. Nie wiadomo, co mógłby uczynić. Na pewno nie zakląłby broni i nie zrobiłby Mel krzywdy, ale zawsze istniała opcja, że coś by zrobił. Znajdowali się na mostku, wariantów istniało wiele.

— Może powinniśmy im przerwać? — zaproponowała Maddy.

— Duncan może coś odwalić... — zauważył Leo.

— A wtedy może być cienko... — dołączył się do jego wypowiedzi Felix.

Zerknąłem na nich, zastanawiając się nad propozycją. To była najlepsza opcja. Po prostu im przerwać i uważać, aby nie dostać rykoszetem, jednak nim jakkolwiek poinformowałem resztę o zaaprobowaniu pomysłu, wszyscy zerknęliśmy w stronę pomostu, usłyszawszy krzyk Mel. Po nim nastąpił plusk, jakby wpadła do wody, czego świadczyło wzburzenie na tafli i jej rozprysk.

Mel momentalnie zniknęła. Serce zabiło mocniej, uświadamiając sobie, że dziewczyna nie posiadała zbyt wiele siły w ciele i mogła mieć problem, aby w ogóle wypłynąć na powierzchnię. Ogromne przerażenie zawładnęło ciałem. Jak najszybciej zerwałem się z miejsca, by pobiec na pomost. Przy tym wyprzedziłem pozostałych, którzy także starali się jak najprędzej dotrzeć do Melissy. Stres delikatnie opadł, gdy Mel się wynurzyła. Na jej twarzy wystąpił strach. Nie widziała nigdzie żadnej drabinki, a Duncan najwyraźniej nie zamierzał nic robić. Zamiast tego patrzył w bok ze zmarszczonymi brwiami, co zauważyłem kątem oka.

Zatrzymałem się przy krawędzi mostka, złapałem jedną ręką za kołek tworzący rusztowanie kładki i wyciągnąłem do dziewczyny prawe ramię, wychylając się nieco nad zalew. Mel sięgnęła do dłoni, chwyciła za palce, dlatego od razu ją przyciągnąłem bliżej. Czułem niemoc, gdy nie mogłem jej wyciągnąć praktycznie natychmiast, bo brakowało mi jeszcze dodatkowej kończyny. Na szczęście nie znajdowałem się tu sam. Przy mnie znaleźli się bliźniacy. Pochyliłem się jeszcze bardziej. Mel zarzuciła mi jedno ramię na kark, dlatego chwyciłem ją tak, że niemal wyglądaliśmy jak przytuleni do siebie. Drugie złapał Leo i ją pociągnął. Jak podejrzewałem, nie posiadała za wiele siły, by cokolwiek zrobić samej, dlatego gdy znalazła się wystarczająco wysoko, Felix nieco ją podsadził, łapiąc ją pod udo.

Na plecach poczułem zaniepokojone spojrzenie dziewczyn. W obecnej sytuacji nie mogły zbyt wiele uczynić. Mogły tylko stać i czekać, aż Mel znajdzie się z powrotem na stałym lądzie. Zajęło to moment, aż Melissa ponownie znalazła się na drewnianym moście. Ugięły się pod nią nogi, przez co w ciągu kilku sekund wpadła wprost w moje ramiona. Ubrania stały się ciężkie, z włosów kapała woda, makijaż się rozmazał, a do tego się trzęsła zarówno z zimna, jak i z przerażenia.

Wystraszyła się, że nie dałaby rady się wydostać.

Zdjąłem szybko kurtkę, zarzuciłem ją dziewczynie na plecy. Mel miała problem z oddechem. Mogła się nałykać wody. Każdy poza Duncanem się zbliżył, jednak dziewczyna oparła się o moje ramię. Poczułem, jak serce nieco przyspieszyło, dlatego lekko ją przytuliłem. Przy tym potarłem jej plecy, dając do zrozumienia, że już wszystko było dobrze, jednak złość rozgorzała, gdy kątem oka zauważyłem, że Duncan nic sobie nie robił z zaistniałej sytuacji.

Wziąłem głębszy wdech, by kolejno odsunąć delikatnie Mel, na której plecach znalazły się także kurtki bliźniaków. Maddy dodatkowo oddała swoją chustę, przewiązaną wcześniej na szyi. Podniosłem się gwałtowniej, odwróciłem do Duncana i zacisnąłem pięści z całej siły. Niemal czułem, jak paznokcie przerywały strukturę skóry, a w ciele powstaje ciepło spowodowane gniewem.

— Czy ciebie już do reszty popierdoliło?! — uniosłem się na niego.

Wyraźnie zaskoczyłem pozostałych. Melissę zwłaszcza. Zawsze myśleli, że Duncana uważałem za najbliższą mi osobę, jednak tym razem po prostu przeciągnął strunę.

Chłopak jedynie na mnie zerknął, trzymając ręce założone na piersi.

— Nie zrobiłem jej krzywdy, więc nie rozumiem, o co ci...

— Melissa jest zmęczona! Co byś zrobił, gdyby nas tu nie było, a Mel by nie wypłynęła?! Nie spała osiem dni! Myślisz, że ma ona siłę, żeby pływać?!

Duncan odwrócił wzrok.

— Robisz problem, choć nie wiesz...

— Ja robię problem?! — Wskazałem na siebie, po czym na niego. — To ty wepchnąłeś Melissę do wody, choć doskonale zdajesz sobie sprawę, że Bramie nie może stać się krzywda! Myśl czasami, do cholery, i się, kurwa, ogarnij, bo powoli przestaję tolerować te twoje huśtawki nastrojów!

On jedynie prychnął. Pokręcił głową. Jego ruch spowodował, że dosłownie się we mnie zagotowało. Magia przeszła przez każdą żyłę, mięsień i narząd. Już chciałem się na niego rzucić, przywalić mu z całej siły, jednak zatrzymała mnie przemarznięta dłoń, która spoczęła na mojej zaciśniętej pięści. Zerknąłem na Melissę. Złapała za moją rękę, zanim zrobiłem coś głupiego.

— Nic mi nie jest, Jeremy — powiedziała spokojnie. — Nic się nie stało, jestem cała i zdrowa, więc nie musisz się na nim wyładowywać.

Nie rozumiałem, jakim sposobem stała się ona tak spokojna. Dosłownie moment wcześniej życie przeszło jej przed oczami – prawdopodobnie – a teraz stała się oazą spokoju, nie chcącą, abym dał nauczkę osobie, przez którą nie znajdowała się na niej chociażby jedna sucha nitka.

Mel, czemu ty jesteś taka dobra?

Odetchnąłem cicho, zerknąłem na chłopaka. Zauważyłem, że nieco się cofnął, jakby się obawiał, że coś mu mogłem jednak zrobić. Najchętniej sam bym go wepchnął do wody, ale musiałem się powstrzymać. Nie chciałem robić scen, ale gdy tyczyło się to Mel, puszczały mi wszystkie nerwy.

— Wracajmy — zarządziłem. — Mel musi się osuszyć.

Odwróciłem się do dziewczyny i podałem dłoń, by się podniosła z ziemi. Niemal od razu ruszyliśmy do auta, gdzie dziewczyny wepchnęły Melissę na przednie siedzenie, aby znalazła się jak najbliżej ogrzewania. Przy tym bliźniacy otulili ją swoimi kurtkami, samym narażając się na przeziębienie. Od razu skierowałem samochód w kierunku naszego domu. Jechaliśmy nieco dłużej niż zazwyczaj. Była dość wczesna pora, bo dochodziła trzynasta, jednak na ulicach znajdował się spory ruch.

Po jakichś czterdziestu pięciu minutach znaleźliśmy się pod naszym domem. Jako pierwsze z samochodu wyszły dziewczyny, by jak najszybciej pobiec i otworzyć drzwi. Usłyszałem jedynie, że szukały jakichś suchych ubrań pasujących na Melissę. W ciągu chwili znaleźliśmy się w budynku. Szedłem obok Mel, obejmując ją ramieniem, by nie traciła ciepła. Usłyszałem, jak pociągnęła nosem. Marzła.

Już na wejściu zauważyłem Maddy zbiegającą po schodach. Trzymała zwijkę ubrań, którą wręczyła Melissie. Kolejno zaprowadziliśmy dziewczynę do łazienki na parterze. Oparłem się o ścianę, cicho wzdychając.

— Duncan przesadził... — wycedziła Maddy. — Przysięgam, jak pójdzie spać, to wsadzę mu jego pistolety tak głęboko w dupę, że przy każdym kroku będzie następował strzał... — Założyła ręce na piersi.

— Wierz mi, sam bym mu coś najchętniej zrobił, ale siłą się powstrzymuję przed jakąś głupotą... — Przetarłem oczy.

Zerknęła na mnie zaciekawiona. Nie była jedyna, bo bliźniacy i Aria, w całości obładowani różnego rodzaju kocami, także na mnie spojrzeli. Niczego jednak więcej nie powiedziałem. Duncan moment wcześniej zniknął w kuchni, więc może nic nie słyszał. Gdyby tylko doszły do niego myśli, w których go niejednokrotnie ukatrupiłem, prawdopodobnie by się pogniewał i to srogo. Tym razem ostro przesadził, zachowując się w ten sposób wobec Melissy.

Nie słuchałem ich rozmowy, uznałem, że lepiej będzie, jeżeli to wyjaśnią między sobą, ale widocznie podjąłem niewłaściwą decyzję. Skończyło się tak, jak nie powinno.

— Pójdę po suszarkę do włosów — powiadomiła Maddy.

Odsunęła się od ściany, by kolejno pobiec piętro wyżej. Kilka sekund później uchyliły się drzwi łazienki, a w progu stanęła Mel, ubrana w przyduże białe dresy Maddy i jakąś znajomo wyglądającą bluzę kangurka. W ciągu kilku sekund skojarzyłem fakty. Ta część garderoby należała niegdyś do mnie, ale zaginęła w niewiadomy mi sposób. Oczywiście już wiedziałem, co się z nią stało. Maddy musiała ją podkraść, bo się jej spodobała.

Musiałem przełknąć ślinę, poczuwszy nagły ucisk w piersi. Nie spodziewałam się, że Maddy da Melissie akurat takie ubrania, ale faktycznie, te powinny sprawdzić się najlepiej. Na pewno się ogrzeje.

Aria oddała dwa koce bliźniakom. Podeszła do Melissy trzymającej swoje mokre ubrania i je od niej odebrała.

— Wrzucę je do suszarki — powiadomiła, odbierając części garderoby.

Widziałem, jak Melissa chciała coś powiedzieć, ale nie było jej dane. Aria już zniknęła w pomieszczeniu. W ciągu chwili dołączyła do nas Maddy, niosąc kilka rzeczy, w tym suszarkę. Odsunąłem się od ściany, by kolejno poprowadzić Mel w stronę salonu. Przy tym odebrałem od Leo trzy koce – nie miałem pojęcia, po co aż tyle, ale wolałem nie zadawać zbędnych pytań.

— Zrób jej herbaty — poprosiłem, na co przytaknął.

— Mel, ile sypiesz cukru do herbaty? — dopytał, zanim zniknął w kuchni.

— Em... Nie sypię. Wolę łyżeczkę miodu.

Przytaknął, po czym zniknął za zakrętem. Tak od razu usłyszałem, że coś rzucił do Duncana, ale ten nijak nie zareagował. Po prostu wyszedł i podszedł do łuku wejściowego, gdy zauważył, jak sadzaliśmy Melissę na jednej z kanap z najbliższym gniazdkiem, aby Maddy miała możliwość wysuszenia włosów dziewczyny. Felix i Aria, która akurat dołączyła, dosłownie obwiązali ją kocami, jakbyśmy znaleźli się na Antarktydzie z pięćdziesięcioma stopniami na minusie.

Mel się uśmiechnęła załamana, widząc zachowanie tej trójki. Maddy stanęła za nią, złapała jedno pasmo jej włosów, a kolejno je przeczesała. Już po chwili włączyła suszarkę, aby pozbawić włosy zbędnej wilgoci. W międzyczasie do pomieszczenia wszedł Leo, niosąc kubek herbaty, który odłożył na stolik kawowy. Wszyscy usiedliśmy, oczekując końca szumu wywoływanego przez używany sprzęt.

Minęło pół godziny, aż Maddy odłożyła urządzenie na bok i ponownie rozczesała kosmyki Melissy, które aktualnie zyskały więcej objętości, która opadła niemal od razu po ich ułożeniu. Mel podniosła na mnie wzrok. Siedziałem obok niej, opierając się łokciem o zgięcie kanapy i przyglądając się zabiegowi.

— Co jest? — dopytałem, gdy nie odwróciła wzroku choćby na moment.

— Zastanawia mnie pewna kwestia — wyznała.

— Jaka?

— Wcześniej powiedziałeś, że „Bramie nie może stać się krzywda" — zacytowała. — Co miałeś na myśli?

Uchyliłem szerzej powieki. Nie zwróciłem wcześniej uwagi, że powiedziałem coś, o czym Melissa nie miała widzieć.

Cholera...

Nie powinna być świadoma, że teraz...

— Jeremy?

Podniosłem na nią opuszczony przed momentem wzrok. Marszczyła brwi, a w oczach widniało niezrozumienie. Zerknąłem na resztę, a oni przytaknęli zgodnie, że musieliśmy wprowadzić w to Melissę. Nie mogliśmy się wymigiwać tylko i wyłącznie przez to, że miałem zbyt długi jęzor, gdy uniosłem się na Duncana. Nie mieliśmy innego wyboru, jak tylko opowiedzieć o wszystkim Melissie po raz kolejny.

Wziąłem głębszy wdech i odetchnąłem ciężko.

— Gdy tylko Cienie znajdą Bramę — zacząłem — mają bezwzględny obowiązek jej chronić.

Zmarszczyła brwi.

— Nie rozumiem... — przyznała.

Złapałem głębszy wdech, starając się dobrze obmyślić, jak odpowiednio jej to wytłumaczyć.

— Brama nie może zostać ranna. Nigdy. — Przełknąłem ślinę.

— Rozumiem coraz mniej. — Poprawiła się, by usiąść ze skrzyżowanymi nogami. — Chcesz powiedzieć, że...

— Robimy za takich twoich osobistych ochroniarzy — wtrącił się Leo.

— Ale po co? — Pokręciła głową.

— Bo demony lgną do twojej krwi i mięsa — rzucił chamsko Duncan.

— Brutalnie rzecz ujmując — zripostowałem.

Chłopak jedynie prychnął pod nosem.

— Demony szukają źródeł ciepła — wytłumaczyłem. — Gdy je wyczują, atakują. W przypadku Bram tak nie jest, bo cała energia poświęcana na otwarcie i zamknięcie przejścia dla demonów ulatuje, a ciało traci cała magazynowane ciepło. Niektóre inteligentniejsze demony czekają, aż Brama odzyska siły i je atakują, ale nie rozumiemy dlaczego. Już dawno mogłyby zaatakować innych ludzi, których by wyczuły.

Na twarzy dziewczyny wystąpił cień strachu.

— Jesteś pierwszą Bramą, jaką przyszło nam spotkać. Wielu rzeczy nie wiemy, ale jesteśmy niemal pewni, że demony mogą zacząć na ciebie polować, jeżeli coś by ci się stało. Dlatego musimy cię chronić.

Przełknęła ślinę.

— Skoro tak się sprawy mają... — Melissa podniosła wzrok na Duncana. — To chyba powinnam ci podziękować, Duncan.

Chłopak parsknął. Zamrugałem szybko.

— Co masz na myśli? — dopytałem, nie rozumiejąc sytuacji.

Nie byłem jednak jedyny. Każdy w pomieszczeniu uniósł wzrok na naburmuszonego chłopaka. Dla wszystkich wydawało się to niemal dziwne, aby Melissa dziękowała za coś Duncanowi.

— Duncan mnie odepchnął, gdy tamto małe latające coś, co wyleciało z cienia, chciało mnie zaatakować — wyjaśniła pokrótce.

— Nie „tamto małe latające coś", tylko pierdolona Holajka! — Duncan podniósł nieco głos.

— Holajka tam była?! — zapytaliśmy chórem.

— Co to „Holajka"? — dopytała Mel.

— „Małe latające coś" — zacytował Duncan, odpowiadając chamsko.

Mel miała prawo nie wiedzieć. Fakt, należała do tego świata, ale nikt jej nie wyłożył wszystkiego czarno na białym. W tym rejonie coś takiego było karygodne. Każda osoba posiadająca choć jedną, najmniejszą komórkę z zaszczepionym genem Cienia, posiadała prawo, aby znać choćby bestiariusz, ale w przypadku niewiedzy Melissy, nie mogłem nic poradzić. Nie potrafiłem jeszcze przetransferować wiedzy komuś innemu. Tata nie chciał mnie tego nauczyć, bo twierdził, że to zbyt niebezpieczne, ale w obecnej sytuacji naprawdę by się przydała ta umiejętność.

— Holajka to taka jakby wróżka — wytłumaczyłem. — Ma może z osiem centymetrów, skrzydełka i oczy jak ważka, ale ciałko przypomina nawet nieco ludzkie. W większości, bo przy górnej parze kończyn posiada coś jakby odnóża chwytne u modliszki. Niby są niepozorne, ale potrafią być wredne i krwiożercze. Lubią atakować z zaskoczenia i wlatywać do ucha, aby zabijać od środka.

Mel przełknęła ślinę.

— Raczej się nie pokazują, gdy na zewnątrz panuje dzień, ale znajdowaliśmy się w zacienionym miejscu, więc dla nich środowisko idealne.

Zerknąłem na Duncana. Czułem gule w gardle i doskonale wiedziałem, co ją powodowało. Poczucie winy, bo się na niego uniosłem, choć tak naprawdę ratował Melissę. Nawet nie zauważyłem tamtej Holajki, która leciała na Mel. Powinienem się w takim wypadku cieszyć, że nic się jej nie stało, ale tak się nie działo. Żadnego rodzaju szczęście we mnie nie narastało. Ani teraz, ani później, gdy już odwiozłem Melissę do domu, bo jej ubrania wyschły.

Wchodząc z powrotem do domu, natknąłem się na tatę, który akurat zdejmował buty na wejściu, by schować je do szafki stojącej na korytarzu. Wyprostował się, zakładając ręce po bokach i zmierzył mnie wzrokiem. Nie rozumiałem, o co chodziło, ale czułem w kościach, że nie zajmie dużo czasu, aż się dowiem.

— Wagarów wam się zachciało?

Po plecach od razu przeszedł dreszcz.

— Tato, ja ci to wytłumaczę... — powiedziałem nieco ciszej.

— Ja mam nadzieję. — Skrzyżował ręce na piersi.

— Melissa dziwnie się zachowywała, od kiedy wyszło, że jest Bramą...

Uniósł brwi zaskoczony.

— Chcieliśmy się dowiedzieć, co się działo — dodałem. — Wyszło, że Melissa boi się zasnąć. Myśli, że jak tylko zamknie oczy, to wypuści demony.

Opuścił ręce, włożył je do kieszeni. Wydawał się, jakby wiedział, że to się może wydarzyć, co, szczerze powiedziawszy, mocno mnie zaskoczyło. On zdawał sobie sprawę, że mogło się coś takiego stać.

— Porozmawiam z nią na kolejnej sesji i wytłumaczę, co i jak.

Przytaknąłem.

— Jest jeszcze inna sprawa.

Zerknął na mnie zaniepokojony.

— Demony zaczynają szukać Melissy...

Tata wziął głębszy wdech. W ciągu kilku sekund kiwnął głową, dając mi tym samym znak, abym poszedł za nim. Znaleźliśmy się w jego gabinecie. To tam przez kilka następnych godzin dyskutowaliśmy na temat Melissy i co moglibyśmy zrobić, aby chronić jej dodatkowo. Za każdym jednak razem zatrzymywaliśmy się w martwym punkcie. Musieliśmy coś szybko wymyślić, póki to pozostawało pojedynczym incydentem, ale ani mi, ani tacie nie przychodził do głowy inny pomysł, który nie mówiłby o pilnowaniu jej dwadzieścia cztery na siedem.

W końcu stwierdziliśmy, że musimy się z tym przespać. Ze zmęczonymi głowami niczego sensownego byśmy nie wymyślili, więc nie pozostawało nic innego, jak zostawić to na kolejny dzień.

Wyszedłem z gabinetu taty, dzięki czemu zobaczyłem za oknami ciemność. Wyjąłem z kieszeni komórkę, chcąc sprawdzić, jaki mieliśmy czas. Zegar wskazywał dwudziestą, co znaczyło, że rozmawiałem z tatą od czterech godzin. Podniosłem wzrok, zerknąłem na korytarz, a kolejno na schody. Słyszałem, jak bliźniacy ze sobą gadali, a z nimi dziewczyny. Wziąłem głębszy wdech.

W piersi powstało nieprzyjemne uczucie poczucia winy, które starałem się wygłuszać przez większość dnia. Niestety, teraz, gdy słońce już zaszło, a ja czułem wyczerpanie związane ze Stellą, poczucie wzrosło trzykrotnie silniej. Nie miałem już siły tłumić emocji. Musiałem iść pogadać z Duncanem i go przeprosić.

Wziąłem głębszy wdech, by kolejno ruszyć do schodów. Wbiegłem na piętro, gdzie od razu obszedłem klatkę schodową, by zapukać do odpowiednich drzwi – tych znajdujących się niemal na samym środku ściany. Nic nie usłyszałem, więc do głowy mi wpadł pomysł, że Duncan może siedział ze słuchawkami na uszach, ale ta myśl od razu zniknęła, gdy poczułem chłodny powiew wiatru wychodzący spod powłoki. Odetchnąłem, domyślając się już co i jak.

Siedział na dachu.

Wszedłem do pomieszczenia, a tam niemal od razu rzuciło mi się w oczy otwarte na oścież okno. Westchnąłem, przeszedłem przez pokój, by kolejno wejść na parapet i samemu wyjść przez lukarnę. Ostrożnie, uważając, aby się nie poślizgnąć, zszedłem do Cana siedzącego na dachówkach. Jego włosami poruszał delikatnie wiatr. Dziwiłem się, że nie przeszkadzało mu zimne powietrze, ale nie chciałem od tego zaczynać rozmowy.

W tym momencie zobaczyłem, jak rzucił peta do rynny. Złapałem głębszy wdech, wiedząc, że gdyby tata się o tym dowiedział, ukręciłby mu łeb.

— Powoli zaczyna mi brakować pomysłów, aby tłumaczyć tacie, że wcale nie czuje dymu nikotynowego w domu — powiedziałem, zajmując miejsce obok niego.

— Nie wiem, po co ratujesz mi bez przerwy dupę. — Oparł się na prostych ramionach o dachówki.

— No wiesz, jesteśmy prawie jak bracia, mieszkamy ze sobą od czwartego roku życia, więc to raczej normalne, że będę cię krył, dopóki nie stwierdzisz, że koniec z tym smrodem.

Parsknął cicho. Przy tym zauważyłem, że na twarzy Duncana powstał mały uśmiech. Ta mimika nie była udawana, jak to robił niemal bez przerwy przy pozostałych, starając się dawać obraz samego siebie, nieposiadającego żadnych emocji. To jednak tylko maska, którą zakładał, by nie zostać przez nikogo skrzywdzonym. Tylko ja wiedziałem, jak bardzo uczuciowy i wrażliwy potrafił się stać. Znałem go najlepiej w całym domu.

Wziąłem głębszy wdech.

— Przepraszam, że się wcześniej uniosłem — powiedziałem, czym spowodowałem, że na mnie zerknął spokojnym wzrokiem.

W tym zerknięciu nie znajdowała się ani odrobina burzy, jaką widziała często reszta. Duncan wolał czasami mniej mówić, a więcej słuchać i rozmyślać. Prawda, czasami zachowywał się nierozważnie, bywał uparty i wredny, ale tak naprawdę to dobry przyjaciel, który nigdy by mnie nie zdradził. To wiedziałem na sto procent. Gdyby coś się działo, zawsze mogłem na niego liczyć – nawet jeśli zegar wybijał trzecią w nocy.

Kłóciliśmy się, ale potem zawsze zakopywaliśmy topór wojenny. Nie lubiliśmy pozostawać w nieprzyjacielskich relacjach. Zbyt długo się znaliśmy, by to miało zniszczyć tę znajomość.

— Powinienem był cię najpierw wysłuchać, zanim chciałem się na ciebie rzucić z pięściami.

Przytaknął, uśmiechając się lekko.

— Spoko, nic się nie stało. — Wyprostował jedną nogę. — Wiem, że przesadziłem z tym wepchnięciem Melissy do wody, ale... Tylko to mi wtedy wpadło do głowy. Nie miałem jak zakląć pistoletów, więc pozostawało zrobić unik. Pamiętałem, że Holajki nienawidzą wody, więc popchnąłem Meli, zanim w ogóle pomyślałem.

Oparłem się łokciami o kolana.

— Czemu ty jej tak nie lubisz?

Wziął głębszy wdech.

— Szczerze?

Przytaknąłem.

— Powoli sam już nie wiem.

Kiwnąłem głową, widząc, że mówił prawdę. Nie okłamałby mnie. Nie umiał.

— Jeremy...

Zerknąłem na niego zaciekawiony. Spojrzał mi w oczy. Wydawał się zdeterminowany.

— Zakochałeś się w Mel, prawda?

Uniosłem brwi, momentalnie zamierając.

Czy się zakochałem? I to po uszy...


*****************************************

I tak oto Jeremy się przyznał przed samym sobą do sympatii względem Melissy.

Jak podobał się rozdział? 

Co powiecie na nieco innego Duncana pod koniec? Kogoś zaskoczył swoim dość spokojnym usposobieniem? A przynajmniej sposojnym jak na niego XD

Dajcie znać koniecznie, jak podobał wam sie rozdział!

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro