Rozdział 22: Jeremy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Westchnąłem, zakładając ręce na piersi. Starałem się całkowicie zignorować co rusz napływające wiadomości na messengerze. Reszta pisała na grupie, rozpatrując istniejące opcje, aby z powrotem przekonać do nas Melissę.

Nie widzieliśmy jej od tygodnia. Nie odpowiadała na wiadomości, choć je odczytywała. Każdy wysyłał jej lekcje, aby choć była na bieżąco. Możliwe, że w jakimś stopniu się uspokoiła, skoro już normalnie włączyła telefon. Nie dawała jednak żadnego innego odzewu. Wolała się odsunąć, co tata uznał za pewnego rodzaju wyparcie.

Od kiedy się dowiedzieliśmy, co dolegało Mel, o wiele lepiej rozumieliśmy, dlaczego wolała się odsunąć. Zaburzenie, przez które bez przerwy niemal się bała, nakazywało jej się odciąć. Obawiała się, że zrobilibyśmy jej krzywdę. Przez to wszystko widziała w nas identyczne demony, co Saringia.

Przerzuciłem kolejną stronę w książce. Ukrywałem ją pod ławką. Zajęcia historii niespecjalnie mnie interesowały. Nie byłem jedyny. Gdyby kogoś to ciekawiło, jakakolwiek osoba w sali słuchałaby, co nauczyciel miał do powiedzenia, a tymczasem wszyscy siedzieli w telefonach.

Wziąłem głębszy wdech.

Od kiedy tata kazał nam dać Melissie czas, niemal bez przerwy myślałem, co mógłbym zrobić, żeby znów się do nas przekonała. Nie umiałem dłużej zaprzeczać, że się przywiązałem. Nie znałem jej długo, a jednak sprawiła, że wyszedłem z rutyny, gdzie codziennością była jedynie szkoła i ochrona ludzi przed demonami. Gdy ona się pojawiła, cały świat dosłownie zadrżał dla mnie. Zacząłem bardziej zwracać uwagę na otoczenie. Gdzie nie spojrzałem, widziałem ją. Życie nie skupiało się już tylko na dwóch rzeczach. Doszło do tego nieco rozrywki. Miałem wrażenie, że ta stoicka statua, którą się stałem od momentu przyjęcia Stelli, powoli pękała, bo w uderzyła w nią jakaś strzała. Tym grotem była Melissa, której uśmiech usuwał wszelkie smutki i zmartwienia, ale teraz...

Zabrakło go.

Niczego nieświadoma Melissa i jej szeroki uśmiech, którym obdarzała praktycznie każdego, zniknęły. Do tego przez nas. Łącząc kropki, z łatwością dało się wywnioskować, skąd wzięła się wtedy w lesie. Lunatykowała. Słyszałem o wielu przypadkach chodzenia we śnie, jednak nie pamiętam, by coś takiego miało miejsce. Nie na taką skalę. Może i komuś się to przydarzyło, ale miałem o tym wspomnień.

Telefon zaczął wibrować. Zostałem oznaczony na grupie. Dalej jednak nie spoglądałem na komórkę. Zamiast tego stukałem palcami w grzbiet książki. Nie mogłem się skupić. Tę historię pożyczyłem od Melissy, a skoro się nas bała, to jak miałem jej ją oddać? Choć nie, pozostawał gorszy problem niż to. Patrząc na strony, widziałem dziewczynę tamtego południa, gdy z nią siedziałem i kiedy jeszcze nie zdawała sobie sprawy, w jakim żyła świecie.

Może mogłem coś wtedy zrobić? Możliwe, że byłem w stanie jej to na spokojnie wyjaśnić, jednak teraz chyba to przepadło. Czy gdyby tamta jedna sytuacja dobiegła końca... Nie, to by nic nie dało. Nawet jeśli bym ją pocałował, nic by się nie zmieniło. Gorzej, mogłoby to jedynie pogorszyć. Ostatecznie jednak zrobiłem krok w jej stronę, choć nawet nie wiedziałem dlaczego. Czemu wtedy ucałowałem jej policzek? Co takiego mnie do niej przyciągało?

Komórka ponownie się ruszyła.

Mel posiadała w sobie coś, czym sprawiała, że nie dało się jej zostawić. Czyżby miało to związek z tym, jak wiele posiadała tajemnic? A może to kwestia tego, że jej nie wyczułem? Coś musiało tworzyć tę aurę, przez którą nijak nie można się od niej odwrócić i zostawić, aby sprawy dokończyły się same. Choć w przypadku tej sytuacji raczej by nie było to zbyt możliwe.

Złapałem się za głowę, by przeczesać włosy. Pociągnąłem za nie nieco.

Kim ty, u diabła, jesteś, Melissa? Co jest w tobie tak wyjątkowego, że nijak nie chcesz mi wyjść z głowy?

Telefon ponownie dał o sobie znać, dlatego wreszcie chwyciłem za urządzenie leżące na blacie. Odblokowałem ekran z zaciśniętymi ustami. Miałem powoli dość tego aparatu... Gdyby nie fakt, że umożliwiał łatwiejszą komunikację, rozwaliłbym go o ścianę. Czat od razu skierował mnie na sam koniec około czterystu powiadomień.

Felix:
O proszę, ktoś tu w końcu zwrócił uwagę, że istnieje czat...

Leo:
Człowieku, ile można ignorować telefon, gdy ktoś cię oznacza od pięciu minut?

Aria:
Już nie przesadzajcie...
Minęły ze trzy...

Maddy:
Mniejsza

Duncan:
Ktoś się tu zaczytywał w książce

Maddy:
Powiedziałam: mniejsza!
To teraz nie ważne
Ważniejsze jest, że jakoś musimy dotrzeć do Mel
Mam dość czaekania
Czekania*
Nie odezwała się od tygodnia
Mam złe przeczucia

Aria:
Nie tylko ty
Ja też mam dość czekania
Jeszcze trochę i zwariuję

Felix:
Do wariatkowa idziemy razem

Leo:
Ja się chyba dołączę

Duncan:
A ja pojadę na Hawaje

Maddy:
Ho, ho, ho
Ni chuja
Zaciągnę cię tam z nami

Wziąłem głębszy wdech. Reszta też się martwiła. Nawet Duncan, choć starał się tego nie pokazywać. Gdy wyszło, co dolegało Mel, przyszedł do mnie wieczorem, żeby pogadać. Coś go ruszyło, żeby mi powiedzieć, że chyba powinien przeprosić Mel, bo tamtego wieczora na nią naskoczył. Cóż, naprawdę wtedy myślałem, iż go ktoś podmienił albo chwilowy brak tlenu, którego doznał przez Maddy, poprzestawiał mu coś w głowie.

Czasami nie rozumiałem, dlaczego z takimi sprawami przychodził akurat do mnie, ale później sobie przypominałem, że przecież miałem kiedyś zająć miejsce taty i stanąć na czele rasy.

„To mi się trafiło", jak to mówiła reszta, gdy mi nieco dokuczali.

Cienie, jedna z dwóch istniejących społeczności, ukrywających się pośród ludzi, którzy nawet nie zdawali sobie sprawy, że demony to prawda, i to akurat na mnie wypadło, że kiedyś miałem się zająć całą rasą – a przynajmniej częścią, która osiedliła się w Cleveland kilkanaście stuleci temu.

Oblizałem wargi, wcisnąłem okienko do wpisywania wiadomości. Reszta podzielała fakt, że nie mogliśmy dłużej czekać. Jeżeli dalej będziemy zwlekać, Mel może się już nigdy nie odezwać. Tata miał rację, że potrzebowała ona czasu, aby sobie co nieco poukładać, ale co niby? O niczym nie wiedziała. Znała jedynie szczątkowe informacje.

Zacząłem pisać.

Jeremy:
Po zajęciach jedziemy do Mel

Cała piątka się do mnie odwróciła. Gdy podniosłem na nich wzrok, przytaknęli, aprobując decyzję. Musimy jej wytłumaczyć każdy szczegół, a bez kontaktu to niemożliwe. Wiedział o tym każdy, nawet Duncan, który nieco niechętnie kiwnął głową.

***

— Dobra, pojedziemy do niej i co? — spytała Maddy, popychając drzwi głównego wyjścia. — Nie mamy pewności, że nas w ogóle wpuści.

— Musimy mieć nadzieję, że będzie któryś z jej rodziców — zaczął Leo. — Powinni nas wpuścić. Widzieliśmy ich kilkukrotnie, gdy podjeżdżali po Mel. Wydawali się w porządku.

— Gorzej, jeżeli powiedziała, że nie chce nas widzieć — zauważył Felix.

— Bądźmy dobrej myśli! — Wbiła się między nich Aria. Podniosła ręce, zacisnęła pięści, jakby starając się dodać sobie odwagi. — Musimy mieć nadzieję. „A wiara jest podstawą tego, czego się spodziewamy, i dowodem tego, czego nie widzimy".

— Czasami się naprawdę zastanawiam, jakim sposobem ty zapamiętałaś całą Biblię, a nie jesteś w stanie zapamiętać daty wojny secesyjnej — rzuciła pod nosem Maddy.

— Umiem ją zapamiętać!

Maddy uśmiechnęła się złośliwie.

— Tak? To podaj mi datę jej rozpoczęcia.

Aria się zacięła. Spojrzała po bliźniakach, oczekując pomocy, jednak ci także na nią patrzyli. W ciągu kilku sekund Aria warknęła pod nosem i założyła ręce na piersi.

— Ja się tak nie bawię...

Cała trójka się zaśmiała.

— Wracając — odezwał się nagle Duncan. — Maddy słusznie zapytała, co my w ogóle zrobimy.

— Kuźwa, Duncan — rzucił zaskoczony Leo. — Ty przyznałeś rację Maddy i nie rozpadłeś się w drobny pył! Toć to cud!

— Bardzo zabawne... — Zabił chłopaka wzrokiem.

— Powiemy jej wszystko — odpowiedziałem, kończąc owijanie w bawełnę. — Wszystko, co wiemy od momentu powstania Cieni.

Zapadła chwilowa cisza, którą przerwała Maddy.

— Jesteś pewny, Jeremy?

— A mamy inną opcję? — Spojrzałem na nią, zatrzymując się przy samochodzie, by znaleźć w kieszeni klucze. — Jeśli chcemy, żeby nam znowu zaufała, nie możemy powiedzieć jej tylko półprawdy. Musi dowiedzieć się o wszystkim.

Odblokowałem zamki w aucie. Wszyscy zajęli miejsca, by po chwili wyjechać z parkingu. Jechaliśmy w ciszy, którą przerywała cicha muzyka lecąca w radiu. Słyszałem piosenkę Stay w wykonaniu Zedd'a i Alessii Cary. Nie zwracałem na nią uwagi. Bardziej skupiałem się na tym, jak w ogóle rozmawiać z Mel. Od czego zacząć? Nie, ważniejszą kwestią był sposób, w jaki w ogóle do niej podejść, żeby się nas nie bała.

— Ej... — zaczął Duncan — tak czysto hipotetycznie, jeżeli teraz nam się nie uda z nią porozmawiać, to się poddajemy?

Aria i Maddy spojrzały na niego z niedowierzaniem. Próbowały mieć nadzieję, że uda nam się porozmawiać z Melissą, a ten, jak zawsze, musiał kopać sobie własny dołek na grób. Coraz bardziej miałem ochotę go kiedyś zapytać o wielkość trumny, ale wolałem nie wywoływać wilka z lasu. Poza tym nie byłem chujem, jak co poniektórzy w tej paczce.

— Chcę wiedzieć tak na wszelki wypadek, czy dziewczyny nie będą potrzebowały zapasu chusteczek...

— Duncan, jeszcze jedno słowo i cię tu wysadzę — zagroziłem, tym samym przerywając jego wywód.

Prychnął, kręcąc głową. Nie rozumiałem jego pobudek, by każdemu grać na nerwach. Nie miało to sensu, bo jedynie wprowadzał niepotrzebny konflikt do grupy, którego powinniśmy unikać. Dla nas to niebezpieczne. Gdyby w czasie akcji coś się komuś stało, a druga osoba by mu nie pomogła, od razu wyszedłby z tego kolejny raban, że wyszło to na umyśle. Duncan prowokował każdego z premedytacją. Taki miał charakter, a ja go czasami miałem ochotę wyplenić jak chwasty, jednak to nie wchodziło w grę. Musiałem trzymać nerwy na wodzy i nie pozwalać, by cokolwiek, choćby mała strużka mocy, zostało przeze mnie uwolnione. Skutki mogłyby być katastrofalne...

— Jezu, tylko żartuję... — Założył ręce na piersi.

— Czasami lepiej jest się ugryźć w język — zauważyłem. — Poza tym, gdybyś jeszcze nie zwrócił na to uwagi, nikomu nie jest do śmiechu. To nie było zabawne. Zastanów się czasami dwa razy, zanim coś...

— Jeremy — rzucił ze śmiechem.

Wziąłem głębszy wdech, by przypadkiem nie wybuchnąć.

— Co?

— Brzmisz jak twój ojciec.

Mocniej zacisnąłem ręce na kierownicy. Tylko zdrowy rozsądek mnie powstrzymywał przed zjechaniem na pobocze i wyrzuceniem Duncana z wozu. Nie chciałem robić scen, ale najwidoczniej chłopak tego oczekiwał. Rozejrzałem się po ulicy.

— Zignoruj go, Jeremy — rzuciła Maddy.

— Ja to słyszę — wtrącił się Duncan.

Maddy się do niego uśmiechnęła.

— Ja tylko żartuję.

Chłopak prychnął niezadowolony.

Reszta drogi minęła nam w ciszy. Nikt nie śmiał się odezwać po tej wymianie zdań. Zazdrościłem poniekąd bliźniakom, którzy zwykle woleli zajmować miejsce na pace. Zaczynałem rozumieć dlaczego. Nie chcieli sobie psuć wiecznie dobrych humorów, siedząc w towarzystwie Duncana.

Minęło około piętnastu minut, zanim znaleźliśmy się pod domem Melissy. Widziałem kątem oka, jak reszta się rozglądała. Pierwszy raz znaleźli się w tej okolicy. Prawie każdy, widząc nieopodal las, zmarszczył brwi. Nikt nie chciał nawet myśleć, że dało się tu mieszkać bez jakiejkolwiek ochrony. Cóż, w taki sposób funkcjonowali ludzie. Nie zdawali sobie sprawy, że niebezpieczeństwo czyhało dosłownie dziesięć kroków od ich mieszkań.

Zgasiłem silnik. Wszyscy wysiedliśmy, a kolejno obszedłem pojazd, by stanąć na chodniku. Zauważyłem, jak Aria i Maddy się oglądały wokół. Patrzyły na dom Mel, na osiedle i na spokojnie spacerujących przechodniów.

— Nawet tu ładnie — odezwała się Aria.

— Gdyby nie fakt, że zaraz obok jest las, powiedziałabym, że nawet przytulnie — dodała Maddy.

— Później się porozglądacie — powiedziałem, mijając dziewczyny.

Kolejno ruszyłem dróżką wyłożoną kostką. Słyszałem, jak pozostali zmierzali zaraz za mną. Odznaczało się głównie uspokajanie Maddy, która chciała poddusić Duncana – znowu marudził. Zatrzymałem się dopiero przy drzwiach. Nawet się nie obejrzałem, czy wszyscy już się przy mnie znaleźli. Zadzwoniłem dzwonkiem. Rozbrzmiał najpowszechniejszy dźwięk.

Błagam, niech otworzy ktoś z dorosłych. Jeżeli otworzy Mel, od razu z powrotem zamknie.

Minęło kilka sekund, nim doszedł do nas hałas otwieranych zamków. Momentalnie nastąpiła nieco cięższa atmosfera. Każdy złapał głębszy wdech, oczekując najgorszego w tej sytuacji – Melissy za drzwiami. Przełknąłem ślinę. Powłoka zaczęła się uchylać, a ruch ten wydawał mi się, jakby odbył się w zwolnionym tempie.

Odetchnęliśmy cicho, zobaczywszy w drzwiach niezbyt wysoką blondynkę. Przez kolor oczu momentalnie miałem wrażenie, jakbym stanął naprzeciw Cienia, jednak szybko oprzytomniałem. Gdyby tak było, Melissa wiedziałaby o wszystkim od małego i nie wystraszyłaby się tamtego demona.

Kobieta zamrugała szybko, nie wiedząc w sumie, z kim miała do czynienia. Dopiero po kilku sekundach stanęła prosto i szeroko się uśmiechnęła. Dosłownie biła od niej czysta życzliwość.

— W czym mogę pomóc? — spytała od razu.

Odchrząknąłem, bo nie spodziewałem się takiej reakcji. Nie znałem innych Kanadyjczyków, poza Melissą. Może przez to nie wiedziałem, jak wygląda ich zachowanie względem drugiej osoby.

Choć Mel na początku wydawała się nieco zdystansowana i cicha...

— Zastaliśmy może Melissę? — zapytałem nieco niepewnie.

W tej chwili coś głucho uderzyło o podłogę. Kolejno nastąpiło miauknięcie. Kobieta nieco szerzej uchyliła powieki, by następnie puścić drzwi, które się samoistnie otworzyły. Odwróciła się w stronę korytarza. Wszyscy zajrzeliśmy do środka, dzięki czemu dostrzegliśmy Melissę stojącą na szczycie schodów. Przy jej nogach kręciła się Mistic.

Mel nam się przyglądała. Nie rozumiała, co tu robiliśmy, czego dowodziło jej lekkie kręcenie głową. Zauważyłem, jak jej klatka piersiowa zaczęła poruszać się coraz szybciej. Panikowała.

Podniosłem bardziej wzrok, a dzięki temu na jej twarzy dostrzegłem jedną z pierwotnych emocji.

Strach...


*********************************

Wiem, jestem wrednym Polsatem XD

Jak podobał się rozdział? Widać, że przywiązali się do Melissy i nie pozwolą się jej z łatwością odsunąć. 

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro