Rozdział 29: Melissa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Cieszę się, że nie zrezygnowałaś z terapii, Melisso. — Pan Bernon usiadł na kanapie.

Założyłam nogę na nogę, poprawiając się na drugiej sofie. Ponownie, jak niemal za każdym razem, układałam kostkę Rubika. Uśmiechnęłam się nieco szerzej, słysząc w jego głosie, że naprawdę był szczęśliwy. Także się zmartwił, gdy został poinformowany przez rodziców, że prawdopodobnie rezygnowałam z leczenia. Cóż, strach, jaki mi towarzyszył, mieszał porządnie w głowie, ale teraz, gdy znałam prawdę i co nieco zrozumiałam, o wiele łatwiej przystosować się do nowej sytuacji.

— I nie tylko pan — powiedziałam. — Rodzicom spadł kamień z serca, jak powiedziałam, że jednak wrócę do leczenia. — Odwróciłam wzrok. — Co prawda, nieco panikowali, bo bali się, że nie będzie już dla mnie miejsca, ale ich szybko uspokoiłam.

Pan Bernon się uśmiechnął.

— Dla ciebie zawsze będę miał miejsce na liście, Melisso.

— Dziękuję.

— Wiesz o Cieniach, więc pod pewnymi względami jesteś teraz jedną z nas. Dzieciaki przyjęły cię praktycznie z otwartymi ramionami. — Poprawił kartkę na podkładce.

— Polemizowałabym, że wszyscy, ale...

— Duncan jest specyficzną osobą — przerwał mi, wiedząc, o kim mówiłam. — Podejrzewam, że gdyby nie reszta, mógłby być jeszcze gorszy. Mało się odzywa, a gdy to robi, zwykle jest niemiły, ale uwierz, to dobry chłopak. Ma swoje powody zakorzenione w przeszłości, aby się tak zachowywać, ale w końcu się kiedyś otworzy. Nie wiem tylko, przed kim to zrobi, ale mam nadzieję, że taki dzień nadejdzie.

Uśmiechnął się lekko, a w oczach dostrzegłam minimalny przebłysk troski. Od razu zrozumiałam. Pan Bernon traktował całą piątkę jak własne dzieci – wyłączając Jeremiego, bo on nim był. Podchodził do nich co prawda z rezerwą, ale dało się zauważyć o wiele większy bagaż doświadczeń z dziećmi, niż by się posiadało przy tylko jednym synu. Czy on na wszystkich patrzył jak na jedną wielką rodzinę?

Przełknęłam ślinę.

— Jak długo pan ich wszystkich zna? — Opuściłam zabawkę.

— Praktycznie od urodzenia. — Spuścił wzrok. — Ich rodzice... Byli moimi najlepszymi przyjaciółmi.

„Byli"?

Na twarzy mężczyzny pojawił się, na ledwie sekundę, grymas. Nie chciał mówić, że coś mogło się wydarzyć. Nie chciałam wychodzić na wścibską i dopytywać. Jeremy wspominał, że ich życie nie należało do prostych oraz bezpiecznych. Podejrzewałam, że coś się wydarzyło, ale nie powinnam uważać tego za pewność.

Nie chciałam pytać reszty. Prawda, zaufali mi na tyle, żeby we wszystko mnie wprowadzić, ale nie wiedziałam, czy to wystarczało do zapytania o ich rodziców. Patrząc na reakcję pana Bernona, ich sytuacja nie należała do najlepszych.

— A zmieniając temat... — Odchrząknął lekarz. — Jak się czujesz? Dobrze dziś wyglądasz.

Podniosłam na niego wzrok, uniosłam kąciki ust.

— Czuję się... Zaskakująco dobrze — przyznałam. — I o dziwo pełna energii.

Zapisał coś na kartce.

— Odkryłam, że jak śpię w ciągu dnia, to nie walczę z bezsennością i nie lunatykuje. To się dzieje tylko w nocy.

Zauważyłam, jak jego brew lekko podskoczyła. Musiałam go zaskoczyć taką nowiną.

— To dość zaskakujące rewelacje — zauważył.

Przytaknęłam, by kolejno odłożyć kostkę Rubika na stolik przed nami. Podparłam się ramionami o krawędź kanapy.

— Pamięta pan, jak kilka wizyt temu, zapytał mnie o moją wiarę w siły nadprzyrodzone?

Uniósł nieco wzrok, próbując sobie prawdopodobnie przypomnieć ową sytuację. Przytaknął po kilku sekundach.

— Co miał pan wtedy na myśli? Teraz, gdy wiem o istnieniu Cieni, mam wrażenie, że jakoś się to łączy z tamtym pytaniem. — Przechyliłam nieco głowę.

Mężczyzna złapał głębszy wdech.

— Bo łączy... A raczej łączyło się wcześniej — odpowiedział zagadkowo.

Zmarszczyłam nieco brwi.

— Co ma pan na myśli?

— Widzisz, Melisso — zaczął — początkowo, jeszcze zanim tu przyszłaś na pierwszą wizytę i cię poznałem, musiałem się zapoznać z całą twoją dokumentacją medyczną, dotyczącą stricte zaburzeń. — Poprawił się na siedzisku.

Odłożył na stolik podkładkę z nieco zapisaną kartką i długopis. Oparł się łokciami o kolana, splótł swoje palce.

— Miałem kilka hipotez. Podejrzewałem, że bezsenność została wyrobiona przez lunatykowanie, później, bardziej się wczytując w dokumenty, uznałem, że mogło być na odwrót. Że bezsenność wywołała lunatykowanie, jednak... Kolejna doszła paranoja, której podłoża nie znałem. — Przełknął ślinę. — Zastanawiałem się, skąd się wzięła i kompletnie nic nie przychodziło mi do głowy. Wtedy spojrzałem na to pod innym kątem. Nie oczami lekarza, a Cienia. Zacząłem się zastanawiać, „co gdyby". Pomyślałem, że może jesteś w jakiś sposób powiązana z naszym światem, ale... Ta teoria padła.

— Jak to? — Zerknęłam podejrzliwie. — Dlaczego?

Lekko się uśmiechnął i spojrzał ze współczuciem.

— Bo przydarzyła się sytuacja sprzed tygodnia.

Wzdrygnęłam się lekko.

— Nie rozumiem... — Opuściłam wzrok.

— Widzisz, tamta sytuacja... Gdy tak bardzo się nas bałaś, uświadomiła mi, że się myliłem. Nie wiedziałaś, że demony istnieją. To przeważyło szalę i zrezygnowałem z pomysłu, że mogłabyś być Bramą.

Zamrugałam kilkakrotnie.

— „Bramą"? — dopytałam.

Mężczyzna się uśmiechnął.

— Dużo tłumaczenia, a nam zostało około pięciu minut sesji.

Opuściłam wzrok zawiedziona. Miałam nadzieję, że dowiem się czegoś nowego. Od kiedy się dowiedziałam o Cieniach, wszystko, co z nimi związane, wydawało mi się bardzo ciekawą wiedzą. Chciałam znać wszystkie szczegóły, ale najwidoczniej musiałam poczekać. Mogłam też dopytać pozostałych, ale musiałam poczekać, aż wrócę do domu i zamknę się w swoim pokoju. Wolałam unikać sytuacji, kiedy bym rozmawiała o tym na czacie, a obok znajdowaliby się rodzice.

— Możesz poczekać do kolejnej sesji albo podpytać Jeremiego i resztę. Na pewno się ucieszą, że jesteś aż tak zainteresowana — zauważył mężczyzna, podnosząc się z kanapy.

Przytaknęłam lekko, gdy zobaczyłam, jak odkładał na biurko podkładkę i długopis. Po chwili ponownie do mnie podszedł, niosąc przy tym miseczkę ze słodyczami. Zamrugałam kilkakrotnie, nie rozumiejąc, czemu mnie częstował.

— Pierwszy sukces trzeba uczcić — zauważył. — Udało ci się wyspać, więc jest co świętować.

Uniosłam szerzej kąciki ust, by kolejno przytaknąć. Wybrałam cukierka w czerwone i białe paski, zwijające się ku środkowi. Przy tym zauważyłem, jak mężczyzna się lekko zaśmiał, dlatego ponownie na niego zerknęłam.

— Śmieję się, bo to ulubione cukierki Jeremiego — wytłumaczył, odchodząc do biurka. — Co tu przychodzi z resztą, zawsze je wybiera i chowa do kieszeni.

Poczułam lekkie pieczenie na twarzy, gdy wyobraziłam sobie chłopaka, szmuglującego słodycze. Chciałam się zaśmiać, ale siłą się powstrzymałam, zagryzając dolną wargę. Nie chciałam, aby tata Jeremiego się dowiedział, co zrobił jego syn. Prawdopodobnie uczynił to wszystko bez czyjejkolwiek wiedzy, temu też nie zauważyłam, aby ktokolwiek patrzył na niego z wdzięcznością.

Opuściłam wzrok.

— Mam do tych cukierków jakiś dziwny sentyment — wytłumaczyłam, podnosząc się z miejsca. — Sama nawet nie wiem czemu. Nie pamiętam, żebym jako dziecko je jadła, a jednak jak je zauważę, to coś mnie do nich ciągnie.

Pan Bernon mruknął pod nosem.

— Może podświadomość ci mówi, że są dobre?

Zaśmiałam się lekko. Wzruszyłam ramieniem.

— Może?

Po kilku minutach wyszłam z kliniki. Rodzice mieli coś do załatwienia, dlatego też podrzucili mnie na terapię, a sami pojechali, po co musieli. Zerknęłam na godzinę w telefonie. Miałam dziesięć minut do autobusu, który powinien mnie zabrać do domu, dlatego też ruszyłam w stronę przystanku żwawym krokiem.

Każdy dziś zauważył, że byłam o wiele żywsza. Mama i tata też to rano skomentowali. Cieszyli się, bo uznawali to za skutki działającego leczenia. Cóż, to fakt, że od kiedy zaczęłam chodzić na terapię do pana Bernona, czułam się lepiej. Miał inne podejście i był miły – dodatkowo nie dlatego, bo przyjaźniłam się z jego synem. Pan Bernon to po prostu osoba, której mogłam zaufać praktycznie od pierwszego spojrzenia na niego. Czasami miałam wrażenie, jakbym nawet rozmawiała z samym Jeremim. Od obu szła identyczna aura, przy której po prostu swoboda nadchodziła natychmiastowo. Widziałam cechy wspólne i u Jeremiego, i u pana Bernona. Zdecydowanie chłopak odziedziczył więcej po ojcu, choć nie miałam pojęcia, jak wyglądała jego matka. Mówił, że jej nie poznał.

Zatrzymałam się przy pasach, czekając na odpowiedni kolor sygnalizacji.

Zmarszczyłam lekko brwi, ruszając na drugą stronę ulicy. Po plecach przeszedł lekki dreszcz, jakby ktoś mi się przyglądał. Odczucie obserwacji od razu odpędziło wszystkie inne myśli, jednak starałam się nie dawać niczego po sobie poznać. Szłam przed siebie. Gdy znalazłam się na chodniku, od razu zauważyłam autobus jadący w stronę przystanku, dlatego przyspieszyłam.

Praktycznie wbiegłam do pojazdu, gdzie odbiłam bilet i zajęłam wolne miejsce na końcu przy oknie. Odetchnęłam cicho, po czym wyciągnęłam z kieszeni torby słuchawki. Podłączyłam je do telefonu i włożyłam do uszu. W ciągu kilku sekund wcisnęłam strzałkę na Spotify. W słuchawkach rozbrzmiała piosenka Amaranth zespołu Nightwish – miałam słabość do ich piosenek. Już miałam wygasić ekran komórki, gdy po prawej stronie ekranu pojawił się dymek czatu Messengera, a na zdjęciu widniała wykrzywiona w dzióbek twarz Christiny Bouchard – mojej byłej prześladowczyni. Wysłała mi jakieś zdjęcie.

Nie chciałam jej dawać satysfakcji, jednak ciekawość, czego ode mnie chciała, wygrała. Łapiąc głębszy wdech, wcisnęłam aplikację. Pokazały się nasze stare wiadomości, gdy udawała przyjaciółkę, a potem jak próbowałam się jakoś z nią skontaktować, ale mnie ignorowała. Zmarszczyłam brwi. Na wysłanej fotografii widziałam siebie samą sprzed kilku minut, gdy przechodziłam po pasach. Jakim sposobem ona miała to zdjęcie? Od razu zwróciłam uwagę, że coś pisała.

To ty?
Zmieniłaś styl, króliczku?

Zacisnęłam szczękę, czując kpinę w tych wiadomościach. Miałam ochotę je zignorować, ale coś mi podpowiadało, że to ją jedynie zachęci do dalszego pisania. Z drugiej strony, jeżeli zamierzałam jej odpisywać, to również mogło podsycać tę ochotę, ale musiałam wiedzieć, skąd ona wytrzasnęła to zdjęcie. Wynajęła kogoś? Aż tak bardzo nie miała kogo dręczyć, że posunęłaby się do czegoś takiego?

Przełknęłam ślinę, wcisnęłam okienko do wprowadzania wiadomości.

Nawet jeśli, to co cię to interesuje.

I skąd ty masz, u diabła, to zdjęcie?

Zagryzłam paznokieć, czekając na odpowiedź.

Judie była u rodziny
I akurat przejeżdżała przez Cleveland
Nie sądziłam, że na ciebie wpadnie

A piszesz, bo?

Nudzi mi się
Peggy jest zajęta
Judie wróci pewnie jutro
Pomyślałam, że możesz mnie zabawić

Parsknęłam.

Twoje niedoczekanie

O, co to?
Króliczkowi wyrosły pazurki?

I to całkiem długie
Odpierdol się ode mnie

Po swojej wiadomości weszłam w ustawienia i zablokowałam konwersację. Przy tym poczułam, jakby kamień spadł mi z serca. Wypuściłam powietrze w napływie śmiechu. Znajomość z pozostałymi przynosiła efekty dla mojej odwagi. Postawiłam się Christinie i zabrałam jej możliwość porozumiewania się ze mną przez messengera. Na jednej stronie miałam od niej spokój. Złapałam głębszy wdech, po czym zrobiłam to na wszystkich innych portalach społecznościowych, na które praktycznie nie wchodziłam. W przypadku jej klonów i osób, które się z nią zadawały, uczyniłam identycznie.

Gdy skończyłam, zauważyłam swój przystanek. Wstałam z miejsca, ustępując starszej pani. Podziękowała mi miłym uśmiechem. Z pojazdu wyszłam z dziwną ulgą. Odcięłam się od nieprzyjemności, jakie miałam ze starymi znajomymi ze szkoły. Uniosłam kąciki ust, po czym ruszyłam żwawym krokiem chodnikiem w stronę domu z podniesioną głowę.

Miałam wrażenie, jakby ostatnie wydarzenia mnie nieco zahartowały. Byłam pewniejsza siebie. Wiedziałam, że to nie ludzi powinnam uważać za prawdziwe potwory. Z ich ręki stałaby mi się mniejsza krzywda, aniżeli z łapy demona. Powinnam chyba podziękować reszcie. To dzięki nim się taka stałam i nie musiałam się martwić tego typu rzeczami. Nie znajdowałam się już w Kanadzie. Mieszkałam w Ameryce. Tu byli inni ludzie i zaznajomiłam się chyba z najlepszą możliwą grupą.

Z Cieniami.

Przed oczami przeskakiwały mi wszystkie zdjęcia, jakie miałam powstawiane w aplikacjach. Stare, każde wyglądało niemal identycznie. Ja, bez humoru, z podkrążonymi oczami, zakrytymi makijażem i z kapturem na głowie.

Powinnam coś chyba zmienić...

Po kilku minutach przeszłam przez trawnik. Z kieszeni wygrzebałam klucze i odblokowałam zamki. Rodzice jeszcze nie wrócili, dlatego z powrotem zamknęłam drzwi. Zdjęłam buty, schowałam je do szafki, po czym ruszyłam do swojego pokoju. Ledwie stanęłam na piętrze, a dzwonek komórki rozbrzmiał. Zerknęłam na ekran, gdzie zauważyłam nieznany numer. Przeszłam do siebie, przesuwając zieloną słuchawkę. Przyłożyłam telefon do ucha.

— Słucham? — odezwałam się spokojnie.

Myślisz, że ot tak możesz sobie mnie blokować, pieprzona suko?! Tylko ja mam prawo, aby kogoś zablokować, rozumiesz?! W tej chwili masz mnie odblokować albo obiecuję ci, że twoje życie jest, kurwa, skończone!

Zamrugałam kilkakrotnie zaskoczona. Od razu rozpoznałam głos Christiny, którą wyraźnie zdenerwowałam swoim postępowaniem.

— Christina? — dopytałam dla pewności, starając się nie roześmiać.

W życiu bym się nie spodziewała, że odkryję coś, co mogłam uznać za jej słabość. Ona uwielbiała znajdować się w centrum uwagi, a fakt, że ją na nią zwracałam, sprawiał, że czuła się ważna. Potrzebowała kogoś, kto by się jej bał. Do kogo mogła się porównywać, traktować tę osobę z niższością i pokazywać, że była lepsza, tworząc prawa, których nie posiadał nikt poza nią. Christina to cholerny, rozpieszczony przez rodziców, narcyz.

Żarty sobie ze mnie stroisz? Wyjechałaś do Ameryki i nagle taka odważna się stałaś, tak?

Nie udało mi się pohamować śmiechu.

Czy ty się właśnie ze mnie zaśmiałaś? Ze mnie się nikt, kurwa, nie śmieje!

— Nie śmieję się z ciebie, tylko z twojego żałosnego zachowania. — Odłożyłam torbę na fotel.

Coś ty powiedziała?

— I skoro sobie tego nie uświadomiłaś, to ja nie „wyjechałam" do Ameryki, tylko się tu „przeprowadziłam". To jest różnica. — Uchyliłam drzwi szafy, by sięgnąć po jakieś ciuchy po domu.

Za kogo ty się, kurwa, uważasz?! Myślisz, że mi na tobie zależy? Że jesteś dla mnie ważna? Uważaj, bo jeszcze się popłaczę ze śmiechu!

Zacięłam się, gdy chciałam chwycić szare dresy.

— Christina...

Zaśmiała się.

Teraz będziesz przepraszać?

— Nie, nie zamierzam przepraszać.

Słucham?

Uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze.

— Nie zamierzam przepraszać. Przykro mi to mówić, ale twoje słowa już na mnie nie działają. Chcesz mi zniszczyć życie? Niby jak? Nie masz jak się dostać do Ameryki, nie wiesz, gdzie dokładnie mieszkam, moi znajomi stąd nie uwierzą w ani jedno twoje słowo, bo już mnie zdążyli poznać i zaznajomili się z niejaką Christiną Bouchard, która mnie gnębiła od pierwszej klasy szkoły średniej. Nie boję się ciebie, Christina. Szczerze powiedziawszy, to mam cię gdzieś. Trułaś mi życie przez trzy lata, ale z tym koniec. W Cleveland twoje słowo się dla nikogo nie liczy. Tu byłabyś tylko Christiną, dziewczyną, która myśli, że wszystko jej wolno i grozi innym, bo uważa się za królową świata, choć jest tylko rozpieszczonym przez rodziców bachorem.

Po swoich słowach się rozłączyłam i wrzuciłam jej numer na czarną listę. Pokręciłam głową, nie wierząc, że naprawdę jej to wszystko powiedziałam.

Już miałam iść do łazienki, kiedy omal nie zeszłam na zawał, widząc rodziców, którzy stali w drzwiach, przyglądając mi się z szeroko otwartymi oczami. Przełknęłam ślinę, nie wiedząc, czego powinnam się spodziewać. Nie miałam pojęcia, co usłyszeli. Jeżeli znaleźli się tu w przeciągu ostatnich pięciu minut, prawdopodobnie usłyszeli, kim była osoba, która mnie gnębiła przez ostatnie kilka lat.

Zamrugałam kilkakrotnie, kiedy mama do mnie podbiegła i przytuliła, piszcząc jak jakaś wariatka na koncercie ukochanego zespołu. Tata się lekko zaśmiał, widząc, jak kobieta niemal podskakiwała i prawdopodobnie z mojego wyrazu twarzy. Kompletnie nie wiedziałam, co się w sumie działo.

— Em... Ja dostanę karę czy coś? — dopytałam dla pewności, na co rodzice się zaśmiali.

— A za co? — Tata zmarszczył brwi. — Jesteśmy z ciebie dumni. Po siedemnastu latach w końcu powiedziałaś, co naprawdę myślisz.

— Moja mała córeczka jest badassem!

Skrzywiłam się na słowa mamy. Przy tym po plecach przeszedł dreszcz zniesmaczenia. Wyrwałam się z jej uścisku.

— Mamo, nie. — Pokazałam na nią palcem. — Rozumiem, że chcesz się wydawać wyluzowana i w ogóle, ale to słowo naprawdę źle brzmi z twoich ust. Nie chcę tego więcej od ciebie słyszeć.

Tata się roześmiał, a ja ruszyłam do łazienki.

— Czekaj, Melissa! — Poszła za mną. — Co ja poradzę, że moja córeczka jest taka fajowa?

— Mamo, błagam! — Odwróciłam się do niej. — Stop! Po prostu: NIE.

Mama zamrugała kilkakrotnie.

— Mel... — Splotła dłonie jak do modlitwy. — Czyżby w końcu zaczął ci się nastoletni bunt?! — podekscytowała się, na co odchyliłam głowę do tyłu i głośno warknęłam.

Po tym ponownie się zwróciłam do korytarza i złapałam za klamkę.

— Czekaj, Mel, to ważna sprawa! Nie chcesz porozmawiać o swoich uczuciach? Może masz z nimi problem? Przy nastoletnim buncie bardzo ciężko je wyrażać i często się przez to reaguje gniewem w stosunku do...

Zatrzasnęłam za sobą drzwi, by nie słyszeć jej wielkiej przemowy i odetchnęłam. Zablokowałam zamek, po czym podeszłam do ubikacji. Usiadłam na zamkniętej desce, pochyliłam do przodu i oparłam łokciami o kolana.

Mama przeszła samą siebie... Jaki rodzic by się cieszył, że dziecko się buntuje? Chyba tylko moja matka...

Odwróciłam wzrok w stronę drzwi. Dalej słyszałam, jak mama się ekscytowała, a tata został praktycznie zmuszony, aby ustawiać ją do pionu. Zaśmiałam się lekko, słysząc, jak mama nie chciała zejść na dół, bo pragnęła ze mną odbyć „głęboką rozmowę o emocjach". Nie wierzyłam w nią czasami, ale przynajmniej nie narzekałam na nudę w domu. Tutaj zawsze coś się działo.

Podniosłam się, złapałam za guziki koszuli, po czym zaczęłam ją rozpinać. Po chwili wymieniłam ją na czarną koszulkę na ramiączkach z białym napisem na piersi. Założyłam szare luźne dresy. Poprawiłam wychodzące z fryzury włosy, by kolejno opłukać twarz zimną wodą. Nie byłam zmęczona, ale czasami po prostu czułam potrzebę, aby to zrobić. Miałam wrażenie, że ostudzało to umysł i lepiej myślałam.

Uniosłam wzrok na swoje odbicie. Nie poznawałam się. Nie sądziłam, że kiedyś spojrzę w lustro, a tam zobaczę całkiem inną dziewczynę. Taką, która nie bała się powiedzieć swojego zdania, postawi się komuś i przede wszystkim... Wypoczętą, praktycznie bez ani jednego śladu zasinień pod oczami. Uśmiechnęłam się lekko, spuszczając wzrok. Spojrzenie niemal natychmiast zatrzymałam na znamieniu widniejącym niemal pod pachą, na żebrach po prawej stronie. Wyglądało jak zwykła kropka, jednak było wielkości paznokcia palcu wskazującym. Odznaczało się na skórze lekko pomarańczową barwą.

Złapałam głębszy wdech.

Z tego co udało mi się zauważyć, jako jedyna z całej rodziny je posiadałam. Nie miał go nikt, a znamiona często dziedziczono...

Oblizałam wargę. Pokręciłam głową. Miałam przestać o tym myśleć dawno temu. Gdybym była adoptowana, rodzice by mi powiedzieli. Nie trzymali przede mną praktycznie żadnych sekretów, więc czemu coś takiego by zataili? To nie miało sensu. Może to znamię to jedynie przerośnięty pieprzyk, a ja wymyślam nie wiadomo co?

Wytarłam twarz, by po chwili wyjść ostrożnie z łazienki. Nie chciałam się ponownie natknąć na mamę, która by nawijała o nastoletnim buncie i głębokiej rozmowie. Odetchnęłam cicho, nie widząc, aby czaiła się pod łazienką niczym saper przy bombie. Mogłam spokojnie wrócić do pokoju. A przynajmniej miałam na to okazję, lecz zostałam zawołana na obiad.

Westchnęłam, ruszając piętro niżej. Stając w łuku wejściowym do kuchni, widziałam, jak rodzice wyciągali chińskie jedzenie z papierowych toreb. Przy tym się z czegoś śmiali. Oparłam się ramieniem o ścianę, nie chcąc przeszkadzać, kiedy to tata dał mamie całusa w policzek, a ona mu oddała, wcześniej uderzając lekko w bok i ciągnąc za jego krawat. Uniosłam kąciki ust.

— O, Mel! — zauważyła mnie mama. — Bo widzisz...

— Nie chcę „głębokiej rozmowy o emocjach", mamo... — przerwałam jej, na co tata się zaśmiał.

— Co? — Zatrzymała się wpół kroku. — Nie, nie o to chodzi. Kupiliśmy ci coś uroczego!

Złapała za siatkę, wyjęła z niej czapkę z kocimi uszkami. Zauważyłam na niej kilka agrafek i przypinkę z mordką czarnego kotka.

— No zobacz, jakie to cudne! — Podeszła do mnie i założyła na głowę. — I jak zwykle, wyglądasz ślicznie!

Klasnęła w dłonie, a ja poprawiłam nakrycie głowy.

— Kupiliśmy też jedzenie — dodał tata. — I oczywiście, dodatkowa porcja sajgonek dla ciebie, Mel.

Przytaknęłam.

— Zjem u siebie.

Oboje się nagle zacięli. Spojrzeli zaskoczeni.

— Jak to? — dopytała mama.

Uśmiechnęłam się lekko.

— Nie było mnie tydzień w szkole, mam trochę do nadrobienia. — Wzruszyłam ramionami.

Odetchnęli z ulgą, że chodziło tylko o to. Prawdopodobnie myśleli, że prognoza mamy się sprawdzała i naprawdę przechodziłam przez nastoletni bunt. Cóż, musiałam ich rozczarować.

Po kilku minutach weszłam do siebie, niosąc przy tym obiad. Położyłam sobie wszystko na biurku. Już chciałam siadać na krześle obrotowym, ale zacięłam się, dostrzegłszy bluzę Jeremiego przewieszoną przez oparcie. Miałam mu ją oddać, ale mówił, że nie było pośpiechu. Uśmiechnęłam się, na twarzy poczułam ciepło. Złapałam za ciemnoszary materiał, zarzuciłam go na plecy, po czym usiadłam na siedzisku, podciągając nogi. Chwyciłam za krawędzie odzienia, opatulając się nim pod sam nos.

Czułam Jeremiego. Miałam wrażenie, jakby stał zaraz obok, przytulał mnie od tyłu, a przez to serce od razu zaczęło uderzać ze zdwojoną siłą. W brzuchu poczułam dziwne mrowienie, dłonie się lekko zatrzęsły. Przymykając powieki, przypomniałam sobie tamtą noc, kiedy prawie pocałowałam się z chłopakiem.

Złapałam głębszy wdech, po czym się szybko ogarnęłam. Potrząsnęłam głową, usiadłam, jak należało. Włączyłam laptopa. Odsunęłam go na bok, by przed sobą położyć zeszyt od algebry. Wzięłam głębszy wdech, odpaliłam na YouTubie podcast kryminalny, po czym wzięłam się za zadania, jednocześnie zapychając żołądek wołający o jedzenie. Żyłam dziś na jednym jabłku.

Około osiemnastej skończyłam lekcje tylko na jutro. Poprzedni tydzień nadal pozostawał do nadrobienia, choć część już przejrzałam i odpisałam w weekend.

Opadłam plecami na krzesło obrotowe. To sprawiło, że nieco się odwróciłam. Zerknęłam na swoje odbicie w lustrze. Zagryzłam wargę, po czym wstałam. Miałam zmienić zdjęcie, pokazać wszystkim, że nie byłam już tak słaba, jak pół roku temu. Przedstawić inną Melissę Regorę.

Nieco się pomalowałam: podkreśliłam oczy, zaznaczając je czarną kredką i ją rozmazując, wyczesałam rzęsy, zrobiłam nieco mocniejsze brwi i nałożyłam na usta szklący się błyszczyk. Włosy rozpuściłam, nadałam im więcej objętości, wsuwając palce między stronki u nasady. Stworzyłam przedziałek na boku, przerzucając całą grzywkę na lewą stronę. Zmieniłam złote kolczyki na srebrne, a przy industrialu – kuleczki na kryształki. Już po kilkunastu minutach byłam gotowa, jednak pozostawało tło.

Już chciałam sprzątać książki, leżące na pufie, kiedy do głowy wpadł pomysł, że mogłam je przecież wykorzystać. Po opróżnieniu jednej z półek, przy ścianie stał mur woluminów, ustawionych tak, aby dało się zauważyć ich grzbiety. Na egzemplarzach zawiesiłam lampki, które zwykle ozdabiały ramę łóżka.

Niecałe dziesięć minut później miałam już wszystko za sobą. Pozostawał jednak jeszcze jeden aspekt. Nie miałam pojęcia, którego zdjęcia użyć. Przeglądałam wszystkie, zmywając makijaż. W końcu nie wytrzymałam i włączyłam Messengera, wchodząc w grupkę, gdzie znajdowałam się ja, Maddy i Aria.

Dziewczyny, pomocy...
Nie umiem się zdecydować...

Do wiadomości dołączyłam wszystkie fotografie – około piętnastu – jakie zrobiłam. Ze zniecierpliwieniem czekałam, aż któraś odpowie. W czasie tego zdążyłam zmyć całą maskę i zacząć ogarniać swój plan zdjęciowy, który ogarnęłam, zanim Maddy i Aria odczytały. Niemal doskoczyłam do telefonu, gdy poinformował, że coś napisały. Położyłam się na brzuchu, widząc trzy powiadomienia.

Niemal parsknęłam, widząc reakcję Arii. Wysłała trzy buźki z sercami w oczach.

Aria:
Halo, halo, co to za sesja zdjęciowa?
Bez nas?

Maddy:
Tu się zgodzę z Arią
Choć muszę przyznać, makijaż wyszedł ci zajebiście
Podkreśla ci oczy

Uśmiechnęłam się na ich słowa.

Cóż, dziękuję
Ale musicie mi pomóc

Aria:
???

Maddy:
Co tam?

Chciałam zmienić profilowe
A nie umiem się zdecydować, które wygląda najlepiej

Maddy:
Uno momento, por favor
Aria, do mnie do pokoju, ale już

Mam się bać tego, co planujesz?

Nie odpowiedziały. Czekałam w ten sposób przez moment, a w czasie tego wybijałam sobie palcami rytm piosenki, która utkwiła mi w głowie. Zerknęłam w stronę okna. Było już ciemno. Słysząc powiadomienie, od razu chwyciłam urządzenie i zerknęłam do konwersacji. Maddy wysłała jedno ze zdjęć, ale zostało nieco przerobione. Został do niego dodany jakiś filtr. Przełknęłam ślinę, widząc, że przy tej fotografii nieco pogłębił mi się dekolt.

Maddy:
Wstawiasz to
I bez dyskusji

Aria:
+1

Zaśmiałam się lekko.

Jesteście niemożliwe

Jakiś czas później mój telefon nie przestawał wibrować. Co rusz przychodziły mi informacje o polubieniu lub komentarzu od osób z klasy, a nawet tych, których nie znałam. Robiło mi się ciepło na sercu, widząc, że Leo, Felix, Maddy i Aria zostawili mi po sercu. Nawet Duncan zostawił reakcję, ale omal nie zeszłam z tego świata przez chwilowy brak powietrza, gdy zobaczyłam, że Jeremy zostawił to samo co kochane „czworaczki". W ciągu kilku sekund po prawej stronie ekranu pojawił się dymek z prywatnej konwersacji z Jeremym. Prawie się zakrztusiłam własną śliną, gdy zobaczyłam pierwszą wiadomość.

Ładnie wyszłaś na zdjęciu

Musiałam odetchnąć, zanim jakkolwiek odpowiedziałam. Dosłownie język utkwił mi w gardle. Ciepło rozlało mi się po ciele, w brzuchu ponownie powstało to mrowienie. Dłonie mi się trzęsły, gdy wystukiwałam podziękowania. W ciągu kilku sekund zeszliśmy na inne tematy. Nie minęło parę minut, a już leżałam na łóżku, zakrywając twarz poduszką i piszcząc jak wariatka, gdy powiedział, że pasował mi inny styl, w jakim mnie widział rano.

Machnęłam nogami podekscytowana, uderzając nimi niejednokrotnie o materac. Nie wiedziałam, co powinnam myśleć o mojej relacji z Jeremim. Lubiłam go, chyba nawet bardzo, skoro chciałam go pocałować, gdy zabrał mnie na spacer po lesie. Gdy tylko go widziałam, serce chciało uciec z klatki piersiowej. Dzisiaj, gdy rozłączyliśmy się pod koniec zajęć z resztą, miałam wrażenie, jakby nie istniał nikt, poza naszą dwójką.

Nastoletnia sympatia jest dziwna...

Odłożyłam poduszkę na bok.

Jeszcze tydzień temu uważałam Jeremiego za zwykłego kolegę, ale aktualnie podskoczył bardzo w hierarchii. Nie nudziłam się z nim, sprawiał, że się uśmiechałam, choć kompletnie się tego po nim nie spodziewałam. Mieliśmy podobne poczucie humoru, do tego zainteresowałam chłopaka sprawami kryminalnymi.

Praktycznie usiadłam, gdy do pokoju nagle weszła mama. Zamrugała kilkakrotnie, widząc u mnie lekką panikę na jej widok. Oczywiście, że nie rozumiała, o co chodziło, bo skąd by miała wiedzieć? Nie zdawała sobie sprawy, że jej prawie siedemnastoletnia córka zdobyła sympatię i wariuje, jak tylko ją widzi.

— Em, wszystko dobrze? — spytała niepewnie mama. — Twoje piski słychać na dole.

— To nic takiego, nie masz się czym przejmować — odpowiedziałam szybko.

Za szybko. Kobieta ponownie zamrugała kilkakrotnie, jednak po chwili na jej twarz wpłynął podejrzany uśmiech. Już się domyśliła, o co chodziło?! Nie, to niemożliwe! Przecież nic praktycznie nie powiedziałam... W tym momencie uświadomiłam sobie, że mama mogła się podobnie zachowywać, gdy była w moim wieku. Biorąc pod uwagę, że czasami była zwariowana, to na pewno się to wydarzyło. Rozszyfrowała mnie.

— No dobrze — odpowiedziała, dalej się uśmiechając. — Jak nie mam, to nie.

Ruszyła wymownie brwiami, by w kolejnej sekundzie wyjść z pomieszczenia. Jej czyn sprawił, że po plecach ponownie przebiegł nieprzyjemny dreszcz.

Mama jest czasami niepokojąca...

Zerknęłam na telefon, który zakomunikował nową wiadomość, a nawet dwie. Jedna od Jeremiego, kolejna od dziewczyn. Rozmawiałam z nimi, aż nie usłyszałam, jak rodzice wołali mnie na kolację. Wzięłam głębszy wdech, mając złe przeczucie. Towarzyszyło mi od momentu, w którym Aria się wygadała, że w nocy mają kolejną akcję. Martwiłam się, bo nie chciałam, żeby cokolwiek komukolwiek się stało. Weszłam w ogólną grupę ze wszystkimi, gdzie kolejno napisałam, że dziewczyny się wygadały o akcji i żeby byli ostrożni. Szybko dostałam odzew od bliźniaków, Maddy i Arii. Duncan całkowicie to zlał, bo jedynie odczytał. Pod wpływem chwili napisałam do Jeremiego:

Bądź ostrożny na akcji

Od razu odczytał i zaczął odpisywać, czego świadczyły trzy podskakujące kropeczki w lewym dolnym rogu.

Postaram się

Uniosłam kąciki ust, a z piętra niżej nadeszło kolejne nawoływanie. Tym razem od taty. Odłożyłam komórkę na bok, by kolejno podnieść się z łóżka. Ruszyłam piętro niżej. Reszta wieczoru nie różniła się niemal w ogóle od innych. Spędziłam go w towarzystwie rodziców, rozmawiając z nimi, jak minął pierwszy dzień po tygodniowej przerwie. Śmiali się, gdy usłyszeli, że ktoś z grupki stwierdził, iż byłam kosmitą, tak samo z większości sytuacji, które im opowiedziałam, gdy znajdowałam się z pozostałymi.

Zdjęłam ręcznik z mokrych włosów. Lekko się przy tym uśmiechałam.

Rodzice się cieszyli, że w końcu, po tych wszystkich latach, zdobyłam osoby, które mogłam nazwać przyjaciółmi. Usiadłam na łóżku, sięgnęłam do Mistic i podrapałam ją za uchem. Wydała z siebie coś na wzór skrzeku, czym mnie rozśmieszyła. Normanie by miauknęła, ale coś jej nie wyszło.

Poprawiłam się, by w ciągu kilku sekund siedzieć pod pościelą, złapałam za książkę. Miałam się przespać w ciągu dnia, ale po zmianie zdjęcia zagadałam się z dziewczynami i pisałam trochę z Jeremim. Najwyżej jutro będę nieco nieprzytomna, ale to jedyny problem. Prześpię się po powrocie ze szkoły i powinno być dobrze.

Nie potrafiłam się skupić na żadnym słowie. Jedno zdanie czytałam sześć razy, żeby w ogóle do mnie dotarło, że ktoś przetarł twarz. Odłożyłam książkę. Reszta szła naprzeciw demonom, a ja spokojnie wygrzewałam się pod kołdrą. Martwiłam się o nich coraz bardziej. Maddy wspomniała, że wszystko zwykle zaczynało się o północy, co znaczyło, że raczej nie zasnę, dopóki mi nie napiszą, że wrócili cali i zdrowi.

Przetarłam twarz, chwyciłam za zeszyt leżący na szafce przy łóżku i złapałam za ołówek w środku. W ciągu kilku chwil zaczęłam bazgrolić coś, co przypominało w jakimś sensie skrzata. W sumie nie wiedziałam, z której strony na to patrzeć. Zdawałam sobie sprawę jednak z tego, że musiałam czymś zająć głowę. Czułam zmęczenie, które, niestety, w końcu wygrało.

Zasnęłam.

Obudziłam się, stojąc gdzieś pośrodku lasu. Trzęsłam się z zimna, włosy nijak nie wyschły, a ja znalazłam się na zewnątrz na boso, bez żadnej bluzy, gdy temperatura ledwie sięgała ośmiu stopni. Do tego nie mogłam się ruszyć. Czułam się jak liść na wietrze. Zawiało, a ja, nie wiedząc, co się działo, runęłam do przodu. Nie miałam żadnych sił, jednak nim upadłam, przed oczami mignęło mi coś srebrnego.

Nim zrozumiałam, co się wydarzyło, znajdowałam się w czyichś ramionach, a po zapachu wiedziałam, do kogo należały.

Jeremy...


***************************************

Nieco opóźniony, ale się nie wyrobiłam.

Mam nadzieję, że się wam podobał!

Mel pokazała, że umie sama o siebie zadbać. Kto jest z niej dumny?

Dajcie znać koniecznie, jak rodział!

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro