Rozdział 34: Melissa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zimno rozchodziło się po całym ciele. Włosy rozwiewał mroźny zefirek, który wpadał pod luźne ubrania. Obwiązałam się ramionami, czując dreszcze przebiegające po ciele i powstającą gęsią skórkę. Uchyliwszy powieki, zobaczyłam całkowicie nieznany sobie obszar. Stałam na środku ulicy. Było ciemno. Wiało, jakby chciało głowę urwać. Śnieg buchał w każdą część ciała, a każdy powiew znosił kolejne śnieżynki z zasp usytuowanych na poboczach. Lampy ledwie oświetlały drogi i chodniki.

Rozejrzałam się, nie rozumiejąc sytuacji. Mieliśmy październik. Skąd te kryształki lodu w tym miesiącu? Zresztą mniejsza. Ważniejsze, gdzie ja w sumie się znalazłam? Nie znałam tej okolicy. Gdzieniegdzie widziałam napisy po francusku, dalej po angielsku. Głowa mi podrzucała przeczucia, że znałam ten rejon.

Uwagę odwrócił jednak dźwięk miażdżonego śniegu. Zwróciłam się w tamtym kierunku, dzięki czemu dostrzegłam kobietę, ściśle trzymającą duży wiklinowy koszyk. Chciałam ją zawołać, jednak z gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Dopiero w tym momencie zauważyłam, że oddychając, nie wypuszczałam pary z ust.

To sen, ale... Całkiem inny, aniżeli ten, który pokazywał mi się zazwyczaj. O co chodziło? Podniosłam wzrok na kobietę. Wbiegła po kilku schodkach, a ja zerknęłam na tabliczkę zawieszoną przy drzwiach.

Sierociniec...

Uchyliłam szerzej powieki, powoli sobie uświadamiając, na co patrzyłam. Nie rozumiałam tylko, jakim sposobem to wszystko widziałam. Zamrugałam szybko, a kolejno spróbowałam się poruszyć. Udało mi się z łatwością, jednak momentalnie pomyślałam, że mogłam się ruszyć także na jawie. Szybko odgoniłam tę myśl. Chciałam wiedzieć, co tu się, do diabła, działo.

Złapałam wdech. Postawiłam kolejny krok. Potem następny i jeszcze kilka, aż zatrzymałam się przy poręczy sierocińca. Kobieta akurat się podnosiła. Zadzwoniła do drzwi, po czym szybko zbiegła po stopniach. Z lewej słyszałam załączające się alarmy samochodów, ale nie zareagowałam. Zamiast tego zwróciłam uwagę na fakt, że postać nie posiadała twarzy, co mocno mnie przerażało. Podejrzewałam, że jeżeli kiedykolwiek udałoby mi się śnić o czymś innym, niż dotychczas, to miałabym koszmary przez przynajmniej pół roku.

Sylwetka uciekła. Po plecach przebiegł dreszcz, jakby coś przeze mnie przeszło. Wzięłam się szybko w garść, po czym weszłam po małej klatce schodowej. Stanąwszy nad koszykiem, nie dostrzegłam w nim nic, poza kilkoma małymi kocami, czapeczką dla dziecka w postaci czepka wiązanego pod brodą, smoczka i jakiejś kartki. Kucnęłam przy całym zawiniątku, by zerknąć na naprawdę piękne, pochyłe pismo widniejące na wiadomości.

Momentalnie zamarłam, widząc napis: „Proszę się nią jak najlepiej zaopiekować. Ma na imię Melissa". Odsunęłam się i zakryłam usta.

Uchyliłam gwałtowniej powieki, łapiąc przy tym głębszy wdech. Zamrugałam szybko, rozglądając się po pomieszczeniu. Leżałam na swoim łóżku w poprzek. Słuchawki dalej znajdowały się na uszach, jednak piosenka się już zmieniła. Podniosłam się na łokciach. Złapałam za telefon. Zmrużyłam oczy przez jasne oświetlenie ekranu. Godzina pokazywała pierwszą w nocy, jednak bardziej skupiłam się na ilości powiadomień widniejących na dymku messengera - wybijało dziewięćdziesiąt dziewięć plus wiadomości. Dodatkowo zauważyłam, że dostałam od wszystkich kilkanaście połączeń. Od razu odczytałam konwersację, gdzie zauważyłam chyba setkę oznaczeń mojej osoby. Szybko zaczęłam wystukiwać wiadomość:

Przepraszam
Przysnęłam

Wiedziałam, że nikt by teraz nie odczytał. Każdy raczej o tej godzinie spał w najlepsze, choć bywały takie wyjątki jak ja.

Wzięłam głębszy wdech. Wyłączyłam lecącą piosenkę, zdjęłam słuchawki z uszu. Do głowy od razu wrócił fakt, jaki poznałam o rodzicach. Nie byli nimi. Nie miałam z nimi wspólnych genów. Oddzielała nas bardzo gruba ściana od jakiegokolwiek pokrewieństwa. Podejrzewałam to tak długo, a jednak ta informacja nie chciała do mnie w żaden sposób dotrzeć. Nie sądziłam, że prawda aż tak by mnie zabolała. Nie chciałam ich widzieć, słuchać jakichkolwiek wyjaśnień. Wolałam pozostać sama ze sobą, rozmyślając, co w ogóle mogłam teraz zrobić.

Podciągnęłam nogi do piersi, obwiązałam je ramionami. Świat walił mi się na głowę. Najpierw wyszło, że moi przyjaciele to Cienie, potem całe zamieszanie, kiedy się ich bałam. Odkryłam, że byłam Bramą, że polowały na mnie demony. Reszta robiła za moją ochronę i dowiedziałam się, że nie mogłam zostać ranna. A teraz jeszcze to? Miałam ochotę krzyczeć w poduszkę, dopóki nie zdarłabym sobie gardła. Potrzebowałam to wszystko z siebie wyrzucić, choć na moment odetchnąć z ulgą. Zrzucić ciężar z barków i móc komuś się wygadać ze wszystkiego, co mnie jakkolwiek dręczyło.

Poczułam duszące uczucie w gardle. Oczy zapiekły, a po twarzy w ciągu kilku sekund spłynęły łzy. Pękałam i nie wiedziałam, kto odważyłby się mnie z powrotem poskładać oraz jak mocnego kleju musiałby do tego użyć. Nie rozumiałam, dlaczego zostałam okłamana. Czemu mnie oddano? Czy byłam niechciana? Może tamta kobieta pozostawiła mnie pod sierocińcem, bo uważała mnie za zbyt duże obciążenie? Czyżby urodziła mnie jakaś bezdomna lub narkomanka?

Przełknęłam ślinę, spuszczając wzrok na komórkę. Nim się obejrzałam, weszłam w kontakty, jednak szybko odrzuciłam pomysł, by dzwonić do kogoś o takiej godzinie. Zamachnęłam się ręką za siebie, miotając telefon na drugą stronę łóżka. Musiałam to sama przeboleć. I tak mało kto by to zrozumiał. Reszta zapewne by nie wiedziała, co w ogóle mi powiedzieć, jak pocieszyć ani czy jakoś poradzić.

Pociągnęłam nosem. Miałam rozmyślać dalej, ale momentalnie zamarłam, słysząc czyjś zniekształcony przez głośnik w telefonie głos. Szybko złapałam za urządzenie leżące za mną, by zobaczyć, że całkowitym przypadkiem zadzwoniłam do Jeremiego, w którego kontakcie dodałam serduszko na końcu imienia.

Muszę je usunąć, póki dziewczyny nie dobrały mi się do komórki...

Przyłożyłam komórkę do ucha.

— Jeremy...

— Mel, jest po pierwszej... — zauważył, po czym ziewnął.

Nie powinnam z nim rozmawiać w takim stanie. Na pewno będzie w stanie usłyszeć, że płakałam.

Przełknęłam ślinę.

— Przepraszam... — wychrypiałam — przez przypadek wcisnęłam twój numer i...

Pociągnęłam nosem, bo nie potrafiłam mówić. Odchrząknęłam. Jeremy milczał. Cholera, zdradziłam się, gdy zaczęłam się tłumaczyć.

— Płakałaś? — dopytał zaniepokojony.

— C-co? — udałam głupią. — N-nie, to nic...

— Mel... — zwrócił się poważnie.

Zamilkłam, słysząc u niego taki ton.

— Co się stało?

Wypuściłam urywane powietrze. Z oczu popłynęło więcej łez. Skrzyżowałam nogi, opuściłam głowę, zacisnęłam wargi, nie chcąc całkiem pęknąć, choć prawdopodobnie było już na to za późno. Nie umiałam powstrzymać emocji, gdy już rozmawiałam z Jeremim.

— Me...

— Nie chcę o tym rozmawiać przez telefon... — wyszeptałam, dusząc w gardle szloch.

Przez to zabrzmiałam, jakbym chorowała. Czułam drgającą wargę.

— W porządku... — odpowiedział, a temu towarzyszyły jakieś szmery. — Będę za pod twoim domem za jakieś dziesięć minut.

Uchyliłam szerzej powieki.

— Co?

Już nie odpowiedział. Odsunęłam komórkę od ucha, zerknęłam na nią. Jeremy się rozłączył. Zamrugałam szybko, zrozumiawszy, co zamierzał zrobić chłopak. On tu przyjdzie. W ciągu kilku sekund się podniosłam. Serce chciało wyskoczyć z piersi. Jeremy się do mnie wybierał, bo powiedziałam, że to, co się działo, nie było tematem do rozmowy przez komórkę. Złapałam się za głowę, wsuwając palce między pasma włosów. Pociągnęłam za nie, roztargałam, warcząc pod nosem.

Jestem idiotką!

Jak mogłam go obudzić o tej porze i praktycznie zmusić, aby tu przyszedł?! Mieliśmy środek nocy, a on - nawet bym się o to założyła - zapewne zamierzał dotrzeć tu jak ostatnim razem, spacerkiem po lesie. Uderzyłam lekko pięściami o czaszkę.

Nie... To nie jest moment na rozmyślanie o rzeczy już dokonanej...

Spojrzałam na siebie w lustrze. Po powrocie do domu nie zmyłam makijażu. Twarz zdobiły ciemne strużki rozmazanego tuszu do rzęs. Musiałam to ogarnąć, jeżeli nie chciałam, aby Jeremy to zauważył. Pamiętałam, że na biurku miałam opakowanie nawilżanych chusteczek, dlatego energicznie i dość mocno, tak, jak nie powinno się tego robić, zmyłam pozostałości make-upu.

Gdy już wszystko zeszło, zarzuciłam na plecy bluzę chłopaka, której nadal nie oddałam, bo nie miałam okazji. Zawsze znajdowaliśmy się całą grupą, więc nie nadarzyła się do tego okazja. Z drugiej strony bardzo nie chciałam jej oddawać. Przesunęłam dłonią po rękawie. Była ciepła i naprawdę przyjemna. Gdy miałam ją na sobie, powstawało wrażenie, że Jeremy znajdował się zaraz obok, a wszystkie nieprzyjemne myśli odchodziły w kąt. Mogłam odetchnąć z ulgą i wyluzować. Tak samo, jak wtedy, gdy Jeremy osobiście stał przy mnie.

Złapałam za ramię, głęboko oddychając. Uniosłam wzrok na odbicie w lustrze. Kolejno poprawiłam roztargane włosy, przeczesując je palcami. Strąki założyłam za uszy.

Jeremy bardzo szybko postanowił tu przyjść. Tylko powiedziałam zdanie, a on był gotowy, aby przejść przez całe zalesienie, byleby wysłuchać, co miałam do powiedzenia. Poświęcał sen, abym mogła się zwierzyć z czegoś, przez co stawałam się smutna. Na samą myśl, że robił to dla mnie, w sercu rozpalało się dziwne ciepło. Nie sądziłam, że kiedykolwiek spotka mnie taka sytuacja. To wyglądało tak, jakby chłopak naprawdę coś do mnie czuł i starał się to w jakiś sposób przekazać.

Nie, to głupie...

Jeremy nie wydawał się osobą, która bawiłaby się w takiej kwestii w podchody, choć wszelkie znaki, o ile je wysyłał, wydawały się wyraźne. Czy to możliwe, aby on też coś do mnie czuł?

Wzdrygnęłam się, usłyszawszy dźwięk przychodzącej wiadomości. Złapałam za telefon, leżący jeszcze na łóżku. Na ekranie widniało powiadomienie, że Jeremy do mnie napisał. Przełknęłam ślinę, odblokowałam komórkę i weszłam w messengera.

Ogród, tam gdzie ostatnio

Złapałam głębszy wdech. Schowałam urządzenie do kieszeni luźnych spodni. Cicho uchyliłam drzwi, by wyjść na korytarz, a kolejno nim szybko przejść na palcach. Zamknęłam się w pokoju na kilka godzin, a rodzice na pewno się zmartwili, że zareagowałam tak, a nie inaczej. Sama się zdziwiłam, gdy wtedy wyskoczyłam, ale ta wiedza mnie zabolała. Dosłownie poczułam, jakby osunął mi się cały grunt pod nogami. Zeszłam szybko po schodach i ruszyłam do wyjścia po drugiej stronie korytarza. Cicho odblokowałam zawiasy. Wyszłam na zewnątrz. W oddali od razu dostrzegłam chłopaka, który zwolnił nieco kroku. Miałam wrażenie, że zrobił to z mojego powodu. Staliśmy od siebie kawałek, a mimo to przeczucie mi podpowiadało, że widział, w jakim się znajdowałam stanie. Że potrzebowałam wsparcia i mogłam być pewna, że Jeremy zamierzał mi go udzielić.

Na samą myśl ponownie poczułam w oczach łzy. Momentalnie spłynęły po twarzy, łącząc się w większą kroplę pod brodą. Zamrugałam szybciej, poczuwszy narastający oddech. Nim się zorientowałam, co się działo, biegłam w kierunku chłopaka.

On naprawdę przyszedł. Mogłam na niego liczyć w każdej sytuacji, nawet w takiej. Serce wypełniało się ciepłem, biło trzy razy mocniej niż normalnie. Prawie je słyszałam, a to wszystko przez niego. Bo uczucia do niego wzmacniały się z każdym dniem. Stawały się silniejsze i ta część mnie miała nadzieję, że Jeremy dałby radę usunąć ranę zadaną przez kłamstwo rodziców.

Wyraźnie zaskoczyłam chłopaka, gdy zwolniłam zaraz przy nim, a kolejno się w niego wtuliłam. Słyszałam, jak złapał głębszy wdech. Kątem oka zauważyłam, że nie wiedział, co zrobić z rękoma, jednak gdy dosłyszał mój urywany oddech, jego dłonie wylądowały na moich plecach, przyciskając do siebie z całej siły.


**********************************

Jestem złym Polsatem, wiem XD

W każdym razie, mieliśmy dziś nieco smutno, biorąc pod uwagę przemyślenia Melissy i uroczy, patrząc na zachowanie Jeremiego.

Jak zawsze, mam nadzieję, że rozdział wam się podobał!

Dajcie znać koniecznie i do kolejnego rozdziału!

A ja teraz idę odespać, bo zaczął mi się semestr na uczelni...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro