Rozdział 40: Jeremy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przepuściłem dziewczyny w drzwiach. Szły zagadane, kompletnie nie zwracając uwagi na otoczenie. Słyszałem jedynie, że rozmawiały o czymś związanym z ubraniami. Kilkakrotnie dziś słyszałem, jak Maddy ekscytowała się inną stylizacją Mel. Fakt faktem, wyglądała całkowicie odmiennie niż w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Raczej się nie pokazywała, nosząc spódnicę i związując włosy, ale od kiedy jej problemy ze snem udało się nieco ustabilizować, widocznie wkładała więcej pracy, żeby nie robić sobie wstydu – a przynajmniej tak to ujęła Melissa.

— Taty jeszcze nie ma — zauważyłem, wchodząc do salonu, gdzie dziewczyny się usadowiły.

— Raczej nie wiesz, kiedy wróci, prawda? — Mel podniosła na mnie wzrok.

Uśmiechnąłem się lekko. Przy tym poczułem, jak serce nieco mocniej zabiło, gdy zobaczyłem, że smarowała sobie usta błyszczykiem. Cholera, miałem ochotę do niej podejść i przyciągnąć do siebie, żeby ją pocałować, ale wiedziałem, że przy reszcie nie mogłem. Tym bardziej nie wypadało, gdy między nami nie znajdowała się tego typu relacja.

— Tata to tata, jest chodzącą zagadką. — Podszedłem bliżej, żeby zająć miejsce na kanapie. — Reszta ci to potwierdzi. Nigdy nie wiadomo, co mu się w głowie zrodzi.

— Prawda — odpowiedzieli bliźniacy.

— Do tego nigdy nie dzieli się planami, dopóki ich dokładnie nie przemyśli — dodała Aria.

— To, co robimy? Będziemy siedzieć bezczynnie? — Duncan przeskoczył oparcie kanapy po lewej, by kolejno się wygodnie rozsiąść.

— Nie wiem, czy wam się to spodoba, ale możemy zrobić lekcje, żeby był święty spokój — zaproponowała Mel.

Zerknęliśmy na siebie, jednak w ciągu kilku sekund wszyscy zaaprobowali pomysł Melissy. Zajęliśmy miejsca wokół stolika, każdy wypakował zeszyt i książkę. Wszystko poszło dość gładko, a przynajmniej do momenty, aż doszliśmy do matmy, gdzie wyłożył się niemal każdy poza mną i Mel. Miałem wrażenie, jakbyśmy się ścigali, kto szybciej skończy zadanie. Szliśmy niemal łeb w łeb, aż w pewnym momencie dostrzegłem, że Mel się zacięła. Złapała się za głowę, licząc coś w pamięci, ale widocznie jej to nie pasowało. Przerwałem obliczanie, by zerknąć do jej zeszytu. Popełniła błąd.

— Masz błąd przy wzorze — zauważyłem.

Mel ponownie spojrzała na wzór, by kolejno uderzyć w czoło z otwartej dłoni. Zaśmiałem się cicho, a ona dała mi z łokcia. Zerknąłem na nią zaskoczony, na co ta jedynie się uśmiechnęła. Czułem na sobie spojrzenia pozostałych. Mogłem się nawet z kimś założyć, że unosili podejrzanie kąciki ust, wysyłając sobie porozumiewawcze zerknięcia, bo myśleli o tym samym. Że ja i Mel powinniśmy skończyć jako para.

— Pogorszyło się wam?

Odwróciłem wzrok w stronę wejścia. W progu salonu stał tata i przyglądał nam się z niedowierzaniem. Wyraźnie nie potrafił uwierzyć, że z własnej woli przysiedliśmy do pracy domowej wszyscy razem. Zazwyczaj musiał nas do tego zaganiać. Zwłaszcza taką dwójkę, która była niemal identyczna pod względem wyglądu.

— Prosiłeś, żebyśmy zabrali Mel do nas, ale z powrotem ci się nie spieszyło — zauważyłem, opierając łokcie o krawędź kanapy. — Przynajmniej nie siedzieliśmy bezczynnie.

— Nie moja wina, że pacjent wydłużył wizytę. Musiałem się tym zająć. — Założył ręce na piersi. — Pozbierajcie wszystko. Odłożę torbę do gabinetu i zaczynamy.

Toteż zrobiliśmy. Ogarnęliśmy salon z naszych rzeczy, by w ciągu kilku sekund usiąść na kanapach. Poczekaliśmy moment, zanim tata wrócił. Zaczął już na wejściu:

— Kościroga nigdzie nie zlokalizowano.

Wyprostowaliśmy się gwałtowniej. Tata wypuścił z dłoni wiązkę magii, która przeobraziła się w kształt mapy Stanów Zjednoczonych, która unosiła się nad stolikiem do kawy. Zmarszczyłem nieco brwi.

— Widziano go jedynie w kilku lokalizacjach. — Pstryknął palcami, a na widoku pojawiły się znaczniki. — Pojawia się w innych miastach. Dostałem informacje, że w ostatnim tygodniu pokazał się w ośmiu miejscach.

Bardziej je podświetlił.

— Tato... — Podniosłem na niego wzrok. — Skoro on się pojawia w innych miejscach...

— Szuka czegoś, a może raczej... — Skierował spojrzenie na Mel. — Kogoś.

— Szuka Melissy? — wyskoczył Leo.

— Nie do końca. — Założył ręce na piersi. — Szuka Bram...

Każdy uniósł brwi. Kątem oka dostrzegłem, jak Mel się nieco wzdrygnęła. Kościróg szukał takich jak ona, ale po jakie licho?

— Szuka ich, żeby je zabić... I pobrać ich energię. Zabija jedną po drugiej. — Zerknął na mnie. — Gdybyś tamtej nocy nie odciągnął Melissy, prawdopodobnie by tu z nami nie siedziała.

— On... — zaczęła Mel, ale przerwała, by przełknąć ślinę. — Zabija takie jak ja?

Tata zerknął na nią ze współczuciem. Popchnięty jakimś dziwnym uczuciem, położyłem jej czule dłoń na ramieniu, chcąc jej dodać otuchy. Kompletnie nie zwracałem uwagi, że nie znajdowałem się z nią teraz sam na sam. Melissa potrzebowała teraz wsparcia, a ja po prostu czułem, że powinienem coś uczynić.

— Niestety... — odpowiedział tata.

— Ale... Dlaczego? Nic mu nie zrobiłam.

— Tu nie chodzi o to, czy coś mu zrobiłaś, czy nie, Melisso. On atakuje Bramy z tego samego powodu, przez który byłaś na celowniku innych demonów. Bramy spotyka się wyjątkowo rzadko, dlatego, gdy Cienie już ją znajdą, chronią jej za cenę własnych żyć. Brama nie może zostać zraniona. Twoja krew jest tak bardzo nasycona magią, że jedna kropla wzmocniłaby całą armię demonów. To dlatego, jeżeli by się cokolwiek stało, zostałabyś w jakikolwiek sposób ranna, nawet gdyby to było zwykłe zacięcie się papierem, od razu powiedz o tym reszcie, dobrze?

Mel przytaknęła.

— Okej, to teraz ja mam takie pytanie. Skoro krew Bramy jest tak bardzo nasycona magią... — wyskoczyła Maddy, po czym zerknęła na Melissę. — to jakim sposobem ty przeżywasz swoje miesiączki?

Melissa zamrugała gwałtownie. Wyraźnie się speszyła, czego świadczyła jej niepewna reakcja i ostry rumieniec, który wystąpił na jej twarzy.

Bramy ich nie miewają — powiedział tata. — Organizm sam z siebie je zatrzymuje. Można powiedzieć, że to taki „system ochronny".

Maddy cicho warknęła. Kolejno padła na kanapę i uderzyła w nią pięściami.

— TO NIE FAIR!

Westchnąłem, widząc markotną minę Maddy. Chciałem się nawet zaśmiać, ale wolałem nie skazywać się na ścięcie głowy. Wiedziałem, że wkurzona Maddy to niebezpieczna Maddy, co niejednokrotnie już pokazała. Zwróciłem wzrok na Mel. Widocznie zawstydzenie odeszło w siną dal, a na twarzy wystąpiło skupienie. Myślała o czymś i widocznie nie dawało jej to spokoju.

— Czy bycie Bramą jest dziedziczne? — wypaliła nagle.

Każdy zerknął najpierw na nią, a kolejno na tatę. Opuścił głowę, zastanawiając się nad odpowiedzią.

— Wydaje mi się, że tak, ale nie mam pewności. Nie znalazłem o tym informacji. — Ponownie na nią zerknął. — Czemu pytasz?

Wzruszyła ramionami niepewnie, ale widać było, że coś znajdowało się na rzeczy.

— Z ciekawości — skłamała.

Nie chciałem jej ciągnąć za język, ale czasami chyba musiałem.

Wybacz, Mel...

— Kłamiesz — zauważyłem.

Mel szybko zamrugała, spoglądając na mnie zaskoczona. Doskonale widziałem w jej oczach, że dziwił ją fakt, że ją rozszyfrowałem. Potrafiła ukrywać rzeczy, ale przyglądałem jej się od wielu miesięcy, a za tym szło, że dostrzegałem te minimalne detale w jej wyglądzie, które się zmieniały podczas próby kłamstwa.

— O co chodzi, Melisso? — dopytał tata.

Mel mruknęła pod nosem.

— Chwila moment... — przerwał Felix. — Zapytałaś, czy moce Bramy są dziedziczne, ale gdy widzieliśmy twoją mamę, nie wydawała się ona mieć problemów ze snem.

Mel wydała z siebie pojedynczy dźwięk w zastanowieniu.

— Jestem adoptowana, więc...

— Adoptowana? — dopytał zaskoczony tata.

Wszyscy w pomieszczeniu, poza mną i Duncanem, zerknęli na Mel zdziwieni. Żyli w przeświadczeniu, że jej „rodzice" to jej biologiczna familia. Nie chcąc nadwyrężać zaufania dziewczyny, o niczym nie mówiłem. Duncan postąpił identycznie.

— Tak, cóż... — Podrapała się po policzku. — Przerobiłam już załamanie nerwowe...

— Wybacz, po prostu się nie spodziewałem usłyszenia takiej informacji — przyznał tata — ale dzięki temu chyba zaczynam rozumieć, czemu jesteś ciekawa.

Wszyscy przytaknęli.

— Czy Brama... — zacięła się. — Nie, nieważne...

— Pytaj śmiało — zachęcił ją tata.

— Nie masz się co krępować — powiedziałem.

Mel jedynie przytaknęła.

— Chciałam zapytać, czy Brama może miewać odchyły i śnić o czymś innym, aniżeli ta ciemność, po której chodzi.

— Co masz na myśli? — Tata zmarszczył brwi.

— Czasami miewam ten sam, niemal identyczny, sen — przyznała. — Po prostu jestem ciekawa, czy to ma jakiś związek z byciem Bramą.

Założył ręce. Przy tym jedną dłonią potarł brodę.

— O samych Bramach niewiele wiadomo, ale wydaje mi się, że byłoby to możliwe. — Zerknął na nią. — Opowiesz, co ci się śni?

Mel złapała głębszy wdech.

— Jakaś kobieta biegnąca po chodniku w czasie śnieżycy — zaczęła. — Trzyma kurczowo koszyk. Za każdym razem zatrzymuje się pod budynkiem sierocińca.

Każdy wziął głębszy wdech.

— Chwilę jej zajmuje odejście, ale w końcu to robi, a przy tym ucieka, jakby coś ją goniło.

— Jesteś świadoma podczas tego snu? — dopytał tata.

Zauważyłem u niego zmarszczone brwi. Widocznie coś mu chodziło po głowie, ale potrzebował więcej informacji, aby jakkolwiek to potwierdzić.

— Stoję z boku — odpowiedziała. — Gdy kobieta uciekała, podchodziłam do koszyka, ale... Jest niemal pusty. Jest tam kartka, czepek małego dziecka i kilka kocyków.

— Na kartce jest coś napisane?

— „Proszę się nią jak najlepiej zająć. Ma na imię Melissa".

W pomieszczeniu momentalnie zapadła cisza. Przebijały się tylko niespokojne oddechy. Wszyscy się już domyślili, o co chodziło.

— Mel... — zaczęła Maddy. — To nie jest sen.

Dziewczyna zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc, o czym mówi Maddy.

— Jak to? — spytała.

— To, co widzisz we śnie... — Przełknąłem ślinę. — To wspomnienie.

— Wspomnienie twojej biologicznej matki, która zostawiła cię pod sierocińcem kilkanaście lat temu... Zapewne chcąc cię chronić... — powiedział tata. Mel na niego spojrzała z niezrozumieniem na twarzy. Tata wziął głębszy wdech. — A skoro posiadasz to wspomnienie...

Zerknął na nią. Na twarzy dziewczyny powstał cień przerażenia. Już się domyślała, co mężczyzna chciał jej przekazać. Samoistnie sięgnąłem do jej dłoni, na której zacisnąłem palce. Odpowiedziała tym samym, pokazując, że potrzebowała kogoś w tej chwili.

— To by znaczyło, że ona nie żyje... — potwierdził domysły.

Mel momentalnie zamarła. 

************************************

~ I'm back ~

Krótkie wytłumaczenie, czemu nie było rozdziałów: Ostatnimi czasy miałam bardzo dużo na głowie i po prostu się nie wyrabiałam. Dodatkowo wzięła mnie momentalnie wena na planowanie książki, która pojawi się po zakończeniu tej(jeszcze nic nie zdradzam) i zostałam wkopana na uczelni do zarządu koła studenckiego, także ilość moich obowiązków nieco wzrosła. Nazbierało się jeszcze kilka spraw, ale nie zamierzam wam narzekać. 

Rozdział ważniejszy, a jako że udało mi się wszystko uporządkować, wracam – a przynajmniej się postaram – z regularnością. 

Jak przeczytaliście, dowiedzieliśmy się coś niecoś o Bramach i o naszym poszukiwanym przez wszystkich demonie. 

Jak myślicie, jak sprawy się potoczą? 

Dajcie znać koniecznie, a tymczasem...

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro