Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Zdałem sobie sprawę z tego co powiedziałem. Spuściłem wzrok i szepnąłem:
-Przepraszam... Jestem najgorszy...
-Nie mów tak.

Will wziął mnie na ręcę i położył na łóżku. Wyjął z szafki opatrunek i coś do odkażania.

Odkaził moje rany i założył bandaż. Następnie przytulił mnie czule i szepnął:
-To nie była godna ciebie kobieta, a ja porozmawiam sobie z Dylanem i Tonym.

Pokiwałem tylko przecząco głową.
-Dlaczego?
-Bo nie dadzą mi żyć.
-Obiecuję, że nie będę wchodził w szczegóły.
-Yhm.

Wtuliłem się w Willa. On pogłaskał mnie po głowie. Szepnął coś, że musi wracać do pracy i, że niedługo zajrzy.
Przytulał mnie jeszcze przez chwilę.

Potem wstał i wyszedł. Widać, że trochę było mu żal zostawiać mnie samego w takim stanie, ale praca też jest ważna.

Usiadłem pod ścianą ze zgiętymi nogami. Czoło oparłem o kolana i schowałem twarz. Spływały po niej kolorowe łzy...

Szlochałem siedząc w najciemniejszym kącie pokoju. Wypaliłem już chyba z 20 papierosów. Nagle rany na rękach zaczęły niemiłosiernie szczypać.

Złapałem się za nadgarstek i syknąłem z bólu. Nagle po chwili nie czułem już choćby najmniejszego pieczenia na lewej ręce.

Podeszłem do szafy. Założyłem czarną bluzę z nadrukiem wilka na klatce piersiowej i brzuchu. Na plecach za to była do połowy zwiędła róża.

Nałożyłem moje buty i naciągnęłem kaptur na głowę. Wziąłem do kieszeni spodni trochę zielonych banknotów. Wziąłem też elektrycznego papierosa.

Tak miałem zamiar to zrobić... Chciałem uciec... Wyszedłem więc na balkon. Po drodze kupię jeszcze zwykłe pety, bo mi się skończyły.

Zamknąłem ostrożnie balkonowe drzwi i usiadłem na barierce. Zeskoczyłem z balkonu i odziwo skacząc z drugiego wysokiego piętra nic sobie nie złamałem.

Podniosłem się z murawy i otrzepałem się z trawy. Ruszyłem powoli w stronę bramy. Zauważyłem w oddali coś sporego... Kurwa... Psy...

Szybko wspiąłem się na płot i przeskoczyłem. Odetchnąłem z ulgą.
Dwa groźne wilczury zaczęły szczekać i ujadać. W domu zapaliło się światło... Była trzecia w nocy! Musieli coś usłyszeć!

Zacząłem biec przed siebie. Dobiegłem na łąkę i dopiero na kogoś wpadłem. Ten ktoś nie był odziwo żadnym z moich braci.

Była to piękna dziewczyna o rudych płomiennych włosach. Na jej twarzy malowały się zielone tęczówki na oczach. Jej usta były pełne i zadbane.
Jej twarz zdobiły piegi, które dodawały hej niemałej urody. Była piękna.


-Naprawdę przepraszam... Nie chciałem...
-Jasne, rozumiem.- powiedziała z uśmiechem.
-Jestem Shane, Shane Monet.
-O miło cię poznać. Jesteś bardzo popularny w naszej szkole.
Ja jestem Aurora. Aurora Evans.

Od razu zauważyłem jej dołeczki w policzkach gdy się zaśmiała.
-Chodzisz do naszej szkoły?
-Tak. Z tobą do klasy, ale dołączyłam dopiero niedawno, więc myślę, że jeszcze mnie nie zauważyłeś. Zdaża się. Co tu robisz tak późno w nocy?

Uciekam z domu hah.
-Przyszedłem się przewietrzyć i zobaczyć się z kimś.
-Tak? Czemu tak szybko biegłeś?
-Nie ważne. Może lepiej ty mi powiedz co tu robisz, zamiast spać?
-Spędzam czas z moim koniem, bo w dzień jestem strasznie zarobiona.

Koniem? Mam nadzieję, że nie chodzi jej o Wichra.
-Pokażesz mi swojego konia? Ja ci pokażę swojego.
-Jasne, Partia!- zagwizdała na tę piękną klacz o siwej barwie. To był ten sam koń, którego widziałem z Wichrem.

Pogłaskałam klacz. Jej grzywa była biała jak śnieg i miękka jak chmura. Wtedy ja zagwizdałem:
-Wicher!

Przybiegł. Obłędnie wyglądał w świetle księżyca. Aurora też dotknęła swoją, jak zakładam, delikatną dłonią Wichra. Koń zarażał przyjaźnie.

Za swoimi plecami usłyszałem głos... Głos kogoś znajomego... Głos... Dylana? Oho no to będzie jazda... Lepiej będę już spierdalał. Ale zostanę.

---------------------------------------------------------

Hejaaa! Wlatuje kolejny rozdział. Na 25 rozdziale już będę kończyć... Pierwszą część! Jestem wdzięczna za każdą obserwacje, za każdy głos, każdy komentarz i każde wyświetlenie. Jesteście wielcy! Kocham was! Pozdrowionka! Miłego dnia/nocy!💸❤️‍🔥

(569 słów ♥️)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro