Chapter 24.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Liczę, że rozdział się spodoba! 💋









-Jesteśmy w tym razem. - wyszeptał mi na ucho, gdy schodziliśmy na dół. Zostały nam ostatnie dwa stopnie do pokonania, a ja czułam, jak żołądek podchodził mi do gardła. Stres brał górę nad moim ciałem.

-Chris... - zacisnęłam palce obu dłoni na prawej ręce szatyna, spojrzał na mnie zaintrygowany - Znamy się krótko, ale naprawdę mi na tobie zależy i nieważne, co by się teraz stało to... - położył lewą dłoń na moim policzku i pochylił się, aby złączyć nasze usta. Szybko cmoknął moje wargi i odsunął się na kilka centymetrów, uśmiechając się.

-Wiem, kochanie. - przesunął językiem po dolnej wardze - Niczym się nie martw. Między nami nic się nie zmieni. Zdanie mojej mamy nie ma nic do rzeczy. - przymknęłam oczy, biorąc głęboki wdech.

-Wiem, jak ciężko było wam w tamtym i roku... Wydaję mi się, że jej zdanie jest istotne, gdyż...

-Evie, wiem, że nie jesteś jak Vanessa. - przerwał mi - Nie walczysz o to, abym odsunął się od wszystkich i myślał tylko o tobie. Wręcz przeciwnie, robisz wszystko, aby być przy mnie i pomóc mi normalnie funkcjonować. - splątał palce naszych dłoni, więc od razu spuściłam na nie wzrok - Nie jesteś Vanessą i moja mama też musi to zrozumieć. Chyba nie sądziła, że pozostanę singlem do śmierci. - prychnął.

-Myślę, że sądziła, że minie wiele czasu nim będziesz gotowy, aby się z kimś związać. - mruknęłam niepewnie.

-Też tak myślałem. - uśmiechnął się lekko - Ale poznałem ciebie. - dodał, wywołując uśmiech na mojej twarzy - Nie zamierzam dać się zjeść własnym demonem i stracić szansę na relację z kimś tak wartościowym. - poczułam jak zrobiło mi się ciepło na sercu. Zagryzłam lekko wargę od wewnątrz, starając się, choć minimalnie, powstrzymać uśmiech.

-Mówiłam to już setki razy, ale powtórzę znów. - uniosłam podbródek - Jesteś cholernie słodki, Chris. - rumieniec oblał jego policzki - Zwłaszcza, gdy się rumienisz! - pisnęłam zachwycona, a on jęknął, ukrywając twarz w dłoniach. Odwrócił się do mnie tyłem, aby nie patrzeć mi w oczy. Zaśmiałam się, obejmując go od tyłu. Byłam dużo niższa od niego, więc sprawiło mi to minimalną trudność, ale nie odpuściłam.

Szatyn szybko odwrócił się w moją stronę i objął mnie w pasie, przyciągając bliżej. Złożył pocałunek na czubku mojej głowy i westchnął.

-Idziemy? - spytał, wskazując na kuchnię. Przymknęłam powieki i lekko skinęłam głową.

-Nie ma innej opcji. - chwycił moją dłoń i pociągnął mnie za sobą do jadalni. Niepewnie przekroczyłam próg, kurczowo trzymając się dłoni Chrisa.

Jego matka piorunowała mnie wzrokiem niczym przy naszym pierwszym spotkaniu. Znów patrzyła na mnie jak na wroga, a nie osobę bliską dla jego syna. Obawiała się, że byłam w stanie go zranić. Tyle, że ja naprawdę nie miałam tego na celu!

-Mamo...

-Evie, proszę abyś natychmiast opuściła mój dom. - wstała, odsuwając krzesło od stołu. Nie spuściłam ze mnie wzorku nawet na sekundę. Wzięłam głęboki wdech i pokręciłam głową.

-Nie zamierzam, proszę pani. - wzruszyłam ramionami - Ja wciąż jestem tą samą Evie, którą byłam wczoraj. A Chris jest tym samym chłopakiem. Zależy mi na nim tak samo bardzo. Nie pozwoliłam go skrzywdzić wcześniej, a teraz sama nie zamierzam tego zrobić.

-Powtórzę raz jeszcze...

-Jeśli to zrobisz, ja wyjdę z nią. - przerwał jej Chris. Zaskoczona rozchyliłam wargi, patrząc na szatyna. Teraz jego matka była w stu procentach skupiona na nim. - Nie patrz tak na mnie. - parsknął - Póki była moją przyjaciółką, to ją lubiłaś. Teraz, gdy jest moją dziewczyną jest niedobra? Przecież nic się nie zmieniło.

-Nie wystarczy ci przeżyć z dziewczynami, Chris? - pokręcił głową.

-Evie nie jest Vanessą, mamo. Nie możesz każdej dziewczyny skreślać tylko dlatego, że raz... - zawahał się, więc lekko zacisnęłam palce na jego dłoni, aby dodać mu otuchy - Dlatego, że raz trafiłem na psychopatkę.

-Dalej mierzysz się z konsekwencjami tego wyboru, synu. - usłyszałam jak głos jej się załamał. Nie miałam jej za złe, że przestała mi ufać. Martwiła się o swojego, jedynego syna, który już wiele przeszedł w życiu.

-A Evie mi w tym pomaga. - syknął - W odróżnieniu od wszystkich, nie zostawiła mnie. - kątem oka spojrzałam na szatyna i ujrzałam łzy w kącikach jego oczu. Walczył ze sobą, aby nie zacząć płakać. - Nie stracę jej, ponieważ ty jej nie ufasz. Ja ją lubię. - przeniósł wzrok na mnie - Zależy mi na niej. - gdy poczułam gorąc oblewający moją twarz, zrozumiałam, że znów się zarumieniłam. Spuściłam wzrok na podłogę i nieśmiało oparłam głowę o ramię Chrisa. Chciałam być blisko niego, wtedy było łatwiej.

- Chris, popełniasz błąd...

-Nie. Tym razem się nie mylę. - zaoponował - Mamo, ufałaś Evie, a gdy stała się moją dziewczyną, nagle zmieniła się we wroga... Dlaczego?

-Bo nie pozwolę, aby kolejna dziewczyna cię skrzywdziła! - wrzasnęłam, uderzając dłonią w stół - Już ostatnio ledwie wyszedłeś  z tego cało. - westchnęła - Co musi zdarzyć tym razem? - łza spłynęła po jej policzku.

-Nic się nie stanie. - odważyłam się wtrącić - Nie zamierzam skrzywdzić Chrisa. - starałam się zachować spokój. Być opanowaną. Jednak nosiło mnie wewnętrznie, na samą myśl, że mogłabym zranić Chrisa. Nigdy bym tego nie zrobiła. - Nie wiem czy pani mi uwierzy, czy nie... - wtuliłam się w bok szatyna, gdy ten owinął ramię wokół mojej talii - Ale ja nie odpuszczę. Nie zrezygnuję z niego, tylko dlatego, że pani nie popiera naszego związku. - zakończyłam. Musiałam to powiedzieć, gdy już to zrobiłam. Poczułam się lepiej. Jakbym zrzuciła z siebie jakiś ciężar.

-Evie, ja naprawdę nic do ciebie nie mam. - westchnęła - Ale tu chodzi o dobro mojego syna. Nie zamierzam ryzykować. - to było żenujące.

-Daruj sobie. - nim kobieta zdażyła coś jeszcze powiedzieć, głos Chrisa rozbrzmiał w pomieszczeniu - Skoro nas nie akceptujesz, nie zamierzam tu siedzieć. - prychnął - Wychodzimy. - zacisnął dłoń na moim ramieniu.

Skinęłam głową.

-Możemy iść do mnie. - zaproponowałam. Chwycił kluczyki od swojego samochodu, które leżały na kredensie obok.

-Daj znać, jak wszystko przemyślisz. - mruknął szatyn, patrząc na rodzicielkę. Szybko opuściliśmy dom chłopaka i ruszyliśmy do jego auta.

-Jesteś pewien, że dobrze robisz? - zmartwiłam się - Nie chcę być powodem kłótni między wami. - westchnęłam.

-Ty, nie jesteś. Ona jest. - mruknął, odpalając silnik - Narazie muszę wszystko przemyśleć.

-Zanim to zrobisz czeka cię rozmowa z moim ojcem... - oznajmiłam niepewnie - Mamę już znasz. - wzruszyłam ramionami.

-Twój ojciec mnie nie polubi? - zmartwił się.

-On nikogo nie lubi. - prychnęłam - Czasami wydaje mi się, że nawet mnie... - wyznałam z bólem. Prawda bywała okrutna.







Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro