Rozdział 13 - Casanova (czyli o miłości różnie rozumianej)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W poniedziałek wracam do szkoły bojąc się, że po prawie pocałunku znów zrobi się dziwnie między mną a Richie'm. Na szczęście nic takiego się nie dzieje.

- Cześć, Sherlock! - przytula mnie na powitanie. Nieco zdziwiona odwzajemniam uścisk i zaczynam rozmowę.

- To... co robiłeś w weekend? - pytam.

- Zrobiłem naprawdę paskudny Ramen, kupiłem kurtkę i pisałem wypracowanie z "Opowieści Niesamowitych" Poego - opowiada. - A ty?

- Byłam na siłowni... - zaczynam.

- Naprawdę? - chłopak krztusi się kawą.

- To takie dziwne?  szturcham go w ramię.

- Nie, tylko... nie wydajesz mi się typem kulturystki - mówi cicho. Udaję obrażoną.

- No chodź, tylko się nie obrażaj - przytula mnie jeszcze raz, a potem idziemy na lekcje.

Przez cały dzień Richie jest bardzo miły i pomocny. Gdyby był moją siostrą, podejrzewałabym, że wyprał mój drogi biały sweter z czerwoną bielizną. Ale dzisiaj wypadł mi z szafy gdy szukałam mundurka i miał taki sam kolor jak zwykle. 

Na kółku teatralnym gdy dochodzi do mojej popisowej sceny, Richie mówi swoją kwestię, a potem nachyla się i całuje mnie pierwszy. 

Przyznam, że taki obrót sprawy lekko mnie zaskakuje, zwłaszcza, że gdy w końcu odsuwamy się od siebie, Richie ma minę jakby właśnie rozebrał mnie w myślach (kto wie, może to zrobił - nie wiem co mu siedzi w głowie). 

We wtorek gdy siadam obok niego w ławce, widzę na niej piernikowe latte i brownie. Kulturalnie dziękuję i zjadam je zastanawiając się nad zachowaniem Richie'go.

W środę nie ma go w szkole i na próbie muszę całować się z Peterem, który jest jego dublerem. Nie to żebym wcześniej tego nie robiła.

Tego dnia gdy po powrocie ze szkoły odrabiam lekcje, słyszę ciche pukanie w ścianę. Siostrzany kod. 

Zostawiam wszystko inne i idę z herbatą do pokoju Irene. 

- Co się stało? - pytam. Ire siedzi na swoim łóżku z pełną powagi miną.

- Muszę ci coś powiedzieć - zaczyna, jakby coś ukrywała i nie była pewna czy dobrze robi chcąc mi o tym powiedzieć.

- Taaak? - przeciągam samogłoski.

- Jestem bi - mówi szybko, a potem odwraca wzrok. Wytrzeszczam oczy ze zdumienia.

- Mówisz mi to, bo podoba ci się dziewczyna? - pytam. Znam swoją siostrę. Dziewczyna przytakuje.

- Od jak dawna wiesz? - pytam zawiedzionym głosem.

- Od zawsze - szepcze. Tego już za wiele.

- I mi nie powiedziałaś! - krzyczę wściekła. - A co z tym, że nie mamy przed sobą tajemnic. Czy to nie ty to wymyśliłaś? A teraz okazuje się, że nie potrafisz być ze mną szczera!

- Ale Sherlie...

- A wiesz czemu? Bo mi nie ufasz! Bo nikt mi, k...a nie ufa! - klnę. Zazwyczaj nie używam tego słowa na głos. Ale teraz buzują we mnie emocje, a hormony stresu nie były jeszcze nigdy tak mocno produkowane.

- Zawsze mówiłaś, że nie jesteś homofobką - mówi cicho Irene. Widzę łzy w jej oczach. Prawie mam wyrzuty sumienia, ale zaraz przypominam sobie co mnie tak wkurzyło.

- Bo nie jestem, Ire - odzyskuję normalny ton. - Gówno mnie obchodzi twoja orientacja. Obchodzi mnie to, że mi nie ufasz.

Nie daję Irene dojść do głosu, bo zaraz wychodzę z pokoju. Idę do kuchni i sięgam po wegański jogurt, który ostatnio stał się moją ulubioną przekąską. Wbijam łyżkę w gładką powierzchnię produktu, aż po chwili przebijam opakowanie na wylot.

- Co jest? - John schodzi po schodach do mnie.

- Jestem złą na Irene - mówię.

- Czemu? - John czasem powala mnie prostotą swego umysłu. Cóż za oczywiste pytanie!

- Nie bądź snobką - mówi. Ups. Czyżbym powiedziała to na głos?

- Powiedziała mi o czymś, o czym wiedziała od zawsze, ale choć obiecałyśmy sobie, że nie będziemy mieć przed sobą tajemnic, to wyznała mi to dopiero teraz - mówię szybko, ale John i tak rozumie mój monolog.

- Może... - zaczyna, ale mu przerywam:

- Może mi nie ufa?  Wiem, że mi nie ufa. Nikt mi nie ufa! - rzucam jogurt do kosza i wychodzę. Nakładam płaszcz i  opuszczam mieszkanie. Słyszę czyjeś kroki za mną. To John.

Nie odwracam się. Biegnę dalej, aż kroki ucichną. Jest dosyć chłodno, a ja nie wzięłam czapki. Nie wiem dokąd idę, ale na pewno z dala od Baker Street - miejsca, w którym nikt mnie nie chce. 

Mogę iść do Elliota, do jego nowego mieszkania w South Kensington. 

Mogę iść do Julie i jej wypasionego domu w Hampstead, w którym na pewno zostanę poczęstowana gorącą czekoladą z bitą śmietaną i syropem Smuckers. 

Mogę iść do Richie'go, ale nie wiem gdzie mieszka.


Idę do Elliota. 


Mieszkanie chłopaka ma raptem trzy pomieszczenia: sypialnię, łazienkę i salon połączony z kuchnią. Gdy wchodzę do środka (drzwi tego naiwniaka nigdy nie są zamknięte na klucz), on siedzi przy marmurowym blacie kuchennym ze swoim laptopem i kubkiem kawy.

Ma na sobie jedynie dżinsy. Gdybym nie był członkiem mojej rodziny (a ja nie byłabym świadoma jego orientacji) pewnie czułabym się a) niezręcznie b) byłabym mega podekscytowana oglądaniem przeprzystojnego chłopaka bez koszulki. 

Elliot jest raczej chudy, więc nie mogę powiedzieć, że podziwiam jego umięśnione ciało, bo takiego nie ma (a to nie jest powieść erotyczna). 

Na pewno ma w uszach słuchawki, bo nie słyszy mnie dopóki nie odsunę krzesła obok i nie usiądę na nim. 

- O cześć - wyjmuje źródło muzyki i zamyka laptopa, ale widzę, że pracuje nad czymś na studia. To chyba z psychologii - "Wpływ wychowania na okazywanie uczuć". 

- Czemu nie robisz tego gdzieś, gdzie jest więcej ludzi? Podobno większość studentów uczy się w Starbucksie albo na uczelnianych trawnikach - żartuję.

- To nie Yale, mała - Elliot uśmiecha się do mnie. - Poza tym, lubię ciszę. Skłania do refleksji i ułatwia koncentrację.

- Jeśli przez ciszę rozumiesz Kings Of Loeon, to tak. Zdecydowanie - mówię patrząc na ekran jego komórki, na której widać czego słuchał jeszcze chwilę temu. 

- Jeśli przyszłaś śmiać się z moich metod pracy - wyjdź - nakazuje chłopak poważnym tonem.

- Nie - smutnieję, bo przypominam sobie cel mojej jazdy metrem. 

- O, już widzę, że to coś poważnego. Zrobię ci kawę, bo chyba się przyda - Elliot podrywa się z siedzenia i zaczyna krzątać się po kuchni. Pomieszczenie jest całe białe, jedynie podłoga to czarno-biała kratka. Na blacie, przy którym siedzę stoi radio w stylu vintage, a pod nim kilka książek, które Ellie aktualnie czyta. Od kiedy mieszka sam, trzyma lektury w kuchni by móc ciszyć się nimi przy śniadaniu. Teraz są to "Tamte Dni, Tamte Noce" i jedna z tych książek z dziedziny rozwoju osobistego. 

Elliot podaje mi kubek z Muminkami,  który dałam mu kiedyś w prezencie. Piję cappuccino i opowiadam mu o mojej rozmowie z Irene.

- To nie jest tak, że ci nie ufa - mówi Elliot. - Bała się, że... posłuchaj. Z ludźmi jest tak, że mogą deklarować, że są tolerancyjni, ale gdy okazuje się, że ktoś mu bliski wykracza poza jego progi "normy" okazuje się, ze nie tak łatwo mu to zaakceptować. O to chodzi.

- I o coś jeszcze - patrzę na kuzyna. - Wiesz coś, ale mi nie powiesz. Widać w twoich oczach.

- Okej, Sherlocku - śmieje się. - Może jej podoba się Julie.

- Co? Czemu miałoby tak być? - dziwię się.

- Nie wiem - zapytaj ją.



Wracam do domu, ale nie rozmawiam z siostrą. Idę do kuchni i robię sobie makaron na kolację. Jem sama. Mama pojechała gdzieś służbowo - dostała awans. Tata prowadzi śledztwo. John pewnie jest w domu, ale się na mnie obraził. W końcu do kuchni schodzi Rosie i wyjmuje jogurt z lodówki.

- Czy to nie ty nie mówiłaś mi o tym, że nieregularne jedzenie jest niezdrowe? - pytam z nutą drwiny w głosie.

- Czy to nie ty nakrzyczałaś na swoją siostrę, bo lubi dziewczyny? - odcina się blondynka. 

- Ale śmieszne - kpię.

- Cholernie. Myśli, że jej nienawidzisz - mówi Rosie.

Rosie nie mówiłaby mi tego gdyby sprawa nie byłą poważna. Ja  Irene często się kłócimy, ale to tylko takie sprzeczki typu odłóż te yaoi i  chodź na kawę albo coś takiego. 

Zostawiam talerz penne z pesto i biegnę na górę. Bez pukania otwieram drzwi do pokoju Irene i widzę ją siedzącą w swoim kąciku wypełnionym fotkami z Polaroida i całą masą pamiątek. W dłoni trzyma zdjęcie - wiem, że nasze wspólne, po prostu to wiem - zbiera się by je podrzeć.

Ale wtedy mnie widzi. 

Siostry nie potrzebują słów. Mój wzrok mówi sam za siebie. Przepraszam ją, ona mnie - wszystko w absolutnej ciszy. Ire kładzie zdjęcie na stoliku nocnym po czym podchodzi do mnie i mnie przytula. Stoimy w milczeniu, a potem wychodzę z jej pokoju.

Wiem, że wie o zimnym makaronie.




W sobotę, tydzień po Black Friday, wybieramy się całą paczką podziwiać najnowsze dzieło kina - Zbrodnie Grindelwalda. Siedzę między Richie'm a moją siostrą, po której prawej znajduje się Julie. W pewnym momencie moja przyjaciółka łapie Ire za rękę. Uśmiecham się pod nosem, chociaż wiem, że nie mam powodów.

- Ta część była milion razy lepsza od poprzedniej - mówię po wyjściu z sali.

- Dlaczego tak sądzisz? - ciekawi się Peter.

- Newt - mruczę cicho.

- Co? - dziwią się chłopcy.

- Zbliżenia na jego twarz. W tej części miał jeszcze lepsze kości policzkowe - chichoczę zażenowana. - Newt mógłby być moim chłopakiem.

- Naprawdę? - Richie jest zdumiony. Czyżby był zazdrosny o fikcyjnego bohatera? W takim razie trochę się z nim podroczę.

- Jest przystojny, uroczy, miły, inteligentny, empatyczny, dobry... jest idealny - rozmarzam się.

- To prawda - potwierdzają Irene i Julie. 

- No wiecie co? - oburza się brunet. - Sher, chcesz się przejść?

Przytakuję. Opuszczamy znajomych, którzy zmierzają do pizzerii i kierujemy się w stronę parku.

- "Well I know you're around, Cause I know the sound, I know the sound of your heart" - podśpiewuję pod nosem piosenkę 1975. - Kojarzy mi się z Newtem - mówię wciąż drocząc się z Richie'm.

- Nie wkurzaj mnie - mówi. - Wiem, że ci się podobam i ty wiesz, że z wzajemnością.

Te słowa sprawiają, że się zatrzymuję. Rozglądam się po parkowej alejce. Kilka ławek, ale większość ludzi siedzi na trawie. Jest początek grudnia, ale miłośnikom świeżego powietrza to nie przeszkadza. Z naprzeciwka idzie starsza para trzymająca się za ręce. Zastanawiam się czy my z Richie'm też moglibyśmy tacy być. Ukryta za drzewami para w wieku podobnym do naszego, robi coś co za chwilę będzie przekraczało granicę przyzwoitości. Dalej dziewczyna gra na skrzypcach. Allelujah. 

Widzę dwójkę rodziców z małymi córeczkami - jedną około trzyletnią, drugą, pięcioletnią. Uśmiechają się do nich, a kiedy dziewczynki odwracają się, wymieniają pocałunki. Czy my moglibyśmy tacy być?

Nie wiem. Ale wiem, że chcę zapamiętać ten moment.

- Nie wiedziałam - mówię. - Miałam takie przeczucie, ale nie wiedziałam. 

- Kobieca intuicja? - śmieje się chłopak. 

Mój umysł zapamiętuje każdą sekundę. Dołeczek w policzku Richie'go, to jak przejeżdża dłonią po włosach. Smuga światła, która przebija się przez chmury i pada na jego twarz. To jak odsłania zęby w uśmiechu. Jego głos.

Mój ojciec ma super-pamięć, którą wykorzystuje w pracy, ja korzystam z niej w życiu.

- Więc, tak sobie pomyślałem - zaczyna. - Zaczął się grudzień, a ja zimą jestem jeszcze bardziej pociągający niż w inne pory roku...

- Nie bądź taki pewny siebie - kpię.

- Zaplanowałem coś niesamowitego. Po wigilii klasowej. Spodobałoby ci się - mówi. - Więc może chciałabyś... chciałabyś...

Richie cały się czerwieni, jest strasznie zdenerwowany co nadaje mu nieco dziecięcego uroku. Ten moment też muszę zapamiętać.

- Tak. Z przyjemnością - mówię. Potem odwracam się i odchodzę. 

Tego nigdy nie zapomnę. Idę przez Hyde Park, uśmiechając się do wszystkich przechodniów. Jest jasno, a temperatura nie wymaga ubrania najgrubszych ciuchów w szafie. Czuję, że komuś na mnie zależy i abstrahując od wszystkiego... to wspaniałe uczucie. Wyobrażam sobie co przygotował mój przyjaciel, ale czuję, że postarał się bardziej niż jestem w stanie o tym myśleć. Nawet jeśli Richie Brook nie jest Newtem Scamanderem z wysokimi kośćmi policzkowymi, masą piegów i walizką pełną zwierząt... i tak jest niesamowity.

Znów widzę parę z córeczkami i mam wrażenie, że też moglibyśmy tacy być.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro