Rozdział 14 - Wichrowe Wzgórza (o życiu, miłości i Bożym Narodzeniu)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Ale jesteś zarozumiały - mówię Richie'mu gdzieś w połowie grudnia.

Chłopak doszedł do wniosku, że w ramach "kalendarza adwentowego" będzie mi codziennie zdradzał jeden szczegół naszego wyjścia, które odbędzie się 21 grudnia. Od razu powiedziałam, że to beznadziejny pomysł, ale on to zignorował. 

- Hej gołąbki - wita się z nami Irene.

- Hej - odpowiadam. - Jak flirt z Noah?

Okazało się, że zainteresowanie tajemniczą dziewczyną, która przyczyniła się do coming-outu mojej siostry minęło. Postanowiła wrócić na stare śmieci i spróbować z szatynem w Ray-Banach.

- Ale śmieszne - patrzy na mnie z politowaniem.

- Wcale, że nie - mówię. - Twój prawy rękaw jest podwinięty i widać wgłębienia zrobione przez kciuki większe niż twoje - musiał bawić się twoim swetrem. Masz sól na palcach - podjadałaś mu frytki z talerza. I kosmyki z prawej strony są z uchem - odgarnął ci włosy. Oooooch, jakie to urocze.

- Pieprz się, Sher - odcina się siostrzyczka.

- Richie, dasz nam chwilę? - pytam chłopaka, który przytakuje i odchodzi. 

- O co chodzi, Irene? - wiem, że coś jest na rzeczy.

- Nic... tylko - zaczyna. Wiem, że opowieść będzie długa, więc siadam obok niej w bibliotece. - Noah jest miły, sympatyczny, śmieje się z moich chorych żartów, jest przystojny...

- I? 

- I mi się podoba. Ale on nie jest... nią. Chociaż związek z nią byłby nierealny, to w przeciwieństwie do tego z Noah byłby idealny. Bo Noah nie jest spełnieniem moich marzeń. Ale mogę mieć prawdziwy związek z nim zamiast fantazji z nią. Boję się, że bycie z Noah by mnie rozczarowało. Rozumiesz? Nie chcę być z kimś i cały czas myśleć o innej osobie, bo to byłoby nieuczciwe. Ale jednocześnie nie chcę stracić szansy na kogoś kto mnie lubi. Nie wiem czy powinnam...

- Zrób to do cholery - przerywam jej. Patrzy na mnie zdziwiona.

- Teraz? - pyta.

- Nie. Kiedy nadejdzie czas - mówię. 



W środę tydzień przed naszą randką, kończę ze swoim świątecznym oporem i  uznaję sobie za cel udekorować dom na święta. Udaje mi się wrócić do domu przed wszystkimi. 

Wieszam łańcuch wokół barierki schodów, a na szyby w salonie naklejam ledowe naklejki z ośnieżonymi budynkami. Wykorzystuję wcześniej zakupione poszewki na poduszki przypominające świąteczne swetry i nakładam je na te w mojej sypialni. Wypełniam kilka wysokich szklanek szyszkami i otaczam je lampkami choinkowymi. Kładę koc w czerwono-zielono-białą kratkę na kanapie i fotelu. Podśpiewuję pod nosem "That Christmas To Me" razem z Pentatonix i zabieram się za kuchnię. 

Na parapecie stoi kilka świeczek. Oklejam je małymi gałązkami i od razu zapalam. Po domu roznosi się teraz miły waniliowy zapach. Przy ekspresie do kawy stawiam opakowanie kakao, które kupiłam w Starbucksie, a także biało-czerwone papierowe słomki i ładne opakowanie ciasteczek.

Wieszam jemiołę na drzwiach wejściowych do mieszkania. Potem zabieram się za mój pokój.

Jakiś czas temu przestawiłam łóżko bliżej okna, a na tej samej ścianie postawiłam biurko nad którym wisi metalowa kratka na ścianę i szklany plan tygodnia,na który, o dziwo przyczepiają się magnesy. Zdjęcia z polaroida zostały zdjęte z lampek (które musiałam wykorzystać przy szyszkowej dekoracji), więc powiesiłam je w równoległych rzędach na ścianie naprzeciwko drzwi. Teraz część z nich wieszam na choince zrobionej z kilku poziomo ustawionych patyczków otoczonych lampeczkami. 

Nad biurkiem wieszam znalezione na Instagramie świąteczne obrazki.

Mój szeroki parapet jest zawalony poduszkami, ale mimo to dorzucam kilka takich ze świątecznymi motywami. Razem z kocykiem i miękkim dywanem na mojej podłodze wygląda to bardzo przytulnie. Na regał i komodę stawiam kilka dekoracji i świeczek zapachowych.

Obchodzę mieszkanie i podziwiam owoce swojej pracy. Akurat kiedy na mojej playliście leci "Mary, Did You Know?" (również w wersji Pentatonix) do mieszkania wchodzą John i mój tata.

- Co to jest? - pyta ten drugi.

- Dekoracje - odpowiadam niewinnym głosem.

- Po co? - mój ojciec jest mistrzem w zadawaniu głupich i oczywistych pytań.

- W ramach dekoracji, jak goście przyjdą - stwierdzam niezbyt inteligentnie.

- Jacy goście? 

- Na przyjęcie - mówi John. - Nie pamiętasz.

Od trzech lat urządzamy imprezę w Boże Narodzenie, na którą zapraszamy rodzinę, przyjaciół i partnerów członków rodziny (dotąd był tylko jeden taki - chłopak Rosamund przyszedł w zeszłym roku. Rozstali się miesiąc później). Dekorujemy dom, pieczemy ciasta i zapraszamy gości, a tata co roku o tym zapomina. 

- Jasne - mówi i wchodzi do kuchni. Robi sobie kawę rzucając wzrokiem na stół z przekąskami, który zrobiłam. Nic nie mówi.

Patrzę na Johna, który wzrusza ramionami i szepcze mi do ucha:

- To kiedy ta twoja randka? 

- Irene, ci mówiła? - odpowiadam pytaniem na pytanie.

- A jak myślisz? 

- Zabiję ją - denerwuję się. - Nie chodzi o to, że nie chce żebyś wiedział, ale o to, że się wygadała - tłumaczę, a mój ojciec chrzestny kiwa głową.

- Twój tata nie wie - mruczy, rozwiewając moje wątpliwości i odpowiadając na zadane między wierszami pytanie. 

Ze wszystkich ludzi na świecie nikt nie rozumie mnie tak jak John. Mężczyzna nie potrzebuje słów, żeby wiedzieć o co mi chodzi. Nie jest w stanie gniewać się na mnie dłużej niż kilka godzin. Nie wiem co by było gdyby postanowił się wyprowadzić. Zawsze był blisko mnie, gotów pomóc mi we wszystkim. 

Dlatego rozmowa przy kolacji dwa dni później nie jest najłatwiejsza.

- Słuchajcie - zaczyna John gdy wszyscy siadamy do curry z kurczakiem i brokułami. - W przyszłym roku Rosie wyjeżdża na studia, a ja nie chcę zawracać wam głowy, mieszkając tutaj.

- Źle się zapowiada - myślę. Patrzę na moją siostrę, po której wzroku widzę, że jest tego samego zdania.

- Podjęliśmy wspólną decyzję, ja, Rosie i pani Hudson, że się przeprowadzimy... - mówi doktor Watson.

- Nie! - krzyczę jakbym właśnie się dowiedziała, że zginął w wypadku.

- Daj mi skończyć - śmieje się. - Dwa mieszkania dalej.

- Aha - milczę. John mówi o tym, że on i Rosie i tak będą codziennie rano wpadać na śniadania i właściwie nic się nie zmieni. Ale to nieprawda. Życie ma tą głupią właściwość, że się zmienia.  

Ludzie dorastają, wyjeżdżają, mają mężów, żony, dzieci, kupują domy, przestają słuchać swojego ulubionego wykonawcy i zaczynają nosić inne buty - małe i wielkie rzeczy, które się zmieniają.

Ja też się zmieniłam. Zawarłam kilka znajomości, byłam na dwóch imprezach, piłam alkohol, dostałam główną rolę w przedstawieniu, a za tydzień idę na randkę. 

Wydaje mi się, że to całkiem niezła zmiana.  




W końcu nadchodzi upragniony piątek. Nakładam krótką, ciemnoszarą spódnicę w białą kratkę z guzikami z boku i biały, naprawdę ciepły sweterek. Robię nieco mocniejszy makijaż niż zazwyczaj, rozcieram odrobinę intensywnie czerwonej szminki by uzyskać nieco delikatniejszy (ale i tak mocny) efekt. Używam kilku cieni do powiek, które nakładam tak, żeby pogłębić swoje spojrzenie. Oglądając efekt w lustrze stwierdzam, że oglądanie filmików dotyczących kosmetyków i dbania o siebie się przydało. Dwa dni wcześniej oglądałam też porady dotyczące flirtowania. Po obejrzeniu dwóch trzecich drugiego video zapytałam sama siebie co się ze mną dzieje i to wyłączyłam. Co nie zmienia faktu, że mam zamiar wykorzystać kilka trików.

- Ale ślicznie wyglądasz - przytula mnie Julie gdy wchodzę do klasy. 

- Ty też - mówię. 

Ma na sobie aksamitną czerwoną sukienkę z głębokim dekoltem (Julie w przeciwieństwie do mnie ma na co go założyć).

Wigilia szkolna mija całkiem przyjemnie. Wygłupiam się i śpiewam piosenki razem ze wszystkimi. Jednak po dziesięciu minutach świąteczne utwory nam się nudzą i zaczynamy przerabiać hity lat dziewięćdziesiątych.

- Nadszedł czas - mówi Irene gdy spacerujemy po korytarzu. Z naprzeciwka idzie Noah. 

- Leć - szepczę, a ta biegnie w jego stronę. 

- Noah - woła go. - Muszę ci coś powiedzieć.

Z daleka widzę wahanie na twarzy mojej siostry, ale mam nadzieję, że rozumie mój telepatyczny przekaz "To jest tego warte". 

Rozumie.

- Chodzi o to, że uważam, że jesteś świetnym chłopakiem naprawdę bardzo cię lubię i chciałabym...

Nie kończy, bo Noah przerywa jej w najlepszy możliwy sposób. A ona lubi gdy jej się przerywa, więc odwzajemnia. Przerywnik. 

Będą uroczą parą. Bez wątpienia.




Zabawa kończy się około dwunastej. Wtedy Richie wyciąga dłoń w moją stronę:

- Gotowa? - pyta. Przytakuję, ale nie biorę jego dłoni. Schodzimy na szkolny parking i wsiadamy do jego auta. W radiu grają świąteczne piosenki. Richie milczy. 

- Jesteśmy w pierwszym miejscu - mówi. Otwiera mi drzwi auta. 

Wysiadamy przed budynkiem w dzielnicy Kingston. Jest wielkości hali przemysłowej. Richie zasłania mi oczy i wchodzimy do środka.

- Ta-dam - zabiera mi dłonie z twarzy i widzę gdzie jesteśmy.

To centrum lotów w tunelu aerodynamicznym.

- Wow, zawsze o tym marzyłam. Skąd wiedziałeś? - ciekawię się.

- Irene mi powiedziała. 

- Dziękuję, pójdę się przebrać.

Mężczyzna w wieku około trzydziestu lat, tłumaczy nam zasady pobytu w tunelu. Potem rozpoczynają się najlepsze trzy minuty w moim życiu.

Wchodzę do tunelu i odbijam się od podłoża. Słyszę dźwięk piosenki "Back To Life".

Wznoszę się na wysokość piętnastu metrów, a potem z powrotem w dół. Łapię Richie'go za rękę i lecimy w górę. Richie jest w stanie obrócić nas do pionu, więc wykonujemy coś na kształt bardzo dziwnego tańca. Po chwili puszczam go i prostuję ręce niczym skrzydła. Robię świdra w powietrzu i śmieję się do bruneta, który jest tu ze mną. Żałuję, że nie mogę zdjąć kasku i pozwolić włosom się rozwiać. Gdybyśmy byli bez kasków z pewnością pocałowałabym Richie'go. Przybliżam się do niego i stykam się z nim nakryciem głowy - tylko tyle mogę zrobić. Odsuwam się i po raz kolejny lecę na sam szczyt.

Niestety gdy piosenka się kończy muszę zejść na dół.

Gdy tylko wchodzimy do szatni przytulam Richie'go jeszcze w kasku. 

- Jesteś najlepszy - mówię. Przez hełm widzę, że się rumieni. 

- Pewnie zgłodniałaś - wnioskuje chłopak gdy znów siedzimy w jego aucie. Przytakuję. Jedziemy do miejsca w centrum co zajmuje nam około godziny. Postanawiam skorzystać z tego, żeby z nim porozmawiać.

- Próbowałeś już lotów w tunelu aerodynamicznym? - pytam.

- Nie, to był mój pierwszy raz. Chciałem to zrobić, więc kiedy się dowiedziałem, że to również twoje marzenie, postanowiłem upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.

- Aha.

Milczymy przez dłuższą chwilę. Widzę, że chłopak długo się nad czymś zastanawia. Kiedy zatrzymujemy się na kolejnych czerwonych światłach w końcu się odzywa.

- Czujesz się czasem samotna? - pyta. 

- Niemal bezustannie - mówię i zaskoczona stwierdzam, że to wyznanie przychodzi mi z mniejszym trudem niż sądziłam. - Kiedy widzę moją siostrę i to jak jej się udaje, kiedy widzę Elliota i jego chłopaka, kiedy widzę Julie, kiedy widzę moich rodziców. 

- Ja też. Mam wrażenie, że ludzie są jak galaktyki. Z każdą chwilą oddalamy się od siebie. Obecnie każdy gdzieś pędzi, zapomina o innych, o sobie. Praca, sukces, pieniądze. Nikt nie wie jak z nich korzystać. Czuję się samotny zarówno patrząc na pary z pozoru idealne, jak i te skłócone. Jedyne co sprawia, że nie czuję się samotny... to bycie z tobą - kończy cicho.

- Przy tobie jeszcze nigdy nie byłam samotna - nachyla się by mnie pocałować, ale wtedy kierowca za nami używa klaksonu. Ostatecznie lekko zderzamy się czołami i jedziemy, światło zmieniło się na zielone. 

Restauracja mieści się w Covent Garden i nazywa się Clos Maggiore. Wnętrze zapiera dech w piersiach.

W środku jest kominek, przy którym mamy stolik. Wszędzie rosną wiśnie, więc kiedy unosisz głowę nie widzisz sufitu tylko korony drzew. To najpiękniejszy lokal w jakim byłam.

- Została nazwana Najromantyczniejszą Restauracją Świata - mówi Richie. - Ja stawiam.

Żeby nie obciążyć karty Richie'go zamawiam najtańsze danie z karty. Sałatkę z truflami, która okazuje się być jedną z lepszych rzeczy jakie jadłam. 

- To miejsce jest piękne - mówię.

- Dlatego je wybrałem - uśmiecha się filuternie Richie. - A teraz chodź. Czeka nas najlepsze.

Jest godzina siedemnasta i zdążyło zrobić się już ciemno. Pada śnieg co w Londynie jest rzadkością. Idziemy przez Millenium Bridge, aż dochodzimy do jednej z ikonicznych atrakcji miasta - London Eye.

- Szybko, mam zarezerwowany wagonik tylko dla nas.

Generalnie w London Eye nie ma głośników. To czterdziestominutowa jazda w  c i s z y. Ale w tym wagonie, głośniki są. Ba, leci z nich jedna z moich ulubionych piosenek - "Seventeen" Troye'go Sivana. Stoję przy szybie i próbuję wydedukować o co chodzi.

- Czy ty postawiłeś tu głośniki, żeby puścić moje ulubione utwory? - pytam.

- Irene podała mi listę. A co do wynajęcia - mój ojciec chrzestny ma znajomości - śmieje się, a koło zaczyna jechać w górę. Robimy kółko, żeby wszystkie wagoniki się zapełniły, a potem zaczyna się prawdziwa jazda. Słyszę "8 letters" i zaczynam nucić pod nosem.

- Ślicznie wyglądasz w tym swetrze - mówi Richie, chociaż jesteśmy odwróceni od siebie plecami.

- W tym płaszczu wyglądasz jak Newt Scamander - oznajmiam. Może nie do końca, bo jego płaszcz jest ciemnobrązowy. Pod nim ma niebieski sweter nałożony na koszulę i czarne spodnie. 

- Spełniłem twoje marzenie - mówi. Patrzy na wchód, a ja na zachód. W tle zaczyna się"The Man Who Can't Be Moved".

- Nie potrzebuje fikcyjnego bohatera - stwierdzam. - Mam ciebie.

W szybie widzę, że się uśmiecha. 

- Zatańczysz? - pyta. Biorę jego dłoń. 

Tańczymy jak ludzie z pokolenia naszych dziadków. Richie jedną ręką trzyma moją talię, a drugą ma w górze. Opieramy się o siebie głowami. Chłopak delikatnie nami obraca, jest naprawdę dobry. Tańczymy powoli, a kiedy piosenka się kończy Richie szepcze mi do ucha:

- Chyba oszalałem na twoim punkcie.

Moje serce przyspiesza.

Zatrzymujemy się, a z głośników słychać, w mojej opinii, najromantyczniejszą piosenkę wszech czasów - "When You Say Nothing At All".

- Nie mówisz poważnie - szepczę.

- Oczywiście, że tak, Sherlie - patrzy mi w oczy. Stoimy blisko siebie, a po chwili chłopak łapie moją dłoń. - Jak myślisz, po co robiłbym to wszystko. Kocham cię.

Patrzę mu w oczy bez słów.

- Jesteś inteligentna, zabawna, dałabyś się zabić za tych, na których ci zależy - stwierdza. - Sher, jesteś najodważniejszą dziewczyną jaką znam - dodaje po chwili.

Nie jestem. Ale chcę taka być. Podchodzę bliżej i obejmuję lewą dłonią kark Richie'go.

- Ja ciebie też - mówię, a potem go całuję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro